02 | Ćmy w Świetle
https://youtu.be/ienFGwAkZ7s
Rozdział 02 – Ćmy w Świetle
Walający się po chodniku papierek po batonie zaszeleścił niebezpiecznie, kiedy to przypadkowo na niego nadepnięto i przyciśnięto do powierzchni niczym nic niewartego śmiecia, którym oczywiście był. Po krótkiej sekundzie wrócił do swojej wędrówki, wpadając pod stojące w korku samochody różnorakich barw. Mimo tak wielkiego ruchu jakim cechowało się miasto, te powoli pełzające maszyny i ludzie przeciskający się między nimi wydawali się być dziwnie martwi. Szarzy i nudni, lecz przede wszystkim nieżywi. Chociaż w to ciężko było uwierzyć, przeludnienie nie obowiązywało wśród dusz, które postanawiały zostać na Ziemi. Nie było ich aż tyle w Nowym Jorku, aby zapełnić te plugawe i brudne ulice.
Wrona zaskrzeczała głośno, obserwując z góry tych parszywych ludzi. Jedni biegli na złamanie karku, inni dreptali powolnym krokiem, robiąc wszystko, aby spóźnić się lub kompletnie nie pojawić się w danym miejscu, lecz w jej mniemaniu mozolnie poruszali się po chodnikach. Człowiek na człowieku. Jeden wielki ścisk, który dusił niemal identycznie jak smród spalin unoszący się w cierpkim powietrzu. To wszystko zwieńczone oczywiście tym niby ładnym otoczeniem, które przyciągało swą majestatycznością inne głupie dusze nie mające nawet krzty rozumu. Lgnęły jak ćmy do światła, kompletnie zaślepione własnymi celami i wartościami tak absurdalnymi, że mogliby swobodnie prześcigać się, kto z nich był większym kretynem. A ci sprytniejsi patrzyli na nich z góry i obserwowali tymi jarzącymi się oczyma, pod nosem śmiejąc się z tych bezmózgich pomiotów samego Boga.
Gdyby istniał naprawdę, zapewne by się za nich wstydził.
Bo jak być dumnym z kogoś, kto niszczył ten świat i nie przejmował się konsekwencjami swych czynów? A może właśnie taki był boski plan? Aby zniszczyć wszystko, co kiedykolwiek istniało. Usunąć z powierzchni Ziemi życie wszelakie, ponieważ okazało się ono zwykłą pomyłką. Ludzie wyszli na plugawe pomioty, niewarte uwagi czy współczucia. Jakie więc były ich cele? Jeszcze bardziej obrzydliwsze niż ich samo jestestwo. Tak szlachetne, że aż ociekały obłudą. Były niczym czarny smar, oleista maź jeszcze bardziej brudząca ich już dawno zeszpecone dłonie. Wszystko na Ziemi było nieczyste, więc nic dziwnego, iż Bóg pragnąłby się tego pozbyć. Nikt by go przecież nie winił. W końcu ciężko znaleźć światło w piwnicy bez okien, w której znajdował się jedynie stęchły, duszący zapach.
Tylko że nie było żadnego Boga. Świat pozostawał samemu sobie, ludzie robili, co chcieli, ponieważ (niestety) to właśnie oni nim rządzili. Kąpali się we własnym brudzie oraz złych uczynkach i zapewne wcale nie wadziło im to. Ważna była władza. Pieniądze, manipulacja, inne dobra materialne. Kto w takiej sytuacji zważałby na coś innego niż to, co mieli lub (co najważniejsze) mogli jeszcze mieć. Całe ich nędzne życie na tej planecie tak wyglądało. Od wieków liczyło się tylko jedno. I tak w kółko. Nie zważając na konsekwencje. A mijające lata nie nauczyły ich nic. Nieważne, ile tragedii ich spotkało, ile niewinnych dusz zginęło w imię niczego. Zawsze kończyło się tak samo. Błędne, zamknięte koło. Przypominające kręgi piekielne.
Nic dziwnego, iż tak wielu z nich śniło po nocach o torturach, jakie mogły ich tam spotkać. Jednak wiszące nad nimi wyrzuty sumienia nie powstrzymywały ich przed popełnianiem kolejnych błędów. Kolejnych i jeszcze jednych. Błąd za błędem, niezliczone pomyłki. Zniszczenie. Ludzie chyba nie zasługiwali na nic innego prócz samodestrukcja. Po co ratować kogoś, kto tego ratunku wcale nie chciał?
Gałęzie nagich drzew zaskrzypiały niebezpiecznie, kiedy ptak podskoczył, aby złapać równowagę. Jego pióra odbiły od siebie rażące promienie słońca. Wrona wlepiła swoje inteligentne spojrzenie w ruchliwą ulicę i zaskrzeczała jeszcze raz, jakoby wyśmiewała każdego żywego, który w tamtym momencie pełzł po chodniku czy siedział w samochodzie. Nic dziwnego, kto nie śmiałby się z tych głupich pomiotów nazywających samych siebie dziećmi bożymi. Gdyby wrona była w stanie, wykrzywiłaby dziób w szyderczym uśmiechu. Po krótkiej chwili wzbiła się w powietrze, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę brudnej ulicy.
Mimo że zima powoli zamieniała się w wiosnę a dzień ten był wyjątkowo słoneczny, powietrze było mroźne. Lekkie podmuchy wiatru porywały pojedyncze śmieci, odbijały się od nagrzanych od siarczystych promieni ścian czy okien i krążyły bez celu. Niczym ludzie. Miasto jak zwykle żyło własnym tempem. Gwar roznosił się niemalże echem, głośne rozmowy, klaksony stojących w korkach aut, szelesty najrozmaitszych ubrań, niekiedy mieszające się ze sobą różne piosenki. Od zawsze panował tam chaos, jakby co najmniej sam Szatan maczał w tym swoje obślizgłe palce. Wcale nie musiał. Ludzie bez niczyjej pomocy tworzyli ten chaos. Nie potrzebowali żadnych nadprzyrodzonych sił. Lgnęli do zła niczym ćmy do światła.
