how i get myself killed
Gabinet Magnusa był ogromny i składał się z parteru i pół-piętra. Kamienne ściany skrywały się za plecami biblioteczek, w centrum stał wygaszony kominek, a na środku leżał wełniany dywan. Ciemno-czerwone zasłony spływały od sufitu po podłogę, teraz całkowicie rozsunięte i spięte klamerką w kształcie muszli.
Aurelia przymknęła za sobą drzwi, zerkając na czas. Obiad z wujkiem Zary miał rozpocząć się ze minutę, a ona nie planowała spóźnić się dłużej niż dziesięć. Potrzebowała tylko zerknąć przelotnie na jego rzeczy, mając nadzieję na znalezienie czegoś co poprze złe przeczucia. Serce biło jej jak szalone, bo Norwegia nie była Ameryką, a zamek rodziny Sørensen nie był Crest. Jeśli ktoś przyłapałby ją na myszkowaniu miałaby na głowie większe problemy niż obrażony Vincent Everthrone.
Zaczęła od biurka i szuflad, gdzie nie znalazła niczego interesującego. Większość papierów była po norwesku, więc nawet ich nie rozumiała. Przejrzała szafkę przy oknie, wyglądając ostrożnie zza zasłony. Chociaż na zewnątrz trwała pora gdzie jeszcze nie skończyło się popołudnie, ale napewno nie zaczął wieczór, dziedziniec tkwił w nieprzerywanej ciemności. Z korytarza dobiegł ją szmer, dlatego zamarła, nasłuchując. Do środka jednak nikt nie wszedł; wytłumaczyła sobie więc, że była to byle myszka.
Zostało jej niecałe osiem minut, stąd też porzuciła parter i na paluszkach wdrapała się na pół-piętro. Stała tam para foteli i stolik, na którym leżały kanciaste okulary i pusty kubek z logiem zespołu piłkarskiego. Aurelia przejechała palcami po balustradzie i już zawiedziona miała zawracać, kiedy w ciele wyczuła dziwne wibracje. Zmarszczyła czoło, stawiając krok w przód. Siła wibracji wzrosła.
Stanęła twarzą do jednej z biblioteczek, wzrokiem skacząc po tytułach. Każda komórka w jej ciele podpowiadała jej, że za ścianą coś się znajduje. Jakby nieugaszone ognisko czarnej magii, dopalające się cichutko w zaciszu gabinetu. Przygryzła wargi, tupiąc w miejscu nogą i sprawdzając telefon. Zostały jej cztery minuty na rozwiązanie zagadki.
Wzięła głęboki oddech, pozbywając się niepotrzebnych myśli z głowy. W pełni skupiła się na sobie, na swoim ciele, na falach magicznej energii które smagały ją po skórze jak bicz. Wtedy wyłapała kątem oka bursztynowe światło, tlące się mgliście i niewyraźnie przy jednej z biblioteczek. Niewyraźny refleks przybrał kształt kobiety o znajomej twarzy. Zjawa wyciągnęła rękę, wskazując na czwartą półkę. Aurelia skinęła głową z mgławym uśmiechem, bo nie było to ich pierwsze spotkanie.
Kiedy podeszła bliżej, matka Zary zniknęła, a jej zakręciło się w głowie. Dłonią oparła się o biblioteczkę, wbijając paznokcie w drewno. Zdawała sobie sprawę, że nadwyrężała swoją energię, ale głęboko liczyła, że podoła. Duch pani Sørensen był wyczuwalny w każdej cegiełce tego zamku, więc skontaktowanie się z nią nie było aż tak trudne. To tak jakby ona sama chciała jej pomóc. Ignorując kłucie w tyle czaszki, pośpiesznie zaczęła przeszukiwać wskazaną półkę. Za jednym z opasłych tomisk palcami wyczuła zimny metal klamki. Przymknęła oczy i pozwoliła magii robić swoje. W końcu zawiasy skrzypnęły, a jej oczom ukazało się małe laboratorium alchemiczne. Oparła głowę o sekretne drzwi, bo pomieszczenie było wysprzątane, lśniące i przeraźliwie puste. Nie wyglądało na używane od miesięcy. Nie wiedziała jednak jak bardzo podejrzanym było trzymać takie miejsce w sekrecie.
