golden years
Aurelia dowiedziała się, że Vincent nie rzucał słów na wiatr już kolejnego wieczora. Gdy wróciła zmęczona do pokoju, nakarmiła kanarka i usiadła przy biurku z zamiarem przemyślenia swojego życia, dostrzegła, że coś jest nie tak. Może nie tyle co na własne oczy; raczej obca energia ciężko zwisająca w powietrzu zadzwoniła na alarm. Zara spędzała wieczór z Cillianem, milczącym chłopakiem z roku wyżej, który wyglądał jakby wszystkich nienawidził. Aurelia spotkała go tylko raz, do tego przelotnie, ale wystarczyło by zaczęła kwestionować romantyczne wybory koleżanki. Dlatego też zdziwiło ją wyczuwalne natężenie magii, skoro nikogo tu nie było przez cały dzień.
Zaraz pomyślała o lalce, dlatego dla spokoju ducha odsunęła szufladę i z głębokim zażenowaniem odkryła, że jej tam nie ma. Zamiast tego na drewnie nazbierała się kupka popiołu, na której czubku leżał elegancko złożony liścik. Aurelia westchnęła ciężko i wzięła papier do ręki. Dobrze wiedziała kto był jego autorem.
Hayes,
skoro lalka nie stoi już nam na przeszkodzie, spełnię swoją część umowy. Będę czekał w piątek po lekcjach w archiwum. Nasze ostatnie spotkanie tam miało niezaprzeczalny urok, nieprawdaż?
V.E
Aurelia zmrużyła groźnie oczy i jednym ruchem spaliła korespondencje. Po pokoju przeszedł syk palonego papieru, a później nastąpiła głucha cisza. Zacisnęła dłoń w pięść, starając się ujarzmić irytację i to palące łaknięcie by wstać i osobiście przejść się na szczyt akademika. To już drugi raz kiedy była przekonana, że prowadzi w wyścigu aby tylko później zorientowała się, że Vincent od dawna stoi na mecie. Do tego złościła się na siebie, że przyoszczędziła na kreatywności i wbrew zdrowemu rozsądkowi lalkę schowała w tak oczywistym miejscu jakim była szuflada w biurku.
Zara wróciła dwie godziny później, wślizgując się po cichu do sypialni i przymykając za sobą drzwi. Widząc jednak, że Aurelia nie śpi wyraźnie się rozluźniła i z impetem usiadła na swoim łóżku.
— Cillian będzie w tym roku pomagał w organizacji turnieju wiosennego, także liczę na przecieki. Co prawda to nie jest ten typ co by coś zdradził, powiedziałabym nawet, że służbista i w zasadzie to ciężko w o g ó l e z niego wyciągnąć jakieś koherentne zdanie, ale pokładam duże nadzieje w swoim uroku osobistym — paplała, kładąc się na plecach. — No nie ukrywam, ale chcę wygrać. Bo od kilku lat to cały konkurs zdominowany jest przez Sterlingów i ich koleżków, co już mi wyszło bokiem. Jeszcze doszły mnie plotki, że Vincent nie będzie się bawił w tym roku, chyba znudziła mu się rywalizacja z takimi pionkami jak my. Ale to lepiej dla wszystkich, bo to jest jeden, wielki try-hard.
Aurelia uśmiechnęła się, kładąc łokieć na poduszce. Niezwykle lubiła kiedy Zara wpadała w jedne ze swoich nieistotnych i płynnych monologów.
— Oczywiście nie możemy zapominać o WEE*, bo od kiedy Slaw stworzył z Lėją jakąś unię to są zgrani jak nigdy. O właśnie, doszły mnie słuchy, że rozpowiadała ostatnio, że czeka na ten seans co jej obiecałaś. Więc jakbym miała ci coś poradzić to żebyś ten dług jak najszybciej uregulowała jeśli nie chcesz, żeby twoje rzeczy nagle... ginęły.
