drive
Atmosfera w Crest przeszła stadium piekła, teraz zmieniając się w grobową ciszę. Rzadko kiedy można było spotkać kogoś przesiadującego w klubie, stołówka zapełniała się tylko podczas pór jedzeniowych, a ludzie wychodzili zaraz po skończonym posiłku. Grupy przestały się mieszać, swoi trzymali ze swoimi. Everthrone oskarżał WEE o pomoc w wykradnięciu podręcznika, Slaw wszystkiemu zaprzeczał, a Aurelia z Lėją trzymały buzie na kłódki, uruchamiając plan B i udając, że w ogóle się nie znają. Sytuacja była na tyle nieciekawa, że po raz pierwszy od dziesięciu lat nikt nie zorganizował przed-świątecznego karaoke. Impreza zawsze miała miejsce wieczorem, po ostatnich lekcjach w roku. Tym razem nikt się tym nie zajął.
Aurelia wzięła do serca słowa Vincenta i całkowicie usunęła się ze sceny publicznej. Tkwiła w niej mieszanka negatywnych uczuć, które skupiały się nie tylko na wstydzie i zażenowaniu, ale również niezrozumiałemu poczuciu straty. Bo jeśli cokolwiek łączyło ją z Vincentem, a wydawało jej się, że dzielą relację specyficzną i skomplikowana, to tamtego wieczora przepadło na dobre. Wiedziała, że jego groźby o wyrzuceniu z Crest były śmiertelnie poważne. Dlatego też grzecznie uczęszczała na resztę zajęć, sumiennie odrabiała prace domowe i chodziła spać najpóźniej przed jedenastą. Zostawiła West End w spokoju i na ten moment odpuściła również poszukiwania Iris. Magia oficjalnie ją przeraziła, a opętanie podziałało jak potrzebny kubeł lodowatej wody. Przysięgła, że już nigdy więcej nie dotknie nekromancji.
Jedyne czego nie zaprzestała to podróży wgłąb naukowego bełkotu Owena Hayesa. I chociaż zapiski ojca z pewnością były mądre to pozostawały chaotyczne i nudne. Nie miały żadnego ładu i skupiały się na dalekiej przeszłości, która teraz interesowała ją w najmniejszym stopniu. Na razie wszystko wyglądało jak brudnopis.
Przekonała się też, że zraniona duma okazała się niezawodnym sojusznikiem gdy chodziło o unikanie Everthrone'a. Zupełnie jakby w sercu miała radar, który podpowiadał jej których miejsc lepiej unikać i gdzie usiąść, żeby nie być w polu rażenia. Największy stres złapał ją przed pierwszymi lekcjami run, zaraz po całej sytuacji z rytuałem. Na całe szczęście, chłopak nie pojawił się na nich ani wtedy, ani do końca roku. Tym sposobem, nie widywali się praktycznie w ogóle. Może czasem minęli się na korytarzu, tak przelotnie i niezapowiedzianie, ale zwykle traktował ją jak powietrze, a gdy przypadkiem zdarzyło się, że na nią patrzył to robił to z chłodną obojętnością i szybko odwracał wzrok.
Stąd też, gdy kilka tygodni późnej, grudniowej nocy stała na lotnisku Johna Lenona w Liverpoolu, w sercu miała niespokojną pustkę i płochliwe pragnienie. Krople deszczu skakały po jej parasolce, którą przekładała z ręki do ręki. Kiedy wypatrywała auta ciotki wśród ciemności, myślała nad tym jak naprawić Crest. Bardzo chciała, żeby grupy przestały się ze sobą sprzeczać, bo nie mogła znieść tego napięcia. W dodatku tak przywykła do przebywania wśród przyjaciół, że teraz czuła się samotna jak palec.
Pewnie dlatego tak często spoglądała w ekran, wyczekując wiadomości na ich wspólnym czacie. Cieszyła się, że dwudziesty pierwszy wiek obdarował ich techniką i w ten sposób są ze sobą w ciągłym kontakcie; przykładowo Zara lądowała właśnie w Oslo, Henning trzy dni temu wrócił do Hamburga, rodzina Ruby zaprosiła Nevaeh do siebie, także obie czekały teraz na lotnisku na lot do Brisbane, a Augusto zaledwie kilka minut temu przesłał zdjęcie z imprezy na Playa Del Buceo.
