Rozdział 9

Jak ja się w to wpakowałam, na niebiosa?! Dobra, przeanalizujmy.
Młoda zapytała mnie, czy umiem gotować. Odpowiedziałam, że tak. Ona na to, że super, fajnie, chce mi coś pokazać. Poszłam zobaczyć to coś. I o mało mnie to coś nie zabiło. Mabel pokazała mi swoje "dzieło". Była to niezidentyfikowana substancja o smolistej barwie. Serio ,śmierdziało gorzej niż kwas siarkowy. A to naprawdę JEBIE. Nawet tak doświadczony chemik jak ja, nie był w stanie powiedzieć, co wchodzi w skład tej mieszaniny. Brunetka powiedziała, że to ma być naleśnik z czekoladą. Bardziej przypominało obsraną oponę, ale nie wnikam. Powiedziałam jej, że nie wygląda zbyt apetycznie, na co młoda stała się smutna. Wtedy stwierdiłam, że pierwsze koty za płoty i jej pomogę zdobyć achivment z gotowania. Ta prawie mnie zabiła z radości.
Teraz stoję przy kuchence i podrzucam naleśniki. A, zapomniałam wspomnieć, że wokół zapierdala Mabel, jak ja po dwudziestu energetykach? Nie? To właśnie wspomniam. I to właśnie mnie tak wkurzało. Mała nie zna granic i co chwilę przybiega z jakimś brokatem, czy innym gównem i chce to wsypać do ciasta naleśnikowego. A ja muszę jednocześnie podrzucać naleśniki, pilnować młodej i ciasta, by nikt nie znalazł " niespodzianki". Wszystkie czynności wykonywałam mechanicznie. Nałożyć, poczekać, przewrócić, poczekać, zdjąć. Nawet nie patrzyłam, na to, ile jest przysmaku młodej i zanim się skapnęłam, było ich sto. Super. Gotować umiałam, u mnie przydawało się taka umiejętność ze względu na mieszkanie samotnie, ale tutaj to było przekleństwo. Mogłam na serio udawać, że śpię. Moje męki zakończył brak ciasta. Odruchowo zebrałam gary i zaczęłam je myć.
-Nje jeszteś głotna?-usłyszałam młodą. Jej głos wyrwał mnie z rutyny.
-Co? A, tak...
Nawet nie zauwarzyłam, że do kuchni zlazła się cała rodzinka Pines. Zerknęłam w stronę blatu, tam, gdzie układałam naleśniki. Było ich chyba dwieście. No pięknie.
Wzięłam talerz i nałorzyłam sobie porcję. Przysiadłam się do stołu i zaczęłam sporzywać posiłek, ostrzegając innych, że w jednum pancake'u znajduje się figurka Mabel. Przyjęli to z uśmiechem, jakby znajdowanie figurek w żarciu było dla nich codziennością. Tego dnia obżarłam się za wsze czasy.
Pozmywałam talerze i poszłam do zarekwirowanego przeze mnie pokoju w piwnicy. Byłam wykończona i obżarta. Wstukałam kod i wlazłam za automat. Ciekawiło mnie, jak oni zjedzą to wszystko. Ale nie tylko to. Muszę znaleść odpowiedzi na pytania: jak wrócić do domu, jak dłigo tu będę, czy moje przybycie ma duży wpływ na fabułę i takie inne. Wbiłam do pokoju i padłam na łóżko. Zaciekawiła mnie jedna rzecz. Chwyciłam telefon w dłoń i właczyłam fejsa. Bez zmian. Był normalny. Taki jak zawsze. Sprawdziłam jeszcze przeglądarkę. Też była normalna. Zrobiłam się senna. Po jakiejś godzinie dzielnej walki oddałam się w objęcia Morfeusza.
Zaskoczyła mnie zmiana scenerii. Tym razem nie był to park, a Dreamscape. Przemieszczałam się swobodnie po tej przestrzeni. Nagle usłyszałam jakiś głos. I dobrze wiedziałam czyj.
-Witaj Blue Soul.
-Czego chcesz Cipher?
-Spokojnie...
Obróciłam się w jego stronę. Był w swojej ludzkiej postaci. Znowu. Ruszył w moją stronę. Po chwili stał tuż przy mnie.
-Chcę tylko pomocy, Blue Soul.
-Czemu mnie tak nazywasz?-zapytałam prosto z mostu.
-Ponieważ taka jesteś.
Spojrzałam na niego, dalej nie rozumiejąc. Machnął ręką. Przede mną pojawiło się niebieskie serce. Błyszczało i pulsowało rytmicznie. Domyśliłam się co to jest.
-Twoja dusza...-mruknął. Zrozumiałam.
-Wiesz, że absorbujesz moc tego świata?-zaczął.
-Że co kurwa?!- znowu mu odjebało, czy tylko się przesłyszałam?
-Dzieje się tak, bo nie jesteś z tego wymiaru. U ciebie nie ma magii. A twoje ciało jest jej spragnione.
Popatrzyłam na niego jak na wariata. Uśmiechnął się lekko.
-Mój czas dobiega końca. Żegnaj, Blue Soul.
Przybliżył się do mnie i pocałował w usta.
Na szczęście dla niego, obudziłam się. Inaczej byłby dorito bez twarzy.

Masz CzarnyKot9.
Ponad 600 słów.
Pozdro wam. Next jutro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top