— Totalnie zapomniałam — jęknęła Aurelia, chowając twarz w dłoniach. — Mam tyle ostatnio na głowie, że aż ciężko się połapać co komu obiecałam.
— Och, a co ci tak zaprząta myśli? — Zara wstała i popatrzyła na nią ciekawsko.
Aurelia miała nadzieję, że cisza, która zawisła po tym pytaniu nie trwała zbyt długo. Gdyby tylko posiadała w sobie jakieś złoża szczerości i odwagi cywilnej to może przyznałaby się, że odpowiedź jest wysoka, ma czarne włosy i nosi imię Vincent. Niestety ta decyzja wydawała się prowadzić na pola infamii, a kompromitacji z natury nie była w stanie znieść.
— Owen, przykładowo. Od jakiegoś czasu nachodzi mnie ochota, żeby wymknąć się do Boise i odnaleźć bar, o którym wspominał.
— Jak się nazywał?
— West End.
Zara wyjęła telefon z kieszeni i za sekundę odwróciła ekran w stronę Aurelii.
— Słyszałaś o wyszukiwarce Google?
— Nie, co to? — odpowiedziała z ironią.
Dziewczyna przedrzeźniła ją dłonią, zakładając nogę na nogę i przywdziewając niepokojąco szeroki uśmiech. Nie musiała otwierać ust, bo w całości zdradziły ją oczy, które rozwarte i żywe lśniły zuchwało. Aurelia popatrzyła najpierw na kołdrę pod którą leżała, potem na swoją świeżą i pachnącą pidżamę. Następnie pokręciła głową i odpowiedziała, że nie ma takiej opcji.
— Och, nie bądź maruda! Jesteśmy młode, wyśpisz się na emeryturze.
— Jest środa. Dosłownie, środek szkolnego tygodnia. Jutro rano zaczynamy od run, a Frau Elke mnie nienawidzi. Chodź raz mogłabym spróbować pokazać się od dobrej strony.
— Przecież chciałaś wystalkować Owena.
— No tak chciałam, ale nie w tym dokładnym momencie. Mentalnie nastawiłam się na łóżko i fajrant.
— To nastaw się mentalnie na wyjście do West Endu i sprawa załatwiona.
Aurelia wywróciła oczami, a widząc, że Zara wstała i niebezpiecznie szybko zbliża się w jej stronę, przykryła głowę kołdrą i zawołała rozpaczliwe: "Zostaw mnie w spokoju!". Oczywiście nadaremno, bo Zara wpasowywała się w kategorię ludzi, którzy żyją kaprysami i jeśli takowy się do niej przypałętał to nie puszczała go łatwo. Niestety nie odnajdowało to pary z energią Aurelii, która unikała spontaniczności.
— Dalej, Śnieżko. Jeszcze nigdy tam nie byłam, a jeśli pamięć mnie nie myli to jest to jeden z naszych lokali.
— Naszych? — Aurelia wyciągnęła głowę spod kołdry.
— Wiesz, naszych. — Ręką zatoczyła koło, zapewne mając na myśli elitarną społeczność magów. — Tylko jest jeden problem. Bo to całkiem możliwe, że uczniowie Crest nie są tam najmilej widziani.
— Nie mów mi, że sprawdzają dowody.
Zara wzruszyła ramionami, niepostrzeżenie coraz to bardziej ściągając kołdrę z Aurelii.
— Nie dasz mi spokoju?
— Nie.
— A jak tam wejdziemy?
— Owen dał radę to my też.
— Podziwiam twoje pozytywne nastawienie do życia.
Koniec końców, Aurelia finalnie się zgodziła. Można było nawet powiedzieć, że w pewnym momencie poczuła przyjemny przypływ ekscytacji, ale niestrudzenie walczył on z dominującą tęsknotą za ciepłym łóżkiem i spokojnym snem.
W czasie gdy Zara poprawiała makijaż, patrzyła bezmyślnie na swoją szafę dochodząc do wniosku, że jest pusta.