— Na litość, schudłaś jakieś dwadzieścia funtów. — Doszło ją nagle zza pleców.
Odwróciła się raptownie. Na asfalcie poburkiwał ich rodzinny Fiat. Ciotka Anette spuściła szybę do połowy, oceniając ją od stóp do głowy.
— Ciebie też dobrze widzieć — odpowiedziała Aurelia, otwierając drzwi i siadając w środku.
Kobieta położyła prawą dłoń na jej ramieniu. Patrzyła tak na nią chwilę; wyprostowana, tajemniczo rozradowana z dziwnym błyskiem dumy w oczach. Następnie jakby otrzeźwiała, bo uroczystym głosem dodała:
— Witam w kraju. — Na tę słowa przycisnęła pokrętło od radia, a w aucie rozbrzmiały pierwsze melodie Wonderwall.
Aurelia parsknęła śmiechem. Rozmarzona oparła głowę na ramieniu, pozwoliła włosom ułożyć się tak jak chciały, a później zaczęła śpiewać. Ciotka Anette wystukiwała rytm o kierownice, celowo fałszując i przeciągając ostatnie słowa. Światła uliczne migały na ich niepoważnych twarzach, gdy tak zajęte piosenką, nie zwracały uwagi ani na ruch, ani na znaki. Dopiero gdy ktoś zatrąbił na nie głośno, Anette ściszyła muzykę i wystawiła przez okno środkowy palec.
— Więc... — kontynuowała, teraz już bardziej skupiona na jeździe. — Jak życie w Stanach?
— Wspaniale — odpowiedziała, naśladując południowy akcent.
— A Crest? Nadal masz na pieńku z Bellą?
— Bella? — Machnęła dłonią. — Przeszłość. Zaczynam za nią nawet tęsknić.
Zatrzymały się na światłach, a ciotka popatrzyła na nią kątem oka. Wyglądała jakby bardzo chciała o coś zapytać; całe szczęście Aurelia nie musiała zgadywać o co, bo tamta była z natury ciekawska i bezpośrednia, więc rzadko przemilczywała pytania.
— Hm... A Everthrone?
— Everthrone? — Aurelia powtórzyła robiąc zdziwioną minę. — Tak jak mówiłam przez telefon - nie zamieniłam z nim ani słowa ani razu. Nawet nie jestem pewna czy zna moje nazwisko, co dopiero imię — dokończyła, rozszerzając dramatycznie powieki. — Ale moja przyjaciółka będzie niedługo głową potężnego norweskiego rodu, także może porozmawiamy o tym — zaproponowała, zaraz dodając z cwaniackim uśmiechem: — Myślę, że to będzie mój fleks w St. Helens.
— Koniecznie opowiedz to każdemu pracownikowi naszego Sainsbury's*. Zrobisz na nich niesamowite wrażenie.
— Umiem też przetranusmutować gumkę do ścierania w kredę, jeśli uważasz, że to będzie bardziej imponujące.
— Widzę, że naprawdę ciężko przepracowałaś te miesiące.
— Miałam dużo na głowie — obruszyła się, zaplatając ramiona na piersi. — Zresztą opowiadałam ci, że znalazłam notatniki ojca.
Ciotka Anette zmieniła bieg i nacisnęła gazu. Zielone światło oblizało jej twarz, a później zniknęło. Wonderwall dobiegło końca, a zastąpiło ją Bohemian Rhapsody, powodując, że Aurelia znowu parsknęła niepohamowanym śmiechem.
— Naprawdę się postarałaś. — Kciukiem pokazała radio. — Czuję się jakbym nigdy nie wyjechała.
Kobieta uniosła kąciki ust w przelotnym uśmiechu, wracając do wcześniejszej części rozmowy.
— Te od tej barmanki, tak? Spotkałaś się z nią w końcu?
— Nie — zaprzeczyła, nucąc piosenkę. Odwróciła głowę, wyglądając zaciekawiona za szybę. — Wzięła urlop i wróciła na jakiś czas do Nowego Orleanu.
— A to pech — stwierdziła, odrywając wzrok od drogi i spoglądając na nią ciepłym spojrzeniem. Aurelia nieprzywykła do miłego zachowania z jej strony, więc wydęła wargi w niemym zaskoczeniu. — Ja też mogę ci coś o nich opowiedzieć. — stwierdziła. — Jeśli byś chciała.
