tall home
Odległe dudnienie rozchodziło się po podłodze i wydawałoby się, że wprawia kamienie w delikatne drżenie. Aurelia wsłuchiwała się w tajemnicze dźwięki, leżąc na brzuchu. Wibracje łaskotały ją w ucho, w szyję, w opuszki palców.
Wtedy otworzyła oczy i zaraz usiadła wystraszona, przyciągając kolana pod brodę i rozglądając się wokół. Znajdowała się nie gdzie indziej, a w sekretnej pracowni Magnusa. Upewniając się, że jest sama, dłonią chwyciła blat i pomogła sobie wstać. W głowie dalej szumiało jej po zaklęciu Anny, a do tego dołączyło ogólne zdezorientowanie, bo nie miała pojęcia, która jest godzina i jaka pora dnia. Gorączkowo przeszukała swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu, a gdy go nie znalazła, rozejrzała się za swoją kurtką. Niestety, ktoś musiał ją zabrać.
Ceremonia Zary prawdopodobnie się zaczęła; to stamtąd niosły się dźwięki. Pomyślała, że być może nie było jeszcze za późno by ją ostrzec. Rząd wypolerowanych kolb zaszklił się złowrogo, kiedy rzuciła zaklęcie i spróbowała otworzyć drzwi. Zmarszczyła czoło, bo magia nie zadziałała. Podeszła bliżej i z całych sił pociągnęła za klamkę. Ta ani drgnęła. Z otwartej dłoni uderzyła w metalową powierzchnię, a następnie kolejny raz i kolejny. Pokonana, wróciła pod ścianę i zaczęła rozmyślać nad swoimi opcjami.
Nie zajęło jej to długo, bo tak naprawdę nie miała pojęcia co mogła zrobić. Zapewne siedziałaby w bezsilnej bezczynności przez kolejne parę kolejnych godzin, gdyby nie czyjeś kroki, ciężkie i zdecydowanie męskie. Aurelia zmrużyła oczy, rozglądając się za potencjalną bronią, albo kryjówką. Ponieważ niczego takiego nie znalazła, przyczaiła się z boku. Zamek zatrzeszczał raz, potem drugi, a ona z walącym sercem rzuciła się na oprawce.
Nieznane pole magnetyczne od razu odrzuciło ją w bok. Jej ciało przeleciało przez szerokość pokoju i uderzyło w ścianę; cios był na tyle okrutny i bolesny, że aż krzyknęła. Część sprzętu laboratoryjnego rozprysła się w drobny mak, ścieląc szkłem podłogę. Oszołomiona Aurelia stoczyła się na blat, czując jak odłamki rozrywają materiał jej bluzki i ranią w skórę.
— Potraktuj to jako ostrzeżenie. — Po pomieszczeniu rozległ się surowy głos Magnusa.
Stał w progu z wyciągniętymi dłońmi, obserwując w chłodnej obojętności jak próbuje z powrotem stanąć na nogi. Wyglądał jakby upajał się wymierzoną sprawiedliwością, bo twarz rozjaśnił mu entuzjastyczny uśmiech. Zza drzwi dochodziły odgłosy głośnej muzyki i rozmów, skutecznie zagłuszając cokolwiek działo się na piętrze.
— Wypuść mnie. — wyjąkała, przykładając łokieć do policzka. W uszach jej piszczało, jakby przy jej uchu właśnie eksplodował granat. Popatrzyła na niego z niechęcią. — Nie masz prawa ani żadnej podstawy żeby mnie więzić.
— Nie mam? Myślisz, że nie wiem o twoim małym śledztwie? O tym, że odnalazłaś wejście do pracowni, a twój kolega napatoczył się na moje pola wierzbowca? — zaśmiał się obcesowo, milknąc zaraz i spinając szczękę. — Nie skłamię, wzięłaś nas jednak z zaskoczenia i przez długi czas nie za bardzo wiedziałem co z tobą zrobić. Musiałem jednak odciąć cię od reszty, bo wystarczająco dużo mówiłaś. Szkoda, że obyło się to kosztem koronacji Zary. Jednak jedna rzecz nie daje mi spokoju w tym wszystkim. Nie rozumiem, dlaczego nie ufałaś mi już od pierwszego spotkania. Skąd wiedziałaś? Kto ci powiedział?