Poruszali się bezszelestnie, tę ciszę zawdzięczając niematerialności ich ciał. Przydługa spódnica Tekli wlokła się po brudnym chodniku, mimo to nie było na niej nawet najmniejszej drobinki kurzu. Związane w dość nieporadnego koka włosy podskakiwały z każdym krokiem, wyglądając, jakoby za chwilę miały opaść na jej kościste ramiona. Jak zwykle stąpała dość ciężko, dziwnie chwiejnym krokiem (nie będącym już powodem jej nieprzyzwyczajenia do nowego „ciała"), rozbieganym wzrokiem otaksowując mijających ich przechodniów. Co jakiś czas trącała co poniektórych łokciem, podkładała im nogi przyodziane w dość komiczne półbuty. Jupiter szło krok za nią, co chwilę wzdychając lub parskając śmiechem. Bardziej niż o przewracających się „o nic" ludzi martwiło się o Teklę, która zapewne potrafiłaby połamać swoje nieistniejące kości lub wpaść na coś o wiele groźniejszego niż nieświadomi niczego ludzie.
Poprawiło kołnierz swojej skórzanej kurtki, próbując dogonić Teklę. Gdyby nie ogromne tłumy osób, które w dość niezręczny sposób omijało, już dawno by ją przegoniło. Z reguły to właśnie ona wyklinała jego szybki krok, ponieważ nigdy nie potrafiła mu dorównać. Zawsze zwalała to na dzielącą ich różnicę wieku, mówiąc coś o tym, iż powinna mieć w życiu łatwiej. Jupiter zbywało jej słowa krótkimi parsknięciami lub wywracaniem oczami. Nic bardziej jej nie irytowało niż jego sarkastyczne zaczepki.
Zapatrzone w wykrzywioną sylwetkę Tekli nie zauważyło kobiety, która z impetem wparowała w jego ciało. Jupiter czasem naprawdę nienawidziło tej na wpół materialnej formy, męczącej jego i zapewne każdego, kto z niewyjaśnionych przyczyn wpadał na niewidzialne przeszkody.
── Kurwa! Chyba od zmysłów odchodzę, kto to widział wpadać na nic? ── Czarnowłosa rozejrzała się wokoło, jakoby chciała złapać winnego na gorącym uczynku. Poprawiła czapkę z daszkiem, która omal nie spadła z jej głowy. Z grymasu na twarzy oraz papierosie między zębami wynikało tylko jedno: Jupiter musiało wpaść na coś pokroju szatana na Ziemi, ponieważ wzrok tej kobiety mógł zabić. ── Pierdolona Ameryka. Jak nie kurwy to kurwa niewidzialne ściany ── burknęła agresywnie, kręcąc głową.
Jupiter zaśmiało się pod nosem, obserwując jej zdenerwowaną postawę. Przez te parę tygodni spędzonych z nową znajomą, zdążyło przyzwyczaić się do niezbyt ładnych wyrazów, które chyba były czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego wśród mieszkańców tej wyklinanej przez niego Ameryki. Przez trzysta lat swojej egzystencji nie usłyszało tylu przekleństw. Wyjrzało za czarnowłosą, aby zlokalizować pędzącą przed siebie Teklę. Oczywiście kobieta musiała rozpłynąć się w powietrzu. Ostrożnie wyminęło biedaczkę, na którą wpadło i jak zwykle z pewnego rodzaju gracją zaczęło poruszać się po zdecydowanie przeludnionym chodniku, rozglądając się w poszukiwaniu jego zagubionej towarzyszki. Parę tygodni z Teklą utwierdziło go również w przekonaniu, iż zdecydowanie znała to miasto o wiele lepiej niż ono. Potrafiła rozpływać się w powietrzu, mimo że chwilę temu była krok przed nim.
Westchnęło, przeczesując palcami swoje włosy. W tym wypadku to ono powinno wyklinać los i te zatłoczone ulice. Chyba zaczęło rozumieć zdenerwowanie kobiety, która na niego wpadła.
A Tekla? Cóż Tekla jak to Tekla. Ostro skręciła, aby oddalić się kawałek od głównej ulicy. Średnio przejmowała się wtedy podążającym za nią Jupiterem. Przyzwyczaiła się do tego, iż za każdym razem magicznym sposobem zawsze ją znajdowało. Nie ważne dokąd Tekla zmierzała, Jupiter zawsze było parę kroków za nią (lub przed, w zależności od sytuacji). Gdyby jej buty mogły, zapewne zastukałyby głośno o brukowy chodnik, który wydawał się dziwnie pusty w tej części miasta. Odetchnęła z ulgą. Te dzikie, niekontrolowane tłumy zaczęły ją męczyć. W końcu ileż można podstawiać komuś nogi, prawda?
Zauważywszy rudawego kota siedzącego na chodniku, wyszczerzyła się sama do siebie i kucnęła niedaleko niego. Kocur raczej nie należał do zadowolonych ze swojego żywota, lecz ona raczej się tym nie przejmowała. Wyciągnęła przed siebie kościstą rękę ozdobioną pokracznymi, pstrokatymi bransoletkami i pstryknęła parę razy palcami z nadzieją, że zwierzę zwróci na nią swoje uwagę. Cóż nawet wydane przez nią nawoływanie na nic się zdało. Kot spojrzał na nią spode łba, po czym zamachnął się swoją brudnawą łapką i bezpardonowo ją podrapał. Tekla syknęła z bólu, rzucając mu niezwykle niezadowolone spojrzenie.
── Wiedziałaś, że koty mogą nas zranić? ── odezwało się stojące za nią Jupiter. Kobieta wrzasnęła przestraszona, prędko odwracając się w jego stronę. Cóż nie wiedziała, co raczej było dla nich obu oczywiste. Ona nie miała pojęcia o życiu pozagrobowym, a Jupiter nie miało jeszcze do czynienia z kimś tak mało obeznanym. Uniosło ręce w górę, jakoby chciało zapewnić ją, iż nie miało złych zamiarów. Tekla przewróciła oczami. Powinna przyzwyczaić się do jego bezczelnego, wiecznego zakradania się. Nie potrafiła. Jupiter zawsze potrafiło ją jakoś zaskoczyć. ── Z jakiegoś powodu ich cholerne pazury są dla nas szkodliwe ── wyjaśniło zwięźle i krótko, nie wysilając się na nic więcej prócz tego jednego zdania. ── Pewnie coś związanego z wiedźmami czy coś. Nigdy nie pytałom.
