Rozdział 67

---???---
Cisza. Nicość.
Tylko ja tu jestem. Ja i nic.
Byłam...no, nie wiem gdzie. Dookoła mnie trwała biel, nieskończona biel. Nie czułam nic.
Kim jestem? Co tutaj robię?
Nie wiem.
---
Schodzili po schodach. Mabel liczyła je w myślach.
Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa...
Co tak naprawdę stało się z Ashley? Dlaczego Dipper jest roztrzęsiony?
Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści...
Skąd wujkowie wiedzieli o przejściu? I jak Ashley domyśliła się, żeby napisać na ścianie ich imiona za pomocą run?
Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery...
Pacyfika czuła się coraz gorzej. Została pogryziona przez te dziwne kreatury. Oczywiście, odkazili jej rany, ale te zaczęły śmierdzieć, a sama ranna dostała gorączki.
Czterdzieści pięć, czterdzieści sześć...
Nie znaleźli na górze nic. Żadnych maści, mikstur, nic co mogłoby pomóc. Wujek Ford przewiązał sobie dłoń szmatką nasączoną zimną wodą. Skóra pod nią była miejscami zwęglona, a także pojawiły się bąble. Nie wyglądało to dobrze.
Pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden...
Mabel miała już dość. Jej bliscy cierpieli, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Wszystke pomysły okazały się niewypałem. Każdy tylko cierpiał. A dlaczego? Bo dała się zwieść Billowi. Przez nią doszło do Dziwnogeddonu, przez nią Ashley poświęciła się dla nich. Przez nią teraz cierpi. Ona i całe jej otoczenie. To jest jej wina.
Sześćdziesiąt jeden, sześćdziesiąt dwa...
Schody skończyły się. Weszli do pomieszczenia pełnego półek z różnymi różnościami. Jakieś kamienie, kryształki, kwiaty, liście, stworzenia, a wszystko posegregowane i podpisane.
Mabel zaczęła szukać bardzo dobrze jej znanej, różowej substancji. Nagle wpadł na nią Dipper.
-Masz coś?- spytał z nadzieją.
-Nie- odpowiedziała cicho. Spojrzał na nią z troską.
-Co jest sis?
-Nie wiem. Po prostu... Uh, nie ważne.
Odwróciła się do niego plecami.
On zaś zrozumiał tylo tyle, że jego siostra ma na niego focha.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mu głos Robbiego.
-E, patrzcie! Tu są jakieś drzwi!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top