— Zdradziła cię aura.
W oczach zajaśniały mu dwa zaniepokojone świetliki, ale były one małe i szybko przeminęły; zaraz zastąpiła je wcześniejsza zawiść.
— Dywinacja to moja szkoła, nie byłabyś w stanie dostrzec mojej prawdziwej aury.
— A jednak — rzuciła pod nosem. — Słuchaj, nie wiem na co liczysz, ale zaraz z pewnością ktoś zauważy, że mnie nie ma.
— Co? Słyszysz? — Dłonią wskazał przejście, a sztuczny smutek na jego uśmiechu nieudanie próbował ukrywać nikczemność. — Twoi przyjaciele bawią się na dole od paru godzin. Zniknęłaś, a jednak są tam. Nie tutaj. Tam.
Jeszcze sekunda, a straciłaby ducha walki, bo odwiedziły ją stare kompleksy i uprzedzenia. Zdołała go jednak w porę schwytać i z powrotem włożyć na miejsce. Uniosła wysoko podbródek, być może nieświadomie demaskując własną naiwność.
— Pewnie zmanipulowałeś ich na tyle, że nawet nie podejrzewają o co naprawdę chodzi. — powiedziała, odgarniając włosy. Wtedy ujrzała jak wnętrze jej dłoni lśni od świeżej krwi. Wściekła, dotknęła palcami czoła. — Cholera. Rozbiłeś mi łuk brwiowy!
— Mogłaś zachowywać się jak należy. I proszę, zważaj na swój język.
Wargi zadrżały jej w niemej złości.
— Tak jak ty zachowywałeś się jak należy wobec pani Sørensen? — zaczęła, łypiąc na niego gniewnie. — Wiem co jej zrobiłeś i nie pozwolę ci teraz skrzywdzić Zary.
Magnus potarł brodę, brodząc w głębokim zdumieniu.
— Zary? Nigdy w życiu bym jej niczego nie zrobił. — Zmarszczył czoło. — Nie spadnie jej włos z głowy. Skąd to wiem? Bo tak głosi pierwszy punkt umowy.
— Jakiej umowy? Z kim? — Aurelia dłońmi chwyciła krawędź blatu, stając pewniej na nogach. Musiała grać na zwłokę, przy okazji oceniając jakie ma szanse pokonania Magnusa w starciu. — Nie wierzę ci. Jak inaczej będziesz mieć pewność, że gdy skończy szkołę nie upomni się o swoje krzesło w radzie? Z tego co kojarzę rodzinie Sørensen przypada tylko jedno miejsce.
— Jak na kogoś kto wie wszystko, wiesz zadziwiająco mało — odparł. — Ale to chyba płynie w waszej krwi, co? Twój ojciec miał tę niezdrową tendencję pchania się w nieswoje interesy i również zaślepiony własną nieomylnością skończył tak jak skończył. Od kiedy Zara wspomniała nazwisko Hayes, wiedziałem, że przyniesiesz same problemy. Takich genów nie oszukasz. Nie wiem co oni sobie myśleli.
— O czym ty mówisz? — zapytała wahliwym tonem. — Moi rodzice zginęli w wypadku i tak się składa, że również byłam w tamtym aucie, więc fakt potwierdzony. Pokazać ci bliznę?
— Jak dla mnie trochę cliché.
— Śmierć jest cliché. A teraz mów, w czyje interesy wplątał się mój ojciec?
Magnus zacmokał ze słyszalną naganą.
— Zdaje mi się, że zapominasz z kim rozmawiasz. — rzucił oschle, wystawiając palec. Potem oblizał usta, unosząc drwiąco kąciki. — Hayes celował wysoko. Za wysoko, jak na niego. Ale to nie jest moja sprawa.
— Odkrył coś czego nie powinien, prawda?
— Nie moja sprawa — powtórzył, teraz znacznie dobitniej. Następnie zmienił wyraz twarzy na bardziej neutralny, poprawił mankiety koszuli i westchnął: — Cóż, lepiej wrócę na dół zanim ktoś zauważy moją nieobecność. Tak naprawdę przyszedłem się tylko pożegnać.
— I co dalej? Nie możesz mnie tu trzymać w nieskończoność. Teraz, kiedy wiem jaki jesteś naprawdę dam znać Radzie i poślą cię do magicznego instytutu dla wariatów.
