03;
Następnego dnia Luke dał się ponieść impulsowi. Pewnym krokiem szedł w stronę dobrze znanej mu grupy nastolatków i z mocno zaciśniętą szczęką wręcz sztyletował ich wzrokiem.
- Jesteście bezczelni. Naprawdę nie wiem jak to zrobiliście, ale nieźle wam to wyszło - powiedział z jadem w głosie, wykonując przy tym teatralny ukłon. - Nie wiem, co wami kieruje i o co wam chodzi, ale mam już tego dość, dlatego proszę o to, byście dali mi już spokój.
Chłopcy posłali sobie rozbawione spojrzenia i w zmieszaniu zmarszczyli brwi. Ciemnoskóry chłopak, z którym Luke nie miał jeszcze przyjemności porozmawiać, przewrócił oczami i ciężko westchnął. - Znów nie wiemy o co ci chodzi, Blondi - wymamrotał. Jego ciepłe, ciemne oczy podejrzliwie błyszczały.
- Mój brat nie żyje, a wy sobie z tego kpicie! O to mi chodzi - wydusił przez zęby. Ciemnoskóry znów przewrócił oczami. - Nie wierzę w żadne wasze bujdy, więc dajcie już sobie spokój.
- Nie wysilaj się, Andy. Nowy potrzebuje dowodów - prychnął pod nosem Michael. - I ich dostanie - dodał po chwili, chytrze się przy tym uśmiechając. - Przyjdź dzisiaj po szkole do Ashtona, a my udowodnimy ci, że to o co nas tak bezpodstawnie oskarżasz, nie jest naszą sprawką.
Cała odwaga i pewność siebie wyparowała z jego wątłego ciała, gdy zobaczył, jak poważny zdawał się być czerwonowłosy. Zastanowił się przez chwilę nad tym, czy powinien dać im szansę. W końcu doszedł do wniosku, że nie ma nic do stracenia.
Z zaciśniętą mocno szczęką przytaknął na ich propozycję.
~*~
- I co to ma wszystko dać? - spytał nie do końca przekonany tym pomysłem.
Wraz z grupką nastolatków, których imiona zdążył już poznać (Michael, Ashton, Calum i Brandon (Ciemnoskóry chłopak o imieniu Andy się nie zjawił)) siedział przy okrągłym stole w domu Irwina, na którym ustawione były trzy świeczki i srebrny łańcuszek z krzyżykiem Jacka. Ów łańcuszek był jedną z nielicznych pamiątek, która została Luke'owi po bracie. Miał dla niego ogromną wartość, dlatego nie był do końca pewien, po co go w ogóle tu przyniósł.
I po co tu przychodził.
Michael kazał mu przynieść jakąś rzecz, która kiedyś należała do Jacka. Luke tylko do tego miał dostęp, więc nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, po prostu przyniósł łańcuszek i położył go na stoliku. Z upływem czasu zdał sobie sprawę, że to co robił, było totalną głupotą i dziecinadą.
Ashton obdarzył go krótkim spojrzeniem i zupełnie zignorował jego pytanie. Przeczesał swoje loki ręką i poprawił się na swoim miejscu. Wyciągnął z swoich spodni zapalniczkę i zapalił świeczki, które swoimi płomieniami nadały całej tej sytuacji nieco mrocznego klimatu.
- Okej, musimy się skupić - powiedział. - To wymaga koncentracji. Złapmy się za ręce i zamknijmy oczy.
Luke zmarszczył brwi, ale mimo to złapał za rękę siedzących po jego obu stronach Michaela i Brandona. Zamknął oczy i kompletnie się wyciszył. Czuł, jak po jego plecach przebiega dreszcz. Panowała między nimi nieskazitelna cisza, którą po chwili przerwał zduszony chichot. Wszyscy natychmiast otworzyli oczy i utkwili swoje spojrzenie w czerwonym od powstrzymywania śmiechu Calumie. Chłopak czując na sobie oskarżycielskie spojrzenie swoich znajomych, zacisnął swoje usta w cienką linie i potrząsnął głową.
- Przepraszam, chłopaki - wymamrotał. - Po prostu czuję się jakbym był w jakimś filmie o nastoletnich czarownicach. Rozumiecie mnie? - Wszyscy nadal wpatrywali się w niego z kamiennym wyrazem twarzy. - Rozumiecie, prawda?
Ashton wywrócił oczami na jego zachowanie. - Zamknij się, Calum. Jeszcze raz.
Brunet wymamrotał jeszcze coś pod nosem, ale Luke już go nie słuchał. Znów przymknął oczy i się wyciszył. Próbował odnaleźć w tej całej dziwnej sytuacji jakiś głębszy sens.
