Rozdział 18

Wyciągnęła broń. W prawej ręce trzymała nóż, a w lewej pistolet. Wystrzeliła parę razy, celowo chybiając naszych głów.
Pierwsza zaatakowała Wendy. Dostała solidny cios w twarz i straciła przytomność. Chloe zaśmiała się.
-Ten świat jest taki słaby...
Pacyfika prawie dostała pociskiem w głowę, a teraz uciekła. Tak samo Robbie, Gideon, a McGucket i Soos poszukiwali jakiegoś schronienia, przy czym Soos, jednocześnie bronił Mabel.
-Wstydzisz się rodziny, Fordsi? Jakoś w tym wymiarze ICH nie. W czym ja jestem gorsza, co?
-Wujku,o czym ona mówi?!- spytałem błagalnie. I tym samym musiałem zrobić unik, bo Chloe mnie zaatakowała nożem.
-Tak ich sobie cenisz... Ciekawe, co zrobisz jak ich zabraknie!- wrzasnęła i wściekle ponowiła atak. Ale na jej twarzy nie było złości, smutku ani nic takiego. Wydawała się być obojętna na wszystko. A w oczach widać było tylko pustkę. Z trudem unikałem ostrza. Nagle nie zdążyłem i drasnęło mnie w rękę. Syknąłem z bólu.
-Zostaw go! Dlaczego wogóle to robisz?!- zainterweniował wujek Ford.
-Dlaczego...? TY się,kurwa, jeszcze masz czelność pytać "dlaczego"?! Ja już ci powiem, dlaczego! Zostawiłeś mnie na dwadzieścia jeden lat w moim pierdolonym, śmierdzącym wymiarze. Ale nie tylko mnie. Amy też. Widziałam śmierć mojej siostry, skatowanej przez potwora co myślałam, że jest moim ojcem! Widziałam śmierć, każdego dnia traciłam coraz więcej. A teraz? Teraz została tylko nienawiść. I sam to spowodowałeś. A teraz nadszedł czas zapłaty- zaśmiała się mściwie. Wymierzała coraz celniejsze ciosy i jednym prawie mnie zabiła. Wtedy wpadł na nią wujek Stanek. Zajęła się nim, dając mi czas na ucieczkę. Podbiegłem do sister.
-Nic ci nie jest?-spytałem. Popatrzyła na mnie smutno. Wiedziałem, co ma na myśli. O co chodzi? Wciąż do mnie to nie docierało. Usłyszałem krzyk. Wujek osunął się na podłogę. Był nieprzytomny.
-Nie!-wrzasnąłem jednocześnie ja, sis i wujek Ford. Chloe wyszczerzyła się.
-Wiecie co? Mam dla was jeszcze jedną niespodziankę- zachichotała.
Na jej ręce pojawiła się jakaś kulka. Emanowała żółtym blaskiem.
-Ha ha ha. Jak myślicie, co to jest?- nie czekając na odpowiedź kontynuowała.
-Wspomnienie. Coś, co jest już nieistotne. I bolesne. A ja mam tego w bród.
Nad jej ręką pojawiło się więcej takich kulek. Były w wielu kolorach, w więksości przeważały niebieskie. Zacisnęła wyciągniętą dłoń w pięść. Kulki pęknęły z głośnym trzaskiem. Rozleciały się na kawałki i niektóre boleśnie wbiły mi się w nogi. Zapłakałem. Ból, który przeszył moje ciało, był nie do zniesienia. I nagle wszystko pochłonęło światło.
Byłem...no, nie wiem gdzie. W jakimś mieszkaniu. Była tam też Mabel, wujek i Chloe. Ta ostatnia patrzyła z niedowierzaniem. Pomieszczeniem był chyba salon. Na kanapie, przed wyłączonym telewizorem siedziała jakaś kobieta czytająca książkę. Miała czarne włosy do pasa, zielone oczy i ogólnie była ładna. Miała na sobie jakąś sukienkę. Nagle do pomieszczenia wpadła jakaś młoda osóbka, mniej więcej w moim wieku. Była to dziewczyna. Miała brązowe włosy i te hipnotyzujące tęczówki w kolorze nocnego nieba. Zrozumiałem, że patrzę na dwunastoletnią Chloe. Dziewczyna podeszła do kobiety i usadowiła się obok niej na kanapie.
-I jak tam, jak w szkole?-spytał kobieta.
-A tam, niewiele mamo.
Zaraz, czekaj, co?! Mamo?
-Dostałam się na etap stanowy z tego konkursu z chemii i biologii.
-To wspaniale!
-No wiem...
-Co cię trapi, córeczko?
-Tęsknię za Olivią. Wiem, minęło już sześć lat, ale... Ja chcę, by tu była...- z oczu dziewczyny pociekły łzy.
-Wiem, ja też bym tak chciała. Ale twoja siostra wolałaby widzieć cię radosną i uśmiechniętą, a nie taką smutną- mówiąc to, przytuliła dziewczynkę.
I wszystko zniknęło.
-No tak, spodziewałam się tego. Silne wspomnienie... Nevermind. A wiecie co? Obiecałam sobie, że dam wam wszystko. Więc spełnię obietnicę. Dam wam naprawdę WSZYSTKO- zaczęła śmiać się diabolicznie. Pojawiło się więcej tych kulek i każda rozlatywała się, a jej ostre odłamki z wielką prędkością leciały w naszą stronę. Z każdą sekundą, ataki były coraz bardziej agresywne. I znowu wybuch światła.
Było to za miastem. Wzgórze, samotne drzewo. Pod wspomnianym obiektem siedziała ta kobieta z wcześniejszej wizji, mała Chloe na oko sześcioletnia i jakaś inna, czarnowłosa dziewczynka. To była chyba Olivia. Wyglądała tak niewinnie. Była trochę, jak młodsza wersja Mabel, tyle że miała inny kolor włosów. Matka i Olivia spały, tylko Chloe patrzyła na gwiazdy. Po chwili, ona także zasnęła. I koniec wspomnienia.
Teraz zrozumiałem, dlaczego ona to robi. Wszystko nabrało sensu.
-Byłam sama...-Powiedziała, atakując.
-Nie miałam nic...
Nagle zaatakowała wujka Forda. Skupiła całą uwagę na nim. Próbowałem ją powstrzymać, ale ona odepchnęła mnie jednym gwałtownym ruchem. Wyjęła nóż i zaczęła nim go ranić.
-Dlaczego?! Co ja ci takiego zrobiłam?!
Poruszała się coraz wolniej, jakby nie chciała tego robić. Nadszedł czas na cios ostateczny. Mabel odwróciła wzrok, a wujek zamknął oczy. Klęczał i był nieźle poraniony. Ja byłem jak sparaliżowany. Nie potrafiłem wykonać żadnego ruchu. A ona się zawachała. Stała tak, jakby przygotowywała się do ciosu. Trwało to chwilę.
-Ja....ja.... Nie mogę- wyszeptała.
Opuściła rękę i upadła na kolana.
-Ja... Nie potrafię...
Po jej twarzy pociekły łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top