Magnus zachichotał, a zrobił to tak nikczemnie i nieprzyjemnie, że po plecach Aurelii przeszedł dreszcz. Rozgorączkowana, rozglądała się po laboratorium czując jak z każdym uderzeniem serca ucieka jej czas.
— Nikomu nic nie powiesz, bo już nigdy nikogo nie zobaczysz. Te drzwi? — Kciukiem wskazał za siebie. — Anna była tak miła, że specjalnie je wcześniej zaklęła. Szalenie zdolna czarownica. Żadna runa, żadne sztuczki nie zdołają ich ponownie otworzyć. No i nikt oprócz nas nie wie o tym miejscu, więc sekret będzie bezpieczny. Zbyt długo czekałem, żeby teraz potknąć się na samej mecie.
Aurelia poczuła jak do gardła podchodzi jej gula, a oczy rozszerzają w strachu i niedowierzaniu. Postawiła krok do przodu.
— Nie zrobisz tego. Jestem przyjaciółką Zary.
Magnus cofnął się.
— Dobrze, że poznałyście się względnie niedawno. Powinno szybciej jej przejść.
— Gdybym nie wróciła po świętach do Crest to Rada...
— Dziecko. Ja jestem Radą.
Po plecach przeszedł jej dreszcz. Domyślała się, że zatuszowanie jej potencjalnego zniknięcia nie byłoby ciężką sprawą, zwłaszcza, że Magnus kręcił się w bliskim towarzystwie Fredericka Everthrone'a. W tych kręgach to pewnie codzienność.
Jej kolejny krok w przód i jego w tył. Magnus nie żartował. On naprawdę chciał ją tutaj zostawić.
— Nie byłoby wygodniej mnie po prostu zabić?
— Przestań, nie morduje dzieci.
Strach. Patrzyli na siebie może sekundę, zanim dziewczyna wyciągnęła prawą rękę i zaklęciem uniosła szklaną kolbę, stojącą na półce. Magnus nie zdążył nawet unieść dłoni w obronie, gdy przedmiot roztrzaskał się o jego głowę. Krew rozbryzgła na ścianie, swoim brunatem przypominając ślady po kulach od pistoletu. Upadł z łaskotem na brzuch. Aurelia rzuciła się do biegu, choć nogi miała odrętwiałe.
Gdy przeskakiwała nad jego wyciągniętym ramieniem, poczuła jego mściwe palce na swojej kostce. Z ust wyrwał jej się wrzask, kiedy runęła jak długa uderzając twarzą o metalową klamkę. Na języku zebrał się metaliczny posmak, a o podniebienie uderzał ostro zakończony przedmiot, który wagą i teksturą mógł być tylko zębem. Wypluła go z buzi, odwracając się w stronę Magnusa i próbując kopnąć go w nos. Obejmujące ją palce tylko zwiększyły ucisk. Znowu go zaatakowała, tylko tym razem podeszwa wylądowała na środku jego twarzy i mlasnęła soczyście, zostawiając po sobie krwawe znaczki. Magnus przeklął po norwesku.
Oboje ogłuszeni, szamotali się dopóki Aurelia nie spostrzegła wyszczerbionej szyjki kolby, leżącej zapomnianej pod jednym z blatów. Sięgnęła po nią, celując na ślepo i chaotycznie. Musiała zużyć dużo siły, by finalnie wbić ją Magnusowi w ramię. Pomieszczenie rozerwał męski krzyk, a ona szybkim ruchem wyjęła kolbę i tak zamarła z nią w powietrzu, drżąc i dysząc. Ledwo widziała na oczy, a w uszach słyszała tylko własny puls. Zaatakowała jeszcze raz. A później kolejny i kolejny.
Magnus puścił jej kostkę, a ona na kolanach wyczołgała się z laboratorium. Zanim zamknęła za sobą drzwi, popatrzyła lękliwie przez ramię. On dalej żył. Uniósł słabo podbródek; jego powieki wpadły w konwulsje, gdy pokonanym głosem poprosił ją, żeby go nie zostawiała.
