Rozdział 13
Całe szczęście sklep w tej dziurze był całodobowy. Bar o dwudziestej drugiej był już zamknięty na cztery spusty (skandal!). Musiałam ruszyć zad w stronę sklepu.
Teraz wychwalałam pod niebiosa swoje szczęście. Kurwa, po prostu darłam się w niebogłosy.
-Przejebałam życie,
Co kochałam nad życie,
O kurwa, o japierdole,
Z radości nasram na stole!!!
Serenada ciagnęła się, a z każdym łykiem wódki przybierała na sile. Kalecząc okrutnie słowa ruszyłam w stronę lasu. Nie czułam już nawet bólu moich zmęczonych, stóp. Zamknęłam w końcu ryj i przeanalizowałam, jakie piękne przygody spotkały mnie po drodze. Znokautowanie jakiegoś płaczliwego nastolatka, kulturalny cios w mordę dla jakiegoś lalusia, co próbował zaciągnąć moją zacną osobę do łóżka, opierdziel policjantów i rzut butelką (niestety pustą) w McGucketa. Ten dzień można zaliczyć do udanych.
Zataczałam kręgi i iście artystycznie przywaliłam pięścią w drzewo.
- Ło kurwa.
I przypierdoliłam w dżewo!
Nje pacząc na placebo!
Rymy same przychodziły mi do głowy. No cóż, alkohol otwiera umysły.
Choć u mnie nie miał czego otwierać. Radosna myśl przeszyła mi musk. Wyjęłam kolejną flaszkę i otworzyłam ją. Połowę wypiłam duszkiem. Po moim gardle przeszedł ogień. A raczej Jezusek na gołych stópkach. Wzdrygnęłam się.
Nagle drogę zagrodził mi jakiś krasnal. Niewiele myśląc, sprzedałam mu kopa. Miał piękny lot w stronę krzaków.
-Rzut za tysiąc punktów!- wrzasnęłam na całego ryja. Nie miałam nic do stracenia, bo już jutro jest apokalipsa. Postanowiłam kolejny raz pomęczyć świat.
-Rób co chcesz,
Jutro czeka cię śmierć!
Nie próbój uciekać,
Ona dorwie cie.
Nie speniaj, lecz walcz
Nie dla mięczaków nowy start!
Zapracuj na życie
I kto to mówi?
Sraj na to póki dzień
Noc jeszcze nie nadeszła
Zaćmienie blisko
Pochłonie ogień
Ziemskie ściernisko
Uważaj na siebie
Ona pędzi po niebie
Szuka wciąż ciebie
I nigdy nie spocznie
Doputy nie pocznie
Podziwiać krwi twojej
U stóp swoich.
Więc strzeż się, strzeż
Walcz, nie uciekaj
Litość do butów
Dziś jeszcze schowaj
Zero oszczędzenia
Nie czeka cię beztroska
Cierpienie nie ucieka
Okaż swą naturę
Zabójcą już dziś się stań
Zawal jeszcze maturę
I za koszmar się łap
Bo ona cię dogoni
Uważaj na siebie
Ona pędzi po niebie
Szuka wciąż ciebie
I nigdy nie spocznie
Doputy nie pocznie
Podziwiać krwi twojej
U stóp swoich!
Ona czeka za drzwiami
Czeka w łaziene
I w kuchni
I w lesie
Możesz uciekać
Możesz w ściekach ukrywać się
Możesz biec
Możez błagać o pomoc
Możesz już speniać
Lecz dla dopełnienia
Ona znajdzie cię
Zabije
Pochłonie
Skóra ci spłonie
Dusza zapadnie
Ciało w pył się rozpadnie
A ty nic nie zrobisz
Bo cóż możez zrobić?
U śmierci wrót
Więc...
Uważaj na siebie
Ona pędzi po niebie
Szuka wciąż ciebie
I nigdy nie spocznie
Doputy nie pocznie
Podziwiać krwi twojej
U stóp swoich!
Uważaj na siebie
Ona pędzi po niebie
Szuka wciąż ciebie
I nigdy nie spocznie
Doputy nie pocznie
Podziwiać krwi twojej
U stóp swoich!!!
Imie jej Śmierć
Wieć strzeż się jej
I walcz póki możesz
Bo noc już zapada
I koniec czeka
CIĘ
Ostatnie zdanie wypowiedziałam niczym najgorszy koszmar. Zaśmiałam się w nocne niebo. Tej piosenki nauczyła mnie matka. Niby bez sensu, ale ten się w niej kryje. Zrozumiałam to dopiero po jej śmierci.
