island song
Aurelia wślizgnęła się do świetlicy za dziesięć dwunasta. Stół nakryła szkarłatnym obrusem, w kącie zapaliła lampkę i przykryła ją pomarańczową chustą by zmiękczyć światło i stworzyć lepszy nastrój. Po drugiej stronie postawiła krzesło, w które wpatrywała się później nerwowo. Potrzebowała Lėji. Musiała zrobić wszystko by zaciągnąć ją do własnej drużyny.
Gdy zegar wskazywał pięć po północy, do środka weszły dwie dziewczyny. Ich kroki roznosiły się echem, a śmiechy szeleściły mgliście. Stanęły przed krzesłem; Lėja zacisnęła palce na oparciu i nachyliła się w stronę Aurelii.
— To moja przyjaciółka, Petra.
— Hej. — Przywitała się.
— Pomyślałam, że nie będzie ci przeszkadzało jak jej też zrobisz seans.
— Umawiałyśmy się tylko na jeden — przypomniała Aurelia, zakładając nogę na nogę. — W dodatku i tak robię ci przysługę, bo finalnie sprawa z lalką zakończyła się fiaskiem.
Lėja zmarszczyła brwi w zdenerwowaniu. Wyprostowała się i zaplotła ramiona na piersi.
— To co, przyszłyśmy tu na darmo? — spytała wyzywająco.
Petra przyglądała im się obu w milczącej obojętności.
— Nie, jasne, że nie— stwierdziła, ręką pokazując krzesło. — Porozmawiajmy. Mam interes.
Lėja wymieniła zainteresowane spojrzenie z przyjaciółką, następnie przysunęła nogą drugie krzesło i usiadła. Petra wyjęła ręce z kieszeni, a teraz gdy znalazła się bliżej lampy, Aurelia mogła jej się lepiej przyjrzeć. Wyglądała jakby ktoś właśnie wybudził ją z drzemki; jej oczy drżały sennie, łzawe i rozkojarzone. Skóra na twarzy lśniła od świeżo położonego kremu, a włosy miała związane w dwa grube warkocze. Drobne ciało ginęło w dresie za dużym o przynajmniej trzy rozmiary.
Zanim Aurelia zdążyła otworzyć buzię, Lėja już mówiła.
— Bywasz w West Endzie — zaczęła bez ogródek, przerzucając ramię przez oparcie krzesła. — Ciekawe miejsce... Jedno z bardziej interesujących w Boise. Wiesz, że kiedyś było o wiele popularniejsze? — Przechyliła głowę. — Teraz mało kto o nim pamięta.
Jej powieki zadrżały, bo nie tak planowała rozpoczęcie tej konwersacji. Nie spodziewała się, że kolejna osoba wiedziała o jej wypadach do baru. Postanowiła jednak to ukryć i płynąć wraz z prądem.
— Gdzie? — Położyła dłonie na blacie. — Nie jestem stąd, mało wiem o Boise.
— Moja kuzynka, Aušra, czasem dorabia u Iris jako barmanka. Widziała cię tam razem z Zarą, kiedy przyszłyście odebrać jakieś pudła.
Dziewczyna otworzyła usta w zaskoczeniu, bo była pewna, że tamtego dnia wemknęły się do West Endu niezauważone. Najwidoczniej w Crest nic nie pozostawało tajemnicą przez długi czas. Serce zabiło jej mocniej, gdy zapytała:
— Zna Iris? Wie gdzie jest?
Lėja pokręciła głową, po czym rozejrzała się nieufnie po pomieszczeniu i zniżyła głos.
— Sprawy tych u góry. — Palcem wskazała sufit z sugestywnym wyrazem twarzy. — Lepiej nie wściubiać do nich nosa, bo trudno później się wycofać. I bardzo śmierdzi. — Wywróciła oczami, zmieniając pozycję i teraz opierając kolana pod brodę. — Powiedziałaś, że sprawa z lalką zakończyła się fiaskiem. Czy aby na pewno? — Przyjrzała jej się badawczo, kręcąc głową. — Rozumiem jednak twoje niezadowolenie z usług, także podejrzewam, że chcesz przysługi.
— Mogę jej ufać? — Aurelia skinęła głową w stronę Petry.