Całym ciałem naparła na drzwi i pchała je dopóki nie usłyszała zgrzytnięcia zamka. Później nastąpiła cisza. Była jednak tak dziwna i niezręcznie bolesna, że chyba nigdy wcześniej przez nią niesłyszana. Wtedy objęło ją obrzydzenie. Palące, paraliżujące obrzydzenie. Popatrzyła na swoje drżące dłonie, oglądając je tak uważnie jakby nie należały do niej. Teraz, kiedy adrenalina opadła, poczuła jak bardzo jest obolała. Zanim wstała z ziemi, zerknęła nerwowo na biblioteczkę. Obrzydzenie przyjęło postać zmasakrowanej twarzy Magnusa proszącego o litość.
Strach przed konsekwencjami kazał jej jak najprędzej opuścić gabinet. Odnalazła się na skraju ataku paniki.
Czy właśnie skazała kogoś na śmierć?
Chciała się pocieszać myślą, że Zara była bezpieczna. Magnus nie będzie mógł jej nic zrobić. Zrobiła to w obronie swojej i swojej przyjaciółki. Dlaczego zatem gdy tylko zamknęła oczy, widziała jego powyginane, wielkie ciało, skórę skąpaną w czerwieni i skomlący wzrok, który miała wrażenie, że będzie obserwował ją już do końca życia?
Do sypialni wróciła jak w amoku, nie napotykając ani jednej żywej duszy. Zamknęła się w łazience, po czym zrzuciła z siebie ubrania, stając naga i wrażliwa na środku pomieszczenia. Unikała własnego spojrzenia w lustrze, bo obawiała się tego co mogła w nim zobaczyć. Patrzyła tępo na buty, których materiał ściemniał w miejscach gdzie ubrudziła je krew.
Je też zrzuciła.
† † †
Na salę wślizgnęła się niezauważona, trzymając głowę nisko. Ludzie byli tak pochłonięci sobą i własnymi interesami, że niezbyt zwracali uwagę na otoczenie. Przystanęła przy ścianie, krzyżując ramiona na piersi i z niespokojnym oddechem na ustach wypatrując Zary. Musiała przekonać się na własne oczy, że dziewczyna jest cała i zdrowa. Stąd też wodziła płochliwym wzrokiem po sylwetkach gości, nerwowo podszczypując skórę na ramieniu.
W końcu ją zauważyła; stała obok Ruby, uśmiechnięta i radosna jak zwykle, zabawiając wszystkich jedną ze swoich czarujących opowieści. Wyglądała przepięknie, wręcz nierealnie; jakby ktoś wyciął ją z płótna obrazu i przeniósł w ramy realizmu. Szkarłatna suknia wpadała w bajkowy duet z kolorem jej włosów i sprawiała, że jej skóra wyglądała jak z porcelany. Aurelia nie zachwycała się nią jednak długo; czerwona tafta znikąd przekształciła się w pokorną twarz Magnusa proszącego o litość. Za początku zupełnie ją spetryfikowało; dopiero za chwilę zorientowała się, że to tylko ciągle buzujące emocje.
Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, widziadło zniknęło. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Zarą, z Henningiem, z Augusto, z kimkolwiek. Wyrzucić to siebie. Zwłaszcza, że pojawiło się wiele nowych pytań bez odpowiedzi. I chociaż Magnus nie stanowił na ten moment problemu, przeczucie podpowiadało jej, że to jeszcze nie koniec niespodzianek. Dopóki nie odnajdzie Anny, będzie musiała trzymać się na baczności.
Przechodząc obok grupki w kącie dosłyszała się rozmowy po angielsku; młoda para chwaliła jazzowy zespół, który właśnie przygrywał ze sceny. Aurelia bardzo żałowała, że nie było melodii na tyle urzekającej by przygasić jej poczucie winy.
Z mgły ponurych myśli wyciągnęła ją czyjaś dłoń.
— A ty gdzie się znowu wybierasz?
Serce podskoczyło jej do gardła, bo na początku zupełnie nie rozpoznała głosu Vincenta. Dopiero gdy czubki ich butów znalazły się w tej samej linii, uniosła głowę i spostrzegła znajome oczy. Odetchnęła z ulgą.
