on division street
— Woah, woah, woah! — Aurelia wstała z impetem, ściskając skrawek kołdry przy piersi.
Na skraju łóżka siedziała obca dziewczyna z włosami w kolorze dojrzałych czereśni, rumianymi policzkami i nosem zakrapianym miniaturowymi piegami. Miała na sobie pidżamę w czerwone serduszka, na głowie piankowe papiloty trzymające się chyba tylko na dobrych intencjach, a stopy schowane pod grubymi, narciarskimi skarpetami. Błękitne oczy przypatrywały się Aurelii z zaciekawieniem, jakby conajmniej przyleciała tu z innej planety i dopiero co wylądowała.
— Zara — powiedziała nieznajoma, energicznie wyciągając rękę. — Zara Sørensen.
Aurelia wcisnęła się w kąt, niezbyt wiedząc co się dzieje. Ledwo widziała na oczy, jeszcze załzawione i zamglone po ostatniej nocy. Niepewnie uścisnęła dłoń Zary, marszcząc nos i dochodząc do wniosku, że może dziewczyna jej się przyśniła, a ona nie do końca przekroczyła granicę między snem, a jawą. Jednak sekundy mijały, Zara dalej wyglądała na taką z krwi i kości i nie zapowiadało się, że w najbliższym czasie miała sobie pójść, tudzież zniknąć.
— Aurelia — odpowiedziała zaspanym wzrokiem, nadal nie do końca wiedzieć z której strony ugryźć tę niecodzienną sytuację. — Dlaczego siedzisz na moim łóżku? Wróć, jak weszłaś do tego pokoju?
Aura Zary była jasnoczerwona, wręcz jaskrawa. Odzwierciedlała ona jej wielkie serce, żwawe i bez dna. Jej energia była tak nabuzowana pozytywizmem, żywiołością i życzliwością, że Aurelia mimowolnie zdobyła się na szczery uśmiech. Kimkolwiek była Zara i cokolwiek robiła w jej sypialni, nie miała złych intencji. Co oczywiście niczego nie usprawiedliwiało.
— To też moja sypialnia. I to z całą pewnością moje łóżko.
Aurelia uniosła brwi, gotowa wszystkiemu zaprzeczyć i zasugerować, że Zara bardzo się myli, że wczoraj przyprowadził ją tutaj Henning. Potem jednak przetarła oczy i zrozumiała, że sprawa mogła być bardziej skomplikowana niż przypuszczała, bo oto nad jej głową znajdowała się półka z obcymi zdjęciami, obcymi książkami i obcą porcelanową figurką dalmatyńczyka. Na etażerce stała wpół-wypalona świeczka o zapachu wanilii, stara podkładka na biżuterię z samotnym, złotym sygnetem i zwiędły kwiatek, który kiedyś mógł być aloesem.
— O matko... — Aurelia zakryła usta dłonią, spoglądając na drugą stronę pokoju. Tkwiło tam osierocone łóżko w towarzystwie krzesła z pękniętym oparciem, na którym wisiał jej nowiutki mundurek - jeszcze zawinięty w folię ochronną. Nad wszystkim czuwał kanarek, z jakiegoś powodu milczący, co nie zdarzało mu się często, zwłaszcza rano. Wzrokiem wróciła do Zary. — O matko. Ja cię najmocniej przepraszam! Nie mam zielonego pojęcia jak to się stało. O matko.
— Nie no, nic nie szkodzi. Po prostu myślałam, że zejdę na zawał, kiedy wróciłam wczoraj do pokoju i zobaczyłam, że ktoś śpi w moim łóżku. No i tak na ciebie patrzyłam i patrzyłam, że w sumie to zaczęłaś przypominać mi Śnieżkę, więc od teraz chyba będę tak do ciebie mówić.
Aurelia zamrugała, nadal nie do końca nawigując sytuację. Na swoje usprawiedliwienie miała wczorajsze zmęczenie; zaraz po spotkaniu z dyrektorem wróciła do sypialni, przebrała się w pidżamę i padła jak kaczka. Wstydziła się mimo wszystko, bo nie dość, że jakimś cudem wyparła z pamięci fakt, że miała współlokatorkę to jeszcze wślizgnęła jej się do pościeli jak ostatni dziwoląg.
— Miałam wczoraj taki zabiegany dzień — wymamrotała speszona, wstając z łóżka i prędko zbierając ubrania, które poprzedniego dnia zostawiła na podłodze. — W mojej prawdziwej sypialni, tej w domu, w Anglii, łóżko mam po prawej stronie. Musiałam to zrobić z przyzwyczajenia...
