„Na wszystko, co się wydarzy, można znaleźć całe mnóstwo wytłumaczeń."

2/5

Ocknąłem się nad ranem. Nie znałem pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Jedno, co mogłem stwierdzić, to fakt, że było tam przytulnie. Ściany miały przyjemny odcień błękitu, a podłoga była wyłożona czarnymi panelami. Łóżko na którym leżałem, było zaścielone czerwono-złotą pościelą. Naprzeciw łoża było ogromne lustro, zajmujące całą ścianę. Przyjrzałem się i dostrzegłem, że jestem nagi. Całkowicie. Jęknąłem głośno, szybko zakrywając usta dłonią. Po chwili do pomieszczenia wpadł mężczyzna. Skuliłem się, podciągając kolana pod brodę.

-Co mi zrobiłeś?- szepnąłem. Zmarszczył brwi. Wyglądał znajomo, ale nie wiedziałem, skąd mogłem go znać.

-Opatrzyłem rany, Louis.

-Skąd znasz moje imię?- spytałem, kuląc się bardziej- I dlaczego nie mam na sobie kompletnie nic? Chłopak zachichotał.

-Nie masz, bo były zakrwawione i przemoczone od deszczu, więc dałem je do przeprania. Przepraszam, mogłem zostawić bieliznę- najwidoczniej, nie zamierzał powiedzieć, skąd wie jak się nazywam.

-Mogłeś- burknąłem- oddaj mi rzeczy, chcę do domu.

-Nigdzie nie pójdziesz, Louis.

-Słucham?

-Bo widzisz, tak się składa, że natrafiła się okazja, że cię pobili. Już od dawna zamierzałem cię tu ściągnąć.

Okej, teraz byłem przerażony. Nie uśmiechał się już przyjaźnie, a ja wiedziałem, że wpadłem w gorsze kłopoty niż fundował mi Jefferson w szkole. 

-J-jak t-to?- czułem, jak oczy mi się szklą.

-Jesteś idealny, Louis -parsknął- idealny do miejsca, które mi nieźle za ciebie zapłaci.

Ja pierdole, pomyślałem, on chce mnie sprzedać do burdelu.

~*~*~

Nie było źle. Było tragicznie. Potem, po rozmowie z mężczyzną, zamknąłem się w sobie. Rzucił we mnie jakimiś szmatami, które ubrałem, nie chcąc chodzić nago. Nie miałem mojego telefonu, plecaka, kompletnie nic. Było po mnie. Stan pomyśli, że uciekłem, tak samo jego matka i moja rodzina. Nie będą mnie szukać. To koniec.

Westchnąłem, kiedy do pomieszczenia ktoś wszedł. Nie patrzyłem na drzwi, spodziewając się tej samej osoby, co wcześniej. Niby nie wyglądał groźnie, jednak.. bałem się. Zamilkłem, nie odzywałem się do niego kompletnie nic. Ale wiedziałem, że muszę się odezwać, jeśli chciałem swoje rzeczy.

-Przepraszam- zacząłem niepewnie- Mógłbyś...-zawahałem się. Chłopak westchnął, podchodząc do mnie i klękając przede mną.

-Nic ci nie zrobię- powiedział cicho. Poderwałem głowę w górę i ujrzałem zielone tęczówki. To nie był ten sam chłopak, co wcześniej. To był ten, który przesiadywał pod szkołą i był w kawiarni. Miał piękne oczy, nie rozumiem, dlaczego je ciągle zakrywał okularami.

-Ty- powiedziałem- to ty mnie uratowałeś i sprowadziłeś tutaj. Od ciebie tamten zna moje imię. Powiedziałeś mu! Słyszałeś w kawiarni, jak Stan mnie tak nazwał i... Dlaczego to zrobiłeś?! Czego ode mnie..- zatkał mi usta dłonią.

-Jeśli nie chcesz, żeby Zayn tu wparował, to się zamknij- warknął, zabierając dłoń- przepraszam. Nie chciałem tego wszystkiego, ale jestem mu dłużny wiele tysięcy dolarów- mruknął- muszę dla niego pracować. Kłóciłem się, żeby cię nie brał tu, że nie zasługujesz na to, że nie masz łatwo i że twoja rodzina nie ma na tyle pieniędzy, żeby cię uwolnić. Ale on nie słuchał. Stwierdził, że on już wie, co z tobą zrobi. Przykro mi, Lou. Nie chciałem tego. 

Odepchnąłem go od siebie.

-Jak mogłeś?! W kawiarni.. Byłeś taki miły.. Myślałem, że... -urwałem. Nie, nie powiem tego.

-Dobrze myślałeś. Flirtowałem z tobą. Jesteś niesamowicie seksowny, Lou..

-Nie mów tak do mnie- warknąłem.

-Louis...

-Wyjdź stąd. Przez ciebie tu jestem. Po co się wokół mnie kręciłeś?! Po co?! - po moich policzkach spłynęły łzy. Mężczyzna otarł je kciukiem.

-Proszę cię, nie płacz.

-Nienawidzę cię.

Westchnął i wstał. Następnie spojrzał na mnie smutno i wyszedł, zamykając drzwi na klucz. ~*~*~

Harry

To wszystko była wina i pomysł Zayna. Już dawno chciałem odejść, ale wciąż wisiałem mu sporo pieniędzy. Gdyby to chociaż były funty...

Westchnąłem. Nie chciałem w to wchodzić. Nie chciałem niszczyć Louisowi życia...

Słyszałem, jak miał ciężko. Spotkałem go po raz pierwszy właśnie w tej kawiarni. Miałem straszną ochotę na mocne latte, więc wszedłem do pomieszczenia. Chłopak za ladą od razu zwrócił moją uwagę. Był śliczny. Miał bladą, porcelanowa cerę, niczym pergamin. Hipnotyzujące spojrzenie, niebieskich tęczówek przeszyło mnie na wskroś. Miał karmelowe włosy, roztrzepane w artystycznym nieładzie. I uśmiech. To uśmiechem mnie zdobył, Wokół oczu utworzyły mu się urocze zmarszczki, a wydźwięk śmiechu był wręcz czarujący. Lecz to nie on przyjmował jego zamówienie, a jego chłopak.

Natomiast on przyszedł później, kiedy miałem się zbierać, ale zostałem, obserwując go. Słyszałem jego rozmowę z właścicielką lokalu. Było mi go szkoda, kiedy usłyszałem o jego sytuacji. Potem zobaczyłem, jaki jest szczęśliwy z tamtym chłopakiem i wiedziałem, że Zayn nie może się dowiedzieć o jego istnieniu. Niestety, wtedy on już wiedział. 

-Co z nim?- Spojrzałem na Malika.

-Prosiłem, żebyś go zostawił, Zayn.

-Co ci na nim zależy? Jak tak bardzo chcesz, to dam ci się z nim zabawić, zanim go sprzedam.

-Zayn! Czy ty siebie słyszysz? To człowiek! W dodatku nieletni.

-Mało mnie to obchodzi, stary.

-Zayn, wypuść go. Będę dla ciebie pracował do końca życia, tylko go wypuść.

-Popierdoliło cię, stary? Ten chłopak może spłacić cały twój dług, a ty zamierzasz go tak po prostu wypuścić?

-Tak! Zayn, proszę cię.

-Wybacz, Styles. Ale już go zgłosiłem.

Warknąłem i wyszedłem z pomieszczenia. Uderzyłem ręką w ścianę, pech chciał, że była to ściana z „więzienia" Louisa.

Uwolnię go stąd. Choćby nie wiem kurwa co.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top