Przyciemnione światła lamp padały na jego gładką twarz, a ona oniemiała wodziła wzrokiem wzdłuż linii kołnierza koszuli, wzdłuż jego napiętego ramienia, aż do palców. Gdy wróciła z powrotem do twarzy pomyślała, że musiała wyglądać o wiele mniej olśniewająco, bo on marszczył czoło w głębokim zdziwieniu, przypatrując jej się w trwodze.
— Do diabła, co ci się znowu stało?— zaczął, z początku wyglądając na złego i jakby zniecierpliwionego; dopiero z upływającymi sekundami jego rysy złagodniały. Rozejrzał się wokół, a tęczówki przeciął mu błysk niepokoju. — Co ty tutaj robisz w takim stanie? Zaraz przyciągniesz wzrok kogoś z Rady, a to ostatnie czego ci potrzeba.
— Wybacz, ale jeszcze nie umiem w telepatię — mruknęła.
— Gdzie ty właściwie byłaś?
Aurelia przygryzła wargę, wpatrując się w martwy punkt na jego garniturze. Oczy zaszły jej świeczkami, ale tylko na chwilę i to niezbyt długą.
— Nie tutaj — zaczęła ostrożnie, czując na języku metaliczny posmak. — Widziałeś może Annę?
Ktoś przeszedł obok nich, dlatego Vincent zasłonił ją plecami. Pomyślała, że naprawdę musiała wyglądać fatalnie i zaraz pożałowała przyjścia na główną salę.
— Kim jest Anna?
— Służba Anna.
— Nie widziałem jej od czasu rozpoczęcia imprezy. — stwierdził. — Czemu jej szukasz? Co ona ma z tym wspólnego?
Aurelia uniosła wymownie brwi i subtelnie skinęła w stronę wyjścia na korytarz. Vincent dopiero za chwilę połączył kropki; położył otwartą dłoń na jej plecach, prowadząc ją przez salę. Oboje pochylili się nisko, przyśpieszając kroku. Aurelia nie mogła się powstrzymać żeby jeszcze raz zerknąć na Zarę, ale Vincent stanowczo pchnął ją w stronę wyjścia. Skręcili na główny hol, kierując się korytarzem do wschodniego skrzydła zamku. Tam znaleźli pustą bawialnie; pozamykali wszystkie drzwi i przysiedli na kanapie, zwróconej w stronę okna. Za szybą dryfowały kolory nocy, niesione na podmuchach lodowatego wiatru.
— Magnus rozgryzł mnie, zanim ja rozgryzłam jego i usunął mnie na trochę z gry. Czemu nikt nie wziął mojej nieobecności za znak, że coś jest nie tak? — dodała, niezdolnie ukrywając nutkę żalu pogrywającej na drugim słowie.
— Każdy mówił, że źle się czujesz i odpoczywasz w pokoju. Patrząc wstecz to nawet specjalnie mnie to nie zdziwiło. Byłem przekonany, że jest to po prostu twoja kolejna misja poboczna i cała ściema z "chorobą" to wspólny wynalazek z Sørensen.
Oczy Vincenta były bardzo dziwne; zwłaszcza teraz, przyciszone i odległe. Gdy w nie patrzyła nachodziła ją mieszanka sprzecznych uczuć. Raz jej dłoń mimowiednie chciała odnaleźć jego i ścisnąć ją mocno, bo potrzebowała wsparcia, ale za chwilę nurtowały ją wątpliwości i myśl, że powinna zachować dystans i zwalczyć słabości samemu.
Z jej ust wymsknęło się nieuchwytne westchnięcie, gdy ponurym głosem zaczęła mu opowiadać o tym co odkrył Henning. Następnie przeszła do wydarzeń z pracowni. Jednak im głębiej brnęła w historię, tym bardziej drżała jej warga; w końcu zamilkła w pół-zdania przenosząc wzrok gdzieś na ścianę.
— Czy Magnus żyje?
— Chyba... chyba nie. A nawet jeśli tak to według jego słów niedługo już nie będzie.
Kosmyki włosów, które wyleciały spod spinki opadły jej na policzki. Nie wiedziała co dalej mówić, ani co myśleć. Było jej niewygodnie przez sprężyny materaca, w bawialni panował nieprzyjemny chłód, a Vincent ani razu nie zapewnił, że wszystko będzie dobrze.