— Mogę pożyczyć coś twojego? — Popatrzyła przez ramię, a tamta zajęta nakładaniem szminki, machnęła wolną ręką.
Drzwi szafy Zary obklejone były od góry do dołu rysunkami run, niektórymi tak skomplikowanymi i interesującymi, że Aurelia przez chwilę zapomniała po co je otworzyła. Palcem przejechała po wyschniętym atramencie, przypominającym pół wieszaka w eterycznym uścisku z odwróconą literą M. Pod opuszkami przyjemnie zawibrowała uśpiona moc.
— Jak poważnym wykroczeniem jest takie nocne opuszczenie szkoły?
— Dopóki nie wpadniesz na żadnego profesora to żadnym.
Dziewczyna wybrała czarną sukienkę za kolano, która być może pomogłaby jej wyglądać bardziej jak dorosła, a mniej jak uczennica akademii. Przebrała się stojąc odwrócona plecami do Zary, nie mogąc uwierzyć, że dała się na to wszystko namówić.
Gdy zamyślonym ruchem rozczesywała włosy, jeszcze wilgotne po wieczornej kąpieli, Zara zmaterializowała się przed jej nosem i uniosła czerwoną szminkę, której opakowanie srebrzyło się odważnie w smętnej poświacie żarówki. Zanim Aurelia zaprotestowała, mówiąc, że szminki bardziej jej ujmują niż dodają, dziewczyna przechyliła głowę.
— To dla twojego bezpieczeństwa. Daj mi swoje ramię — poprosiła, a jej chłodne palce oplotły jej nadgarstek. — Mężczyźni są wszędzie tacy sami, a z nafaszerowanymi koktajlami i porwaniami nie ma żartów.
— Czemu odnoszę wrażenie, że szykujesz się na imprezę i na picie alkoholu?
Zara zignorowała pytanie, po czym przyłożyła szminkę do jej skóry i w skupieniu narysowała runę, której podstawową wersję Aurelia kojarzyła ze swojej ściągi i najprawdopodobniej pochodziła z pradawnego alfabetu fuþark. Wzdłuż ręki przemieściło jej się neutralne ciepło, wędrujące przez klatkę piersiową, brzuch i rozpływające się gdzieś w okolicach palców u stóp.
— Gotowe. — Uśmiechnęła się słodko, trzepocząc niewinnie rzęsami. Widząc, że Aurelia zainteresowana przygląda się swojej dłoni, dodała rezolutnie: — YSL Loveshine, odcień 80.
† † †
Podróż do West Endu przemknęła pomyślnie i bez bólu, a w dodatku Zara płaciła za Ubera także Aurelia zaoszczędziła dwadzieścia dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Jednak w momencie gdy ich buty zetknęły się z nierówno położoną kostką pod barem, pasmo szczęścia dobrnęło do końca. Przy drzwiach stał rosły mężczyzna w koszulce polo, mocno opinającej się na jego imponującej wielkości mięśniach. Groźny wzrok, ciasne spodnie i łysa głowa. Aurelia już chciała zawracać do szkoły, ale Zara pociągnęła ją za ramię i tym sposobem obie wplątały się w pogawędkę z ochroniarzem, który miał na imię Cyrus i mieszkał pod Boise w malutkiej miejscowości Black Creek.
Cyrus okazał się o wiele milszy niż wyglądał, co oczywiście nie znaczyło, że od razu je wpuścił i życzył miłej zabawy. Zara jednak zgrabnie omijała niewygodne tematy takie Crest Academy, bycie niepełnoletnim i znajdowanie się poza szkołą wbrew zasadom. Kiedy przyszła kolej na Aurelię żeby coś powiedziała, ta patrzyła się zdezorientowana to na Zarę to na Cyrusa dochodząc do wniosku, że nijak sprosta gładkiej gadaninie panny Sørensen.
