Rozdział 7
-Spokojnie, nie chcę zrobić ci krzywdy.
Cofnęłam się. What, what, what?! Nie chce mie zabić, ani nic? To dość dziwnie jak na niego. Spojrzałam na niego pytająco.
-O co chodzi, nachos?
Skrzywił się.
-Chcę poprosić cię o pomoc.
-Że co kurwa?!- przeanalizujmy. Demon. Bill Cipher prosi mnie o pomoc? Wybuchnęłam śmiechem.
-Chyba cie pojebało i to mocno-parsknęłam.
-Nie. Dużo wiesz o tym świecie. A ja chcę poprosić cię o jedną przysługę.
-Niby jaką?
-Pokaż mi przyszłość.
-Eee... Nje?
-Dlaczego?
-Bo tag. Niby jak to sobie wyobrażasz?! Powiem jednej z postaci serialu, jak się wszystko skończy a ona pędzie próbowała to zmienić?! Nie.
Ostatnie zdanie powiedziałam lodowatym tonem. Wkurzył mnie. Nagle wszystko się skończyło. Obudziłam się. Sięgnęłam po telefon. Była czwarta rano. Westchnęłam. Nie chciałam już spać. Wyszłam z mojego prowizorycznego łóżka. Miałam ochotę na kawę. Skierowałam się w stronę drzwi. Szłam, uważając na to, by nie narobić hałasu. Wciąż kuśtykałam, ale to nie był jakiś problem. Wiele razy w nawet gorszym stanie kręciłam się tak po Vegas. Cicho wyszłam zza automatu.
Doszłam do mojego miejsca docelowego. Miałam ochotę na kawę mrożoną. Opędzlowałam odpowiednie składniki z szafek i lodówki. Po jakichś dziesięciu minutach napój był gotowy. Upiłam łyka. Taki jaki pamiętałam. Zawsze miałam problemy ze snem. Od jakiegoś czasu postanowiłam to wykorzystać. Chodziłam spać koło dwudziestej drugiej, a budziłam o czwartej nad ranem. Po prostu tak było, a ja to akceptowałam. Zastanowiłam się, co mogę teraz zrobić. Było to dość trudne do ustalenia, bo nie wiedziałam, na co mogę sobie pozwolić. Dopiłam napój. Szkoda, że już się skończył. Postanowiłam zwiedzić laboratorium. Sprzątnęłam po sobie i ruszyłam w stronę piwnicy. Wbiłam kod z serialu. Tajene drzwi otworzyły się. Weszłam do środka i dokładnie je za sobą zamknęłam. Dobra. Dzieciaki i Stan na strychu. Soos, nie wiem gdzie. Może w socjalnym. Ford w swoim pokoju. A ja w piwnicy. Uroczo.
Będąc już w pomieszczeniu, zajęłam się przeglądaniem dzienników szóstaka. Zawartość była, krótko mówiąc, interesująca. Przyniosłam swój pamiętnik, by co nie co, przepisać. Pamiętnik pamięta jeszcze moją siostrę. Olivia niewiele w nim pisała, a po jej śmierci zaplątał się w moje rzeczy. Jakoś tak utrzymywał ją przy mnie. Był oprawiony na różowo i zielono, z niebieskim motylkiem na okładce. Motylek dlatego, że ja i mama nazywałyśmy ją Butterfly. To przezwisko przylgnęło do niej i tak zostało. Kochana Butterfly. Szalona, wręcz pojebana, zawsze radosna, zawsze miała objawy zaawansowanego pierdolca. Heh. A ja zrobiłam się głupia. Po jakichś trzech godzinach wytężonej pracy, wróciłam do swojego pokoju. Bo tak, kurwa. Bo tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top