„Kiedy gniew zawładnie tobą, trzymaj język za zębami."

1/5

Znudzony spojrzałem za okno. Jak zwykle padał deszcz. Minęły dwa tygodnie od kiedy wróciliśmy z pięknego domku. Dzisiaj, wtorek, był cholernie deszczowy. Lało okropnie, słońca nie było kompletnie nigdzie, a dzień zapowiadał się tylko gorzej. Kiedy postawiłem się Jeffersonowi, odpuścił mi trochę. Trochę bardzo. Nie byłem już tym ciotowaym chłopczykiem, pokazałem, że potrafię się bronić i nie dam dłużej sobą pomiatać. Szybko zdobyłem respekt, ale nie chciałem go. Wolałem żyć w cieniu.

Westchnąłem smutno, zaczynając rysować oczy w rogu kartki. Lekcje kończyły się dopiero za trzy godziny, co tylko mnie dobiło. Lekcja, trwająca teraz dłużyła się, a ja już miałem dość. Po chwili do głowy wpadły mi słowa, które koniecznie musiałem zapisać.

With no way out and a long way down

Everybody needs someone around

But I can't hold you, too close now

Through the wire, through the wire

Spojrzałem ponownie za okno i zamarłem, widząc ten samochód. Pojawiał się od dwóch tygodni. Zawsze w tym samym miejscu, zawsze tak samo schowany i idealnie wypolerowany. Zawsze ktoś wyglądał przez okno i obserwował mnie. Chyba mnie.

Tym razem jednak, przed samochodem stał mężczyzna. Nie wyglądał na wiele starszego ode mnie. Miał kręcone włosy, sięgające ramion. Stał z rękami założonymi na piersi, a na nosie miał te pierdolone okulary przeciwsłoneczne. Przygryzłem wargę, bo cholera, facet wyglądał gorąco. Kiedy zauważył, że mu się przyglądam, uśmiechnął się szeroko, ukazując dwa dołeczki w policzkach. Oblałem się rumieńcem, po czym spojrzałem na kartkę przed sobą. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.

I nawet Stan tak na mnie nie działał.

~*~*~

Lekcje w końcu dobiegły końca. Nie cieszyłem się spokojem, ponieważ Andrew w końcu zebrał się na odwagę, by do mnie podejść.

-Tomlinson- zaszedł mi drogę z drwiącym uśmiechem- Upokorzyłeś mnie przed całą szkołą. Zniszczę cię.

-Okej- wzruszyłem ramionami- nie zapomnij tylko przy okazji zniszczyć siebie- obojętnie go wyminąłem, bo on zbyt zszokowany moją śmiałością, nawet nie próbował mnie zatrzymać. I dobrze. Nie miałem ochoty na jajecznicę.

Wszedłem do kawiarni i od razu skierowałem się do kuchni. Stan dzisiaj miał być dopiero po osiemnastej, bo miał studia, a ja nie miałem ochoty siedzieć sam w kawiarni. Nie tego dnia. Wolałbym w ogóle zaszyć się z nim na zapleczu i obściskiwać po kryjomu. Cud, że mój ojciec się nie dowiedział, że jestem gejem. Chyba by mnie zatłukł.

-Poproszę dwie muffinki i latte z podwójnym mlekiem- usłyszałem zachrypnięty głos. Zamarłem na chwilę. Nie miałem wątpliwości, że właścicielem tak wspaniałego tembru był mężczyzna spod szkoły. Po prostu mu ta chrypka pasowała. Podniosłem głowę i spojrzałem na jego twarz, jak zwykle z okularami. Nie wiedziałem jakiego koloru ma oczy. Uśmiechał się szeroko. 

-Oczywiście, zaraz podam. To będzie- podliczyłem dane w notesie- dziewięć funtów.

Mężczyzna podał mi banknot o nominale dziesięciu.

-Reszty nie trzeba, kochanie – mrugnął do mnie, a ja czułem jak się czerwienię. Ten facet był niesamowity!

Zająłem się przygotowaniem zamówienia, kiedy do kawiarni wpadł Stan. Miał jak zwykle roztrzepane włosy. Uśmiechnął się i podszedł do mnie, w momencie, kiedy podawałem mężczyźnie produkty.

-Dziękuję i zapraszam ponownie- uśmiechnąłem się lekko.

-Oh, na pewno wpadnę, kochanie – mruknął, dotykając palcem mojej dłoni. Stan uniósł brwi.

-Chcesz mi coś powiedzieć?- spytał. Był widocznie zazdrosny.

-Tak. Mam z nim romans. Pieprzymy się w jego domu od dwóch tygodni, nie masz pojęcia jakiego ma..- urwałem, zdając sobie sprawę, że mężczyzna się śmieje. Kurwa, słyszał.

-Bardzo śmieszne Louis- prychnął Stan, zakładając dłonie na piersi. Chyba go zabolało.

Przewróciłem oczami.

-Oh daj spokój, żartowałem- cmoknąłem go w policzek- kocham cię.

Stan szarpnął mnie na zaplecze i przycisnął do ściany.