— Gdybym wiedziała, że moja wyprowadzka tak na ciebie zadziała to zostałabym w domu. Kim jesteś i co zrobiłaś z moją wiecznie nadąsaną ciotką?!
— Tęskniłam za tobą, głuptasie. To wszystko. — mruknęła, a później dokończyła, trochę kąśliwie: — Nie musisz czytać jego nudnych dzienników, bo to ja jestem prawdziwą skarbnicą wiedzy.
— Owen z Crest jest zupełnie inny od Owena, o którym mi opowiadałaś.
— Tak? Może prowadził podwójne życie — zażartowała.
— Nie... Raczej zdawał się lubić magię. Więc zupełnie nie rozumiem skąd pomysł żebym została tutaj i wychowywała się wśród zwykłych ludzi. To znaczy... Nie musiał mnie wysyłać od razu do Crest, ale jest wiele innych szkół w Europie. Może nie tak dobrych, ale... no wiesz o co mi chodzi — powiedziała, wyciągając nogi. — To angielskie życie naprawdę namieszało im w głowach.
— Ma w sobie niezaprzeczalny urok, ot co — przytaknęła, wystawiając język i podkręcając dźwięk. — A gdzie ptaszysko? Już ci zdechł?
— Jak tak możesz?! — zapytała urażona. — Cały i zdrowy, moja kumpela Ray wisiała mi przysługę i teraz się nim zajmuje.
Głos Freddiego Mercury'ego zaatakował je ze wszystkich stron, bo akurat zaczynała się operowa część piosenki. Aurelia westchnęła, mimowolnie skacząc palcami po materiale dresów, udając, że gra na pianinie. Pierwsza fala euforii po zobaczeniu ciotki minęła, a ona znów poczuła się pusta. Myśli płynęły swoim wolnym, melancholijnym tempem, serce opłakiwało nieobecność przyjaciół, a oczy odnajdowały własne, speszone odbicie we wstecznym lusterku, przywołując na policzki rumieńce i zawstydzone zaraz chowając się pod rzęsami.
Kiedy leżała później na łóżku w swoim pokoju i zajadała słodko-słony popcorn, dostała wiadomość od Zary. Na początku uniosła zdziwiona brew, bo było to wideo i na pierwszy rzut oka wyglądało jak występ jakiegoś artysty.
"Żeby ci pokazać co straciłaś w tym roku. Przedświąteczne karaoke, 2019, i mroczny groovy guru w akcji"
Uśmiechnęła się pod nosem, wrzuciła garść popcornu do buzi i włączyła filmik. O mało go również nie wypluła z powrotem do miski, bo był to występ Vincenta Everthrone'a za czasów kiedy wyglądał jakoś młodziej, bardziej przystępnie i w pewien sposób zawadiacko. Uśmiechał się kokieteryjnie do dzięwcząt w pierwszym rzędzie, wybierając wśród nich te jedną, do której czasem zwracał się urokliwie, jakby to właśnie ona była jego jedyną muzą.
Śpiewał Wicked Game, a głos miał melodyjny i głęboki. Serce zabiło Aurelii mocniej kiedy otępiała patrzyła tak na tego ducha przeszłości, który niegdyś potrafił być anielsko czarujący. Żałowała, że dorosłość zdołała poznać go pierwsza. Inaczej może by się dogadali.
— No, I don't wanna fall in love — śpiewał, znajdując się coraz bliżej dziewczyny. Zalotnie uniósł jej podbródek i ignorując rozemocjonowane westchnięcia z końca sali, dokończył. — With you.
Z głośnika popłynęły subtelne dźwięki gitary, a zszokowana Aurelia zablokowała ekran i wsadziła pięść do ust. Na policzki wylały jej się rumieńce, a w serce trafiła szpileczka zazdrości. Przeraziło ją to nie na żarty. Siedziała chwilę w ciszy, zanim zdecydowała się odpowiedzieć Zarze.
"Wow, dzisiejsze AI jest niemożliwe. Prawie dałam się nabrać, że Everthrone potrafi się bawić"
Po chwili namysłu, dodała:
"Hm...Kim jest ta szczęśliwa wybranka???"
Nie musiała czekać długo na odpowiedź.
"No wiesz co? To przecież ja!!"
