$Birth of the Criminal Moon$

~To będzie na dziś ostatni rozdział ^^ Next w czwartek :D

 Rozwścieczony Jungkook opuszcza posiadłość ojca, by wyładować własną frustrację w alkoholu i osobach towarzyszących. Gdy parkuje, opuszcza pojazd, udając się do często odwiedzanego lokalu. Widok tańczących kobiet i mężczyzn w skąpych ubraniach bardzo mu się podoba. Zna bardzo dobrze pracowników i tancerzy. Siada przy barze, zmawiając butelkę tequila, gdy rozmowa z Pedro Jose wciąż go przytłacza. Nie chce pod żadnym względem myśleć o rzeczach, które mężczyzna robił za jego plecami, kierując się troską o jego dobro. Może i jego myśli, jak i działania są chore i nieobliczalne, to taki już jest... a właściwie takiego siebie stworzył.

Chwyta za kieliszek, gdzie wlewa jego zawartość do gardła. Idealny posmak meksykańskiego alkoholu rozluźnia jego mięśnie, przez co staje się spokojniejszy, z każdym następnym wypitym kieliszkiem. Zajęty odrzucaniem niepożądanych myśli, nie dostrzega osoby, która się do siada. Mocno wypity, czuje dłoń na ramieniu, przez co jego słaby wzrok umieszcza się na osobniku, którego nie jest w stanie zidentyfikować. — Czego? Albo nie... Kim jesteś? — pyta, rozbawionym tonem.

— Widzę, że jesteś Koreańczykiem. Świetnie się składa, ja również mówię po koreańsku i powiem, że z nieba mi spadłeś chłopie, bo wyszłoby na jaw w pracy, że co nieco skłamałem w moim CV — mówi, a oczy Jeona mrużą się w niezrozumieniu, gdy przygląda się starszemu mężczyźnie.

— Nie rozumiem, po co mi to mówisz — śmieje się w rozbawieniu, a mężczyzna wystawia przed jego oczami legitymację państwową.

— Lee Hyun Do. Agent państwowej agencji, zajmujący się nielegalnym transportem nieletnich — przedstawia się, a oczy Jeona ledwo skanują dokument, który ukazuje agent. — To jest tak zwana sprzedaż dzieci — tłumaczy, gdy pijany Koreańczyk ledwo kontaktuje.

— A co to ma wspólnego ze mną? — pyta po dłużej chwili.

— Robię wywiad i chciałbym, abyś odpowiedział mi na kilka pytań — odpowiada, a słyszący jego słowa Jeon, potrząsa głową, musząc się choć trochę otrząsnąć.

— Czy jestem o coś podejrzany, że akurat mnie chcesz przesłuchiwać? — unosi nieufnie brew. — Dziwnym przypadkiem, znalazłeś w tym miejscu osobę, która zna Koreański. Mam prawo do podejrzeń — dodaje.

— To zrozumiałe. Nie podejrzewam cię o nic. Oczywiście, jeśli nie masz nic wspólnego z tą sprawą. Wtedy będziemy inaczej rozmawiać — mówi.

— Nie wiem, czy jestem skłonny do rozmowy. Jak widzisz, przyszedłem się napić, żeby ochłonąć, a ty będziesz mi dupę truł pierdołami z Korei — mruczy niemiło, a jego słowa powodują, że brwi agenta marszczą się w zdenerwowaniu. — Cokolwiek to jest, to nie jest mój problem — dodaje.

— Nie obchodzi cię los niewinnych dzieci, które przymusowo są ściągnięte do obcego kraju i zostają sowicie wykupieni?! — pyta zdenerwowany.

— Obchodzi, obchodzi... ale na terytorium Meksyku gówno możesz zrobić z ich losem. Taka jest prawda — uśmiecha się pod nosem, chwytając za pełny kieliszek. — Trzeba być samobójcą, żeby ratować dzieciaki, które nie są już na swojej ziemi, albo być totalnym psycholem — dodaje rozbawiony, gdy agentowi nie jest ani trochę do śmiechu.

— Wiem, że nie mogę nic zrobić, ale... jeśli legalnie uda się coś zdziałać, to warto zaryzykować — tłumaczy.

— „Coś"? — niewidzialne sztylety, uderzając w duszę agenta, gdy wzrok nieznajomego Koreańczyka mrozi krew w żyłach. — Jak kurwa możesz mówić „Coś", jak te dzieci i kurwa ich rodziny chcą konkretnego działania, a nie pierdolenia, że coś wymyślicie! — wykrzykuje ostro.

