55
Elodie
- Jeśli będziesz chciała zakończyć rozmowę, będę czekał na ciebie za drzwiami, kochanie.
- Tato, nie musisz się o nic martwić. Poradzę sobie. Znam Leonardo nie od dziś i...
Nikita nie pozwolił mi dokończyć. Chwycił mnie za ramiona, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się do mnie z tęsknotą widoczną w spojrzeniu.
- Nie chcę być nieuprzejmy, kochanie, ale mogłem cię stracić - wyszeptał łamiącym się głosem. Maksim odszedł na bok, za co byłam mu wdzięczna. Nie chciałam, aby przysłuchiwał się tej emocjonalnej wymianie zdań. - Birdie mogła cię zabić. Odbyłem wiele rozmów z Leonardo, więc wiem, że można mu zaufać, ale martwię się. To normalne, córeczko. Jestem twoim tatą. Nie było mnie przy tobie przez wiele lat, więc masz prawo mnie nienawidzić, ale wiedz proszę, że bardzo cię kocham. Chcę o ciebie dbać. Pragnę widzieć uśmiech na twojej ślicznej twarzyczce. Będę bronił cię do dnia, w którym umrę. Później będzie opiekował się tobą Aleksiei.
- Tato, nie mów o śmierci. Nie teraz, gdy cię odzyskałam.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową, prosząc mnie, abym jeszcze przez chwilę go wysłuchała. Westchnęłam ciężko i skinęłam głową.
- Wiem, że gdy przyjdzie na mnie czas, będziesz miała wokół siebie ludzi, którzy zrobią dla ciebie wszystko. Masz wspaniałą rodzinę. Jesteś w domu. Miejscu, w którym powinnaś być już od dawna. Dlatego wybacz, że tak się o ciebie troszczę, ale chcę nadrobić te wszystkie stracone lata, córeczko. Bardzo cię kocham. Wiesz o tym, prawda?
Westchnęłam. Przytuliłam ojca, obejmując go rękami w pasie. Potrzebowałam jego bliskości. Dobrze mi ona zrobiła.
Kiedy odsunęłam się od taty, zebrałam się w sobie. Byłam gotowa na rozmowę, która miała być trudna, ale nie mogłam odwlekać jej w nieskończoność.
Nikita stanął przy drzwiach pokoju, w którym znajdował się Leonardo. Nie wiedziałam, w jakim stanie go zastanę. Byłam pewna, że zabójstwo Birdie mocno na niego wpłynęło. Leonardo był dla mnie dobry i nigdy nie pozwolił mi odczuć, że stanowiłam ciężar dla rodziny Russo. Lubiłam tego człowieka i niejednokrotnie zazdrościłam siostrze, że miała tak kochającego i wspierającego męża. Leonardo był przystojny, ale mnie fizycznie nie pociągał. Nie fantazjowałam więc o nim, jednak nie dało się zaprzeczyć temu, że zazdrościłam Birdie relacji, jaką miała ze swoim ukochanym. Człowiekiem, który gdy przyszło do ostateczności, odebrał jej życie.
Zapukałam dwukrotnie w drzwi. Nikt mi nie odpowiedział, ale i tak wkroczyłam do środka.
Pokój, w którym umieszczono Leonardo był nowoczesny i piękny. Na suficie znajdowały się malutkie lampki rozmieszczone niemal na całej powierzchni. Ściany były koloru szarego, a meble białe z elementami czerwieni. Była tutaj duża skórzana kanapa, ogromny telewizor, dwa fotele, dębowy stolik, biurko, a także duże łóżko. Można było również wyjść na balkon, co uważałam za duży pozytyw. Gdybym została zamknięta w takiej "celi", nie chciałabym z niej wychodzić. Brakowało mi tylko Aleksieia do kompletu. Gdzie on, tam i ja.
Leonardo siedział w fotelu. Gdy mnie zobaczył, wstał powoli. Uśmiechnął się lekko, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, aby zobaczyć, jak cierpiał.
Mężczyzna miał cienie pod oczami. W ciągu tygodnia sporo schudł. Włosy miał nieuczesane, a ubranie, które miał na sobie, było pogniecione. Co było również zaskakujące dla Leonardo, nie miał na skarpetek ani butów. Był boso, podczas gdy ja nigdy nie widziałam go w tak luźnym stroju.