Przeklęła głośno i wróciła do środka. Walcząc z tornadem, które właśnie pustoszyło jej głowę, dwoma rękami zamknęła przejście i zbiegła po schodach na dół. Na korytarzu musiała się zatrzymać; oparła plecy o zimne kamienie, przykładając rękę do czoła. Nie czuła się najlepiej. Wbiła wzrok w obrazy olejne, wiszące na sąsiedniej ścianie; ich kolory migotały, a postacie spływały wzdłuż ram, tworząc niekształtną, ponurą masę. Nie chcąc przyciągać więcej niepotrzebnej uwagi do swojego spóźnienia, zebrała resztki sił i właśnie takim krokiem, niespokojnym i niepewnym, przeszła pozostałą drogę i wkroczyła do jadalni.
Magnus siedział na miejscu gospodarza, Zara po jego prawej stronie, a Vincent po przeciwnej. W powietrzu wisiała drętwa cisza, przerywana jedynie stukotem sztućców.
— Jesteś! — Zara zwołała przeszczęśliwa na jej widok, ręką wskazując miejsce obok siebie. — Vince powiedział nam o twoim incydencie, więc nie musisz się martwić spóźnieniem.
Aurelia popatrzyła na chłopaka, który uśmiechnął się tajemniczo pod nosem i niezainteresowany atakował ziemniaka widelcem. Nie wiedziała co im powiedział, jednak wnioskując po zakłopotanych minach i nerwowych ruchach kącików ust musiało być to coś beznadziejnego. Nie miała luksusu bycia wybrednym, stąd też zadowoliła się tym co miała i postanowiła brnąć w kłamstwo.
— Tak, bardzo przepraszam. Niespodziewana sprawa.
Magnus zachichotał pod nosem, ale Zara ostrzegawczo kopnęła go pod stołem.
— Och. Jesteś bardzo blada — powiedziała, przyglądając jej się z bliska. — Jak ściana, popatrzcie.
W czasie gdy każdy przeniósł wzrok ze swojego talerza na Aurelię, ta zamarła. Przyciszone zawroty głowy znowu dały o sobie znać, a łomot serca słyszała aż w uszach. Chciała się uśmiechnąć, jednak na jej twarz wylał się tylko rozlazły grymas zdezorientowania. Kontakt z mamą Zary wyssał z niej całą energię.
— Dobrze się czujesz, Aurelio? Może chciałabyś usiąść sobie w salonie? — zapytał Magnus. — Zawołajcie Annę, niech ją zabierze.
Dziewczyna pokręciła słabo głową, unosząc dłoń. Zara spoglądała na nią zmartwiona, wymieniając zaniepokojone spojrzenia z Vincentem.
— Chyba... chyba potrzebuję się przewietrzyć — wyznała drżącym głosem, odsuwając się od stołu.
— Jest minus sześć stopni, zaziębisz się! — Zara złapała ją za rękę. — Anna weźmie cię do salonu, tam odpoczniesz na kanapie.
W jadalni pojawiła się wspomniana służba, przystając nieśmiało w progu i czekając na polecenia od Magnusa. Każdy zastygł w pozycji kamiennej figury, dopóki Vincent nie odkaszlnął tubalnie i nie odsunął swojego krzesła. Otarł kąciki ust serwetką, po czym złożył ją elegancko i odłożył na bok.
— Proszę się nie kłopotać. Odprowadzę Aurelię do jej pokoju, a później wrócę i dokończymy obiad.
Magnus skinął głową, chociaż dalej zdawał się być pogubiony. Aurelia, z kolei, poczuła kojące uczucie ulgi, głęboko zaskoczona, że taka propozycja w ogóle padła.