— Wiem... wiem to — szepcze. — Jednak siły wyższe wciąż nie podejmują konkretnych działań w tej sprawie. Przyjechałem tu, bo sam tego chciałem. Udało mi się uzyskać pozwolenie przełożonego, ponieważ potrzebuję dowodów, które poświadczą o tym, co naprawdę dzieje się z zaginionymi dziećmi — tłumaczy, a ciężko oddychający Jeon wlewa do gardła zawartość kieliszka, którego z hukiem odkłada na blat.

— Dobrze agencie, co chce zostać bohaterem tych dzieciaków. Co chcesz wiedzieć? — pyta, zaskakując agenta nagłą zmianą decyzji o rozmowie.

— Czy wiesz może coś na temat tak zwanego gangu „Południowych wilków"? — pyta, wyciągając notes, w którym ma zapisane nurtujące pytania. Jungkook prycha na ten widok, siadając w większym rozkroku.

— Jestem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że tak daleko zaszedłeś — mówi, będąc pod wrażeniem agenta. — Sam fakt, że gang południowych wilków cię tu sprowadził, dobrze o tobie świadczy. Ajś... marnujesz się w tej agencji, w której dam sobie rękę uciąć, nikt cię nie słucha — dodaje, a mężczyzna opuszcza wzrok.

— S-Skąd to wiesz?

— Nie muszę być jasnowidzem, żeby to dostrzec — puszcza mu oczko.

— Jestem zdesperowany — szepcze, a zaintrygowany Jeon unosi brew, gdzie zaraz na jego ustach zakwita szyderczy uśmiech.

— W to nie wątpię, a skoro już wiem, kogo szukasz, to pójdę na całość — wstaje z krzesła, gdzie chwieje się na boki.

— Ale to ty mi nie odpowiedziałeś — zauważa, gdzie zaskakuje się spojrzeniem pijanego chłopaka, przez który przełyka ciężko ślinę.

— Okej... To ja nie zamierzam odpowiadać. Mam to gdzieś i tak nie uratujesz tych dzieciaków — śmieje się histerycznie, a zdenerwowany jego postawą agent wymierza w jego osobę pistolet. Jeon zatrzymuje się bezruchu, skupiając oczy na broni.

— Skoro nie chcesz po dobroci odpowiedzieć, to zmuszę cię do gadania! — wykrzykuje, zwracając uwagę ludzi, którzy nic nie potrafili zrozumieć z jego słów. Jungkook unosi głowę, uśmiechając się w rozbawieniu. — Tu nie ma powodu do śmiechu, dzieciaku!

— Ten staruszek prosi się, o wpierdol w nieodpowiednim czasie — mówi do siebie, po czym przenosi wzrok na agenta, którego zaskakuje, gdy bez strachu chwyta za jego nadgarstek, wykręcając go brutalnie. Przez nagły ruch Jeona, starszy agent opuszcza broń, wykrzywiając się w bólu, gdy doznaje siły pijanego chłopaka, który z mrokiem w oczach popycha go w tłum gości. Agent upada boleśnie na parkiet, gdzie unosi wzrok na kroczącego w jego stronę diabła. — Kto ci kurwa powiedział, że masz jakąkolwiek władzę nade mną? — pyta, powoli krocząc w jego stronę, gdy tłum robi mu przejście do celu.

— Jesteś z nimi?!

— Proszę cię — parska głośno. — Jestem ich największym przeciwnikiem, jednak to nie znaczy, że jestem po twojej stronie — kuca przed leżącym agentem, uśmiechając się szeroko.

— T-To po czyjej jesteś stronie?!

— Jestem panem, więc ja rządzę, czaisz? — unosi brew. — Może i bym się nad tobą zlitował, ale dzielą nas perspektywy...

— To znaczy?