- Cześć, Elodie. Przytuliłbym cię na powitanie, ale boję się, że już mnie nie lubisz.
Ignorując jego słowa, podeszłam do niego. Objęłam go rękami w pasie, policzek opierając o jego pierś.
Poczułam, jak Leonardo się spina, jednak po jakimś czasie się rozluźnił. Również mnie delikatnie objął, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę. Bolało mnie patrzenie na niego tak załamanego. Nie chciałam sobie wyobrażać, co czuł. Stracił osobę, którą kochał. Znał Birdie od kilku lat i był w stanie zrobić dla niej wszystko. Odebrał jej jednak życie, gdy obawiał się, że jego ukochana mnie zabije.
- Usiądziemy? Porozmawiamy chwilę?
- Oczywiście - odparł, odchrząkując.
Zajęliśmy miejsce na ustawionych na przeciwko siebie fotelach. Posłałam Leonardo słaby uśmiech. Odwdzięczył mi się tym samym. Przeczuwałam, że prędzej czy później poleją się łzy, więc zachowywanie pozorów nie miało najmniejszego sensu, ale taka już była natura ludzka. Żaden człowiek nie lubił pokazywać innym swoich słabości. Ludzie chcieli być postrzegani jako istoty silne, niezależne i pewne siebie. Nie było w tym nic złego, dopóki ta maska nie stawała się immanentną częścią nas.
- Jak się czujesz? - spytał mężczyzna, przeczesując palcami włosy.
- Już mi lepiej. Początkowo obwiniałam się, że śmierć Birdie to moja wina. Wiem, że nie powinnam tak sobie tego wyrzucać, ale to było silniejsze ode mnie. Gdybym mogła jej jakoś pomóc, zrobiłabym to bez wahania, ale w głębi serca czuję, że nie byłabym w stanie zapobiec temu, co się wydarzyło.
- Elodie, z Birdie ostatnio działy się bardzo złe rzeczy. Po telefonie, który od ciebie otrzymała, kompletnie straciła panowanie nad sobą. Rzucała rzeczami, biła mnie i starała się wyrzucić z siebie negatywne emocje poprzez seks. Ulegałem jej, choć nie powinienem był tego robić. Próbowałem jej jednak pomóc. Prosiłem, aby poszła do psychologa, ale odmawiała. Żyła nienawiścią do ciebie. Razem z Alberto zaplanowali twoją śmierć. Dlatego cieszę się, że ten skurwysyn już nie żyje. Boże, nie masz pojęcia, jak mi przykro. To jest takie pojebane.
Leonardo schował twarz w dłoniach. Wziął kilka głębokich oddechów.
Wstałam z fotela. Nie byłam w stanie patrzeć bezczynnie na cierpienie osoby, która aby mnie uratować, zabiła miłość swojego życia.
Zbliżyłam się do Leonardo. Usiadłam na podłokietniku jego fotela. Objęłam ręką plecy mężczyzny. Gładziłam go kolistymi ruchami, co podpatrzyłam u Aleksieia. Mój pan często tak mnie dotykał, gdy się stresowałam i potrzebowałam ciepła i poczucia bezpieczeństwa.
- Dziękuję ci za to, co zrobiłeś, Leo. Mogę tak do ciebie mówić?
Parsknąwszy śmiechem, pokiwał twierdząco głową. Odwrócił głowę, aby na mnie spojrzeć.
- Nigdy tak do mnie nie mówiłaś, bo Alberto kazał ci zachowywać dystans, prawda?
Skinęłam głową. Leonardo wcale nie musiał mnie o to pytać. Alberto Russo miał dziwne metody wychowawcze. Podczas gdy Birdie mogła swobodnie robić, co jej się żywnie podobało, ja musiałam być grzeczna, ułożona i zawsze gotowa do służenia gościom Alberto. Nosiłam skromne sukienki, nie malowałam się i do każdego mężczyzny odzywałam się sformułowaniem "proszę pana".
Z perspektywy czasu zauważyłam, jak niemoralne to było. Byłam jednak zapatrzona w Alberto jak w obrazek. Po śmierci mamy potrzebowałam bliskości jedynego żyjącego "rodzica". Wtedy jednak nie wiedziałam, że w rzeczywistości moim ojcem nie był Alberto Russo, a Nikita Popov.
