Rozdział 95

Znajdowałam się dosłownie w świetle. Otaczało mnie i wydzielało kojące ciepło. Zauważyłam też, że wróciłam do swojej dziecęcej postaci. Tak szczerze, to ta bardziej do mnie pasuje, niż ta wyniosła i świetlista wersja. No wiecie, może i przy niej szczęka opada, ale do sklepu bym tak raczej nie poszła. A tym bardziej na kebsa. Ale wracając.
Światłość wciąż panowała se dookoła, a ja coraz bardziej się niepokoiłam. Ile to będzie jeszcze trwać?
Nagle zobaczyłam jakiś ciemny punkcik w oddali. Postanowiłam to sprawdzić.
Powietrze było gęste i ciężkie, a mimo to oddychałam swobodnie. No i dało się wręcz pływać w powietrzu, które teraz bardziej przypominało ciecz. Ale na to nic nie poradzę. Wręcz płynęłam sobie w nim. Pewnie wyglądało to komicznie. No nic. Ciemny punkt zaczął przybierać bardziej ludzkie kształty. Małą postać w fioletowej sukience okalały piękne, czarne włosy. Oczy miała zamknięte. Jej usta wróciły do normy, skrzydła zniknęły, a skóra z chorobliwej lekko fioletowej bladości znów stała się bardziej ludzka. Na policzki wstąpił rumieniec, a czarny kryształ, który wcześniej znajdował się na jej czole, teraz zniknął. Bez niego wyglądała o wiele lepiej. Była bardziej żywa, bardziej normalna, bardziej... ludzka. Tak, to było właściwe słowo na właściwym miejscu.
Otworzyła oczy. Całe szczęście, były nie czerwone, a normalne, brązowe. Po jej policzku pociekła łza.
-Ashley, ja...przepraszam...tak bardzo przepraszam...
Jedna łza zamieniła się w potok. Kate szlochała. Przytuliłam ją w ciszy, a ona wtuliła się w moją bluzkę, sprawiając, że po chwili stała się ona mokra od łez. Delikatnie pogłaskałam Kate po włosach. Nie dziwię się, że nie wytrzymała. Była uwięziona we wnętrzu samej siebie i jako bezduszna istota chciała zniszczyć wszystko na swojej drodze. Współczułam jej.
Płacz przybrał na sile, ale ja nie starałam się go powstrzymać. Musi się wypłakać i żadna pociecha tu nie pomoże.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top