Dziewczyna leżała z łokciami na stole, chowając nos w przegubie i pochrapując cichutko. Lėja uniosła brwi i popatrzyła najpierw na Petrę, a później na Aurelię. W powietrzu uniosło się śpiące westchnięcie. Szturchnęła ją, ale odbyło się to bez żadnej reakcji.
— Tak czy inaczej, Petra nie pisnęłaby słówka. To skarbnica sekretów.
— Okej. Potrzebuję, żebyś wykradła coś Everthrone'owi.
Spojrzenie dziewczyny przeciął figlarny błysk. I chociaż nazwisko wyraźnie ją zniechęciło to z zainteresowaniem przysunęła się bliżej. Uśmiech miała zwodniczy; niby uznawała prośbę Aurelii za zbyt śmiałą, ale z drugiej strony imponowała jej bezpośredniość.
— Co to jest?
— Książka do nekromancji.
— Taka, której przetrzymywanie mogłoby potencjalnie skończyć się u Fontaine'a na dywaniku?
— Potencjalnie — mruknęła pół-gębkiem.
— To ryzykowne. — Wydęła wargi w zamyśleniu. — Co oferujesz w zamian?
— Seans.
Lėja uderzyła roześmiana otwartą dłonią w stół; ten zachybotał, a Petra wraz z nim.
— Nie ma opcji. Potrzebuję czegoś mocniejszego. — Odrzuciła włosy do tyłu. — Skontaktowałaś się z matką Zary. Podejrzewam, że przywołanie mojej babci będzie równie łatwe. Potrzebuje jej grymuaru, a nie mam pojęcia gdzie go skubana schowała. Przeszukam już nasz rodzinny dom chyba ze sto razy!
Aurelia pokręciła stanowczo głową, prostując kolana.
— To była sytuacja jedyna w swoim rodzaju, nie jestem w to taka dobra.
— To chyba dobrze, że wykradam ci książkę o nekromancji, a nie o strategii szachowej, nie?
— Chyba tak. — Wywróciła oczami, po czym odkaszlnęła. Nie miała zbyt wielkiego wyboru, a musiała znać prawdę to jak najszybciej. Everthrone był zbyt podejrzany. — Niech będzie. Umowa stoi. Ale zrobimy to w odpowiednim czasie, okej? Mam wrażenie, że ostatnio mam coraz bardziej napięty terminarz.
— Pewnie, nie pali się. — Przytaknęła. Później twarz jej trochę spoważniała. — Ani słowa Slawowi, okej? To jest umowa między nami.
— Jasne. — Aurelia wystawiła dłoń, a Lėja uścisnęła ją żywiołowo.
Dla pewności sprawdziła czy dziewczyna mówi prawdę, wyczytując jej intencje i usposobienie. Uśmiechnęła się pod nosem, bo Lėja nie zamierzała jej oszukać. Była szczera, a umowa sprawiedliwa dla obu stron.
— Jeśli natomiast wpadnę — zastrzegła jednak, wystawiając palec. — nie myśl, że nie będę broniła swojego tyłka. Wsypuję cię bez wahania do Everthrone'a, a wy później załatwiacie to między sobą - jak? - to nie moja sprawa. Żeby nie było rozczarowań. Na twoje szczęście, jestem w to dobra, więc szanse, że będziesz miała z nim do czynienia są znikome.
— Brzmi uczciwie.
Lėja uśmiechnęła się, po czym kiwnęła głową i błyskawicznie wróciła do początkowego tematu.
— To co, przyniosłaś tego Tarota? — zapytała. Łokciem stuknęła przyjaciółkę, budząc ją ze snu. — Petra, kurde, wstawaj, dowiemy się w końcu co z tobą i Lubošem.
† † †
Lėja zdobyła wskazaną książkę po niespełna trzech dniach. W niedziele, zamiast na śniadaniu, Aurelia ślęczała z nosem w pożółkłych stronach, próbując odnaleźć tę właściwą. W międzyczasie robiła zdjęcia telefonem co ciekawszym rytuałom z zamiarem głębszego przestudiowania ich w przyszłości.
Kiedy w końcu natrafiła na ten, który za ostatnim razem wykonał Vincent, z podirytowaniem dostrzegła czerwoną wstęgę wciśniętą pomiędzy stronice. Na ustach zakręciło jej się westchnienie, gdy rozpoczęła lekturę.
