"W małym ciele, wielki duch"

AAAAAAA  co wyyyy na tooo, żebym wrzuciła całość przez weekend? ;p

xxxxxxx

Uśmiechnąłem się sztucznie, mijając grupę dzieciaków, którzy jak zwykle palili za murami szkoły. Dzisiaj byli zbyt zajęci, żeby mnie dręczyć, więc można powiedzieć, że moje siniaki zdążą się zagoić do poniedziałku. W końcu był piątek.

Skierowałem się do kawiarni, w której sobie dorabiałem. Lubiłem to miejsce. Ludzie tutaj byli mili, a rzadko zdarzał się niezadowolony klient. Julie, czterdziestoletnia właścicielka sklepu, traktowała mnie jak drugiego syna, co tylko zbliżyło mnie i Stana do siebie. Kiedy zacząłem się z nim spotykać, kobieta pokochała mnie tylko mocniej. Dawała mi to, czego moja mama nie mogła. Wychowywałem się z trzema młodszymi siostrami i jedną starszą, która niestety wyjechała jakiś czas temu do Londynu na studia. Ojciec się nami nie interesował. Bił mnie. Na dziewczynki nie pozwoliłem nigdy podnieść ręki, tak samo na matkę. Ona całymi dniami pracowała, biorąc często nocne dyżury, żeby móc w końcu uwolnić się od ojca. Kochała nas. Ale nie miała możliwości tego okazać. Co mogę powiedzieć więcej o ojcu, to fakt, że miał kochanki. Mnóstwo kochanek. Jednakże był szanowanym prawnikiem, więc kto by go posądzał o alkoholizm, burdel i znęcanie się nad rodziną?

Stan spadł mi z nieba. Był starszy ode mnie o dwa lata, był umięśniony i cholernie przystojny. Zaproponował pracę w kawiarni u swojej mamy, a potem jakoś nagle zaczęliśmy się umawiać. Było mi z nim dobrze. Spotykałem się z nim od roku i pomimo wielu rozmów na ten temat, wciąż nie byłem gotowy na... seks. On to rozumiał, jednak czasem pytał. Po prostu, luźno w rozmowie. Mieliśmy parę bliższych sytuacji, parę razy sobie obciągnęliśmy, jednak nie chciałem posuwać się dalej. Dobrze wiedziałem, kto byłby na dole i to mnie przerażało. I on to rozumiał i starał się nie naciskać.

Żałowałem, że nie chodzimy do jednej szkoły, zresztą, on już w ogóle nie chodzi do liceum, tylko studiuje. Właściwie poznaliśmy się przypadkiem, było to...

-LOUIS!- zdezorientowany spojrzałem na kobietę, która stała przede mną z założonymi na piersiach dłońmi- Co ty tu robisz?!

-Pracuję?- odpowiedziałem dosyć niepewnie.

-Jest dziewiąty listopada.

-No tak? Co w związku z tym?- uniosłem brwi w górę. Nic nie rozumiałem.

-Twoje imieniny! Powinieneś być w domu!

Westchnąłem.

-Pani Lucas, wie pani dobrze, że ja nie obchodzę..

-Louis, kochanie, prosiłam, żebyś zwracał się do mnie po imieniu. I to nie zmienia faktu, że jesteś tu codziennie po szkole, do samego zamknięcia. Musisz coś w końcu zrobić.

-Pa.. Julie- mruknąłem, poprawiając okulary zerówki na nosie- Do pełnoletności został mi nieco ponad miesiąc. Wtedy będę mógł się wyprowadzić i zacząć nowy start, może nawet w innym mieście. Kiedy już wszystko sobie poukładam pomogę mamie się wydostać spod łapsk ojca i wezmę dziewczynki do siebie. Najważniejsze dla mnie to zarobić choć trochę na początek, a na całe szczęście mam już oszczędzoną wystarczającą sumę pieniędzy na wynajęcie jakiegoś pokoju, a może nawet i małego mieszkania. Skończę osiemnaście, może zostanę w szkole, ale raczej to zostawię i wreszcie się uwolnię. Nie obchodzę imienin. Nie obchodzę nawet urodzin, a ostatnie normalne święta miałem może w wieku pięciu lat. Choć i tego nie jestem pewien. Dziękuję za pani... twoją troskę, Julie, ale zrozum mnie.

Kobieta uśmiechnęła się smutno.

-Rozumiem cię, synku. Ale proszę, zrób sobie dzisiaj trochę wolnego i wyjdźcie gdzieś ze Stanem-jak na zawołanie, mój chłopak wyszedł z zaplecza, trzymając coś za plecami. Ściągnąłem brwi. -Mamo, czy Lou mógłby dzisiaj u nas zostać i..- zawahał się. -Tak skarbie?

-Chciałbym go porwać na weekend do naszego domku, póki jest ładna pogoda.

-Oczywiście skarbie- westchnęła- Ale dacie sobie radę sami?

-Uwierz mi mamo- uśmiechnął się i zarumienił lekko- musimy być sami.

-Och...Nie wiedziałam, że wy..- bąknęła kobieta, a teraz ja się zarumieniłem, sprzedając kuksańca w bok chłopakowi.

-My nie...- zacząłem, ale Stan zaczął się śmiać. Kobieta pokręciła głową.

-Nie tłumacz się. Weźcie sobie wolne już teraz i jedźcie od razu. Więcej czasu dla was.

-Jesteś wspaniała mamo!- wykrzyknął chłopak i zniknął na zapleczu, a ja dalej nie dowiedziałem się, co on trzymał za plecami. I czy on chce dzisiaj... przełknąłem ślinę. Chciałem tego, ale chyba wciąż nie byłem gotowy...A może właśnie byłem?