Tekla uniosła brew zadziornie.
── Nie wiesz? ── zakpiła, na co Jupiter prychnęło rozbawione. Z jakiegoś powodu jej ostre i dość częste zaczepki nigdy go nie raniły. Polubiło tę zmianę w jego trochę aż nazbyt przewidywalnym życiu. Kobieta nie była najlepszym przykładem człowieka, nie była też nikim nad wyraz dobrym, jednak było w niej coś na wskroś urokliwego. Coś, co Jupiter podziwiało jak szalone. Tekla była inna niż większość śmiertelników, a to sprawiało, iż była warta uratowania przed złem. Gdyby mogło, zrobiłoby dla niej o wiele więcej niż odciągnięcie ją od Śmierci. Bowiem zasługiwała na wiele więcej niż to.
Jupiter wzruszyło ramionami, co więcej mogło rzec? Że nigdy go to nie interesowało? Tekla i tak nie zwracała na to wszystko większej uwagi. Mimo posiadania podstaw wiedzy życia pozagrobowego, wydawała się jeszcze bardziej zagubiona. Lecz nie zadawała zbyt wielu pytań. Z niepodobną do niej cierpliwością słuchała nieco przydługich wykładów młodszego (jeśli patrzeć na lata spędzone będąc żywym) znajomego. Czarnowłose wiedzy miało od groma i niezwykle lubiło się nią dzielić. Tak więc Tekla słuchała. Mimo że niekiedy wcale nie miała na to ochoty.
Potarła piekące miejsce z grymasem na twarzy, patrząc wprost na rudzielca, który śmiał podnieść na nią swoją brudną, owłosioną łapkę. Jupiter pokręciło rozbawione głową kolejny raz.
── Gdybyś był bardziej grzeczny, to bym cię zaadoptowała, rudy ── rzuciła do kota, wymachując swoim chudym palcem. ── Kto jest grzecznym pieskiem? ── spytała żartobliwie, szczerząc się w stronę niezadowolonego zwierzęcia.
── Tekla, chyba nie─ ── zaczęło Jupiter, nachylając się w jej stronę. Jednak ktoś mu przerwał. I nie był to nikt inny a wyżej wspomniany rudzielec.
── Wsadź sobie tego palucha w dupę, stara prukwo! ── Kot przekręcił lekko swoją głowę i syknął na nią wściekle. Tekla zdziwiona jak jeszcze nigdy w swoim życiu bez zawahania odsunęła rękę na bezpieczną odległość. Cóż wielu rzeczy się spodziewała, w szczególności teraz, kiedy jako nieboszczyk stąpała po Ziemi, uciekając przed Śmiercią. Jednak gadające koty były czymś... Dziwnym, niespodziewanym. W zasadzie chorym dla niej. ── Adoptować! Chuja możesz mi zrobić! Pieprzone suki!
Jupiter zakryło usta dłonią. Ni to zaskoczone, ni rozbawione. Właściwie spodziewało się właśnie takiej integracji. Koty z reguły były wulgarne i bezczelne, w szczególności w stosunku do nielubianych przez nich duchów, które irytowały ich jeszcze bardziej niż ludzie. Dlatego tak bardzo chciało odciągnąć Teklę od rozzłoszczonego rudzielca. Wśród dusz mawiało się, iż nie ma nic gorszego niż włóczący się, bezdomny kot. Jupiter przekonało się, że jednak było. Obrażona przez to zwierzę Tekla Wisniewsky. Taka nie dawała sobą pomiatać. Bywało to momentami niewygodne... A ono zdążyło się o tym przekonać już na samym początku ich znajomości.
── Ja z ręką na sercu, a tu kurwa nie kot! ── żachnęła się niezadowolona, ponownie wymachując w jego stronę ręką. Gdyby nie piekąca rana, zapewne już dawno by się na niego rzuciła. ── I to są niby te inteligentne stworzonka! Chuje nie zwierzęta. Niemyte chuje bez grosza przy duszy! Szkoda, że jestem martwa, byś miał!
── A podejdź tu tylko znów, lafiryndo! ── syknął kot.
Jupiter zaśmiało się perliście, kładąc rękę na ramieniu Tekli. Ta prędko ją z siebie zrzuciła, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Ono niewiele sobie z tego robiło, zdążyło przyzwyczaić się do niecierpiącej dotyku inicjowanego przez innych i wszystkiego co z nim związane znajomej. Chyba bardziej nienawidziła jedynie przegrywać. Niestety ten dachowiec właśnie próbował zafundować jej niezapomnianą wymianę zdań.
Zniecierpliwione pstryknęło parę razy palcami, przyglądając się wykrzywionej w grymasie twarzy Tekli i zwierzęciu śmiesznie marszczącemu swój wilgotny nos.
★
Żelazna brama skrzypnęła niemiłosiernie niczym jęczące dusze w piekle, kiedy to została pchnięta do przodu. Wraz z jeszcze bardziej nieprzyjemnym dźwiękiem pozostawiła po sobie białawe rysy na wysłużonej kostce brukowej. Zgrzyt prętów i rysowanego chodnika był jedynym dźwiękiem niemalże echem odbijającym się między pustymi nagrobkami. Jupiter wzdrygnęło się, rozglądając wokoło. Nie przepadało za takimi miejscami, w powietrzu unosił się ten cholerny smród zwiastujący najgorsze. Czuło ból nieszczęśników spoczywających w tych powoli gnijących niczym ich ciała trumnach. Miejsce to śmierdziało Śmiercią, a jej Jupiter starało się unikać za wszelką cenę.
Miętoląc w dłoni rękaw swojej skórzanej kurtki, myślało o najgorszym. Nienawidziło wszystkiego, co było związane z końcem życia. W szczególności miejsc, które przesiąkły złą energią i aż prosiły się o spotkanie tam samego Szatana czy innego demona z samych czeluści Piekła. W końcu one również żywiły się rozpaczą. Jupiter aż zbyt dobrze znało ten rozdzierający umysł głód i pożądanie.