Od biurka nie ruszyła się przez najbliższe trzy godziny. Zapiski były dzikie, nieznajome, niebezpiecznie ponure. Kształty run niespotykane, a atrament lśnił na niektórych jakby ktoś dopiero co je zapisał i jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Ta książka zdecydowanie odbiegała od
poziomu regularnego studenta Crest, a Aurelię zaczęły ogarniać pierwsze wątpliwości.
Zara przyniosła jej kilka razy ciepłą herbatę, w międzyczasie szkicując odpowiednie runy ochronne w swoim kieszonkowym notatniku. Po obiedzie podeszła do niej i trzymając w jednej dłoni niedojedzony kawałek bułki, drugą wskazała na jedną ze stron.
— To obroni cię przed wszystkimi demonami. Gwarantuję skuteczność — powiedziała, robiąc przerwy na ugryzienia.— Jestem naprawdę dobra w te sprawy. Może trochę niepoważna, ale na serio dobra, zaufaj mi.
— To sobie nie ufam — stwierdziła, drapiąc się po głowie. — Te zaklęcia, inkantacje. Sama nie wiem...
— Ach. Skoro Vincent zrobił to od tak w szkolnym archiwum, nie sądzę, żeby było aż tak piekielnie trudne. Plus nie zapominajmy o twoim magicznym darze, który zaskakuje nas od czasu do czasu.
— Niby tak — mruknęła trochę bardziej przekonana. — Musimy to zrobić jak najszybciej. Inaczej w końcu spostrzeże się, że zawinęłam mu książkę. A nie może o tym wiedzieć. Chyba mógłby mnie zabić. Myślisz, że Everthrone mógłby mnie zabić? — powtórzyła zamyślona.
Czas dmuchał jej na kark i pewnie dlatego wieczorem uznała, że jest gotowa. Przebrała się w wygodny t-shirt, wraz z Zarą nakreśliły runy i odpowiednio zabezpieczyły pokój. Z jasnych powodów nikomu nie powiedziały o swoich szalonych planach. Z założenia, nikt miał się o tym nie dowiedzieć.
Gdy księżyc usadowił się na niebie, Aurelia rozstawiła świece i drżącą ręką, zapalała każdą po kolei, żeby przedłużyć czas. Nie rozumiała dlaczego dopadał ją tak ogromny stres, skoro już brała w tym udział. Musiała tylko krok po kroku powtarzać czynności, które wykonywał Vincent i upewniać się, że są one w zgodzie z tym co mówi książka.
Usiadły na podłodze, posyłając sobie uśmiechy otuchy. Postarały się o wszystko. Nie było rzeczy, która mogła pójść nie tak. Nie, z technicznej strony.
— Gotowa? — Aurelia wyciągnęła ręce nad narysowany pentagram.
— Gotowa. — Zara chwyciła je pewnie i przymknęła powieki.
Rozpoczęły rytuał. W miarę wypowiadania formułek, atmosfera w pokoju kurczyła się i kurczyła, aż przybrała formę lodowatej bańki i zamknęła je pod swoją kopułą. Zrobiło się nędznie i mrocznie. Świecie zatrzepotały na niewidzialnym przeciągu, a ich płomienie zamiast wyrywać się w górę, tańczyły lichy taniec gdzieś w połowie. Kopuła coraz bardziej się zaciskała, aż pomieszczenie wypełniła czerń. Jakby komuś przewrócił się kałamarz i teraz zatopił je w atramencie.
Z bliżej nieokreślonej przestrzeni zaczęły nadchodzić głosy. Najpierw cicho, jakby nieśmiało, potem coraz pewniej i pewniej. Dudniły z tyłu głowy i mroziły krew w żyłach.
— Ona?
— Tak.
— Tak?
— Ona.
— Tak.
Pomieszczenie przeszedł syk. Następnie kolejny.
— Tutaj.
Aurelia uniosła niewidzące oczy.
— Kim jesteś?
Echo niosło jej słowa i przez długi czas nie zwracało odpowiedzi. Głosów stawało się coraz więcej, a negatywna energia trudna do udźwignięcia. Dziewczyna wciągnęła powietrze i skupiła swoją moc na jedynym czego teraz potrzebowała - świetle. Nikły błysk rozpalił przestrzeń, oświetlając najbardziej przerażające i powyginane twarze na świecie. Stare, zapadnięte, szalone, wyschnięte i nienawistne. Przełykając gulę w gardle, wyciągnęła ramię do góry, ukazując ochronne runy Zary.