— Ty jesteś tu w imieniu kraju, a ja twojego kraju nienawidzę — odpowiada, zaskakując agenta. — W waszych szeregach pełzają karaluchy i nie potraficie chronić tych, co tego potrzebują. Zapamiętaj sobie moją twarz agencie Korei. To twarz, która będzie nawiedzać wszystkich twoich kolegów i podwładnych. Będę przekleństwem dla waszych marnych żyć, bo zamierzam posprzątać waszą gównianą sprawiedliwość — oznajmia, a mężczyzna pokręca w przerażeniu głową. Jeon zabiera agentowi legitymację, by przyjrzeć się jej uważnie. — Widzę, że jest wieloletnim agentem od spraw nieletnich — przenosi na niego wzrok. — To, co ty kurwa robiłeś cztery lata temu, jebany śmieciu?! — wykrzykuje, wstając na równe nogi, gdzie w szale zaczyna kopać agenta. Za nic nie jest w stanie się uspokoić, gdy posiada żal do ludzi, którzy powinni pomóc, nie pomogli... Co robili przez trzy miesiące, gdy jego młodszy brat przeżywał tortury?! — Śmieć! — krzyczy, wciąż raniąc agenta, który pluje krwią, a uczestnicy imprezy, odwracają wzrok, woląc nie zadzierać z synem Mandery. — Kurwa! Dopiero teraz się tym zainteresowałeś?! Nie wiesz, że dla niektórych osób pojawiasz się za późno?! — pyta, przepełniony żalem. Zatrzymuje się, ciężko dysząc, próbując się opamiętać, jednak rany wciąż są świeże, nawet jeśli minęły cztery lata od śmieci Mujina. Przenosi oczy na agenta, który chwyta się jego nogi.

— Wiem, że wielu dzieciakom nie pomogłem, ale tu chodzi o mojego syna! Muszę go odnaleźć! — wykrzykuje zrozpaczony, a oczy Jungkooka poszerzają się w zaskoczeniu, słysząc słowa mężczyzny, na którego patrzy ze łzami w oczach, siląc się na to, aby nie uronić przed nim żadnej łzy. Odpycha od siebie mężczyznę, gdzie odchodzi od niego. Podchodzi do baru, z którego zabiera butelkę zamówionego wcześniej alkoholu, pragnąc wyjść, zanim całkiem straci panowanie nad sobą.

— Nie pomożesz mi?! — pyta, gdy zatrzymuje chłopaka przed opuszczeniem lokalu. Obdarza mężczyznę zimnym spojrzeniem, przez co agent w niepokoju zaciska wargi.

— Jak to się mówi? Karma jest suką — odpowiada z chłodem.

— Jak śmiesz?!

— Jak ty śmiesz mnie prosić o pomoc?! Twojego dzieciaka spotkało to, co wiele innych dzieciaków przez wiele lat, a ty dopiero budzisz się, kiedy cię spotyka to, co tysiące innych rodzin?! Pieprzony hipokryta! — podnosi głos, gdzie nie potrafiąc się powstrzymać, pluje mu w twarz. — Szmata z ciebie, nie agent. Jesteś tu, bo obudził się w tobie zatroskany ojciec, a nie obrońca wszystkich sprzedanych dzieciaków. Lepiej spieprzaj z moich oczu, zanim ci butelką rozkurwie łeb — dodaje, gdzie zaraz opuszcza lokal.

— Pierdolę agentów państwowych — mówi zdenerwowany, gdzie idzie w stronę zaparkowanego samochodu, popijając z butelki alkohol. Zatrzymuje się, gdy dostrzega znajome mordy z gangu południowych wilków, którzy schodząc ze swoich motorów. Szaleńczy uśmiech pojawia się na jego ustach, gdy pewnymi krokami zmierza do znajomej dwójki, która przenosi na niego oczy.

— To ty!

— No ja — uśmiecha się.

— Szef naszego gangu kazał cię złapać, jeśli cię spotkamy — mówią, chwytając automatycznie za pistolety. Wychodzący w tym czasie agent zatrzymuje się, spoglądając w stronę chłopaka i dwóch napastników.

— Hej! Co tak od razu z bronią? — pyta, spoglądając to na jednego, to na drugiego, posiadając rozbawienie w oczach. — Może się załóżmy chłopaki? — proponuje, a dwójka przygląda się mu nieufnie.

— Nie zamierzamy bawić się w twoje gierki, nawet nasz szef mówi, że jesteś nieźle stukniętym skurwysynem — mówi ostro mężczyzna, a Jeon śmieje się  wniebogłosy.

— Dziwne, że to on się ukrywa za wami, jak pieprzony cień — mówi.

— Jest szefem, ma do tego prawo... Zresztą, wal się — pokazuje mu środkowego palca.

— Kochacie mnie — uśmiecha się uroczo, przytulając się do butelki alkoholu, gdzie dwójka patrzy na niego, jak na totalnego psychola. — A jak mówię, że chce się założyć, to powinniście się zgodzić — spogląda na nich, gdy ich szczęki otwarte są szeroko.

— Dlaczego musisz robić to w ten pokurwiony sposób?

— Wiem, co działa na pedofilów, zboczeńców i tak dalej — prycha, a jego słowa powodują, że dwójka marszczy brwi.

— O co chcesz się założyć? — pytają, a na ustach Jungkooka pojawia się zadowolenie.