— Jestem z Anglii — zaczęła, jakby była to najciekawsza informacja z jej życia.
— Mam rodzinę w Anglii, ha! — Cyrus klepnął się w udo. — Nawet oglądam ten wasz soccer, bo jak byłem młodszy to kuzyn mnie wciągnął. No, no, kiedyś jak znajdę trochę wolnego to ich odwiedzę i przy okazji obskoczę mecz Liverpoolu.
— Och, kibicujesz Liverpoolowi? — Aurelia przechyliła uroczo głowę.
— When you walk through a storm... — Mężczyzna ryknął basem, a ona aż podskoczyła.
Wymieniła prędkie spojrzenia z Zarą, a czując, że to być może jest ich jedyna szansa. Uśmiechnęła się zawstydzona i wysokim głosem, nie wykraczającym głośnością poza poranne ćwierkanie Fineusa, zawtórowała nieśmiało:
— Hold your head up high
— And don't be afraid of the dark
Zara zatuszowała swój śmiech nieudolnym kichnięciem. Cyrus natomiast objął monstrualnym ramieniem Aurelię tak, że prawie odciął jej dopływ tlenu do mózgu. Kontynuowali razem piosenkę, bujając się w dwie różne strony. W pewnym momencie Cyrus chyba zrozumiał, że ściska dziewczynę za mocno, bo twarz jej poczerwieniała, a plecy niebezpiecznie głośno strzeliły.
— You'll never walk alone! — skończyli razem, a mężczyzna wybuchł gromkim śmiechem.*
Ludzie, którzy również kotłowali się przy drzwiach przyglądali im się z zaciekawieniem i pewnego rodzaju ciepłością w sercu. W końcu Cyrus machnął dłonią i powiedział, że mogą wejść do środka, ale jeśli wpadną w kłopoty to on umywa od tego ręce.
— Dzięki, Cyrus! — zawołała rozszczebiotana Zara, pchając Aurelię do środka i zostawiając ochroniarza za plecami. — Boże, ale fart.
W środku było duszno, pachniało namokniętym drewnem i paczulą. Z głośników leciała muzyka, a ludzie pozbijali się w małe grupki i tam rozmawiali podniesionymi głosami. Niektórzy spoglądali na nie niepochlebnym okiem, bo wyraźnie nie miały ukończonych dwudziestu jeden lat i nie powinno ich tutaj być.
— Teraz muszę znaleźć kogoś kto kupi nam alkohol.
— A słyszałaś kiedyś o Syreniej Nalewce? — podsunęła Aurelia.
Zara zmrużyła oczy, jakby się przesłyszała. I przez chwilę Aurelia była pewna, że coś poplątała, że źle rozszyfrowała pismo Owena i tak naprawdę sprzedała jakąś głupotę, ale dziewczyna ścisnęła ją podekscytowana za dłoń i podskoczyła.
— Mają tutaj Syrenią Nalewkę?!
— Tak przynajmniej pisał Owen — wyjaśniła. — A... a co to w ogóle jest?
Zara zamyśliła się, a oczy przysłoniła jej rozmarzona mgła.
— No ogólnie to ja nigdy tego nie próbowałam, bo to jest coś co piją tylko dorośli magowie i nie serwują tego wszędzie. Dużo osób jest przeciwna spożywaniu tej mikstury, bo uważają, że robi ci to wodę z mózgu i zbyt częste użytkowanie zmieni cię po prostu w zombie. Natomiast inni twierdzą, że to wrota do innej rzeczywistości, wiesz, totalnie inne uniwersum i rozkminy. Zawsze mnie ciekawiło jak to działa.
— Brzmi jak narkotyk, Zara. — Aurelia nie była przekonana, bo skrzyżowała ramiona na piersi i zmarszczyła czoło. — Trudno będzie mi odnaleźć przeszłość Owena, jeśli głową będę w innym uniwersum.