Aurelia zmrużyła oczy i dwoma palcami przybliżyła ekran. Rzeczywiście, nie poznała jej od razu. Może dlatego, że wideo nie było łaskawe dla jej włosów, bo w niskiej jakości znacznie wypłowiały i straciły swój ikoniczny blask. A może dlatego, że siedziała tyłem do kamery; tylko czasami i przez bardzo krótko można było dostrzec refleks jej uwodzicielskiego uśmiechu, gdy odwracała się do koleżanek i posyłała im znaczące spojrzenia.
"LOL"
"Nie wiem jaki urok na niego rzuciłaś, ale jestem pod wrażeniem"
"Urok osobisty, kochana"
Aurelia uśmiechnęła się pod nosem i zamknęła okienko konwersacji. Później poczuła jak ogarnia ją niepohamowane uczucie, by zobaczyć filmik raz jeszcze. Zawstydzona przed samą sobą, okryła się rumieńcem. Mimo to uległa pokusie. Nadal była oniemiała, nie mogąc pojąć, że to ten sam chłopak, którego kilka lat później spotkała przypadkiem w gabinecie Fontaine'a.
W końcu zablokowała energicznie ekran i odrzuciła telefon w fałdy koca. Następnie schowała twarz w dłoniach, przerażona. Patrzyła tak w ciemność, powoli rozumiejąc, że po raz kolejny zrobiła wszystkim wbrew i wkrótce przyjdzie jej za to słono zapłacić.
Miała trzymać się od niego z dala, ale teraz nie potrafiła przestać o nim myśleć. Bijąc się ze wstydem, stalową dumą i nienawiścią do bycia w błędzie, wstała z materaca i podeszła do biurka. Tam usiadła, kładąc przed sobą czystą kartkę i długopis. Westchnęła, bo nie wiedziała jak zacząć. Z natury była słaba w przeprosiny, bo jeszcze nigdy nikogo tak naprawdę nie przepraszała.
Drogi Vincencie,
idą święta, a to znaczy, że powinniśmy być dla siebie, mili, wyrozumiali i bardziej skorzy do przyjmowania przeprosin.
Popatrzyła na to krzywym wzrokiem i dochodząc do wniosku, że i tak nie wpadnie na nic lepszego, kontynuowała:
Tak jak prosiłeś, dałam ci twoją przestrzeń, bo wiem, że jesteś zdenerwowany. Bardzo, bardzo, bardzo, BARDZO, zdenerwowany. Fontaine mógł się o wszystkim dowiedzieć, książka była twoja i rozumiem, że nie powinnam być AŻ tak zuchwała i głupia. Dlatego przepraszam. Kiedyś powiedziałam, że cię nie lubię, ale to nie jest do końca prawda, n a w e t cię lubię i bardzo chciałabym wrócić do bycia
Zamyśliła się z długopisem w powietrzu. Później wzruszyła ramionami.
znajomymi, bo nie mogę znieść kiedy ludzie złoszczą się w ten sposób, w który ty się złościsz. Więc wesołych świat, naprawdę żałuję, że wpakowałam nas wszystkich w takie bagno. S E R I O.
Mam nadzieję, że u ciebie w Salem pada śnieg, bo w St. Helens padają tylko chęci do życia.
Jeszcze raz przepraszam i całuję,
Aurelia ( Hayes )
† † †
Razem z ciotką Anette umówiła się na podwieczorek o czwartej, więc w spokojnym tempie zdążyła zajrzeć na pocztę i rozmyślić się przynajmniej trzy razy zanim piskliwym głosikiem poprosiła pracownika o międzynarodowy znaczek, gwałtownie zaprzeczając gdy zapytał ją o śledzenie przesyłki.
— Nie, absolutnie. W zasadzie to mam nadzieję, że się zgubi.
Adres wyciągnęła od Zary i musiała spędzić nad tym cały poranek, bo tamta nie chciała go dać. Mówiła, że to głupi pomysł i lepiej go nie drażnić. Nie chciała zostać bez partnera, a koronacja czaiła się tuż za rogiem. W końcu jednak pękła i się sprzedała.
Do kawiarni przyszła pierwsza. Przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i podeszła do wystawy, żeby przyjrzeć się ciastom. Zamyślona, nie zauważyła jak ktoś staje tuż za nią i wzdycha ostentacyjnie.
— Hayes, gdzie ty się do diabła podziałaś?