Piosenka nie jest długa, język w niej użyty jest prosty, a mówi prawdę o życiu. Westchnęłam. Tak mi jej brak. Jej i Olivii. Dlaczego życie musi być tak okrutne? Nie mogło zabrać mnie, a nie ich? Wolałabym spłonąć w kwasie, byle żeby wróciły. Do mnie, do domu, do życia. Ja nie zasługiwałam na drugą szansę. One tak. Uśmiech Amy. Żarty Olivii. Rodzinne ciepło. Szczęśliwe przytulasy. Nasze smutki i troski. Śmierć. Krew na rękach. Twarz Olivii, jej skatowane ciało. Przerażenie malujące się na jej obliczu.
Amy, chcąca mnie chronić. Pamiętam, jak gorączkowo wepchała mnie pod ladę baru w którym pracowała. Uśmiechała się, mówiąc, żebym zagrała z nią w króla ciszy. To, jak pogłaskała mnie po policzku. Jej ciepłą dłoń. Jej zapach. Jej ostatnie chwile. Potem krzyk. I strzały. Otrzymała dokładnie siedem, w klatkę piersiową. Dwa pociski trafiły w serce. Mój płacz. Policja, pogotowie, tłum gapiów. Krew.
Śmierć.
Walnęłam pięścią w ziemię. I kolejny raz. I kolejny.
Waliłam tak, aż leciał pył. Wywaliłam ostatnią flaszkę w krzaki. Nosz kurwa, kurwa, kurwa. Dlaczego akurat ja?! Dlaczego to ja zostałam przy życiu?!
Łzy pociekły mi po twarzy. Poraz pierwszy od ośmiu lat. Załamałam się. Pustka we mnie w końcu pękła. Teraz cała nienawiść, rozpaz i wściekłość wyciekały przez łzy. Po ośmiu latach w końcu znalazły ujście. Potrzebowały aż ośmiu lat, by to zrobić.
Było oczywistym, że kiedyś pęknę, tak samo, że to, jak się połączy CaO i H2O to powstanie ci wodorotlenek wapnia. Pytaniem było tylko kiedy.
A ta chwila właśnie nadeszła.
Próbowałam je powstrzymać, ale bezskutecznie. Nie mogłam. Po prostu nie mogłam. Z każdą łzą, przychodziło kolejne wspomnienie. Ja i matka robiąca pierogi. Olivia i jej pierwszy rysunek. Matka budząca mnie w mój pierwszy dzień szkoły. Śpiewanie siostrze na dobranoc. Wylanie ketchupu na Ediego. Beka ze starszej pani kłócącej się o dolara z żulem. Weekendowe wycieczki za miasto. Spanie na szczycie wieżowca. Podziwianie spadających gwiazd. Wypisanie Olivii słowa "ŻARCIE" na czole. Niezmywalnym pisakiem. Każde radosne wspomnienie dawało o sobie znać. Obrazy przelatywały mi przed oczami. Moje ciało drżało z zimna, bo byłam tylko w koszulce i dżinsach, ale ta informacja stanęła w kolejce: "zamknięte z powodu, że nieczynne".
Schowałam twarz w dłoniach. Dlaczego muszę być taka samotna? Chcę cofnąć wyroki ich śmierci, za wszelką cenę. Nie potrafię zapomnieć. Nie mogę zapomnieć. Dlatego zrobiłam sobie tatuaże. By zawsze przypominały mi o nich. One zawsze będą częścią mnie. Zawsze i wszędzie. Jedyne co mogę zrobić z tym, to pamiętać. Albo zapomnieć.
Poczułam, jak ktoś otula mnie jakąś tkaniną. Chciałam już dać temu komuś cios nożem w brzuch jako początek nowej znajomości, ale kiedy spojrzałam kto to taki, nie zrobiłam tego. To był Ford.
Pomogł mi wstać z ziemi. Chyba poczuł ode mnie alkohol, ale nic nie powiedział. Otulił mnie ramieniem i zaczął prowadzić w stronę Tajemniczej Chaty. Nie odzywałam się, on z resztą też. Szliśmy tak w ciszy przez jakiś czas. Nagle ujrzałam światła w oddali. Łzy przestały już lecieć ciurkiem, ba, wogóle przestały płynąć. Oparłam głowę o jego ramię. Miałam wszystkiego dość. Chciałam już spać, a oczy same mi się zamykały.
Dotarliśmy w ten sposób pod drzwi. Cicho je otworzył. Jak się okazało, Stanley spał przed telewizorem, a w kuchni paliło się światło. Przeszliśmy obojętnie obok tego.
Ford odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju w piwnicy. Odlepiłam się od niego i oddałam mu płaszcz z którym się chyba nie rozstaje. Odwrócił się i już miał iść, ale go zatrzymałam. Sama nie wiem, dlaczego. Z moich ust wydobyło się jedno, jedyne słowo.
-Dziękuję.
Był w totalnym szoku. Odwróciłam się na pięcie i weszłam do pokoju, zostawiając go samego.
No i co, CzarnyKot9?
Pobiłam twój rekord.
Dokładnie 1123 słowa.
Do zobaczyska!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top