Powolnym krokiem podążało za gnającą przed siebie Teklą. Z trudem udało mu się przekonać ją do pozostawienia zirytowanego zwierzęcia samemu sobie. Po dość długiej i niezbyt eleganckiej wymianie zdań niemalże siłą wywlokło ją z tej przeklętej uliczki. I właściwie od razu zaczęło tego żałować. Nie przypuszczało bowiem, iż Tekla postanowi zabrać go na opuszczony cmentarz... Kłótnia z kotem przy czymś takim wydawała się być błahostką, wymyślonym problemem. Z nieznanego mu powodu zgodził się jednak na ten krótki spacer, który wydawał się być strzałem w kolano. Ewentualnie kulką w łeb, co kto lubi.
Spotykanie innych martwych dusz wiązało się z problemami.
Tekla nie powiedziała mu zbyt wiele, właściwie wymamrotała coś bardziej sama do siebie, po czym jak gdyby nigdy nic zaczęła ponownie narzekać na kota, z którym kłóciła się wcześniej. Na początku ciągnęła go za sobą, potykając się o własne nogi i przypadkowych przechodniów, kiedy tylko skręcili we właściwą uliczkę, puściła go i ruszyła przodem, jakoby sama Śmierć za nią stała. Jupiter dalej nie wiedziało, co takiego robili na cmentarzu i dlaczego kobieta z takim zapałem tam biegła. Znało ją parę tygodni i mimo dość dobrego kontaktu jaki złapali przez ten czas, często trudno było mu odczytać jej zamiary. Chyba niewielu za nią nadążało. Martwa czy też nie, Tekla Wisniewsky była ciekawym przypadkiem. Nierozwiązywalną zagadką.
Ostrożnie poruszało się po chodniku, z którego frywolnie wyrastały różnorakie chwasty. Gdy tylko przeszli przez nieco zardzewiałą bramę ich oczom ukazała się średniego rodzaju kapliczka. Zbudowana z czerwonych cegieł pociemniałych przez mijające lata, pokryta czarną dachówką. Raczej odstraszała potencjalnych wizytatorów. Może to i lepiej ─ pomyślało, przyglądając się małemu gargulcowi siedzącemu na rogu budynku. Zupełnie nie pasował do wystroju tego obskurnego miejsca, chociaż żaden nieboszczyk raczej się na niego nie skarżył. Zapewne nikogo on nie obchodził, jak reszta cmentarza. Niektóre nagrobki popękały poprzez zaniedbanie, po innych walały się rozbite znicze czy sztuczne kwiaty. Przypominało to bardziej pobojowisko niż miejsce spoczynku tych biednych dusz.
Jupiter mimowolnie się wzdrygnęło. Przestało żałować, iż nigdy nie otrzymało swojej płyty nagrobnej. Żałosne imiona wyryte w marmurze przyprawiały go jedynie o dreszcze. Też mogło skończyć w takim syfie. Zapomniane i zbezczeszczone. Zapewne każdy z tych umarlaków był przetrzepany od góry do dołu. Narkomani czy inny bezdomni już dawno się nimi zajęli. Lepiej niż jakakolwiek inny zakład pogrzebowy. Ironia losu.
── Długo ci ta droga zajęła ── skomentowała Tekla, gdy Jupiter do niej podeszło. Znalezienie jej nie trwało długo, bowiem skręciła w jeden z znajdujących się blisko wyjścia sektor w zacienionym miejscu. Stała przed masywną płytą nagrobną wykonaną z czarnego marmuru z jeszcze większym grymasem na twarzy niż dotychczas. Gdyby nie to, iż przez większość czasu spędziło nad nerwowym rozglądaniem się po każdym grobie z kolei, może zdążyłoby zapytać o jej nagłą zmianę.
Skrzyżowała ramiona na piersi, nawet na niego nie spoglądając. Jupiter odważyło się zwrócić wzrok ku płycie. Nieistniejący oddech ugrzązł w płucach. Znajome nazwisko wyryte w kamieniu tak samo głęboko jak w jego rozoranym przez czas umyśle. Odchrząknęło, by przerwać tę niezręczną ciszę.
── To ktoś bliski? ── zapytało ostrożnie, nie mając tyle odwagi, aby ponownie spojrzeć jej w oczy. Tekla prychnęła.
── Kurwa kurwie łba nie urwie ── rzuciła w odpowiedzi, po czym splunęła na grób. ── Mój były mąż.
Mimo widocznej na jej twarzy odrazy było tam coś jeszcze. Jakoby cień... a może raczej przebłysk. Ból przedzierający się przez jej marmurową fasadę. Lekko drżąca powieka, testament jej traumy. Stała się nagle dziwnie cicha, mimo że przez ostatnie tygodnie mówiła bez przerwy. Coś tak niepodobnego i zarazem nieprzyjemnego. Jupiter zrozumiało wtedy, iż nie jest ona tylko zwykłą duszą zesłaną na wygnanie. Tekla była kimś więcej, jednak chytrze chowała to przed światłem dziennym. Zapewne nie chciała pokazać tego, co wyryte było w jej duszy.
Pokiwało głową. Słowa nagle straciły sens. Wpatrywało się w datę urodzenia byłego męża Tekli i zastanawiało...
── Zostawiłaś sobie jego nazwisko? ── spytało, jego głos ledwie słyszalny. Kobieta wydała siebie coś na wzór śmiechu, lecz bardziej przypominało to wycie pełne żalu i złości. ── Nie wiem, to dość dziwne, że chuj cię rzucił, a ty przedstawiasz się jego nazwiskiem ── skomentowało, próbując ją jakoś rozweselić. Tekla uśmiechnęła się sarkastycznie.
── No jeszcze taka posrana nie jestem! ── Trąciła go łokciem, jej biżuteria zabrzęczała , przebijając się przez śmiertelną ciszę. Niczym łańcuchy dusz skazanych na wieczne potępienie. Jupiter mimowolnie wzdrygnęło się raz jeszcze. ── To moje rodowe nazwisko. Chłop po prostu stwierdził, że sobie je zostawi, bo ładne i sławne. Pieprzony dupek, zasługuje na obsrany łajnem nagrobek, nie na jakieś sztuczne habazie. Wyobrażasz to sobie? Człowiek całe życie haruje jak wół, aby przyszedł taki jeden chuj i ci wszystko zabrał. Nawet pomysł na nagrobek! Zero szacunku do zmarłych... Zero!