— Biedactwo, mam nadzieję, że zaraz ci przejdzie — Zara, ciągle przejęta, westchnęła przeciągle.— Poproszę żeby ktoś później przyniósł ci obiad do pokoju. Zjesz jak poczujesz się lepiej.
— Dziękuję... i bardzo przepraszam — powiedziała skruszona.
Następnie odeszła od stołu i uważając by nie potknąć się o własne nogi, złapała Vincenta pod ramię, pozwalając się prowadzić. Zanim wyszli, popatrzyła smutno przez ramię.
— Ogromnie mi przykro.
— Nie przejmuj się, kochana — zawołała Zara.
Pożegnała się eleganckim skinięciem z jej wujkiem i razem wyszli. Ciągle zaciskała palce na jego ręce, kiedy spojrzał na nią i z błyskiem w oczach stwierdził:
— Wcale nie jest ci ogromnie przykro.
Uniosła głowę, mrużąc powieki.
— A ty wiesz to bo...?
— Bo cię znam.
— Ha! — prychnęła, zaraz tego żałując, bo prawie straciła równowagę. — W ogóle mnie nie znasz. Ani trochę.
Światła korytarza zafalowały, a ona poczuła słabość w nogach. Po kolejnym zakręcie zatrzymali się. Z ust Aurelii uciekło pokonane westchnięcie, gdy oparła czoło o jego tors, walcząc z intensywnym pulsowaniem.
— Możemy chwilkę odsapnąć? — Nie lubiła być słaba, a ostatnio coraz częściej występowała w tej odsłonie. — Nadużyłam swojej mocy. Czuję się jakbym była o krok od kompletnego omdlenia. Zwariuję.
— Tak myślałem. — Vincent pokręcił głową, patrząc na nią dziwnym wzrokiem. Następnie cofnął się o krok, rozejrzał uważnie po czym zniżył głos do szeptu: — Co na niego znalazłaś? Jeśli coś w ogóle znalazłaś. Inaczej oskarżanie wujka swojej najlepszej przyjaciółki...
Uniosła rękę do góry, a jej palec zadrżał ostrzegawczo centymetry przed jego twarzą.
— Och, Aurelia. — Złapał delikatnie jej dłoń i bezpiecznie sprowadził na dół. — Przecież ci wierzę, inaczej by mnie tu nie było. Żartowałem.
— Ty? — Zaśmiała się cicho pod nosem. — Wow.
Zanim opowiedziała mu o ukrytym laboratorium, wzięła głęboki oddech i uspokoiła głowę. Bolały ją nogi dlatego kucnęła, palcami podpierając się o lodowatą podłogę; chłód przyjemnie sprowadzał ją na ziemię i przypominał, że ciągle tutaj jest i czuje. Vincent przyglądał jej się w zwykłym zainteresowaniu. Ramiona splótł na piersi i tylko czasami marszczył zaniepokojony czoło, wyglądając za ścianę i upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje.
— Ogólnie gabinet jest czysty, niczego tam nie znalazłam — wyznała, zadzierając głowę i wlepiając w niego przejęte spojrzenie. — Za ścianą wyczułam jednak złoża dziwnej energii, być może negatywnej. Czarnej. — Przez ciało przeszedł jej dreszcz, bo przypomniała sobie swoje ostatnie spotkanie z zakazaną dziedziną magii. — Miał tam sekretne laboratorium alchemiczne. Ale... wydawało się sprzątnięte i nieużywane. Nie miałam jednak czasu, bo moja głowa zaczęła mnie zabijać... — Tutaj dotknęła rozgrzanego policzka. — ...i do tego byłam spóźniona dłużej niż początkowo zakładałam. Nie chcę, żeby Magnus mnie o coś podejrzewał.
Vincent zaczął zaraz wypytywać o szczegóły, a ona obdarowywała go zdawkowymi odpowiedziami. Nie miała siły.
— Naprawdę muszę się położyć — stwierdziła w końcu, stając na nogach.