Zara obserwowała ją rozbawiona, przyciągając kolana do brody. Wyglądała jakby zakłopotanie nowej koleżanki było smaczną rozrywką i wcale nie zamierzała jej przerywać, mówiąc, że jej reakcja jest przesadzona i tak całkowicie szczerze, to nic takiego się nie stało.
— Doszły do mnie pogłoski, że siedzisz w wróżbiarstwie. — Smukłe palce Zary zatopiły się w jej włosach, próbując wyciągnąć splątane papiloty. Skrzywiła usta, kiedy jeden, wyjątkowo kapryśny kosmyk, oplótł się wokół pianki i nie chciał puścić. — To świetnie się składa, bo z natury jestem niezdecydowana i chyba z nieba mi spadłaś. Liczę na jakiś przyjacielski seans po przecenie, jak już się całkowicie rozpakujesz i zaaklimatyzujesz.
— Słyszałam, że Si-Bella i Wieszczki mają monopol na wróżby i seanse.
— Wiesz co, ty nikomu nie mów, że ode mnie to słyszałaś, ale Mirinda to ewidentnie leci w kulki ze swoimi przepowiedniami. Nie odmawiam jej talentu, ale osiemdziesiąt procent z nich to pic na wodę i stek bzdur. — Zara westchnęła, ciągle mocując się z włosami. — Nie wiem na jakiej zasadzie to działa czy potrzebujecie jakiejś inspiracji, dobrego mojo, no ale ona nie ma żadnej z tych rzeczy. A Bella nie zamierza jej zwolnić, bo są przyjaciółkami.
Aurelia połączyła uśmiech z szerokim ziewnięciem. Zupełnie nie czuła się jakby przespała całą noc; zdecydowanie była w stanie zakopać się pod kołdrą - tym razem już własną - i kontynuować swój sen. Niestety akademia nie miała taryfy ulgowej dla ludzi, którzy dopiero przylecieli zza oceanu, także musiała jak najszybciej doprowadzić się do porządku, żeby zrobić olśniewające, pierwsze wrażenie.
— A co z tobą? — zapytała, nogą przysuwając do siebie walizkę. — To znaczy, w jakiej dziedzinie się specjalizujesz?
— Och, Runy. Uczę się też elementaryzmu i chociaż nie idzie mi najgorszej, to jednak nie wychylałabym się tak daleko by nazywać to swoją dziedziną. — odpowiedziała. — Na początku studiowałam też alchemię, ale w pewnym momencie program tak przyśpieszył, że w ogóle zgubiłam rachubę kim jestem, co tu robię i czym jest alchemia. A ile razy można prosić Heninnga o korepetycje? — Tutaj nachyliła się i mrugnęła lekceważąco. — Czasem zdaje mi się, że wyrządziłam mu nieodwracalne krzywdy swoją głupotą.
— W takim razie ja też dostawiłam swoją cegiełkę do jego traumy, bo wczoraj nie popisałam się intelektem.
— Wiesz co, Śnieżka, ja nie chcę cię onieśmielać, albo wpędzać w zakłopotanie, ale ty musisz być jednostką wybitną, skoro stary Fontaine przygarnął cię od tak, z ulicy. No bo przez całe życie chodziłaś do zwykłej szkoły, nie?
— Tak. — Pokiwała głową, a za chwilę wywróciła oczami. — Moi rodzice byli gorącymi zwolennikami zwyczajnego życia.
Zara w końcu uporała się z nieszczęsnymi piankami; zadowolona odsunęła szufladę etażerki i wrzuciła je do środka. Następnie wstała, nachyliła się do przodu i dwoma rękami zaczęła przeczesywać włosy. Robiła to dosyć długo i energicznie, bo kiedy znowu wróciła do pionu, była cała czerwona na twarzy.
— Masz już datę testu?
Aurelia zamarła.
— Jakiego testu?
— Zdolności — wyjaśniła, a widząc kompletną konsternacje na twarzy współlokatorki, wyjaśniła: — Maddie Michaelson była w podobnej sytuacji co ty, też rodzice porwali się na kuszące życie nieistotnych członków społeczeństwa, z tego co mi wiadomo to nawet odnaleźli jakąś religię, no ale diabeł w końcu zapukał do drzwi, przyszła koza do woza, a ona któregoś dnia przypadkowo wysadziła swoją szkołę w powietrze. Oczywiście jak jej się zapytasz to powie ci, że to była nieużywana sala gimnastyczna, ale nie wierz jej w żadne słowo, bo to patologiczny kłamca. Koniec końców dołączyła do akademii, bo zdecydowanie tamto życie nie było dla niej najzdrowsze. Jednak zanim miała oficjalne zaprzysiężenie, przeszła test, żeby sprawdzić czy napewno jest w stanie nadążyć z przegapioną edukacją. U niej nie było najgorzej, bo jednak cała sprawa miała miejsce w podstawówce, ale ty? Kupa materiału do nadrobienia, także szacuneczek i czapki z głów!