— A może zupełnie odwrotnie? — Dźgnęła ją delikatnie łokciem. — Sama mówiłaś, że to pił.
— No tak, ale to o niczym nie świadczy...
— Przestań tak się zamartwiać, wszystko będzie dobrze. Daj mi jednak chwilę, bo muszę upolować kogoś kto pomoże mi ją zdobyć. Nie ma opcji, że barman nam to sprzeda. Tutaj nawet nie pomoże śpiewanie śmiesznej piosenki klubu piłkarskiego.
Zanim Aurelia zdążyła się zgodzić, albo nie-zgodzić, Zara zanurkowała w tłum. Jej czerwone włosy jeszcze chwilę unosiły się wśród szarości długich płaszczy i ciemnych sukienek, a później zostały połknięte i zniknęły w całości. Aurelia zacisnęła usta w niezręczny uśmiech, chowając się przed cudzym zainteresowaniem i zaszywając obok ściany, za którą znajdował się korytarz do toalety. Nieśmiało przycupnęła na podłokietniku, wyjmując telefon i pisząc do ciotki Anette. W Wielkiej Brytanii dochodziła siódma, więc pewnie wstawała już do pracy.
Wciskając wyślij, zamyśliła się, bo do jej uszu znikąd nadpłynął czyjś melodyjny, niski głos. Uśmiech zamarł jej na twarzy, a oczy przybrały matowy odcień. Ze zmrużonymi powiekami odnalazła Vincenta Everthrone'a, siedzącego przy barze i rozmawiającego z podstarzałą barmanką. Trudno było powiedzieć czy rozmowa wiodła się pomyślnie czy niepomyślnie, bo otaczała ich przedziwna feeria barw, a atmosfera aż kipiała od emocji. Któreś z nich czegoś bardzo pragnęło, a drugie nie chciało tego tak łatwo oddać.
Aurelia schowała telefon do torebki i po krótkiej bitwie z myślami ruszyła w stronę baru. Poruszała się niewidocznie, starając się jak najbardziej wmieszać w klientelę. Muzyka ciągle grała, a ona wślizgnęła się na parkiet przybierając maskę impostora. Niby przypadkiem przysunęła się bliżej pleców Vincenta, nadstawiając uszu.
— Droga Iris, znamy się tyle lat... — Tutaj głos się urwał, bo jakaś parka nadepnęła Aurelii na nogę, a ta odskoczyła. —...z resztą, wiesz jak jest.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, wciskając się w grupkę ludzi, którzy stali w kółku i przestępując rytmicznie z nogi na nogę, rozmawiali o czymś głośno.
— Och, bardzo dobrze znam hojność Everthore'ów... tak, tak... dobry stary Frederick... ktoś wam mówił, że jesteście jak dwie krople...
Aurelia postawiła krok w tył, znajdując się na wyciągnięcie dłoni od pleców Vincenta. Starała się nie patrzeć za ramię, by przypadkiem nie przykuć uwagi barmanki. Tamta była jednak zbyt zajęta przecieraniem szklanek; dokładnie suszyła każdą po kolei, tylko sporadycznie obdarowując Vincenta dziwnie protekcjonalnym uśmiechem. Wyglądało na to, że to Vincent chciał czegoś co do niej należy. Jeśli ciekawość to pierwszy stopnień do piekła to Aurelia właśnie znalazła się na pochyłej drodze w dół.
— Iris, ile razy będziemy odbywali tę samą rozmowę? Czemu tak bardzo ci zależy?
— Mam swoje powody, Vincent. I na pewno nie będę się nimi dzielić.
— Ale...
— Coś jeszcze, mój drogi? Mamy duży ruch, a przez ciebie nie mogę obsługiwać klientów.
— Wrócimy do tego.
— W to nie wątpię.
Od strony Vincenta nadeszło głośne westchnięcie, które zaraz dogonił odgłos odstawianej szklanki na blat i szur krzesła. Aurelia w jednym momencie zasłoniła się barkiem, udając, że tańczy z nieznajomym mężczyzną.