W jednej sekundzie zawroty głowy uderzyły znowu, tym razem o wiele mocniej. Zanim zrozumiała, że nie powinna wykonywać tak gwałtownych ruchów, z przyśpieszonym sercem i mgłą przed oczami znów stała przy chłopaku.
— Zrobisz sobie krzywdę.
— Bez przesady. Dam radę.
Vincent pokręcił głową.
— Chodź, nikogo tutaj nie ma. Nikt nie zobaczy, że potrzebowałaś pomocy — stwierdził subtelnym tonem. — Zaniosę cię.
Naturalny system obronny Aurelii na początku zaprzeczył. Jednak pozbawiona wyboru, bo droga do sypialni wiła się jeszcze przez przynajmniej cztery korytarze, przytaknęła słabo i już za chwilę znalazła się w jego ramionach. Sytuacja była tragiczna nie tylko ze względu na jej obecny stan, gdzie byle podmuch wiatru mógł zrzucić ją z nóg; do wszystkiego dochodziły uczucia, które dzielnie tłamszone przez ostatnie tygodnie, zdawały się wybuchnąć i teraz złośliwie zalewały jej ciało gęsią skórką i drażniącym ciepłem. Znieruchomiała jak bezbronny Ragdoll, kiedy poczuła zapach jego perfum z bliska.
— To raczej o siebie się boisz — rzuciła cicho, dla rozładowania atmosfery. — Ktoś mógłby zobaczyć, że komuś pomagasz. Tragedia.
— Dlaczego wychodzisz z założenia, że nikomu nie pomagam?
— Bo ukrywanie Maddie przed psychiatrą się nie wlicza.
— Aurelia — upomniał ją, a następnie uniósł brwi, przybierając wyraz twarzy, który z założenia miał być głęboko antagonistyczny i nieszczęśliwy, ale finalnie rozmył się do lekkiego rozbawienia.
W końcu dotarli do jej sypialni. Gdy znalazła się w łóżku, bez słowa podał jej puchaty koc, który leżał na kanapie i oparł się barkiem o drewnianą ramę łóżka, wyglądając zamyślony przez okno. Aurelia odetchnęła w końcu, w całości pochłonięta meczem tenisa stołowego, który od dobrych dwudziestu minut rozgrywał się między jej myślami. Magnus, Vincent, Magnus, Vincent, Magnus, Vincent. Opadła głową na poduszkę i już miała dać sobie odsapnąć, gdy podparła się na łokciach i wyciągnęła szyję. Rozczochrane włosy opadły jej na twarz, dlatego odsunęła je niedbale ręką.
— Dziękuję za pomoc. Po raz kolejny i mam nadzieję, że po raz ostatni.
— Poczekamy do jutra — mruknął przekornie. Aurelia machnęła na niego lekceważąco dłonią i przymknęła oczy. — A teraz odpocznij w końcu, bo twoja przyjaciółka ma jutro ważny dzień. Na nic jej twoja pomoc jeśli nie będziesz nawet w stanie ustać na nogach. — Odkaszlnął, rzucając jej pożegnalne spojrzenie. — Cóż, na mnie pora.
— Śpieszy ci się na rodzinne spotkanie? — Uchyliła powiekę.
Vincent pokręcił głową zrezygnowany.
— Słodkich snów, Aurelia — uciął.
Wyszedł, upewniając się czy napewno zamknął za sobą drzwi.
† † †
Wraz z nadejściem kolejnego dnia, spokój zdawał się na zawsze opuścić zamek. Od ósmej rano w holu kręcili się goście, a na korytarzu rozbrzmiewały najróżniejsze języki świata. Przybyły najważniejsze norweskie rodziny i osobistości, w tym Emma Andreassen, córka ex-partnera biznesowego ojca Zary. Wieczorne plotki w sypialni głosiły, że dziewczyny były ze sobą bardzo blisko, ale od kiedy do ich relacji wtrąciło się Crest, kontakt im wygasł. Zarze zależało niezwykle mocno by pokazać się od jak najlepszej i olśniewającej strony.