Aurelia przetwarzała w głowie postać rzekomej Maddie, wysadzoną szkołę i test zdolności, o którym usłyszała po raz pierwszy. Zara musiała sprzedawać niesprawdzone informacje, bo to przecież niemożliwe, że nikt jej nie uprzedził. Potem jednak zbladła, myśląc o swoim chaotycznym charakterze i tendencji do marnej organizacji. Czemu fakt, że nie przeczytała dokładnie swojej korespondencji z dyrektorem nie brzmiał aż tak absurdalnie jak powinien?
— Jeszcze nie znam daty — bąknęła, drapiąc się po nosie. — Ale pewnie niedługo.
Błogosławiona naiwność utrzymująca ją w przekonaniu, że życie czasem bywa łatwe i dostanie się do magicznej szkoły można zaaranżować kilkoma listami i ubzduranym darem przekonywania!
— Bella posiada się ze złości, gdy dowie się, że jesteś taka zdolna. Nienawidzi konkurencji.
— Jesteś drugą osobą, która mi to mówi. Musi z niej być naprawdę przyjemna dziewczyna.
Zara machnęła dłonią, jakby nie było się o co martwić. Następnie podeszła do szafy, którą najwidoczniej dzieliły, bo była tylko jedna i potężna, wyciągnęła z środka ręcznik, mundurek i brokatową kosmetyczkę. Przewiesiła wszystko przez ramię, a potem kopnięciem domknęła drzwiczki. Po pokoju rozniósł się cichy trzask.
— My tutaj gaworzymy, a zaraz zaczynają się zajęcia. — Podeszła bliżej, kładąc wolną dłoń na jej ramieniu. — Naprawdę miło mi cię poznać Śnieżko, nie zamartwiaj się też zbytnio tym incydentem z rana, bo akurat miałam świetną wymówkę by spędzić noc z Cillianem i w zasadzie to jestem ci nawet wdzięczna.
W miarę jak dotyk Zary się utwardzał, Aurelia wciągnęła głęboko powietrze, bo przed oczami zakwitła jej mozaika mglistych obrazów. Drewniany hełm z rogami, szkliste góry, rwący strumień i zrujnowany zamek, ledwo widoczny przez zamieć śnieżną. Niespodziewany chłód zakradł się do jej stóp, a następnie wdrapał po nogach, chwytając się skóry lodowatymi szponami. Zobaczyła też Zarę, piękną i świetlistą, z włosami, które jak dumna chorągwia trzepotały na wietrze. Ich głęboka czerwień raziła po oczach i zapadała w pamięć.
— Widzimy się później — dodała Aurelia, mrugając kilkakrotnie i pozbywając się okruchów wizji sprzed oczu.
Zara wyglądała jakby miała o coś zapytać, ale finalnie wzruszyła ramionami i wyszła na korytarz. Pozostał po niej tylko zapach jaśminu, nadal nieśmiało unoszący się w powietrzu. Aurelia westchnęła, kładąc się na materacu i spoglądając w sufit. Musiała dowiedzieć się trochę więcej o historii Zary, bo ten zrujnowany zamek nie był oznaką świetlanej przyszłości, a wręcz przepowiadał katastrofę. Jeśli tylko znajdzie minutę, chociażby dzisiaj wieczorem, porozmawia z nią i spróbuje zrozumieć skąd ta mglista wizja.
Sekundy mijały, a ona była tak zmęczona i rozkojarzona, że nie mogła odnaleźć motywacji na wstanie z łóżka. Miała przed sobą ciężki dzień i jeśli Zara nie kłamała - a wszystkie znaki podstawowej logiki wskazywały, że nie - to musiała zebrać się w garść, zacząć naukę do testu i przede wszystkim dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów.
Do klasy dywinacji wpadła dostatecznie wcześnie, żeby w spokoju zająć miejsce, ale na tyle późno, żeby spojrzenia pozostałych uczniów obserwowały ją z powagą i swego rodzaju niechęcią. Gdy usiadła, rozejrzała się wokół zaciekawiona, robiąc co w swojej mocy by nie zwracać uwagi na gapiów.