-Louis, przemyśl to- powiedziała cicho- Nie wiem, czy to co powiedziałeś, to dobry pomysł.

-Pani Lucas- zacząłem, zapominając o tym, jak miałem się zwracać-Z całym szacunkiem, ale jestem pewien, że nawet gdyby ktoś mnie porwał, nikt by nie zauważył, a tym bardziej nie miał jak mnie „wykupić"- powiedziałem niemal szeptem.

-Nie wygaduj głupot, skarbie- skarciła mnie. Wzruszyłem ramionami i poszedłem na zaplecze, gdzie stał mój chłopak.

-Dzisiaj minął rok, jak się zaczęliśmy spotykać, kochanie – szepnął nim złączył nasze usta.

Jęknąłem, wplątując palce w jego włosy, a on docisnął moje krocze kolanem. Czułem, jak się podniecam.

-Stan..

-Wiem, wiem. Spokojnie – westchnął- mam coś dla ciebie.

Zza pleców wyjął pluszaka marchewkę i wręczył mi go.

-O mój boże!- pisnąłem, rozbawiony, ściskając mojego chłopaka- kocham cię!- po chwili się odsunąłem gwałtownie, a uśmiech zszedł mi z twarzy- znaczy.. ja.. Zachichotał.

-Też cię kocham, Lou-szepnął i ponownie mnie pocałował. Okej, jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. I okej, jestem gotowy na seks z nim.

~*~*~

Do domku dotarliśmy tego samego dnia wieczorem. Spędzenie weekendu z moim chłopakiem wydawało się być wspaniałym pomysłem. Zwłaszcza, że już na wstępie zapewnił, że nie musimy niczego robić, możemy nawet spać osobno. Ucieszyły mnie jego słowa, jednak wolałem dzielić z nim łóżko. Postanowiłem też być nieco śmielszy i mimo że nie zamierzałem uprawiać seksu tego wieczoru, zapewniłem mojemu partnerowi rozrywkę ustami. Pierwszy raz w życiu robiłem coś takiego, ale Stan wydawał się być zadowolony. Zapewniał, że nie muszę tego robić, jednak byłem znany ze swojej upartości.

~*~*~

Weekend jednak minął zbyt szybko, a ja musiałem wrócić do szkoły, do znienawidzonych osób, które będą mnie katować. Na całe szczęście, tego dnia miałem tylko trzy godziny i właśnie wracałem do domu. Wreszcie!

-EJ, Tommo, lubisz kutasy, co nie? - usłyszałem nagle i przewróciłem oczami. Ciekawe, skąd wiedzieli..- Może mojego też possiesz?

Westchnąłem cicho i szedłem dalej, ignorując bandę idiotów. Jednak Andrew zaszedł mi drogę.

-Nie lubię, gdy się mnie ignoruje- warknął, szarpiąc mnie za bluzę. Podniósł mnie parę metrów nad ziemię, a ja dostrzegłem czarnego range rovera na parkingu. Takie samochody się tu nie pojawiały. Za biedna szkoła, żeby ktoś z takim samochodem, mógłby tu chodzić. Oczywiste więc, że nigdy go tu nie widziałem. Szyba się uchyliła, a ja zobaczyłem tylko kaptur i zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi oczy. Po co mu one? W ten deszcz?- Tomlinson!- warknął Jefferson, potrząsnął mną ponownie, a ja skupiłem uwagę na nim, mimo że nieznajomy wyraźnie nas obserwował.

-Czego chcesz, Andy?

-Nie. Nazywaj. Mnie. Tak- wysyczał, podnosząc kolano i kopiąc mnie mnie w brzuch. Jęknąłem głośno, a łzy stanęły w moich oczach- No dalej, pedale. Podoba ci się? Może mam cię wyruchać?-prychnął. Westchnąłem z politowaniem.

-Skąd wiesz?- zaśmiał się i pomachał mi czymś przed twarzą. Mój pamiętnik. Świetnie.

-To jak? Obciągniesz mi?- zarechotał, po czym splunął mi w twarz. Spiąłem się, ale nie miałem możliwości się zamachnąć- nie bądź nieśmiały Tommo- poluzował nieco uchwyt, a ja mogłem śmiało go teraz kopnąć. Co zresztą zrobiłem. Kopnąłem go mocno w krocze. Jęknął nagle i opuścił mnie i mój dziennik, kuląc się i trzymając za czułe i obolałe miejsce. Uśmiechnąłem się, po czym podniosłem swój plecak i zeszyt, po czym westchnąłem i ominąłem chłopaka.

-A jeszcze jedno- zatrzymałem się- obciągam tylko mojemu chłopakowi, a ty nim nie jesteś, chyba, że w swoich snach. Żegnam, panie idealny- prychnąłem i ruszyłem do bramy, gdzie stał nikt inny jak Stan.

-Co to było? Widziałem tylko jak cię kopie, ale zanim zdążyłem podbiec do bramy, on leżał skulony.

-Zapytał czy zrobię mu loda. Zrobiłem- spojrzał na mnie zaskoczony- ale jajecznicę- zaśmiałem się i ruszyłem z chłopakiem za rękę.

-Jeszcze coś ci proponował?

-Że mnie przeleci, ale swoje dziewictwo zostawiam dla kogoś wyjątkowego- zachichotałem, widząc jego minę- wytrzymaj skarbie.

-Kocham cię LouLou- westchnął- ale czasami robisz mi cieczkę z mózgu.

-I w spodniach – dodałem rozbawiony.

-W spodniach to chyba powódź, bo dochodzę jak tylko cię widzę- powiedział bez cienia uśmiechu, a ja stanąłem jak wryty- No co? Jesteś cholernie seksowny- uśmiechnął się i ruszył dalej. Odwróciłem się przez ramię. Czarny samochód właśnie odpalił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top