„Nasiąkamy nadzieją, a gdy odparuje, usychamy z niespełnienia. "
4/5
Louis.
Harry wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Nie wiedziałem, jak mam rozumieć jego zachowanie, jego słowa. Nie wiedziałem też, jak rozumieć siebie. Te słowa obudziły we mnie coś, czego nie czułem nawet przy Stanie. Nie rozumiałem tego. Do dzisiaj, jeszcze godzinę temu!, byłem pewny, że go kocham. Ale teraz.. Już niczego nie wiedziałem.
Harry. Jego zielone tęczówki przypominały mi las, który tak kochałem. Jego dołeczki aż prosiły się, żeby wcisnąć w nie palce, loczki, aby wplątać dłonie. Jego uśmiech był przyjazny, jego dłonie i ramiona wydawały się zapewnić bezpieczeństwo. I... Przygryzłem wargę.
Ze Stanem bałem się zacząć cokolwiek, bo nie czułem przy nim nic nadzwyczajnego.
Harry mnie podniecał.
Zabrałem moje rzeczy i przejrzałem na spokojnie. Szukałem portfela. W końcu znalazłem przedmiot i szybko otworzyłem. Poza paroma drobniakami, fotografią i paczką prezerwatyw nie było tam nic. Przezorny zawsze ubezpieczony...
Jednak to zdjęcie mnie zainteresowało. Przedstawiało moją rodzinę- bez ojca. I bogu dzięki, że go nie było, bo musiałbym go wyciąć. Stałem tam ja, moja mama, trzy malutkie siostry i jedna starsza. Westchnąłem, tęskniąc za tym wszystkim. Po wyjeździe Lottie już nic nie było takie samo. Udało jej się uwolnić, ale sąd nie przyznał jej opieki nad dziewczynkami. Obiecałem jej wtedy, że ja się tym zajmę.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w nich zobaczyłem Mulata.
-Trzymaj- mruknął cicho, rzucając na łóżko moje rzeczy, po czym wyszedł. Chwilę później usłyszałem ryk samochodu. Szybko się ubrałem w swoje rzeczy, jednak było mi zimno. Skuliłem się w kącie. Niedługo później zasnąłem.
~*~*~
Obudziłem się, kiedy usłyszałem trzask drzwi. Harry stał w progu, z rękoma założonymi na piersi.
-Wypuść mnie- wychrypiałem.
Pokręcił głową.
-Nie mogę.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Było mi zimno. Zadrżałem.
-Masz- podał mi fioletowy materiał. Bluza.-To moja ulubiona, jest bardzo ciepła. Ogrzeje cię.
Nie wziąłem jej. Harry westchnął i położył ją na łóżku, po czym wyszedł. Spojrzałem na ubranie.
Przygryzłem wargę i wciągnąłem je na siebie.
~*~*~
Dochodziła druga w nocy. Drzwi jak zwykle były zamknięte na klucz, Zayn i Harry spali. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem szukać po pokoju jakiegoś ostrego przedmiotu. Czegoś, czym mógłbym wybić szybę. Ale nic nie mogłem znaleźć. Czułem łzy w oczach, chciałem się stamtąd wydostać, chciałem wrócić do Stana, chciałem się do niego przytulić...
Byłem tam już czwarty dzień. Powoli traciłem nadzieję, że ktokolwiek zauważy. Stan nic nie zrobi, ma tylko dwadzieścia lat. Musiałem sam zacząć działać.
Rozejrzałem się jeszcze raz po pomieszczeniu. Lampka. Cholerna lampka. Potłukę szkło, narobię hałasu, ale ucieknę. Muszę. Dam radę. Podniosłem się z podłogi i podszedłem do przedmiotu. Zagryzłem wargę, rzucając nim w szybę. Pierwsze podejście- za słaby rzut. Westchnąłem. Odwagi Lou, dasz radę.
Drugie podejście- w sypialni było już mnóstwo szkła. Było głośno. Ale pierwsza część za mną. Już słyszałem ich kroki. Byłem boso. Ale z plecakiem przebiegłem po szkle, dostając się do rozbitego okna. Jedna noga, teraz druga... Byłem na dworze. Rozejrzałem się, ale wszędzie był tylko pieprzony las. Zacząłem biec w kierunku dźwięku, jak mi się wydawało, jadących samochodów. Miałem poranioną skórę, krwawiłem i było mi zimno. Ale nie miałem czasu na ból. Musiałem uciec.
-A ty dokąd?- zaśmiał się szyderczo Malik, zastępując mi drogę. Zatrzymałem się. Kurwa! Powoli szedłem do tyłu, aż odbiłem się od czyjejś klatki piersiowej. Odwróciłem się, patrząc w zielone oczy.
-Harry- szepnąłem- proszę..- ale on nie uległ. Złapał moją rękę, wykręcając ją boleśnie, powalił mnie na trawę.
-Ty mała kurwo, jeszcze raz spróbujesz uciec, to pożałujesz- syknął mi do ucha. Rozpłakałem się.
Uwierzyłem mu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top