— Skoro Zara jest od niego bezpieczna, musimy znaleźć Annę — kontynuowała. — Nie wiemy na ile jest niebezpieczna i jaki ma w tym wszystkim udział. Myślisz, że mogli... nie wiem, być razem? — Tutaj zamilkła, bo chłopak przyglądał jej się bojaźliwie i trochę jakby w szoku. — Um... u ciebie wszystko okej?
— Nic po prostu zauważyłem twój złamany ząb i zacząłem się zastanawiać ile jeszcze takich stracisz jeśli nie przestaniesz być... — Uniósł brew i dokończył sceptycznie. — ...sobą.
Aurelia rozchyliła wargi i językiem przejechała po czubkach siekaczy. Już wcześniej poczuła, że brakuje jej kawałka.
— No tak. Nie wiem.
Zapadło milczenie. Noc się tylko starzała, więc potrzebowali dobrego planu. Niestety nie potrafiła skupić się na kolejnych krokach, bo ciągle wracała do niej ta jedna i ta sama kwestia. Od kiedy Magnus wspomniał, że jej ojciec zadarł z niewłaściwym rodem, w jej głowie narodził się przygnębiający pomysł. Uniosła speszona oczy, na których nieufnie zadrżały refleksy światła.
— Mogę cię o coś zapytać? Ale musisz być ze mną szczery.
Zmrużył wątpliwie oczy, by następnie wolno rozłożyć dłoń.
— Pytaj.
— Czy twoja rodzina ma wspólną historię z moją rodziną?
Popatrzył na nią wnikliwie, a ona obserwowała każdy ruch jego źrenic. W pomieszczeniu zawisła cisza, która mogła trwać sekundy, ale mogła też trwać całe minuty.
— Nie wiedziałem, że istniejesz dopóki nie przyjechałaś do Crest.
— Ale gdybyś kiedyś przypadkiem usłyszał taką informację to byś mi ją przekazał, prawda?
Widziała, że chciał odpowiedzieć nie. Wywrócił jednak oczami i wbrew swojej naturze skinął głową.
— Skąd w ogóle tak abstrakcyjny pomysł? Bez obrazy dla Hayesów.
— Magnus mówił różne dziwne rzeczy — odpowiedziała ostrożnie, przełykając ślinę. — Może chciał się ze mną tylko podroczyć.
— Co masz na myśli? Jakie rzeczy? — Vincent spoglądał na nią poważnie.
— Stwierdził, że mój ojciec zadarł z niewłaściwym rodem.
— I jest jakiś powód dla którego pomyślałaś o dumnym rodzie Everthrone?
Zauważyła jak unoszą mu się kąciki ust i chociaż sprawa była poważna, zarumieniła się, żartobliwie wywracając oczami.
— Słyszałam o nim jedno czy dwa słowa.
Vincent zacmokał karcąco, po czym wyjrzał przez okno nie mówiąc nic więcej. Aurelia popatrzyła w tę samą stronę.
— Mam nadzieję, że mnie nie kłamiesz. Mam już zbyt wiele na głowie i do tego wszystkiego czeka mnie jeszcze rozmowa z Zarą.
Świat po raz kolejny udowodnił, że jest tylko teatrem, bo zaraz po tych słowach głowa rodu Sørensen weszła do bawialni, zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że aż oboje podskoczyli. Aurelia wstała impulsywnie, opierając dłoń na drewnianym obramowaniu kanapy. Zacisnęła palce ze stresu.
— Dopiero co rzekomo umierałaś w łóżku, a potem nagle zauważyłam cię na sali. Aurelia, co to wszystko ma znaczyć?! — zapytała z wyczuwalnym zarzutem, mierząc ich surowym spojrzeniem. — A może było tak jak myślałam i blefowałaś z tą chorobą żeby knuć z Vincentem za moimi plecami?
— Wiem, że źle to wygląda, ale to nie tak.
— To co się stało, dlaczego wyglądasz tak okropnie? — Zara wciągnęła powietrze, a następnie oskarżycielskim tonem zwróciła się do Vincenta. — Wplątałeś ją w coś prawda? W jedną ze swoich dyskusyjnych intryg, które od zawsze tak namiętnie prowadzisz na boku.