— To prawie jak po zerwaniu. Chcę pokazać, że jestem tą połówką, która radzi sobie o wiele lepiej — tłumaczyła, gdy wpadła przed śniadaniem żeby sprawdzić samopoczucie Aurelii. — Zawsze poniekąd rywalizowałyśmy. W zasadzie to chyba od dziecka. Dlatego ani jej rodzina ani ona nie mogli przeboleć, że dostałam się do Crest, a ona nie.
— Niezbyt zdrowo, co? — Aurelia siedziała przy toaletce i rozczesywała włosy.
— Oczywiście, że nie. Mega toksycznie, ale tak właśnie to lubiłyśmy.
— Brzmi jakby ci tego brakowało. — Uśmiechnęła się, odnajdując jej spojrzenie w lustrze.
— O nie, nie. Z tobą mam inny problem — westchnęła, zaplatając ramiona na piersi i patrząc na nią z przymrużonymi powiekami. — Jesteś kłamczuchą, ale nie taką patologiczną. Po prostu działasz po kątach i nikomu nie mówisz całej prawdy. Wiesz kto jeszcze tak robi? Vincent.
— W żadnym wypadku. — Odwróciła się i wystawiła palec wskazujący. — Dwa różne kompasy moralne i motywacje.
— Oboje zapominacie, że to jest mój zamek, a ściany mają uszy.
Potem popatrzyła na nią zagadkowo. Aurelia zmarszczyła czoło i położyła łokieć na oparciu.
— Posiedziałabym z tobą dłużej, bo kocham aktualny wyraz twojej twarzy, ale muszę lecieć. Wzywają mnie obowiązki głowy rodu. — Potrząsnęła ramionami, a włosy zatańczyły wraz z nią. — Jak szukasz towarzystwa to widziałam Henninga, zaledwie kilka godzin temu. Co prawda zaraz przebrał się w górskie buty i wyszedł na wędrówkę, ale może zdążył już wrócić.
— Henning? — Oczy Aurelii zalśniły. Później jednak strumień jej myśli zakręcił i pomknął inną drogą. Zaniepokojona wstała z krzesła i wyciągnęła rękę za przyjaciółką. — Zara? Mogę cię o coś zapytać?
— Byle szybko, Śnieżko.
— Twoja rodzina ma koronę i tym samym krzesło w Radzie — zaczęła, starając się wyglądać jak najmniej podejrzanie. — Są inne rody w Norwegii, którym mogłoby na tym zależeć?
— Pewnie tak, każdy by chciał trochę władzy dla siebie. Sørensenowie są jednak jak karaluchy, siedzimy w tym od dziesiątek lat. — Zara zaśmiała się, posyłając jej jedno ze swoich dumnych spojrzeń. — Bardziej obawiałam się problemów ze strony kuzynostwa, bo po śmierci mamy nastawiałam się na walkę o resztki dla siebie. Ale każdy był w porządku.
— Przepraszam, że wypytuję. Po prostu przez tę całą sytuację...
— Rozumiem — przerwała jej łagodnie. Następnie dłonią wskazała drzwi i postawiła krok do tyłu. — Uciekam. Ucałuj ode mnie jeszcze raz Henninga!
Aurelia odprowadziła ją zmartwionym spojrzeniem, przygryzając nerwowo wargę. Prawdą było, że od kiedy rano otworzyła oczy, w sercu zagnieździło jej się narastające przeczucie, że lada moment zdarzy się coś złego.
Pewnie dlatego guzdrała się tyle w sypialni, najpierw zapominając gdzie poprzedniego dnia odwiesiła swoją kurtkę, a później szukając zagubionej pary buta. Jej myśli ciężko krążyły wokół głowy, lepiąc się w potencjalne plany wydarzeń przez co miała wrażenie, że nie jest odpowiednio czujna w świecie rzeczywistym.