— Jak przegram z wami w pojedynku, to się poddam. A jak wygram to... chce to — wskazuje palcem, a dwójka przenosi wzrok na ich ukochane motory.

— Co za pieprzony gówniarz! — patrzy ze wściekłością na rozbawionego siedemnastolatka, który z butelką alkoholu w ręku, skacze z jednej nogi na drugą. — Co ty kurwa robisz?!

— Zagramy w grę...

— Nie znam żadnej gry, która opiera się na pojebanym skakaniu z nogi na nogę — zauważa mężczyzna.

— Bo takiej kurwa nie ma — mówi ostro, zatrzymując się w miejscu, gdzie stawia butelkę na ziemi. Dwójka obserwuje Jeona, który wyciąga z kieszeni pistolet, celując nim w jednego z nich.

— Idiota! Nas jest dwóch z bronią, a ty jesteś sam. Żadne gierki ci nie pomogą — śmieje się.

— Tak uważasz? — pyta, gdzie bez zastanowienia naciska na spust, celując w ramię mężczyzny, który zaczyna krzyczeć w bólu. — Jak boli, mamo! — przedrzeźnia mężczyznę, który wzywa własną matkę. — Trzeba było pomyśleć o dzieciach, które nie miały szansy wrócić do mamusi, pieprzona bekso! — wykrzykuje.

— Zajeb go, Jorge! — wykrzykuje ranny, a jego towarzysz, wymierza w Jeona, jednak obrywa z innej strony, co również zaskakuje Koreańczyka, który przenosi wzrok na agenta państwowego.

— O, głupi Ahjussi! — wystawia w jego stronę palec.

— Kim kurwa on jest?! — pyta Jorge, który upada na kolana, gdy państwowy agent podchodzi do niego.

— Mów, gdzie jest mój syn?!

— Nie wiem, o kim mówisz!

— Jedenastoletni Koreańczyk, Lee Hyunsoo — mówi, a dwójka mimo zadanych ran, uśmiecha się, nie zamierzając odpowiadać mężczyźnie.

— Mówcie albo was dobije! — krzyczy, gdy dłoń z pistoletem mu drży. Jungkook podchodzi do mężczyzny, gdzie przenosi oczy na dwójkę, wiedząc, że są zdolny zagryźć własne języki niż zdradzić własnego szefa. Celuje własną broń, pochylając się nad dwójką.

— Dzięki za motory — puszcza im oczko, po czym zadaje ostatnie strzały. Agent państwowy przenosi na niego zaskoczony oczy, nie rozumiejąc, dlaczego mężczyzna to zrobił.

— Dlaczego ich zabiłeś?! Mogli powiedzieć mi, gdzie znajdę syna!

— Gówno ci powiedzą, stary idioto — mówi, wyciągając z kieszeni martwego kluczyki. — Są — uśmiecha się zadowolony.

— Ty jesteś chory! Właśnie ich zabiłeś i zabierasz im ich własność!

— O to się założyliśmy — unosi wzrok na mężczyznę. — Myślisz, że gdybym wygrał z nimi w normalnej grze, zostawiliby mnie żywego? — pyta.

— Nie wiem, ale to jest karalne!

— Zabawny jesteś. Tutaj zasady są nieco inne, a pochodzimy z wrogich gangów — mówi, gdzie podchodzi do motoru, na którym zasiada. — Zawsze chciałem mieć taką zabawkę, ale ojciec mówił, że jestem za młody na to — uśmiecha się. — Założyłbym kask, ale jest pewnie przepocony jego łbem — wskazuje na martwego, a agent pokręca w niedowierzaniu głową.

— Jesteś pijany! Nie powinieneś prowadzić pojazdu, którym nigdy nie jeździłeś!

— Nie mówiłem, że nie jeździłem — patrzy na niego beznamiętnie. — Tylko że ojciec mi nie pozwolił, a ty pieprzysz w tej chwili jak on — dodaje, włączając silnik. — Weź drugie kluczyki, to się po ścigamy, staruszku — puszcza oczko, by zaraz ruszyć w drogę.

— Cholera — agent pośpiesznie, wyciąga z kieszeni Jorge kluczyki, by zasiąść na motorze i ruszyć za szalonym chłopakiem.

Jungkook jedzie szybko przez drogi Acapulco, czując się świetnie podczas jazdy, która podnosi adrenalinę. Zerka za siebie, mogąc ujrzeć agenta, który za nim podąża. — Czas, żebym go zgubił — śmieje się, chcąc wrócić do posiadłości ojca, jednak bez wścibskiego agenta, który szuka gangu południowych wilków.