Jupiter zaśmiało się cicho, kręcąc głową. Kamień spadł mu z serca. Obawiał się wybuchu z jej strony, może nawet próby zniszczenia tego niewdzięcznego grobu. Tekla jednak wydawała się bardziej zainteresowana opluwaniem swojego byłego małżonka niż faktycznym niszczeniem mienia.
── Vintage, fajne ── skomentowało, przyglądając się srebrnym, wygrawerowanym literką. Wyszczerzyła się w odpowiedzi, po czym machnęła ręką. Jak zwykle udając, iż komplementy ją nie obchodzą. W duchu wręcz skakała ze szczęścia. Jeszcze mu tego nie powiedziała, ale ceniła sobie jego zdanie jak nikogo innego. ── Słuchaj... Nie miałaś może żadnych krewnych o imieniu Władek?
── Pierdolę, nie mów, że go znasz...
Tekla odwróciła się w stronę Jupitera, opierając swoją dłoń nonszalancko na biodrze. Tym samym wygięła się w dość komiczny sposób. Zdecydowanie miała coś z projektanta mody.
── Mój posrany dziadek, o którym już ci wspominałam nazywał się Władek. Gościu siedział na zachodnim froncie podczas pierwszej wojny, a później spierdolił do Ameryki i trochę mu się we łbie na starość pomieszało ── wytłumaczyła z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Jupiter raz jeszcze pokręciło głową. ── No co? Który normalny dziadek bawi się z wnukiem w pierdolone okopy? Gdyby miał pozwolenie, to pewnie strzelałby do mnie z jakiegoś gnata. Naprawdę mu się pomieszało na starość. ── Zaśmiało się krótko, na co Tekla uniosła zdziwiona brew. Jupiter pozwoliło jej kontynuować. ── Dziwię się, że ktokolwiek z nim wytrzymywał. Dziad wmawiał nam przez lata, że sam czort go uratował! Czaisz? Opowiadał o jakimś Julku, który tak naprawdę był szatanem...
Machnęła lekceważąco dłonią. Nigdy nie brała na poważnie opowieści swojego dziadka. Wydawały jej się być absurdalne, w szczególności z uwagi na fakt, iż Władysław latami zmagał się z demencją i Alzhaimerem. Gdyby ktoś dogłębniej go zbadał, zapewne doszukałby się jeszcze wielu innych chorób. Był jedną z nielicznych osób, które Tekla darzyła jakimkolwiek uczuciem. Patrzenie na odchodzącą od zmysłów bliską osobę sprawiło jedynie, iż stała się ona jeszcze bardziej oziębła w stosunku do innych. Po śmierci dziadka całkiem się w sobie zamknęła.
── Julek? ── Jupiter zapytało, uśmiechając się delikatnie. ── Cóż... Władek nie mylił się w kwestii sił nieczystych, które cudem uratowały mu życie ── przyznało po chwili. Usiadło na ziemi posypanej drobnymi kamyczkami i poklepało miejsce obok siebie. Zaciekawiona kobieta prędko przyjęła jego propozycję. ──Nie żyję od 1706 i cóż... przez te lata spotkałom wiele interesujących osób. Tak się akurat złożyło, że wzięłom udział w pierwszej wojnie światowej u boku nikogo innego jak Władka... ── Tekla zaśmiała się pod nosem, po czym oparła głowę na ramieniu Jupitera, wzdychając. Zły los przypisał rodzinę Wiśniewskich do demona, ponieważ lgnęli oni do zła niczym ćmy kuszone światłem.
★
Pociąg odjechał ze stacji z piskiem wysłużonych szyn. Nagły podmuch powietrza porwał z posadzki walające się po niej ulotki rozmaitego rodzaju. Kolory na moment zmieszały się ze sobą, gdy te powoli opadały na ziemię. Jupiter obserwowało je leniwym spojrzeniem, wodząc po napisach na nich przypominających bardziej pstrokate zawijasy niż prawdziwe słowa. Poprawiło na nosie przeciwsłoneczne okulary, które wcześniej wyjęło z wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki. Przez oślepiające, zielonkawego kolory lampy nie mogło się skupić. Tekla zażartowała, iż nadwrażliwość na światło była chorobą dzisiejszych nastolatków. Nie zrozumiało i nawet nie skusiło się na dopytanie. Wolało pozostawić to bez komentarza. Tym razem...
Zmrużyło oczy, aby móc odszukać kolorową spódnicę swojej towarzyski. Jak się okazało lubiła ona bawić się w lokalnego błazna. Inaczej nie dało się nazwać jej frywolnego biegania między żywymi. Robiła wszystko, aby uprzykrzyć życie każdemu, kto ją minął. Musiało przyznać, że była w tym doprawdy znakomita. Jeszcze nie widział tak wielu zirytowanych ludzi w jednym miejscu. Zatłoczone metro było bowiem idealną sceną dla ducha szukającego rozrywki. Duchów w tym wypadku, jednakże Jupiter próbowało trzymać się z daleka od tego chaosu. Przyglądało się Tekli i w zasadzie kompletnie nie rozumiało.
W głębi duszy bawiły go te zdenerwowane pomruki śmiertelników i ich niezadowolone grymasy. Ale prędzej umarłoby po raz drugi, niż przyznało się jej, że te nikomu niepotrzebne wygłupy w pewnym sensie sprawiały mu przyjemność.
I jemu zdarzyło się raz czy dwa podłożyć nogę jakiemuś nieszczęśnikowi...