Vincent pochylił głowę, spoglądając na nią nieprzekonany. Nic jednak nie odpowiedział, przybierając kamienną minę i pozwalając Aurelii dojść do głosu. Dziewczyna najpierw chrząknęła parę razy speszona, ale widząc zniecierpliwienie przyjaciółki postanowiła pewnie przejąć kontrolę nad słowami.
Zara słuchała wszystkiego co mówiła uważnie, z oczami pogrążonymi w tym samym mroku, który ścielił dzisiejszą noc. Czasem tylko pociągała nosem i zerkała na Vincenta, doszukując się w nim potwierdzenia wiarygodności historii. Nie zadawała jednak pytań, ani nie dopytywała szczegółów; to zupełnie tak jakby chciała aby Aurelia skończyła mówić jak najszybciej.
— Nie wiem co powiedzieć. — Zara brzmiała pusto i mętnie. Zerknęła na nią, a włosy spłynęły jej z ramienia na odsłonięte plecy. — Do tego jakaś część mnie zupełnie ci nie wierzy, ale też bardzo się za to nienawidzi, bo w głębi siebie wie, że nie kłamiesz. I jest mi tak źle z tym co ci się przydarzyło z jego ręki, jednak nie mogę w pełni wziąć odpowiedzialności za te uczucia, bo w gruncie rzeczy i całkiem poważnie to aktualnie nie czuję zbyt wiele.
Aurelia popatrzyła na nią współczująco. Miała ochotę ją przytulić, ale przyrosła do ziemi, niezdolna oderwać podeszew od podłogi. Vincent z kolei wyglądał jakby znalazł się w pozycji wyjątkowo dla siebie niekomfortowej; spoglądał raz na Zarę, raz na Aurelię, nie będąc w stanie pocieszyć żadnej.
— Jest nadal w pracowni, prawda? Muszę sprawdzić czy drzwi rzeczywiście są zaklęte. Powiesz mi, gdzie to dokładnie jest? — Za chwilę zwróciła się w stronę chłopaka. — Pójdziesz tam ze mną?
— Zanim to zrobimy musisz poinformować służbę o poszukiwaniach Anny. Trzeba ją złapać zanim ucieknie, bo mam do niej kilka pytań.
— Racja. Przekażę Jarle.
— Od kiedy u was pracowała?
— Och. Długo. — Zamyśliła się. — Od czasu kiedy on wrócił z Ameryki. Cztery lata... może? Domyślałam się, że mieli romans, ale nie podejrzewałam, że to coś poważnego.
Aurelia złączyła nieśmiało dłonie za plecami.
— Mogę iść z wami?
— Absolutnie nie. W żadnym wypadku.
Zara zgodziła się z Vincentem, dodając:
— Zawołamy Henninga, bo ktoś musi opatrzyć to oko. Nie wygląda zbyt ciekawie. Co do zęba to nie wiem czy cokolwiek pomoże.
Wstała, sprawnym ruchem prostując sukienkę. Wymieniła smutne spojrzenie ze swoim odbiciem w szybie i podeszła do Aurelii. Najpierw patrzyły na siebie w milczeniu; potem wyciągnęły ręce i zamknęły się w mocnym uścisku, przekazując to czego nie dostarczały słowa.
— Nie myśl, że cię o cokolwiek obwiniam. Doceniam wszystko co dla mnie robisz — wyszeptała jej do ucha. — Ale potrzebuję przestrzeni, żeby to wszystko przemyśleć. Mam mętlik w głowie.
Aurelia skinęła głową, przełykając łzy. Zara podeszła do Vincenta, który nachylił się do niej i powiedział coś, na co ona odpowiedziała ciche "dziękuję". Następnie oboje skierowali się do wyjścia. Zanim zostawili ją samą, chłopak odwrócił się i wyciągnął ostrzegawczo palec.
— Bez sztuczek. Czekaj tutaj na Mayera.
Drzwi trzasnęły. Z ogromnym ciężarem na sercu, usiadła na kanapie i trwała tam w bezruchu, dopóki zawiasy nie skrzypnęły po raz drugi.
— Hei, har du sett Zara?
Aurelia odwróciła głowę, napotykając osławioną Emmę Andreassen. Opierała się o framugę, a ramiączko sukienki ześlizgnęło się wzdłuż jej bladego ramienia. Była trochę niższa od Zary, miała długie, jasne włosy i zapadnięte policzki, podkreślane przez wystające kości. Senny błękit tęczówek skrywał się jednak za nietrzeźwą chmurą; Emma zdecydowanie zdążyła dzisiaj dobrze popić.
