darlin'

Styczeń zaczął się szybciej niż ktokolwiek zdołał przypuszczać. Aurelii zdawało się, że zaledwie wczoraj wróciła do Ameryki, a tu już stała na balkonie Nevaeh z papierową trąbką między wargami i witała nowy rok. Później poszło jak z płatka. Nim mrugnęła zaczęły się zajęcia; uczniowie powypełzali sennym krokiem na korytarze, gdzie wkrótce znowu rozbrzmiewały szkolne rozmowy. Tym razem plotki na swój temat wybrały tajemnicze zniknięcie Magnusa Sørensena.

Zara szybko opanowała ignorowanie nieproszonych komentarzy - może oprócz jednego razu gdy podczas lunchu uciszyła Sandrę lodowatym spojrzeniem, bo tamta opowiadała przy stole niestworzone historie na jej temat. Między sobą też raczej o tym nie rozmawiali, nie tylko z uwagi na jej samopoczucie; raczej nie było o czym rozmawiać. Gdzie naprawdę znajdował się Magnus wiedzieli tylko oni i nic nie wskazywało, że miał się stamtąd w przyszłości ruszyć.

Któregoś wieczora Aurelia opowiedziała jej to czego dowiedziała się od Emmy. Zara zareagowała na to tylko chłodnym: "nie spodziewałam się po niej niczego więcej". Obie postanowiły jednak spróbować znaleźć więcej informacji na temat Anny i tego skąd właściwie pochodziła.

Nim jednak minęła połowa miesiąca, rodzina Sørensen przestała kogokolwiek obchodzić, bo zbliżały się zapisy do Turnieju Wiosennego. Gorączka rywalizacji dopadła każdego, stąd też od paru dni Augusto głowił się nad nazwą zespołu, a Zara z Ruby prowadziły listę z potencjalnymi przeciwnikami.

— Na miejsce Vincenta wskoczy Leo, tego jestem pewna na sto procent. Kto inny? Maddie? — prychnęła Zara.

— Może Henry?

— Czy ja wiem... — Podrapała się po głowie, spoglądając na notes. — Henry nigdy nie wydawał mi się najostrzejszym ołówkiem w piórniku.

— Fakt.

Aurelia była pewna, że ich grupie przewodzić będzie któraś z nich. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, na kapitana wskazano ją.

— Przestańcie, powinien to być ktoś lepszy — protestowała z początku, ale nikt nie chciał jej słuchać.

— Rozmawialiśmy o tym wcześniej i sprawa jest przegłosowana — powiedziała Ruby, a zza niej wychyliła się Zara i przytaknęła. — Chyba, że bardzo nie chcesz. Wtedy zastąpi cię Augusto.

— I wszyscy zwariujemy — odezwał się z łóżka. Leżał na plecach, opierając wyprostowane nogi o ścianę. — Przerażają mnie deadliny i bankowo mam ADHD, więc nie oczekujcie organizacji. Zanim się spostrzeżecie, wszyscy będziemy siedzieć zestresowani w pokoju Henninga.

— W moim?

— Owszem, bo jako jedyny masz Nintendo i rzutnik — Odwrócił się. — Pokazałbym wam moją wyspę w Animal Crossing.

— Sama widzisz. Decyzja jest twoja — Ruby puściła jej oczko.

Tego samego wieczora, ale już później, Zara siedziała pod kołdrą i oglądała zaległe odcinki Love Island, a Aurelia wertowała notatki ojca. W pokoju panowała cisza, przerywana czasem dżinglem programu.

Od dłuższego momentu nie natrafiła jednak na nic ciekawego; większość zapisków skupiała się wokół Selene, czyli ostatniej z rodziny Silverstone. Były to krótkie informacje i szczegółowe stwierdzenia typu: "Selene ukończyła Crest rok po Margaret. Najlepsza z klasy w transmutacji i alchemii", albo "W roku 1947 odbyła pierwszą podróż do Europy. Zatrzymała się w Berlinie, w dzielnicy Kreuzberg".

— Czy Selene Silverstone była jakoś szczególnie ciekawą postacią? — zapytała, czytając kolejne linijki.

Zara wzruszyła ramionami i nie odrywając wzroku od ekranu, odpowiedziała:

— Jej największym osiągnięciem była śmierć. Więc chyba nie.

— A jak umarła? Tutaj mam tylko datę.

— Um... na statku do Europy? Dostała gorączki, albo czegoś podobnego.

— Tak strasznie chce przeczytać choć jedną z jego prac w całości — westchnęła, przebierając kartki dłonią. — Tylko nie wiem gdzie mógł je przetrzymywać. Nigdy mnie to nie interesowało. Dziwne, nie? Że jakoś nigdy o to nie wypytywałam.

— Jak to nigdy? — Spojrzała na nią kątem oka. — Tak w ogóle?

— Nie wiem, moja ciotka zawsze przedstawiała ich jako wycofanych, w pewien sposób takich... banalnych? Więc nigdy nie było za bardzo o czym opowiadać. Zginęli też zwyczajnie.

Zatrzymała się, bo przypomniała sobie o tym co mówił Magnus. Nawet nie zauważyła gdy zaczęła nerwowo zginać róg teczki.

— Przynajmniej tak sądziłam. Twój wujek twierdził jednak, że mój ojciec zadarł z niewłaściwym rodem i poniósł tego konsekwencje.

Zapadła cisza, bo Zara zatrzymała odtwarzanie i popatrzyła na nią zszokowana.

— Co? Skąd on to niby wytrzasnął?

— Nie mam pojęcia. Ale od razu zapytałam Vincenta czy chodzi o nich. Powiedział, że nie.

