Rozdział 5

Przeciągnęłam się. Był kolejny dzień, kolejny poranek i po raz kolejny godzina dziewiąta rano. Przypomniało mi się, co wczoraj powiedziała mi Mabel. Miałam się dzisiaj z nimi spotkać. O której ona mówiła...? Cholera jasna! Za pięć minut mam u nich być!

Szybko wstałam i za pomocą paru rzutów magii na siebie, chwilę potem byłam gotowa. Wbiłam do kuchni na Supermana, chwyciłam żelki oraz chleb z masłem i to spożywając, wybiegłam z domu. Miałam do pokonania jeszcze jakieś trzy kilosy. Nie wiem, jak ja to wytrzymam.

Oparłam się o schody przy wejściu do Chaty. Ledwo stałam na nogach. Musiałam pobić swoją życiówkę - w ciągu czterech minut, z paczką żelków w jednej dłoni, a z kromką chleba w drugiej, dobiegłam do wakacyjnego domu bliźniaków Pines. Kiedy tylko uspokoiłam oddech i pochłonęłam żarcie, weszłam do budynku. Zobaczyłam Mabel siedzącą na ladzie i nucącą coś pod nosem, Wendy siedziała przy kasie, Soosa nie było widać, a Dipper czytał swój dziennik numer trzy. Widziałam go już wczoraj, ale brunet ciągle chował książkę przede mną. Pomachałam reszcie i cicho podeszłam do chłopaka. Zerknęłam, o czym teraz czyta. Jakieś duchy i inne takie. Bezgłośnie przywołałam do siebie Mabel i razem, wrzeszcząc skoczyłyśmy na niego. Normalnie takiej reakcji już nie zobaczę. Dipper wyrzucił dziennik, drąc się wniebogłosy:

- Apokalipsa!!!

Miałyśmy niezły ubaw. Tarzałam się ze śmiechu, Mabel dostała czkawki, a Wendy uderzyła głową w kasę rechocząc na całe gardło.

- Nie no, Dipper uwielbiam cię! - krzyknęłam. Pan Stanford tylko rzucił okiem na to, co się działo.

- Nie będę wnikać - mruknął i gdzieś poszedł.

Kiedy uspokoiłyśmy się na tyle, by mówić w miarę normalnie, brunetka opowiedziała mi plan na dzisiejszy dzień. Powiedziała, że wuj uziemił ich w sklepie, ale jak chcę, to mogę im pomagać. Nie miałam nic przeciwko. Kiedy brat Mabel przestał się na nas fochać, zaczęła się zabawa.

Wycinaliśmy ludziom numery. W ukryciu przed rodzeństwem, stworzyłam sobie prawdziwe wilcze uszy i zęby. Zmęczyło mnie to, ale potem starsza o pięć minut bliźniaczka dała mi do wypicia trochę "soku Mabel". W zestawie, co ciekawe, znalazłam plastikową syrenkę. Wendy podpowiedziała mi, że to normalne. Wypiłam napój, lecz ostrożnie. No co? Demon jest w stanie znieść bardzo dużo, ale takiego soku z niespodzianką chyba bym nie przeżyła.

Wmówiłam wszystkim, że uszy i zęby są sztuczne. I chyba uwierzyli. Ganiałam turystów po sklepie, a oni uciekali z krzykiem. Oczywiście, nie utrzymywałam tego "stroju" cały dzień. Zdjęłam "przebranie" (tak bardzo zdjęłam, że po prostu je zniknęłam), kiedy już mi się znudziło.

- Dobra, dzieciaki, kończę zmianę, chcecie się z nami zabrać? - spytała Wendy.

- A gdzie?

- Wraz z paczką jedziemy w straszne miejsce, do którego mogą jechać tylko nastolatki. Wchodzicie?

- Jasne! W końcu mamy trzynaście lat, co nie? - Powiedział Dipper. Mabel próbowała coś wtrącić, ale brat jej na to nie pozwolił - Prawda? - spojrzał na nas błagalnym wzrokiem. Szczerze, to chciałam powiedzieć, że mam nawet nie trzynaście, a pięćset lat, ale zamiast tego tylko kiwnęłam głową, że się zgadzam.

- Super! - powiedziała ruda. Usłyszeliśmy trąbienie jakiegoś pojazdu - Chodźcie! To oni! -Wendy wybiegła z pomieszczenia. Dipper obrócił się w naszą stronę.

- Dzięki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top