- Powinienem przepraszać cię na kolanach za to, że nie zareagowałem, gdy był na to czas.
- Leo, nie mów tak. Przecież nic nie mogłeś zrobić.
- Właśnie, że mogłem! - uniósł się, wstając z miejsca. Zaczął krążyć po pokoju jak sęp. Chwycił się za głowę i odchylił ją mocno do tyłu, wydając z siebie dziki jęk.
Podeszłam do niego. Chwyciłam go za nadgarstki. Nie chciałam go skrzywdzić, a jedynie powstrzymać przed napadem szału.
- To nie twoja wina. Nie obwiniaj się za to, co mnie spotkało. Może nie żyłam jak księżniczka, ale zobacz, co mam teraz. Otaczam się niesamowitymi ludźmi i poznałam mężczyznę, którego kocham nad życie. To ja czuję się winna, bo przeze mnie straciłeś Birdie.
Leonardo opadł na kolana. Schował twarz w dłoniach, krzycząc głośno z bólu. Uklękłam przed nim, aby być obok. Nie musiałam nic mówić. Chciałam, aby Leo wiedział, że miał we mnie wsparcie. Chociaż tyle mogłam mu dać po tym, jak wiele dla mnie zrobił.
Głaskałam go po głowie. Patrzenie na męskie łzy było trudne. Jako dziewczyna wychowująca się w surowym domu, nigdy nie miałam okazji patrzeć, jak facet płacze. Alberto był ostoją spokoju i nigdy nie uronił łzy. Uwielbiał niszczyć ludzi. Tylko to sprawiało mu radość. Był gotów mnie zabić dla zabawy, ale dzięki Leonardo plan Alberto i Birdie nie doszedł do skutku.
Gdy Leo trochę się uspokoił, usiadłam na podłodze i przyciągnęłam go do siebie. Był ode mnie sporo wyższy i większy, dlatego wyglądało to śmiesznie, gdy przytuliłam go tak, że głowa Leo oparła się o moją pierś. Może była to zbyt intymna pozycja jak dla nas, ale przecież nie łączyła nas miłosna relacja. Czułam się przy Leo jak przy starszym bracie. Nikt nie miał możliwości zastąpić mi Ivana, ale dobrze było mieć świadomość, że w razie potrzeby miałam przy sobie jeszcze kogoś, kto był w stanie tak wiele dla mnie poświęcić.
Kołysałam Leonardo w ramionach. Mężczyzna pociągał nosem. Za wszelką cenę starał się nie patrzeć na mnie, abym nie widziała jego bólu. Nie podobało mi się, że tak się krępował być sobą, ale nie miałam prawa oczekiwać od niego, że nagle się przede mną otworzy.
- Gdybym miał zrobić to ponownie, nie wahałbym się.
- Leo...
- Birdie stwarzała zagrożenie dla swojego otoczenia. Jestem pewien, że w najbliższym czasie doszłoby do tego, że byłaby w stanie zabić nawet mnie. Zwariowała, a ja nie mogłem jej pomóc.
- Boże, dlaczego świat jest taki okrutny?
Oboje byliśmy zagubieni. Nasze życie zmieniło się nieodwracalnie. Mimo, że czuliśmy się niepewnie, wiedziałam, że niebawem wyjdziemy na prostą. Może nasze życie już nigdy nie miało być łatwe i przyjemne, a może miało być właśnie dobrze i beztrosko?
- Opowiedz mi o Aleksieiu. Nie chciałem być nieuprzejmy, dlatego nie pytałem wcześniej, ale...
Leo odsunął się ode mnie nieznacznie. Wskazał na obrożę, którą nosiłam na szyi. Momentalnie się zarumieniłam, jakby tylko jedna myśl o moim panu wystarczyła, abym się zakłopotała.
Kiedy Leonardo oparł się łokciem o kanapę i mimo łez na twarzy, uśmiechnął się do mnie, nie mogłam dłużej zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby udało nam się uratować Birdie. To należało do przeszłości. Strata kogoś bliskiego nigdy nie była łatwa. Ból w naszych sercach zostawał z nami jeszcze przez długie lata. Jednak człowiek, który tracił kogoś bliskiego, nie mógł pogrążyć się w wiecznej rozpaczy. Nie mógł tylko egzystować. Zasługiwał na to, aby żyć, bo życie było najpiękniejszym darem, jaki otrzymywaliśmy od losu.