Gdy chłopakowi udaje się zgubić mężczyznę, zatrzymuje się przed posiadłością, patrząc z zaskoczeniem na unoszący się ogień z drzew ogrodu. Schodzi pośpiesznie z pojazdu, wbiegając do ogrodu, gdzie napotyka napastników w kominiarkach. — Sukinsyny — warczy, martwiąc się o ojca. Wyciąga broń, którą celuje w trzy obiekty, jednak utrata dwóch nabojów powoduje, że wyrzuca broń i rusza na resztę, bijąc się własnymi rękoma. Uderza każdego, kogo napotyka, czując coraz większą obawę przed tym, co dzieje się z Pedro Jose, a im większy strach, tym silniejszy rodzi się w nim gniew. Gdy ręce odmawiają mu posłuszeństwa, uderza nogami, gdy nogi nie radzą sobie, uderza głową.

Pokryty krwią ofiar i własną, kroczy ku głębi ogrodu, gdzie zatrzymuje się, widząc ojca, który leży postrzelony. Oczy Jungkooka poszerzają się, po czym podbiega do mężczyzny, przed którym klęka. — Ojcze... — szepcze, patrząc ze strachem na jego bladą twarz.

— Wróciłeś w końcu — uśmiecha się słabo. — Czekałem aż wrócisz... Obraziłeś się i nie odbierałeś telefonu — dodaje.

— Nic nie mów, głupi byłem — pokręca słabo głową. — Gdzie jest Carlos?

— Kazałem mu wrócić do Meksyku — odpowiada, patrząc w ciemne oczy Jungkooka, które opuszczają łzy.

— Oszalałeś?! Jak mogłeś tu zostać całkiem sam?!

— Bo czekałem na ciebie, mój nierozgarnięty synu — odpowiada, po czym wciska do dłoni Jungkooka sygnet. — To prezent ode mnie i symbol naszej la familia — mówi, gdy Jungkook płacze, widząc osobę, która go ocaliła i dała dom, umiera w jego ramionach.

— Masz żyć, rozumiesz?! Jak bez ciebie się zemszczę?! — pyta.

— Wierzę w twoje umiejętności, Jungkook. Cokolwiek zdecydujesz, to wiem, że ci się to uda. Z czy beze mnie. Masz również naszą rodzinę — mówi słabo.

— Głupi jesteś... mogłeś uciec, zamiast tu czekać na mnie. Nie chce niczego robić bez ciebie, nie chce znowu tracić osoby, którą... — zatrzymuje się, gdy z trudem jest mu przyznanie uczucia do ojca.

— B-Byłem zdesperowany, by cię chronić... — wydusza, a Jungkook zamyka w płaczu powieki, gdy dłoń mężczyzny opuszcza jego dłoń. Ciemnowłosy nie może pogodzić się z odejściem kolejnej osoby, którą obdarzył miłością. Trzyma w zaciśniętej dłoni sygnet, gdy głośno płacze, trzymając w ramionach ojca, który go opuścił.

Chwiejnym krokiem wraca z ciałem ojca do domu, w którym panuje ciemność. Kładzie ciało ojca na sofie, po czym udaje się do własnego pokoju, stąpając po kałużach krwi zabitych gangsterów, których musiał zabić Pedro Jose. Wchodzi do pokoju, w którym drzwi są otwarte. Próbuje przeanalizować całe zajście, podczas jego nieobecności. Wie, że intruzi musieli zaskoczyć Manderę w jego pokoju, a to znaczyło, że mężczyzna właśnie w nim przez czas jego nieobecności się znajdywał. Zatrzymuje się przed biurkiem, na którym widnieją jego rysunki człowieka w króliczej masce... na każdym rysunku przez bite cztery lata widnieje ten sam symbol, na kartkach zapisane są te same dwa inicjały, które Pedro Jose samodzielnie rozczytał.

P.N. — Pan Nocy
C.M — Kryminalista w księżycu.

Maska — Zabójca.

Krok po kroku rozszyfrował działanie jego podświadomości. Sam nie wie, kiedy to wszystko pisał i rysował, ale przeważnie wszystko powstawało w gniewie. Zaciska wargi, gdy chwyta w dłonie króliczą maskę z rysunków, którą zrobił dla niego Pedro Jose. Dostrzega wyryty napis na drewnie, przez co pragnie w tej chwili pójść po zemstę.

„Właśnie się narodziłeś, Criminal Moonie"


~

Mam nadzieję, że obydwa rozdziały wam się spodobały ^^ 

Zostawcie po sobie:
Głosy i Komentarze

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top