Kolejny pociąg przeciął ich stację w zatrważającym tempie, ponownie porywając nieszczęsne ulotki i niszcząc fryzury, czekającym na swój transport ludziom. Jupiter wzdrygnęło się, czując nagły powiew zimnego powietrza. Mimo swojego niematerialnego ciała czuło na karku chłodną bryzę spowodowaną prędkością poruszających się tam maszyn. Nie przepadało za nimi. Przypominały mu one jedynie pędzące na złamanie karku trumny. Same stacje czy perony dawały bardziej na myśl coś stworzonego przez samego Szatana niż człowieka. Mówiła o tym sama aura tego miejsca, serce od razu biło szybciej, dłonie mimowolnie trzęsły, a dech grzązł w piersi. To wszystko zwieńczone tym okropnym chłodem, który rozprzestrzeniał się po całości tego przeklętego miejsca niczym zaraza.
Każde znajdujące się pod powierzchnią ziemi miejsce wprawiało Jupitera w niewyobrażalnie wielki dyskomfort. Oślizgła macka muskająca jego blady kark swoimi długimi, kościstymi paluchami. Zaraz na myśl przychodziły krainy, o których tak bardzo chciało zapomnieć. Piekła piekieł... A to wszystko dlatego, iż był jak ta ćma szukająca najmniejszej łuny światła. Za każdym razem parzył się na własnej głupocie. Bo jak nazwać chęć czynienia dobra, kończącą się jedynie wielkimi tragediami? Tego też nie wiedziało, również nie chciało dopytywać.
Gdyby Bóg istniał, nie odpowiadałby na wołania demona. Tylko dlaczego miałby istnieć? Chyba nie godziłby się na takie okropieństwa, prawda? Jak mógł patrzeć na zarazę ludzką zabijająca powoli Jego stworzenie? Nie, Bóg nie mógł istnieć. Jupiter było pewne. Na Ziemi było tylko zło. Ludzkie zło prowadzące ten świat do zagłady. Sami spowodują Armagedon, którego tak bardzo się bali. Ludziom niepotrzebni byli czterej jeźdźcy apokalipsy, koniec świata czy anioły. Wiedzieli, jak czynić zło bez ich pomocy. W tym fachu byli przecież mistrzami, prawda?
── Zamierzasz się tak gapić na mnie przez te cholerne lenonki czy pomożesz babuni? ── usłyszało za sobą. Wzdrygnęło się wyrwane z letargu. Skrzeczący głos Tekli poznałoby w najgorszych czeluściach samego Piekła. Nie dało się go zapomnieć. ── Dosłownie żalę się od jakiś pięciu minut, a ty nawet powieką nie drgnąłeś, młody. ── Bezceremonialnie szturchnęła go ramieniem. Jupiter jak zwykle na takie zaczepki odpowiedziało jedynie przewróceniem oczami. Chyba zdążyło przyzwyczaić się do podążającej swoimi ścieżkami niczym kot towarzyszki. ── Jakiś staruch zrobił prawie fikoła przez moją nogę. Szkoda, że nie widziałeś.
── Nie mów, że ktoś umarł... ── jęknęło, rozglądając się wokoło w poszukiwaniu pierwszej ofiary Tekli. Ta zaśmiała się sarkastycznie, kręcąc głową. Jupiter uśmiechnęło się niewinnie, spoglądając na nią. ── No co? Z tobą to nigdy nie wiadomo. Raz opluwasz byłego, a później podstawiasz starym dziadkom nogi w metrze. Nawet bym się nie zdziwiło, gdyby któreś z nich faktycznie umarło. Wiesz jakie potrafią być wkurwiające duchy, które zginęły przez przypadek? ── Zwinnym ruchem poprawiło zsuwające się z jego nosa okulary. Widząc malujący się na twarzy Tekli uśmiech, pokręciło głową załamane jej postawą.
── Jup, słoneczko, przesadzasz. ── Ponownie trąciła go łokciem. ── Weź czasem poudawaj nastolatka i porób coś ciekawego. Nie musisz całą swoją egzystencję smęcić niczym mój stary, daj spokój. ── Machnęła na to wszystko ręką i pochyliła się w stronę idącego wolnym krokiem staruszka.
Jupiter kolejny raz westchnęło. Zastanawiało się, po co tak naprawdę uratowało ją przed Śmiercią? Nigdy nie szukało towarzystwa, jakoś unikało martwych i śmiertelników. Lata spędzone na Ziemi utwierdziły go w przekonaniu, iż przyjaciele potrafią być kulą u nogi. Właśnie dlatego pracowało w pojedynkę. Tak było wygodniej.
Zero odpowiedzialności, zero cudzych kłopotów. Tylko ono i życie wieczne. Ale plany się zmieniły.
Oparło się o szarawą ścianę metra, przekręcając sygnety na swoich palcach. Nie narzekało na towarzystwo Tekli. Właściwe musiało niekiedy przyznać, iż jej obecność była o wiele lepsza od gnębiącej go od lat samotności. Świeże spojrzenie na otaczający go świat utwierdzało go w przekonaniu, że są jeszcze ludzie, którzy zasługiwali na inny koniec niż wieczne tortury w Piekle. Jak widać nie wszyscy byli źli do szpiku kości. Nie Tekla. Chociaż nie miało odwagi jej tego powiedzieć. Wydawało się, iż kobieta robiła wszystko, aby pokazać jej złą naturę. Jupiter nie odważyło się tego skomentować, wolało dać jej wolną rękę. Mimo jej zamiłowania do chaosu, nigdy nie robiła niczego na wskroś niecnego.
Tekla lawirowała między ludźmi niczym zły omen. Na jej wiecznie wykrzywionej w grymasie twarz malował się kpiący uśmiech. Jakoby czerpała radość z tego absurdalnego dokuczania żywym. Okulary ledwo trzymały się jej nosa, dalej nosiła je w ten charakterystyczny sposób. O przydługą frywolnie zwisająca spódnicę sama zdążyła się parę razy potknąć. Jej półbuty wystukiwały nieznany mu rytm na brudnej podłodze metra. Jupiter nauczyło ją zbyt wiele. Sztukę straszenia opanowała do perfekcji. I zapewne spędziliby tam jeszcze sporo czasu, Tekla bowiem nie nudziła się tak szybko... Jakoby żywiła się ludzkim strachem.