— Nic mi nie możecie zrobić — zastrzegła, oblizując wargi i wyszukując znajomych, zielonych oczu wśród mroku. — Chcę rozmawiać z tym, który próbował się ze mną kontaktować.
— Co?
— Co?
— Co?
— Nie.
Aurelia popatrzyła na swoje ramię, dostrzegając jak runa roztapia się na jej skórze. Atrament płynął wzdłuż ramion, skapując na jej buty i brudząc ich gumowe czubki. Przerażona potarła rękę skrawkiem koszulki, próbując utrzymać runę na miejscu. Dopiero w połowie tarcia zamrugała zdezorientowana, rozumiejąc, że padła ofiarą iluzji.
Na czole skroplił jej się pot, kiedy popatrzyła na wnętrze ramienia. Na skórze została tylko niekształtna plama.
Spróbowała więc przerwać rytuał, dać znać Zarze, żeby wyciągnęła kotwice, żeby ją uratowała. Wyłowiła z czarni, ogrzała i już nigdy więcej nie pozwała angażować w głupie pomysły. Realia były jednak inne. Twarze zapomnianych dusz falowały nad ziemią, wykrzywiając się w takie uśmiechy na jakie tylko było stać byty tak podłego rodzaju.
— To ona.
— Tak.
— Tak?
— Tak.
— Tutaj.
— Tak?
Dusze kłębiły się wokół niej; zawijały swoje struchlałe łapska na jej szyi, dotykały jej brzucha, wsadzały palce we włosy i wyrywały je, jakby po tej stronie było to trofeum. Rozgrzane powietrze buchało jej w twarz, a ona czuła, że zaraz stopnieje. Płonęła, zarazem nie rozumiejąc dlaczego jeszcze żyje. Jakim cudem dalej siedziała, skoro już dawno powinna rozlać się na podłogę jak wosk. Traciła kontrole, a duchy napierały. W końcu któryś złapał ją za gardło, a ona poczuła się jakby nagle przestała istnieć.
† † †
— Aurelia, jesteś tam? — Zara odepchnęła świece, pochylając się nad jej ciałem. — Słyszysz mnie?
Dziewczyna sennie uniosła głowę, ale zaraz opadła bez siły z policzkiem przyklejonym do podłogi. Spojrzenie miała zaszklone i łzawe, a twarz mokrą od gorączki.
— Hej, zakończyłam rytuał — powiedziała, przykładając wierzch dłoni do jej czoła. — O mój boże. Ty płoniesz.
Aurelia spróbowała otworzyć powieki; rzęsy zatrzepotały tylko w bezsilności. W pewnym momencie z jej oczu popłynęły łzy, wysychając zanim na dobre dotknęły skóry. Zara zerwała się na równe nogi, podbiegając do biurka. Z przyśpieszonym oddechem, ślepo wertowała książkę w nadziei na znalezienie czegoś przydatnego. Jednak wiele zapisków było tak blisko związanych z czarną magią, że dla niej pozostawały kompletnie obce. Bijąc się z myślami, podeszła do swojej nocnej szafki i wzięła z niej telefon. Uklękła z nim przy uchu, trzymając Aurelię za rozpaloną dłoń i modląc się, żeby połączenie zostało odebrane. Słowa same opuszczały jej usta, a ona nie miała nad nimi żadnej kontroli.
Vincent pojawił się prawie natychmiast. Na widok pół-przytomnej Aurelii zamarł, ale tylko na chwilę; później dostrzegł swoją rozwartą księgę i czarne runy. Odwrócił głowę w stronę Zary i posłał jej zawiedzione spojrzenie. Był zły. Był naprawdę zdenerwowany i gdyby nie obecna sytuacja, wpadłby w prawdziwą furię. Oboje wiedzieli jednak, że czas na tłumaczenie dogoni ich później.