Zanim ten zdążył ją o cokolwiek zapytać, Vincent zniknął w głębi baru, a ona odetchnęła za ulgą. Mało brakowało, a wpadłaby po same uszy. Zastanawiał ją jednak ten dziwny zbieg okoliczności, że ze wszystkich miejsc w Boise, Vincent znalazł się właśnie w West Endzie i to w ten sam wieczór co ona. Znak czy przekleństwo?
Zeszła z parkietu, wracając na swoje poprzednie miejsce. W kieszeni jej wibrowało; to pewnie ciotka Anette wyczuła zawiązanie akcji i teraz dzwoniła, wabiona swoją fenomenalną intuicją. Oczywiście Aurelia ją zignorowała - jeszcze tego brakowało, żeby tamta dowiedziała się, że włóczy się po dziwnych barach.
A West End był dziwny, w stu procentach. Począwszy od mebli, skończywszy na starej boazerii; wszystko zdawało się stanąć tutaj w latach sześćdziesiątych. Jakby na każdego spadł urok wiecznej zimowej nocy, gdzie zamknięci są wśród czterech ścian i tańczą swój niekończący się taniec do melodyjnych zaklęć Marvina Gaye'a
— Ha, ha, mam, mam, mam. — Znikąd pojawiła się Zara, trzymając w obu dłoniach porcelanowe filiżanki do herbaty. Widząc nieprzekonany wzrok Aurelii, mrugnęła szelmowsko: — To tylko przykrywka.
— Jesteś pewna, że powinnyśmy to robić? Właśnie widziałam Vincenta i naprawdę nie chciałabym znaleźć się w magicznym uniwersum, gdzie akurat na niego wpadam.
— Vince, gdzie? — Zara zarzuciła włosami, rozglądając się wokół. — Jesteś pewna? To nie jest miejsce w jego stylu.
Aurelia ciągle miała w głowie sytuację z lalką, toteż twarz objął jej lodowy wyraz. Mierząc pomieszczenie srogim wzrokiem, sięgnęła po filiżankę. Zanim wypiła jej zawartość, popatrzyła niepewnie na Zarę, która zastygła w dokładnie tej samej pozycji co ona.
— Mamy runy rano — przypomniała Aurelia, naiwnie oczekując, że zniechęci koleżankę.
— I właśnie dlatego powinnyśmy to jak najszybciej wypić.
Na te słowa Zara odchyliła głowę i duszkiem wypiła całą zawartość. Aurelia poszła w jej ślady, bo skoro jedna z nich już zaryzykowała to wypadałoby dołączyć. Syrenia Nalewka smakowała gorzko i w zasadzie to obrzydliwie. Nie była podobna do żadnego napoju znanego zwykłemu człowiekowi, brakowało jej ostrości alkoholu czy słodkości soku. W gruncie rzeczy to najbardziej przypominała spijanie brudnej deszczówki z popielniczki. Przynajmniej tak to wyobrażała sobie Aurelia.
— Zrzygam się zaraz. — Zara zatkała usta pięścią, a spod zaciśniętych palców przedarło się donośne beknięcie. — Sorka.
Obie usiadły na fotelu, stykając się głowami i próbując nie zwymiotować na podłogę. Aurelia uniosła twarz do sufitu i próbowała zająć myśli czymś innym niż gotujący się w jej żołądku bełt.
— A co jak nie zadziała? — zapytała Zara, ześlizgując się do połowy oparcia.
I była to ostatnia rzecz, którą Aurelia szczerze pamiętała.
* WWE - Wschodnio-Europejska Enklawa
* Gerry and The Pacemakers "You'll never walk alone" - hymn klubu piłkarskiego Liverpool
Wybaczcie za polsat, ale to jest idealny moment na zakończenie tego rozdziału. Drugi już się pisze także niedługo go wstawię <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top