Kobiecy wrzask wyrwał Jupitera z zamyślenia. Zaalarmowane rozejrzało się wokoło, poszukując domniemanego zagrożenia. Paręnaście metrów dalej, przy końcu platformy zrobiło się straszne zbiegowisko. Zmrużyło oczy, przyglądając się panikującym ludziom. Przepychali się między sobą, okrążając coś lub kogoś (z tej odległości nie było pewne). Kiwnęło głową do Tekli, z którą złapało kontakt wzrokowy. Ta w mgnieniu oka pojawiła się obok niego.
── Kurwa, żeś wykrakał ── rzuciła, łapiąc go za ramię dziwnie zaniepokojona. ── Dziadek wyzionął ducha na moich oczach. Dosłownie runął przede mną.
Jupiter zagryzło wargę i mruknęło coś pod nosem, zapewne jakieś przekleństwo, jednak Tekla nie zdołała go wyłapać.
── Jesteś pewna, że nie żyje? ── spytało, starając się dostrzec cokolwiek zza tłumu ludzi. Ta energicznie pokiwała głową, szybko opisała mu objawy staruszka, któremu jeszcze chwilę temu próbowała pomóc. ── Spokojnie, nie w twoim interesie ich ratować. Nic nie mogłaś zrobić ── zapewniło ją, lekko klepiąc jej ramię. ── Musimy się stąd wynosić, teraz...
Wzdrygnęło się, czując kolejny zimny powiew powietrza. Tym razem nie był to przejeżdżający pociąg czy wicher z zewnątrz. Jupiter aż zbyt dobrze znało to paraliżujące uczucie. Jakoby sam Szatan zaglądał w twoją pustą duszę. Tekla rozejrzała się wokoło, od razu zrozumiała. Śmierć, którą to unikali przez ostatnie tygodnie wreszcie ich dopadła. Może i nie przyszła po nich, jednak w takiej sytuacji nie omieszkałaby się zabrać ze sobą trzech dusz.
Jupiter pociągnęło Teklę zza jedną ze ścian, po czym przyległo plecami do zimnej powierzchni. Kobieta przeklęła siarczyście w duchu, śledząc rozbieganym wzrokiem wydarzenia. Wcale nie chciała odchodzić, nie w ten sposób. Życie ducha odpowiadało jej bardziej niż życie śmiertelnika. Nie zamierzała ot tak poddać się i trafić do Piekła. Nie zasługiwała na coś takiego. Jupiter w jej mniemaniu też nie. W końcu było tylko zwykłym nastolatkiem, które przeżyło tak wiele, iż nawet nie przypominało młodego człowieka. Nie dałaby Śmierci tknąć go chociażby palcem.
Jaskrawe, niebieskie światło przecięło stację. Jupitera aż zmroziło ze strachu, zbyt dobrze znało to uczucie. Bało się takiego końca, nie wiedziało, co czeka go po drugiej stronie. Tekla niewiele myśląc, złapała go za nadgarstek i ruszyła po schodach pędem, targając go za sobą. Nie zamierzała czekać aż Śmierć się do nic dobierze, była dosłownie na wyciągniecie ręki. A żaden z nich nie był jeszcze gotów na odejście.
Trzymali się życia na ziemi niczym ćmy lgnące do światła.
★
Śmiech Tekli niemalże zagłuszył warkot pojedynczych aut przejeżdżających przez ulicę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Ponownie. Była to ich taka rutyna, którą praktykować zaczęli już pierwszego dnia ich znajomości. Jakoby świętowali każdą udaną ucieczkę przed Śmiercią. Ich mała, niema tradycja. Coś tak oczywistego, iż wystarczyło po prostu rzucone przez Teklę: idziemy coś zjeść i oboje wiedzieli, dokąd zmierzają.
Kobieta szła dziarskim krokiem, w ręku ściskając tęczowego rożka. Jakimś cudem udało jej się zaciągnąć Jupitera do budki z lodami. Jako że jak zwykle to ono płaciło, targnęła się na trzy gałki o doprawdy dziwnych smakach. Gdy tylko usłyszało coś o pistacjach zmieszanych z mango i popcornem, przeszedł go dreszcz. Nawet nie chciało sobie wyobrażać jak obrzydliwie musiało to smakować. Całe szczęście nie musiało się tym martwić, skoro smaku nie czuło od ponad trzystu lat. Mimo tego Tekla dalej jadła ludzkie jedzenie i z jakiegoś powodu nie robiła sobie nic z ich jałowości. Nie komentowało. Była ona... sobą.
── Blisko było, nie? ── zagadnęła, wspominając o sytuacji z metra. Jupiter mruknęło w odpowiedzi. Odwróciła głowę w jego stronę, unosząc dowcipnie brew. ── Hej, młody. Nic poważnego, daj spokój. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nie? ── Wzruszyła ramionami, jakoby staruszkowie umierający z powodu ataku serca to była dla nich codzienność.
── To kolejne powiedzonko Władka? ── zapytało z lekkim uśmiechem. Tekla przewróciła oczami. Nie mogła poradzić nic na to, iż te śmieszne przetłumaczone na łamany angielski powiedzenia jej dziadka tak bardzo się jej trzymały. Przeskoczyła z lekkością nad wystającą z chodnika kostką, mimo że bezproblemowo mogłaby nad nią przejść. Zdecydowanie bardziej wolała życie pozagrobowe niż nudne tułanie się po świecie jako śmiertelnik. Czuła się wolna. A to uczucie przez większość je życia było dla niej zupełnie obce, nieznane. Pomimo dosyć zestresowanego Jupitera u swojego boku, mogła odetchnąć z ulgą. Pożegnała się z przedłużająca się każdego dnia listą paraliżujących ją nakazów. Nie chciała żyć. Wolała egzystować jako coś niematerialnego, ponieważ dopiero teraz odkryła, czym było prawdziwe życie.
── Nasza relacja jest w cholerę posrana ── odezwała się. Na początku miała w planach rzucić coś sarkastycznego, jednak prędko ugryzła się w język. Lubiła rozmawiać z Jupiterem. ── Patrząc na ludzkie lata to ja tutaj jestem jakimś dziwakiem, który pałęta się po mieście z nastolatkiem. W tym waszym Internecie to zrobiliby ze mną pieprzonego pedofila. A mi do tego daleko, uwierz. Jedyne co mnie interesuje to dobre żarcie, bo już nawet sobie nie zapalę w tym stanie. Ciesz się, nie musisz wydawać na fajki. ── Jupiter parsknęło śmiechem, kręcąc głową. Już chciało jej odpowiadać, lecz Tekla od razu mu przeszkodziła. ── Ale patrząc na lata pośmiertne to pobijasz mnie... prawie ośmiokrotnie? To robi z ciebie pedofila?