- Cóż, zakochałam się w nim.
- Powiedz coś więcej - poprosił, przechylając urokliwie głowę w bok. Gdy mężczyźni to robili, zawsze postrzegałam to jako coś niesamowicie uroczego.
- Na początku nienawidziłam go. Byłam na niego wściekła, bo zmuszał mnie do upokarzających rzeczy. Szybko jednak pokazał mi swoją prawdziwą twarz. Aleksiei jest troskliwy, opiekuńczy, kochany i ma dobre serce. Nie wyobrażam sobie być z kimkolwiek innym. To on jest panem mojej duszy i mojego serca. Nie przynudzam?
- Skądże. Zawsze byłem ciekaw, na czym polegają relacje pana i uległej lub pani i uległego. Kiedyś proponowałem Birdie eksperymenty łóżkowe, ale zawsze mnie wyśmiewała. Jeśli popatrzę na to chłodnym okiem, Birdie tylko brała, ale nigdy nie dawała mi nic od siebie. To dziwne, nie sądzisz? W relacji chodzi przecież o to, aby dawać i brać, a nie tylko brać. To podłe.
Miał rację. Nie wyobrażałam sobie tylko brać od Aleksieia, ale niczego nie dawać mu w zamian. To byłoby wysoce niestosowne. Czułabym się z tym okropnie, ale najwyraźniej Birdie nie miała takiego problemu.
- Przykro mi, że miałeś tak trudne małżeństwo.
- Nie przesadzaj - odparł, machając lekceważąco ręką. - Mimo tego, że ją zabiłem, czuję się oczyszczony. To dziwne, ale tak jest.
- To dobrze. Nie ma potrzeby, abyś się tym zadręczał. Co powiesz na to, że przejdziemy się do ogrodu? Śnieg stopniowo się topi, może znajdziemy jakieś kwiaty?
Leonardo uśmiechnął się ciepło. Przytulił mnie mocno, po czym wstał z podłogi. Wystawił przed siebie ręce, aby pomóc mi wstać. Kiedy wyszliśmy z pokoju, zmarszczyłam niepewnie brwi.
- Elodie? Coś nie tak?
- Mój tata miał tutaj stać i nas pilnować - wyznałam, rozglądając się dookoła.
- Może uznał, że skoro się dogadujemy, poszedł sobie, aby nas nie stresować?
- Nie. Czuję, że nie o to chodzi.
Trzymając Leo mocno za dłoń, zeszłam na dół. W siedzibie Bratwy było niepokojąco cicho. Nie rozumiałam, co się działo. Wierzyłam, że gdyby wydarzyło się coś złego, usłyszelibyśmy świadczące o tym dźwięki. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
Weszliśmy do salonu, ale nikogo tam nie zobaczyłam. Przeszłam z Leonardo do kuchni, ale tam również nikogo nie zastaliśmy.
- Boże!
Nie. To nie mogła być prawda.
Na korytarzu w holu leżał Aleksiei. Miał ręce rozłożone na boki. Przy głowie miał plamę krwi.
- Co się stało?! Panie?!
Podbiegłam do Aleksieia. Rzuciłam się na kolana na posadzkę. Chwyciłam w dłonie głowę mojego ukochanego. Aleksiei oddychał, ale jego puls był ledwo wyczuwalny. Krew wypływała z rany, którą miał z boku głowy. Substancja skleiła jego włosy.
To było niemożliwe. Dlaczego Aleksiei tu leżał, a pozostali zniknęli? Kto go skrzywdził? Dlaczego to zrobił?
Musiałam uratować mojego pana, choćby za cenę własnego życia. Ta myśl uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba, ale musiałam zachować opanowanie, gdyż każda sekunda się liczyła. Dlatego zwróciłam się do jedynej osoby, która mogła mi w tej chwili pomóc.
Kiedy się odwróciłam, aby spojrzeć na Leonardo, spostrzegłam mężczyznę, który celował do mnie z broni.
- Wybacz mi, Elodie. Ten świat jest popierdolony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top