-Jesteś mój, rozumiesz?- syknął mi do ucha, a następnie brutalnie pocałował. Wplotłem palce w jego włosy, kiedy przeniósł pocałunki na moją szyję i się zassał. Jęknąłem. Nienawidziłem, kiedy mnie oznaczał, ale on i tak to robił. Poczułem, jak kąsa moją szyję. Przez szybę w drzwiach widziałem mężczyznę w lokach. Nie był zadowolony. -A teraz każdy będzie to wiedział- westchnąłem przejeżdżając palcem po szyi.

-Byle ty możesz pieprzyć się po kątach z wykładowcą- warknąłem, wychodząc z pomieszczenia.

-O czym ty mówisz?- był wyraźnie zaskoczony. Nigdy nie wierzyłem w plotki, Stan nawet nie był typem takiej osoby, jednak... Jakoś byłem zazdrosny.

-O twoich zaliczeniach- chłopak zaśmiał się.

-Kto ci naopowiadał bzdur, kochanie? Liczysz się tylko ty- pocałował moją szyję, w miejscu, gdzie zrobił malinkę- kocham cię.

Westchnąłem i przytuliłem chłopaka.

-Też cię kocham- mruknąłem- i też chcę, żeby ludzie wiedzieli, że jesteś zajęty.

-Zajmiemy się tym wieczorem- obiecał- zostajesz u mnie na noc?

-Chętnie- uśmiechnąłem się- chyba mi coś wisisz- mrugnąłem do niego, szczypiąc pośladek, po czym wróciłem do lady, gdzie akurat podeszła starsza pani- Witam, co podać?

~*~*~

Wyszliśmy z kawiarni w dobrych humorach. Pomimo małej sprzeczki, dosyć szybko się dogadaliśmy. Ostatnio często się kłóciliśmy. Wcisnąłem dłonie w kieszenie i ruszyłem w stronę samochodu chłopaka. Jeszcze trochę i skończę osiemnaście i wreszcie będę mógł się wyprowadzić z tej patologi. Uśmiechnąłem się i zapiąłem pasy.

-Stan?

-Hm?

-Myślę, że...- spojrzał na mnie, ruszając do domu. Wziąłem głęboki wdech- myślę, że nie chcę dłużej czekać. To znaczy- dodałem- jak skończę osiemnaście lat... 

Uśmiechnął się i złapał moją dłoń.

-Lou, nigdzie nam się nie spieszy. Pamiętaj, nic na siłę.

Skinąłem i oparłem czoło o szybę. Minęliśmy czarny samochód.

Myślami powróciłem do kawiarni. Mężczyzna wciąż mnie obserwował. Został do zamknięcia kawiarni. Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, czasem się uśmiechając. Momentami przyłapywałem się na tym, że chciałbym dotknąć jego dołeczków, włosów, dłoni... Chciałbym zobaczyć jego oczy, a byłem pewien, że są piękne. Zauważyłem też, że chciałbym go poznać.

~*~*~

Następnego dnia również był pod szkołą. Stał przy samochodzie, z papierosem w ustach. Przypomniałem sobie jego zapach. Mięta i papierosy. W jego przypadku, było to wspaniałe połączenie.

Sam paliłem. Lucas tego nie lubił, więc raczej się kryłem po kątach.

Spojrzałem przez okno i zobaczyłem jego uśmiech. Nie mogąc się powstrzymać, odwzajemniłem go.

To była moja ostatnia lekcja. Więc kiedy usłyszałem dzwonek, wrzuciłem wszystko do torby i wybiegłem z klasy, jako jeden z pierwszych. Jak zwykle jednak, drogę zagrodził mi Jefferson.

-Czego znowu?- spytałem znudzony.

-Wiesz co? Mam cię już po prostu dość- warknął i po prostu się zamachnął, dając mi kopa w brzuch. Zaskoczony się zakrztusiłem, łapiąc obolałe miejsce.

-Popierdoliło cię?- warknąłem w jego stronę, chcąc się zrewanżować, jednak on zablokował mój ruch, wykręcając rękę. Zakląłem głośno. Oberwałem jeszcze raz i kolejny. Leżałem już na ziemi. Kopany i zakrwawiony. Nie wiedziałem, co w niego wstąpiło. Zawsze nabijał mi kilka siniaków, ale żeby mnie skatować? To nawet jak na niego było za wiele. Jęknąłem, czując kolejne kopnięcie, a następnie zamknąłem oczy. Jednak następny cios nie nastąpił. Myślałem, że sobie odpuścili, ale usłyszałem odgłosy walki. Otworzyłem jedno oko i zobaczyłem tego chłopaka z lokami, który właśnie obijał mordę Andrew. Obok niego jakiś inny chłopak bił resztę. Po kilku minutach skończyli z szkolną szajką. Loczek podszedł do mnie.

 -Hej- potrząsnął mną delikatnie- żyjesz?

-Nie- odburknąłem. W sumie to chciałem nie żyć.

Mężczyzna zaśmiał się. Poczułem jak jedną dłoń trzyma pod moimi kolanami, a drugą na barkach. Słyszałem jeszcze, jak się kłócą, a chwilę później znalazłem się w jego samochodzie. Odpłynąłem w trakcie jazdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top