Spojrzała na niego, gryząc nieco rozmoczonego wafelka.
── Na Szatana, daj już z tym spokój ── jęknęło załamane. Taki urok Tekli. Żarty to ona miała dobijające. Potrafiły wpędzić do grobu każdego, żywego, martwego, demona... Każdego bez wyjątku. ── I nie mów o nas w taki sposób. Chyba bym się dobiło, gdyby ktoś to usłyszał. Traktuję cię jak fajną ciotkę ze Stanów, która wysyłałaby mi kupę szmalu. Chociaż z tym to ciężko, patrząc na twoje fundusze ── zażartowało, za co znajoma zdzieliła go po głowie. Jupiter wydało z siebie parsknięcie pełne rozbawienia i oburzenia w jednym. ── No co? Żerujesz na moich pieniądzach od samego początku...
Tekla wzruszyła nonszalancko ramionami. Cóż, nikogo chyba nie zdziwiło, iż kompletnie się tym nie przejęła. Od paru tygodni korzystała z funduszy Jupitera jak ze swoich własnych, a jemu też to zapewne aż tak nie wadziło, skoro dalej chętnie kupowało jej jedzenie. Oczywiście nie obyło się bez długich narzekań, ale Tekla nazywała to urokiem swojego kompana.
── Cieszę się, że spotkałam kogoś, kto znał Władysława ── rzuciła po chwili, dokańczając swojego wafelka. ── Przez całe życie wmawialiśmy mu, że był chory, faszerowaliśmy go lekami... A go naprawdę uratował jakiś duch. ── Pokręciła głową. ── Kurwa. Dobrze jest znać prawdę. To o wiele lepsze niż tłumaczenie każdemu, że przez całe życie zmagał się z jakimiś gównami, które doprowadziły go do obłędu... Właściwie... Dlaczego go nigdy nie odwiedziłeś? Wiedziałeś, że żyje.
Jupiter westchnęło. Samo nie znało odpowiedzi na to pytanie. Owszem, spędziło długie lata na myśleniu o swoim dawnym przyjacielu, jednak faktyczne szukanie go wydawało się być czymś absurdalnym. Odchrząknęło.
── Chyba nie chciałom robić mu nadziei. Nie mogłobym z nim zostać... Utrzymywanie tej materialnej formy sporo mnie kosztuje, a okłamywanie go... Nie lubię kłamać, w zasadzie nigdy tego nie robię. Zmieniłom się i nie chcę wracać do tego, czym byłom lata temu. A Władysław nie zasługiwał na kłamstwo. Ty też nie ── odpowiedziało jej w końcu. Pokiwała głową. Rozumiała, mimo że ona przez całe życie kłamała każdemu w żywe oczy. Od Jupitera biło dobro, choć ono cały czas twierdziło inaczej. O to też bała się zapytać.
── Jeśli kiedykolwiek go spotkam... po tej drugiej stronie... Powiem mu prawdę, o tobie. Zasługuje, aby wiedzieć, że uratował go jeden przyjazny duch, który wcale nie miał na imię Julian. ── Uśmiechnęła się do niego lekko. Jupiter poprawiło okulary przeciwsłoneczne na nosie i westchnęło. Tekla nie zasługiwała na kłamstwo... Zdecydowało się powiedzieć jej prawdę.
Spojrzało na nią niepewnie.
── Nie uratował go żaden chłopak... Ciebie też nie ── rzuciło nieśmiało. Tekla uniosła zaskoczona brew.
── To czym ty, do cholery, jesteś? ── zapytała, mierząc go wzrokiem. Na moment oddech ugrzązł w jego martwej piersi. Ponownie się zawahało. ── Kurwa, sorry, zabrzmiałam jak jakiś kibol. Musisz mi to bardziej wytłumaczyć, bo jedyne, co wiem o nie-hetero to geje... No homo czy coś... ── Zaśmiała się nerwowo, Jupiter po krótkiej chwili do niej dołączyło.
── Jestem niebinarne. Nie czuję się ani mężczyzną, ani kobietą ── wytłumaczyło. ── No wiesz... coś pośrodku? Mam smaka na maka?
── Spoko. Bądź kim chcesz, bądź wyjątkowe jak to Barbie mawiała. ── Wzruszyła ramionami. ── Czyli co, jak mam się do ciebie zwracać? Nie taka ciotka Tekla straszna, jak ją malują, serio. Wystarczy mi wytłumaczyć i za moment śmigam jak nowonarodzona. Jestem niczym... W sumie nie wiem co.
Jupiter ponownie się zaśmiało. Tym razem szczerze. Tekla szturchnęła go lekko w bok.
── Jupiter, ono jego i jesteśmy w domu ── rzuciło, uśmiechając się lekko.
── Tekla, ona jej i chuj w dupę policji.
Szli ramię w ramię pustym chodnikiem, niepewni tego, co miało nastąpić w przyszłości. Baranki prowadzone na rzeź, wprost do piekielnych bram. Ćmy kuszone jaskrawym światłem. Cieszyli się chwilową utopijnością, kompletnie zapominając, iż była ona nierealna.
witam w nowym rozdziale !! ciotka tekla i biedne jupiter to jedno z moich ulubionych duo, mógłbym pisać o nich i pisać (długość rozdziału mówi sama za siebie). co prawda miałxm wiele problemów z tym rozdziałem i bałxm się, iż się z nim nie wyrobię, ale na szczęście udało się! zapomniałxm wspomnieć o tym pod ostatnim rodziałem, ale napomknę teraz: tekla wie tyle o orientacjach i tożsamościach płciowych, co ja o chemii, prawie nic, także właśnie dlatego na początku używała złych zaimków. po ich rozmowie wszystko się zmienia. mam nadzieję, że rozdział wam się podobał! stay safe, luv ya <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top