Po minucie nie przerwanej przez nikogo ciszy ktoś nagle odchrząknął. Luke chciał otworzyć już oczy, ale nie był pewien czy mógł, dlatego się powstrzymał.
- Luke? - Usłyszał spokojny głos Ashtona.
- Tak?
Irwin wziął drżący oddech zanim nie odpowiedział. - On już tu jest.
Blondyn natychmiast otworzył oczy i ku jego zdziwieniu, wszyscy inni już dawno to zrobili. Wpatrywali się w miejsce za nim. Byli całkiem poważni, nawet Calum, który wcześniej nie mógł się opanować. Przełknął głośno ślinę i powoli odwrócił głowę. Nie wiedział czego ma się spodziewać, ale na pewno nie spodziewał się zobaczyć tam wielkiego nic. Nic tam nie było. Nic nie czyhało za jego plecami. To go nieco uspokoiło.
Przeniósł swoje spojrzenie z powrotem na swoich towarzyszy i uniósł lekko brew. - Kto tu jest? Nikogo nie widzę.
- Jack mówi, że nic się nie zmieniło. - Ashton spojrzał Luke'owi prosto w oczy, przez co po jego kręgosłupie przebiegł dreszcz. - Zawsze nikt go nie dostrzegał.
Hemmings wstrzymał na chwilę oddech. Trudno było mu się do tego przyznać, ale cholera, zaczynał się bać. - Nie wierzę ci - zaśmiał się nerwowo. - Udowodnij, że to naprawdę on.
Lokaty znów spojrzał za niego. Przez chwilę pusto wpatrywał się w jakiś punkt, by pochwali znów się ocknąć. - Gdy byłeś dzieciakiem złamałeś sobie nogę. Jack napisał ci na gipsie: „Luke jest kaleką".
Luke był wstrząśnięty. Nie wiedział, skąd mogli się o tym dowiedzieć. W jego głowie przemykała jedna myśl, która nie do końca zgadzała się z jego wcześniejszym nastawieniem.
Przycisnął swoje plecy mocniej do oparcia krzesła i bez słowa przejeżdżał wzrokiem po twarzach chłopaków, by doszukać się w nich obecności fałszu. Byli poważni.
Nie chciał się sam przed sobą do tego przyznać, ale powoli zaczynał wierzyć w to całe gówno, które naopowiadała mu siedząca koło niego banda. - Czego ode mnie chce? - spytał się niewyraźnie.
Mimo jego słabego głosu Ashton i tak to usłyszał. - Chce się zemścić.
Niebieskooki skrzywił się i znów rozejrzał się dookoła, nieudolnie doszukując się jakiejkolwiek oznaki na to, że Jack rzeczywiście tu był. Cała ta cholerna nieświadomość przyprawiała go o dreszcze.
- Za co?
Ashton znów na chwilę się wyciszył. - Wasi rodzice nie doceniali go - przemówił po dłuższej chwili. - To ty zawsze byłeś ich oczkiem w głowie i Jack ma ci to za złe. Obwinia cię za swoją śmierć.
Luke wziął drżący wdech. Przecież to była głupota, rodzice nigdy nie lekceważyli Jacka. Od małego byli traktowani na równi i Luke naprawdę nie rozumiał, o co chodziło jego starszemu bratu.
Tym bardziej nie rozumiał, czemu obwiniał go za swoją śmierć. Śmierć Jacka była czymś naprawdę niespodziewanym. Nikt nie spodziewał się po tak pełnym życia i szczęścia młodym chłopaku tego, że podjął tak straszliwą i nieodwracalną w skutkach decyzję. Do dzisiaj nie znali powodów, które pchnęły go do samobójstwa.
Więc czy tu naprawdę chodziło o to?
- Jackie - wydusił. - J-ja, przecież... Nie rozumiem tego. Niech mi to wyjaśni.
Michael uśmiechnął się złośliwie, co zwróciło uwagę Luke'a. Blondyn wbił w niego swój wzrok i spiął się, gdy ich spojrzenia się spotkały. - Już za późno, Luke - powiedział czerwonowłosy z uśmieszkiem rozciągającym jego usta.
Po jego słowach w pomieszczeniu nagle zgasło światło. Hemmings zerwał się na równe nogi. Oddech stanął mu w gardle. Czuł jak robi mu się gorąco. Jego serce biło szybko. Jego tempo było niezdrowe. Gdy po chwili usłyszał tuż koło siebie trzask tłuczonego szkła, jego myśli zaszła czarna mgła, która wręcz wyjadała go od środka, a jego bezwładne ciało upadło na podłogę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top