Nieobecnym krokiem przeszła przez hol, witając się cichym mruknięciem z służbą Anną, która akurat cichymi zaklęciami suszyła mokre podłogi po przybyłych gościach. Potem stanęła przed drzwiami, zapięła kurtkę pod samą szyję i wyszła na zewnątrz, ku swojemu zaskoczeniu przywitana promieniami słońca i przyjemnie odsłoniętym niebem. Powietrze było jednak kąśliwie zimne; zaraz zarumieniło jej policzki i nos. Zniechęcona temperaturą, rozważała powrót do środka, ale wtedy na horyzoncie pojawiła się smukła sylwetka, jaśniejąca znajomą, złotą poświatą.
— Henning! — Zawołała podekscytowana, przytrzymując kurtkę i prędkim krokiem ruszając w jego stronę.
On najpierw jej nie zauważył; dopiero za chwilę wyprostował się, przyłożył dłoń do oczu i zamachał energicznie. Zanim się spotkali, Aurelia zdążyła potwornie się zmachać. Stanęła w pół-skłonie, wyrzucając z ust kłęby pary. Wystawiła lewą rękę, zapraszając chłopaka do przyjacielskiego uścisku.
— Naprawdę dobrze cię widzieć całą — powiedział, całując ją w policzek. — Jak wczorajszy obiad?
— Niestety byłam zmuszona go przegapić — zaczęła, ale zanim Henning zdążył zapytać o szczegóły, zadarła podbródek i pokręciła palcem. — Nie tutaj. Wszystko ci opowiem, ale najpierw oczywiście dam ci się rozebrać i odłożyć ten niebotycznie wielki plecak. — Popatrzyła na jego wilgotne buty i ubłocone podeszwy. — A ty co? Przyjechałeś tutaj zbierać grzyby?
— Aurelia, nawet nie zdajesz sobie sprawę jak wiele magicznych roślin znajduje się w pobliżu i występuje wyłącznie na tych konkretnych ziemiach — powiedział podekscytowany, wyjmując z kieszeni telefon. Zdjął rękawiczkę i palcem odblokował ekran. — Popatrz.
— Wow... — odpowiedziała grzecznie, chociaż nie miała absolutnie żadnego pojęcia co przedstawiają pokazywane zdjęcia.
— Znalazłem też coś interesującego. — Henning zabrał telefon, a ona przekrzywiła głowę. — Całe pola czarnego wierzbowca. Ktoś musiał sprowadzić go z Alp, bo naturalnie rośnie o wiele, wiele wyżej.
Pokazał jej zdjęcia, a przyjrzała im się w zamyśleniu. Roślina nie była całkowicie czarna, tak jak sobie początkowo wyobraziła; raczej ciemno-niebieska, co nie zmieniało faktu, że kolor, który nosiła zdecydowanie przygnębiał.
— Do czego można ją wykorzystać? — zapytała.
— Głównie używana jest do magii snu. Przykładowo, najpopularniejsza mikstura z czarnego wierzbowca, Śpiąca Dama, mogłaby wprowadzić cię w tygodniową drzemkę. Najczęściej używana by sflingować własną śmierć, co z kolei doprowadziło do wielu zabawnych historii przez wieki. — Uniósł kąciki ust, spoglądając na nią z gorączkowym błyskiem. — Niebezpieczny składnik. Możesz usmażyć swój mózg i skończyć w dziwnym transie, gdzie ani nie śpisz, ani nie jesteś w pełni obudzona. Trochę jak pacjent na mocnych psychotropach.
— Jak bardzo dziwny jest fakt, że te wierzbowce rosną w pobliżu zamku?
— Dosyć. — przytaknął. — Nietypowe. Pewnie były komuś potrzebne na dłużej i nie chciało mu się za każdym razem podróżować w góry. Były, bo na moje oko nikt do nich nie zaglądał przez parę miesięcy.
— Czyli można tym kogoś osłabić? Poczekaj, można umrzeć?