Aurelię najpierw zmroziło, bo poznała ten głos. Dziewczyna, która na początku liceum rozpętała w jej życiu piekło przez swojego zdradliwego chłopaka i zapewne maczała palce w stworzeniu prześmiewczego internetowego dzieła, które zdołało nawet chwilowo podbić Crest stała jak gdyby nic za jej plecami, uśmiechając się odpychająco.
— Och. Erin — powiedziała bez wyrazu.
— Mówią, że wywiało cię aż na inny kontynent, to prawda? — zaśmiała się.
— Yhm.
— Nie ma pieniędzy, które zmusiłyby mnie do wyjechania do Ameryki. Mają tam jakąś szkołę specjalną czy coś?
Dziewczyna popatrzyła na nią podirytowana, bo miała ważniejsze problemy na głowie niż pranie tak stare jak Erin Williams. Na początku chciała odpowiedzieć coś wymijającego i puścić to spotkanie w niepamięć, ale im dłużej patrzyła na jej twarz, tym bardziej zmieniała zdanie. Tyle razy ignorowała te złośliwe przytyki, tyle razy wszystko uchodziło jej płazem. W końcu niezapowiedzianie złapała ją za dłonie i zanim ta zdążyła odskoczyć, nachyliła się i szepnęła:
— Erin, czyżbyś miała problemy z pęcherzem? Takie gdzie mogłabyś przypadkiem popuścić na środku tej pełnej kawiarni...
Później przymknęła oczy i z nikczemnym uśmiechem pozwoliła energii robić swoje. Iluzja nie była aż taka trudna; wystarczyło mieć doskonale rozwiniętą wyobraźnię i zdolność do całkowitego skupienia. Sam urok działał tak jak działa użądlenie. W żyłach zaczyna płynąć trucizna, odnajdując drogę do zdrowego rozsądku i omamiając go całkowicie.
Jeans na spodniach Erin pociemniał, a dziewczyna poczerwieniała. Patrzyła zdezorientowana na swoje nogi, nie mogąc zrozumieć jak do tego doszło. Aurelia natomiast odeszła z obojętnym wyrazem twarzy, ignorując słodkie poczucie satysfakcji.
Jakiś stara babuleńka zaczęła biadolić, a zdezorientowane dziecko pociągnęło matkę za kurtkę, nie rozumiejąc dlaczego ktoś załatwia się na podłogę. Ktoś parsknął śmiechem. Zanim Aurelia doszła do lady, odnajdując pewnego rodzaju spokój w bałaganie, który stworzyła, dołączyła do niej ciotka Anette.
— Widziałam co zrobiłaś — powiedziała cicho, przy okazji uśmiechając się szeroko do baristki. — Poproszę dwie herbaty jedna z odtłuszczonym mlekiem, a druga z normalnym.
— Ej, należało jej się.
— Serio, Aurelia? — zapytała zawiedziona. Wygrzebała z portfela banknot pięciofuntowy i położyła go na blacie. — Trochę przedszkole.
— Przesadzasz. To całkiem zabawne — mruknęła, stawiając krok w tył i obserwując jak Erin wycofuje się zmieszana do toalety. — Przynajmniej adekwatne do tego co zrobiła mnie. Nie miałam lepszego pomysłu, to pierwsze co przyszło mi do głowy.
— Jeśli tego uczą w Crest to nie dziwie się, że Barbara chciała trzymać cię stamtąd z daleka.
Aurelia wywróciła oczami i nie czekając na ciotkę, usiadła przy stole. Oparła brodę na dłoni i obserwując jak kelnerka stawia na podłodze żółty znak z napisem "UWAGA, ŚLISKO", z całego serca zatęskniła za akademią. Patrząc na ludzi wokół nie czuła nic, oprócz znudzenia. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Żyli sobie swoimi spokojnymi życiami, zupełnie nieświadomi, że tysiące kilometrów dalej jest akademia gdzie życie płynie alternatywnym strumieniem. Że półtorej tygodnia temu opętał ją demon i chciał ją zabić. Że w Boise istnieje miejsce gdzie można wypić miksturę i przenieść się w inny wymiar. Że niedługo zaczyna się turniej wiosenny.
Że chyba czuje coś do Vincenta Everthrone'a.
* Sainsburys to sieć angielskich supermarketów
Drive - Dead Sullivan
Ostatnio mam taką dobrą passę! Może nawet uda mi się skończyć Crest przed Nowym Rokiem, hihi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top