Sala była mała i ciekawie urządzona. Okna przysłaniały długie firany, a każda była inna od poprzedniej. Z sufitu zwisały pstrokate chorągiewki, a między nimi wiły się malutkie światełka w kształcie gwiazd. Na podłodze leżał gruby, romski dywan, w kątach poustawiane były gliniane donice z roślinami, przy ścianach stały niskie kanapy z wysiedzonymi tapicerkami i pufy. Światło, które wpadało przez okno było zabarwione, ciepłe i w zależności na którą zasłonę trafiało, taki nakładała na nie filter. Całość wyglądała bardziej jak miejsce, gdzie amatorskie kółko lokalnych pasjonatów wróżbiarstwa zbiera się w celu wspólnych seansów, a nie jak klasa w najlepszej szkole magicznej.
Atmosfera byłaby iście przyjemna, gdyby nie te kilka osób, które chyba postawiły sobie za cel sprawić by czuła się niezręcznie. Ostrożnie i dyskretnie, popatrzyła w stronę trójosobowej grupki, mającej najchłodniejszą aurę i zdecydowanie wrogie nastawienie. Nie potrzebowała swojego daru by zrozumieć, że siedzi tam osławiona Bella i jej przyjaciółki.
Główna wieszczka akademii włosy miała jasne, wpadające w kasztanowy kolor. Proste, lśniące, elegancko ułożone na prawym barku. Oczy zielone, zadziorne, duże i w kształcie owalu. Jej mundurek wyglądał jakby był szyty na miarę; podkreślał jej talię, rękawy miał w idealnej długości i zdecydowanie pomagał w kreowaniu snobistycznego oblicza.
Jej przyjaciółki trwały po obu jej bokach; koleżanka po prawej była wysoka, szczupła, a bladą twarz przyozdobiła martwym wyrazem; lewica była bardziej wyraźna, jakby mocniej rumiana, a dziewczyna wyglądała bardziej na śmiertelnie wynudzoną niż nieżywą.
— Och, nowa twarz w naszej klasie — zaczęła Bella, uśmiechając się podstępnie i nad wyraz sztucznie. — Nie przywitasz się?
Aurelia z trudem powstrzymała wszystkie niemiłe myśli, które najechały jej głowę; zamiast tego wstała z kanapy, popatrzyła na nie łagodnie, spokojnie, jakby wcale nie były aż tak straszne i nieosiągalne na jakie się kreują. Życie w normalnym liceum dało jej oręż do dłoni, bo teraz doskonale wiedziała jak obchodzić się z takimi grupkami.
— Przepraszam — powiedziała, robiąc smutną minę. — Mam na imię Aurelia. A wy?
— Ja jestem Bella, a to moje dziewczyny, Svetlana i Mirinda. — To mówiąc, rozłożyła obie dłonie. Potem przez twarz przebiegł jej grymas zgryźliwości, który przepowiadał nadejście pierwszego naboju. — Twój akcent jest taki... ciekawy? Mogę powiedzieć, że jesteś z Anglii, ale skąd dokładnie? Nigdy nie słyszałam kogoś kto mówi w taki sposób jak ty.
— Mieszkam pod Liverpoolem.
Bella zrobiła współczującą minę, kręcąc głową. Następnie nie spuszczając wzroku z Aurelii, wyciągnęła ramię do dziewczyny po prawej stronie.
— Lana, podaj mi moje karty.
Svetlana otworzyła swój skórzany plecak, wyjmując z niego talię w jedwabnym woreczku. Bez słowa, ale za to z cierpkim uśmiechem wręczyła ją przyjaciółce, odchylając się na kanapie i zakładając nogę na nogę. Bella zwinnym ruchem odwiązała sznur, wysypując Tarota na swoją dłoń. Aurelia odwróciła się niepewnie, dostrzegając, że pozostałe osoby w sali dalej się na nią gapią.
— Skąd ta mina, to nasza mała tradycja — stwierdziła dziewczyna. — Pierwsze czytanie, żeby się lepiej poznać.
— Podobno jesteś z zewnątrz, więc musimy wiedzieć z czym mamy do czynienia — dodała Mirinda. Głos miała słodki i wysoki. — Akademia rzadko takich przyjmuje.
— Zaraz zaczną się lekcję, wolałabym...
— No przestań, przecież to tylko mała niepozorna wróżba. Nic się nie stanie, signora Lucia i tak zawsze się spóźnia.