— Przepraszam, nie mówię po norwesku.
— Widziałaś może Zarę? — Dziewczyna zwinnie przeskoczyła na angielski.
— Wydawało mi się, że dopiero co była na sali.
— Och, znowu musiałyśmy się minąć! — Westchnęła, machając dłonią. — A widziałaś może jej wujka?
Zimny pot zalał jej czoło, gdy pełna lęku stwierdziła, że również powinien być na sali. Emma jednak nie przywiązała żadnej wagi do jej odpowiedzi, bo zaintrygowana czymś nowym, zdawała się zupełnie zapomnieć, że o coś właściwie pytała.
— Poczekaj, ty musisz być Aurelia, przyjaciółka Zary. Jesteście współlokatorkami, nie?
Mimo że ten moment był ostatnim momentem na zawieranie nowych znajomości, potwierdziła wszystko grzecznym skinieniem głowy. Emma bez pardonu usiadła obok niej, wyciągając kościstą dłoń.
— Miło cię poznać. Jestem Emma. — Na widok jej twarzy, intensywnie nabrała powietrza w płuca. — Ojć. Wszystko w porządku? Uderzyłaś się?
— Przypadkiem. Za dużo wypiłam — skłamała.
— Nawet mi nie mów.
Kiedy Emma zaczęła paplać o swoich wypitych drinkach, ktoś knykciami zastukał do drzwi. Obie wykręciły szyję, ale tylko jedna z nich odetchnęła z ulgą. W przejściu stał Henning i Augusto.
— O drugiej w bawialni, co? — Pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Wiem, przepraszam. — Położyła łokcie na oparciu kanapy, klękając na materacu. — Co powiesz na... — Tutaj zerknęła na drewniany zegar, wiszący na ścianie. — O północy w bawialni?
— Zostawić cię na dwa tygodnie bez opieki, a wracasz bardziej napuchnięta niż twarz Gordona Ramsey'a. — Augusto wydął wargi, posyłając jej łagodne spojrzenie. — Trzymasz się, muñeca? Zara nie miała czasu nam wszystkiego wyjaśnić, ale słyszałem, że nieźle się porobiło.
Jakoś każdy zdołał zapomnieć, że w pomieszczeniu znajdowała się też Emma. W czasie gdy oni rozmawiali o przegapionej koronacji, ta opierała policzek na wyciągniętym łokciu, wskazując na każdego palcem.
— Ty jesteś Henning Mayer, a ty Augusto Pereira.
Oboje popatrzyli na siebie zdziwieni, dopiero teraz dostrzegając na wpół-przytomną dziewczynę.
— Odwrotnie. Ja jestem Henning, a to jest Augusto — poprawił Augusto.
Henning szturchnął go łokciem.
— Jesteście pewni? Ja jestem Emma i uważam, że totalnie powinniśmy kiedyś gdzieś razem wyjść. — Dłońmi podciągnęła się wyżej, obserwując ich w zamyśleniu. Następnie wróciła do swoich ustawień fabrycznych, bo rezolutnym tonem zapytała: — Właśnie, widzieliście może Zarę? Albo kogokolwiek z rodziny Sørensen?
— Nie, przykro mi.
— Ach, w takim razie idę ją znaleźć — mruknęła niepocieszona, z powrotem naciągając ramiączko od sukienki. Wygramoliła się z kanapy i opierając się o ścianę, zapieła klamerki swoich butów — Miło było was poznać.
— Wzajemnie — odpowiedzieli chórem.
Gdy wyszła, pierwszy odezwał się Augusto.
— Mam wrażenie, że chyba znała nas już wcześniej.
— Wiesz co jest najbardziej przerażające? One ze sobą nie rozmawiają od paru lat — dodała Aurelia.
to be continued...
Momma - Tall Home
nie wiem dlaczego ale ten rozdział dostarczał mi dużo problemów, głównie przez moje tendencje do kombinowania. NO ALE pomyślałam, że jak nie opublikuje go dzisiaj to chyba w ogóle go nie opublikuje, bo tak to cały czas będę znajdować coś do poprawy. Więc oto part I
Całusy <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top