— Jeśli zażywałabyś duże ilości konsekwentnie przez parę lat to wtedy... myślę, że ostatecznie, w końcu byś odpadła. Ale nikt nie używałby do tego czarnego wierzbowca, są o wiele szybsze i skuteczniejsze mikstury. To nie jest pierwszy wybór, jeśli szukasz mojej opinii.
Dopiero po tych słowach doznała olśnienia. Popatrzyła na Henninga, czując jak uśmiech zamiera jej na twarzy i zaczyna ciążyć. Przyłożyła skostniałe dłonie do ust: Magnus chciał przejąć władzę, przecież to było jasne jak słońce. Na drodze stała mu mama Zary, dlatego cierpliwie i z zimną krwią usunął ją z gry. To stąd to sekretne laboratorium, to stąd pola niepozornego kwiatu. Zara mówiła, że choroba spadła nagle i niespodziewanie. Nikt nic nie wiedział, bo nikt nawet nie podejrzewał, że ktoś może ją podtruwać tak nieszczególną i niewydajną rośliną. Zajęło mu to długi czas, ale cierpliwość popłaciła. I nikt nie mógł go o nic posądzić.
— Uch... Aurelia? — Henning popatrzył na nią zaniepokojony. — Co jest?
— Muszę znaleźć Vincenta — wyrzuciła tylko. Zanim odwróciła się i pędem pognała do zamku, spojrzała na niego przez ramię. — Spotkajmy się o drugiej w bawialni.
Serce biło jej jak szalone, bo w końcu wydawało jej się, że była bliska prawdy. Uniosła rozemocjonowaną twarz, obserwując zamek. Potrzebowała Vincenta i potrzebowała go teraz.
O mało nie podskoczyła, widząc go w jednym z okien na drugim piętrze. Wyglądał jakby z kimś rozmawiał - z kimś kto stał za nim. Ręce miał złączone za plecami, spoglądając wyniośle na dziedziniec. Był śmiertelnie poważny. Nie przeszkadzało to jednak, aby ręka Aurelii energicznie wystrzeliła w górę. Kiedy to nie przyciągnęło jego uwagi, podskoczyła parę razy w miejscu, wskazując drzwi wejściowe. Gwałtowne ruchy w końcu przyciągnęły jego czujne oczy. Zmarszczył jednak czoło w niezrozumieniu, bo znaki, które wykonywała w powietrzu pozostawały dla niego zagadką. Zirytowana, machnęła pokonana dłonią i przyśpieszyła kroku.
Dopóki nie wpadła do niego Aurelia, hol był pusty, a podłoga sucha i wysprzątana. Ślizgając się na podeszwach, pognała w miejsce, gdzie wydawał się przebywać Vincent. W jednym z bocznych korytarzy, znowu wpadła na Annę. Uśmiechnęła się do niej i dysząc ciężko, zapytała:
— Widziałaś może Vincenta Everthrone'a? Taki wysoki, niezadowolony...
Anna włożyła włosy za uszy, przytakując.
— Panicz Everthrone? — zapytała miękkim głosem. Położyła rozwartą dłoń na jej plecach i palcem wskazała wpół-otwarte drzwi znajdujące się zaraz obok kamiennej rzeźby konia. — Właśnie rozmawia ze swoim ojcem. Chodź, zaprowadzę cię.
Zanim Aurelia zdążyła zaprzeczyć, bo nie miała najmniejszej ochoty na konfrontację z Frederickiem, poczuła jak lodowate palce Anny zaciskają się na jej nadgarstku. Obce zaklęcie wdarło jej się do głowy, zdusiło wszystkie myśli i odebrało świadomość.
A potem było tylko ciemno.
How I Get Myself Killed - Indigo De Souza
nie wiem kiedy wpadnie kolejny rozdział, BARDZO bym chciała wstawić go przed świętami, ale ostatnio stwierdziłam, że chcę założyć zespół więc próbuję pisać piosenki ( co idzie mi tragicznie ) i stąd trudno mi powiedzieć. Dziękuję za kochane komentarze, i am so happy to see them<33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top