Aurelia zacisnęła zęby, bo choć wiedziała, że dziewczyny się z nią droczą to jednak musiała zachować klasę i trzymać głowę w górze. Z kamienną twarzą przejęła talię od Belli, mechanicznym ruchem przetasowała ją kilka razy, a potem z uśmiechem oddała właścicielce.
— Proszę.
Mirinda rozprostowała bordowy obrus, przykrywający stolik przed kanapą. Svetlana z zainteresowaniem zerkała przez ramię przyjaciółki, nie spuszczając wzroku z kart. Sala jakby przygasła, a słońce zaszło. Rozkładanie talii zdawało się zajmować całe wieki, gdzie Bella wyraźnie czerpała satysfakcję z zdmuchnięcia Aurelii na świecznik i to jeszcze w jej pierwszym dniu.
Palcami wodziła nad stołem, a kamienie które nosiła na palcach lśniły tajemniczym błyskiem. Leniwie odkrywała kartę po karcie, strojąc litościwe miny i wydając dziwne odgłosy, ewidentnie nie zwiastujących niczego dobrego. Aurelia skrzyżowała ramiona na piersi, bo nie ufała Belli w najmniejszym procencie i wiedziała, że ta negatywna energia, sącząca się z każdego poru w jej skórze znajdzie swoje lustrzane odbicie w stawianym Tarocie.
— Hm, widzę tutaj odwrócony księżyc co w tym przypadku może oznaczać ten niepokój, tak wyraźnie wyczuwalny od twojej osoby. — Bella uniosła wzrok, a karta zawisła w jej dłoni. — Czego się boisz, Aurelio? Cóż... — Kolejna odwrócona karta, tym razem przedstawiająca starego mężczyznę na tronie w otoczeniu dwóch filarów. — ...może nie czujesz się na siłach, żeby do nas dołączyć? Kłamstwem i fałszem wkradłaś się do akademii, brakuje ci pewności siebie, a tutaj zaraz test zdolności czai się za rogiem...
Mirinda przekrzywiła głowę, wzdychając ciężko. Kiwała głową, jakby conajmniej potwierdzała czytanie przyjaciółki.
— ...twoja aura jest słabiutka, Aurelio. Nie chcę cię straszyć, ale na tę chwilę wygląda na to, że oblejesz test i nigdy nie staniesz się jedną z nas.
Aurelia nie czekała na resztę kart; popatrzyła z osoba na dziewczyny, za plecami zaciskając pięści. Broda jej zadrżała, ale nie tylko ze złości i obcesowości Belli - raczej z tej irytującej bezsilności, bo chociaż bardzo chciałaby jej coś odpowiedzieć to czuła się przytłoczona nowym środowiskiem i własnym zacofaniem w dziedzinie magii.
— W takim razie nie masz się czego obawiać z mojej strony — powiedziała cicho, a następnie odwróciła się i wróciła na swoje miejsce.
Nie podniosła wzroku nawet kiedy do sali weszła signora Lucia i rozpoczęła dzień monologiem na temat szkodliwości internetu i oszustach, którzy zarabiają na niewiedzy zwyczajnych ludzi, praktykując czary, chociaż nie mają o nich najmniejszego pojęcia.
— Jeszcze raz zobaczę jakąś wróżbiarkę na Youtube to wyjdę z siebie i stanę obok. A byłoby to dla was zgubne, bo wtedy nastałby chaos w tej klasie. — Kiedy padła zmęczona na kanapę w centrum, przetasowała wzrokiem klasę, a w końcu powiedziała: — Mamy nową koleżankę w naszym gronie, Aurelię Hayes. Mam nadzieję, że z nami zostaniesz na dłużej, kochanie.
Aurelia przełknęła ślinę, a póżniej nieśmiało zerknęła w stronę nauczycielki. Signora Lucia przeżywała wiosnę życia, kwitnąc jak najpiękniejsza róża w starym i zapomnianym ogrodzie. Twarz miała ciepłą i opaloną, włosy skrócone do ramion, do tego błyszczące srebrną siwizną.
— Też mam taką nadzieję — odpowiedziała grzecznie.
Do jej uszu doszedł chichot Belli, której zaraz zawtórowały Svetlana i Mirinda. Początkowo Aurelia nawet nie chciała o tym myśleć, ale wyglądało na to, że szkoła pełna była aroganckich osobników, którym pycha tak przysłania wzrok, że nie byli w stanie dostrzec innych ludzi. Najpierw mrukliwy Vincent, rzekoma chodząca wizytówka szkoły, a teraz Bella i jej koleżanki.
Jeśli tylko przejdzie ten głupi test, czeka ją prawdziwa próba nerwów i cierpliwości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top