— Czy wam odbiło?! — Nachylił się nad Aurelią, kładąc dłoń na jej policzku. Zmarszczył brwi, wypowiadając pod nosem ciche zaklęcie. Widząc, że nie działa przeklął sfrustrowany. — To cholerna, czarna magia, Sørensen. Żadna z was nie ma o niej najmniejszego pojęcia.
— Chciałyśmy przywołać tego... to... — zaczęła wyjaśniać.
— Wiesz, że gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, twoja rodzina wyleciałaby z Rady?
Nie dał jej jednak odpowiedzieć, bo wziął Aurelię w swoje ramiona i przeniósł ją na łóżko. Później przysiadł na skraju, łapiąc ją za rękę i mamrocząc niezrozumiałe zaklęcia. Zdenerwowany przez brak efektów, machnięciem dłoni przywołał do siebie księgę i zaczął czegoś szukać.
— Idź obudź Maiera. Jest mi potrzebny — powiedział stanowczo, a Zara przetarła łzy z policzków i pokiwała głową. Chłopak wyrwał znienacka kawałek strony i koślawo napisał krótką notatkę. — Weź ze sobą to. Musicie się włamać do sali Priestley'a.
— Ale nie rozumiem, co poszło nie tak?
— Ktoś ją opętał, to poszło nie tak. — Vincent uniósł jej przedramię i palcem wskazał całkowicie rozmyte runy. — Przechytrzył ją.
— O nie... — załamała się, cała blednąc. — Co chce? Skąd ta gorączka?
— Ten tutaj? — Wskazał na Aurelię. — Wygląda na to, że chce ją zabić. Tylko nie mam pojęcia dlaczego — szepnął do siebie. — Jaki miałby w tym interes?
Zara wydała strachliwy jęk, a później zrobiła to o co poprosił; złapała telefon, wybrała numer do Henninga i wyszła na korytarz. Kiedy zniknęła, a w pokoju zapadła cisza, Vincent podwinął rękawy koszuli i w pełni skupił się na Aurelii. Wypowiadał to samo zdanie w starym i zapomnianym języku. Od nowa i od nowa.
W pewnym momencie żarówka zamigotała niepewnie, a później eksplodowała z hukiem, zrzucając na podłogę garść błyszczących odłamków. Pokój spowił pół-mrok. Vincent przerwał na chwilę, nasłuchując czy ktoś mógł ich usłyszeć.
Aurelia wykorzystała ten moment; uniosła ciężkie powieki i poruszyła ustami, ale zrobiła to tak subtelnie, że na początku niczego nie zauważył. Dopiero po chwili przykucnął przy jej twarzy i delikatnym ruchem odkleił włosy przyklejone do policzka. Jej strachliwe oczy mieniły się słabo.
— Zimno mi, Vincent.
Następnie ponownie zapadła w duszny sen. Przyłożył dłoń do jej czoła i przeklął, bo temperatura zdawała się tylko zwiększać. Przeszedł się w kółko po pokoju, z myślami równie chaotycznymi co melodia nocnej wichury, która z nienawiścią i pełną determinacją uderzała dzisiejszej nocy w okna akademii.
W końcu zatrzymał się nagle i bez namysłu do niej podszedł. Złapał ją w ramiona, jakby była małym dzieckiem i przeniósł do łazienki. Pod prysznicem odkręcił kurki i usiadł na zimnych płytkach, przyciskając ją do siebie. Pomieszczenie wypełnił jednostajny szum.
— Proszę chodźmy stąd, jest mi tak zimno. — Zadrżała, ściskając jego dłoń.
Woda kapała jej z rzęs, z brody, z nosa. Vincent ostrożnie odgarnął jej włosy z twarzy, spoglądając na nią osobliwie. Była bezbronna, osłabiona. Błękit jej oczu rozmył się do szarości, a podbródek drżał jak w febrze. Czasem gdy było tak źle, że nie wiedziała co się dzieje, gdzie jest, ani dlaczego jest jej tak przeraźliwie zimno, wtulała głowę w jego tors, a on zapominał wtedy, że jest na nią zły.
— Aurelia. — Położył dłoń na jej policzku, poklepując go delikatnie. Później przejechał nią na tył głowy, nie dopuszczając by zbytnio się odchyliła. — Musisz ze mną zostać jak najdłużej. Twoi przyjaciele zaraz tu wrócą, a ja będę mógł ci pomóc.
Uniosła powieki i chyba spróbowała coś powiedzieć, ale z jej ust wydał się tylko zmęczony jęk. Krople uderzały w jej wpół-otwarte wargi, spadając na dekolt i znikając w przemokniętym materiale koszulki.
— Ale jest mi tak zimno...
— Wiem, Aurelia, wiem. — Obnażony przez lodowatą wodę, spoglądał na nią łagodnie, głaskając ją po włosach. Tylko momentami na jego twarzy odbijały się refleksy strachu, bo czas nieubłaganie mijał, a Zara nie wracała. — Cały czas jestem z tobą.
Henning wbiegł do łazienki dokładnie osiem minut później. Zara przystanęła w progu, przyciskając pięści do ust i mamrocząc coś sama do siebie.
— Priestley nie miał księżycowej rosy, dlatego użyłem nasion — wyjaśnił trzymając buteleczkę z ciemno-fioletowym płynem. Później, trochę mniej pewnie, podał mu fiolkę, tym razem o wiele mniejszą. W środku był pył wyglądający jak zorza polarna w ziarenkach. — Mieliśmy szczęście, bo w szkolnych zapasach już od dawna nie trzymają pyłu wróżek. To pochodzi z prywatnych zasobów i będziemy musieli za to zapłacić.
Vincent zakręcił wodę i pośpiesznie wysypał proszek na wierzch dłoni. Następnie postawił głowę Aurelii do pionu i jednym ruchem wtarł jej go w nos. Źrenice najpierw rozbłysnęły nieznajomym blaskiem, a później zwęziły do wielkości czubka szpilki. Po raz pierwszy usłyszeli jak dziewczyna bierze pełen oddech. Henning jednym ruchem odpieczętował miksturę, a Vincent złapał ją mocno za podbródek i palcami ścisnął policzki. Zaczęła się wierzgać i pluć, bo płyn był obrzydliwie gorzki i nie chciał przejść jej przez gardło. Chłopak unieruchomił ją łokciem, a później na siłę zamknął usta. Pozostawiona bez wyboru, przełknęła substancję. Nie była na tyle silna by z nim walczyć.
Tym razem formułki Vincenta działały. Chciała się wyrwać, ale jej ciało osłabione przez gorączkę nie stawiało praktycznie żadnego oporu. W którymś momencie udało jej się nawet kopnąć Henninga, ale tamten w zamian przycisnął jej kostki tak mocno, że teraz musiała trzymać nogi złączone i wyprostowane.
— Jak nie ja zrobi to ktoś inny. — Głos Aurelii brzmiał obco i zdecydowanie nie należał do niej. W pomieszczeniu zawisła groza. — Ma wystarczająco dużo wrogów po tej stronie.
Henning ścisnął jej nogi jeszcze mocniej. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Vincentem, a ten bezlitośnie wypowiedział ostatnią część zaklęcia. Po łazience przeszła fala gorąca, którą zdołał poczuć na swojej skórze każdy z nich. W końcu Aurelia odwróciła głowę i ciągle trzymając dłoń na torsie Vincenta, zwymiotowała. To co wyszło z jej ust nie przypominało nic ludzkiego; było gęste jak smoła i czarne jak najgorszy grzech. Przesiąknięte negatywną magią, wiło się tak jak wije się człowiek śniący nieskończony koszmar. Syczało przy tym, jak zwierzę, choć napewno nim nie było. Po chwili zapłonęło żywym ogniem i zniknęło. Nie pozostawiło po siebie nic.
Aurelia stęknęła.
— Przepraszam — szepnęła drżącym głosem, zanim wycieńczona z powrotem opadła w ramiona Vincenta.
Henning westchnął siadając na podłodze i spoglądając dziwnie na Zarę. Na twarzy malował mu się żal; rozczarowało go, że obie postanowiły zrobić coś tak niebezpiecznego w zupełnym sekrecie. Trudno było jednak ukryć, że najbadziej zły był Vincent. Siedział pod ścianą bez ruchu, a krople wody dalej lśniły mu na policzkach, skapując gniewnie na jego kołnierz. Było tak cicho, że można było usłyszeć jak zderzają się z materiałem. Ramiona miał wyprostowane i sztywne.
— Wiem, że to nie był twój pomysł — zwrócił się do Zary. — Ale dlaczego jej na to pozwoliłaś?
— To przez ten głupi rytuał — pożaliła się. — Gdybyś nie zrobił niczego podejrzanego za jej plecami to nie próbowałaby z powrotem skontaktować się z tym... kimś.
— Och, czyli to moja wina? — zaśmiał się gorzko.
— Specjalnie ją znokautowałeś. Sprawdziłam tę runę.
— Wiesz dlaczego? — zapytał, robiąc się coraz bardziej zdenerwowany. — Dlatego. — Wskazał ją głową. — To dla niej za dużo, musisz zrozumieć, że ta dziewczyna nie miała do czynienia z prawdziwą magią przez większość swojego życia.
Za chwilę westchnął i wstał. Z obojętną miną przeniósł Aurelię do łóżka, nie poświęcając jej ani jednego spojrzenia. Później zwrócił się do reszty. Jego oczy ściemniały, a wcześniejszy gniew powrócił.
— Jak wstanie możecie jej przekazać, że tym razem granica została przekroczona. Przysięgam, jeśli jeszcze raz wyleci poza radar, albo wpadnie na równie idiotyczny pomysł to sam zaprowadzę ją do Fontaine'a i pod moim patronatem wyleci z Crest. — Tutaj zwrócił się w szczególności do Zary. — Powiedz jej również, żeby trzymała się ode mnie z daleka, bo jestem na nią wściekły. Niech nawet się nie waży wchodzić mi w drogę.
— Vincent... — Zara zawołała za nim, ale on wyszedł bez słowa. Skruszona przeniosła wzrok na Henninga. Widząc jednak, że tam też nie było dobrze, westchnęła smutno. — Przepraszam.
— Nie musisz mnie przepraszać — odpowiedział przyciszonym głosem, spoglądając na podłogę i rozbitą żarówkę. — Wiem, że chciałaś jej pomóc, ale... czarna magia? To tak skrajnie nieodpowiedzialne. Przecież ona ledwo posługuje się ułatwianym alfabetem runicznym, skąd więc pomysł, że dałaby radę rozczytać szemrane księgi Everyhrone'a?
— Wtedy nie brzmiało to aż tak durnie — powiedziała, siadając obok Aurelii. Skinięciem dłoni wysuszyła jej koszulkę i opiekuńczo przykryła kołdrą. — Teraz przynajmniej wiemy, że Vincent nic nie zrobił.
— Nie wierzę mu — stwierdził niespodziewanie, a Zara zmarszczyła czoło. — Ale błagam, zostawmy to. Czy ma to właściwie jakieś znaczenie? Nie, zupełnie nie. Aurelia jest wolna i o to chodziło. Co nam do Everthrone'a. I tak każdy wie, że robi coś szemranego na boku.
Przyznała mu rację, drapiąc się po brodzie. Zapadło milczenie, odświeżane czasem przez wiatr, który zaklęty wył gdzieś w głębi korytarza. Zara zrzuciła buty ze stóp i położyła się za Aurelią, przytulając ją w zamyśleniu.
— Myślisz, że serio jest aż tak wkurzony?
— Myślę, że przydałoby jej się urlop w stylu Laurenta. Na wszelki wypadek. — Że sekundę westchnął zmęczony. — Całe szczęście idą święta. Jakoś to przetrwamy.
Zara obserwowała go lękliwie, bo właśnie zdała sobie sprawę, że Henning powie o wszystkim reszcie grupy. Zanim otworzyła usta by poprosić go żeby na razie zachował to dla siebie, on uśmiechnął się słabo i jakby smutno.
— Nie lubię sekretów, ale nic im nie powiem. Wiem, że Aurelia sama się przyzna, tylko potrzebuje na to trochę czasu.
— Dzięki, naprawdę to doceniam. Obiecuję ci też, że to się nie powtórzy. Przeceniłam swoje nerwy.
Island Song - U.S Girls
Chciałam zatrzymać ten rozdział na następny tydzień, żeby wstawiać bardziej regularnie, ale jestem niecierpliwa więc here we go x
EDIT: publikowałam ten rozdział z telefonu i wkradło się tam parę dziwnych rozklekotanych zdań, bo z jakiegoś powodu wersja z komputera zniknęła, więc mam nadzieję, że wszystko wyłapałam i już jest git xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top