— Ja też najpierw pomyślałam o Everthrone'ach. Ale no, wiadomo, jeśli zakładamy, że nie gadał od rzeczy to mógł mieć na myśli dziesiątki innych rodów.

Przycisnęła guzik, ekran na jej laptopie zgasł, więc w pokoju zrobiło się trochę ciemniej.

— Ale nie bierzemy tego na poważnie, nie?

— Na początku nie brałam, ale teraz sama nie wiem. Po co miałby kłamać?

— Okej, a co na to twoja ciotka?

— Nie rozmawiałam z nią o tym. Wiem, że ona i tak mi nic nie powie. To znaczy, nie sugeruję, że coś ukrywa. Po prostu czasem mam wrażenie, że ona wcale ich nie znała i tak naprawdę nic nie wie. — Aurelia odwróciła wzrok. Przyciągnęła kolana do brody i objęła je ramionami. — Czuję, że muszę wrócić do West Endu. Ten ostatni raz.

Zara posłała jej nieprzekonane spojrzenie, wzdychając z niespotykaną dla siebie ciężkością.

— A czy przypadkiem Everthrone senior nie prosił cię osobiście, żebyś się tam nie kręciła?

— No właśnie — powiedziała. — Co go to właściwie obchodzi?

— To bar, mimo wszystko.

— Nadal podejrzane.

Złapała wszystkie papiery i wepchała je niedbale do teczki. Była rozdarta, bo z jednej strony chciała przetrwać ten miesiąc w spokoju, a z drugiej nie mogła przestać myśleć o West Endzie, tajemniczym dzienniku ze strychu i słowach Magnusa.

— Pomyślałam, że mogłabym urządzić tam imprezę dla przykrywki. Przecież Iris nie ma, a budynek stoi na uboczu. Nikt by się nie zorientował.

— W West Endzie?! — Jej łóżko wydało z siebie głuchy jęk. — Co to za szaleństwo? Po co? Dlaczego?

— Nie mieliśmy karaoke w tym roku, a atmosfera w szkole jest napięta i nieprzyjemna. Potrzebujemy jakiegoś dreszczyku emocji, adrenaliny, nie wiem, poczucia, że gramy w jednym zespole.

— Agh...

Aurelia zerknęła w stronę Zary. Dziewczyna całkowicie zamknęła laptop, po czym włożyła twarz w poduszkę i tam próbowała się chyba udusić.

— Wszystko dobrze?

— Nie, w ogóle nie jest dobrze. — Odchyliła się, nabierając powietrza. — Moim postanowieniem noworocznym było trzymać nas - a przede wszystkim ciebie - z daleka od takich sytuacji. I chociaż na początku rzeczywiście pomyślałam, że kompletnie zwariowałaś to teraz trochę się podekscytowałam. I z jakiegoś powodu mam ochotę powiedzieć o wszystkim Augusto.

— Popatrz, nawet jeśli wpadniemy to będzie nas za dużo, żeby wytykać ludzi palcami i karać indywidualnie. No i nie sądzę, żeby pan Everthrone robił problemy o imprezę, na której będzie jego własny syn. Jakby to wyglądało? — przekonywała z uporem.

— Normalnie zapytałabym skąd pewność, że Vincent tam przyjdzie, ale ostatnio lubicie chodzić podobnymi ścieżkami— odkaszlnęła znacząco.

Zapadło milczenie, podczas którego Aurelia wpatrywała się nieszczęśliwie w okno. Na policzki wstąpił jej blady rumieniec, gdy odchrząknęła nieśmiało i zaczęła:

— Nazwiesz mnie kompletnie oszalałą, jeśli...

— Ja? Byłabym ostatnią osobą, która mogłaby cię oceniać — przerwała. Spojrzała na nią z iskierkami, które zaraz przycichły i obnażyły jej bojaźliwe oczy. — Po prostu się martwię. Nie chcę żeby później było ci przykro.

Aurelia opadła pokonana na plecy, przykładając policzek do materaca. Kątem oka obserwowała jak Fineus przysypia na swojej huśtawce, co jakiś czas unosząc sennie nóżkę i dziobem podskubując obrączkę. Nie wiedziała jakiej magii użyła na nim Ray, ale od czasu gdy od niej wrócił zachowywał się niezwykle przyzwoicie. Nie hałasował, nie rozbrajał, nie budził o czwartej nad ranem; przysiadywał tylko zamyślony przy krawędzi klatki wzbudzając przy tym takie zaufanie, że od jakiegoś czasu zostawiała mu otwarte drzwiczki.

— Moją toksyczną cechą jest myślenie, że go naprawię — jęknęła rozpaczona.

Ich spojrzenia zaraz się odnalazły, co zarezultowało wybuchem śmiechu.

— Boże, dwie trzecie szkoły chciało go naprawić, ale ustalono już, że szkody dokonane przez Fredericka są nieodwracalne — przyznała, zerkając na swój telefon. Zamilkła na pół sekundy. — Poczekaj. Augusto pyta którego jest nasza imprezka. Co mam mu odpowiedzieć?

Aurelia zawahała się.

— Przeraża mnie jak szybko ten pomysł przeniósł się z mojej głowy do świata rzeczywistego. — Usiadła prosto, lustrując Zarę ostrożnym wzrokiem. — Nie wiem, może przyszły weekend?

Gdy tylko ta informacja zetknęła się z osobą Augusto, ten jak pryzmat, rozproszył ją po całym roku. Data się przyjęła i wkrótce uczniowie coraz częściej zaczęli podchodzić do ich grupy, dopytując o szczegóły. Aurelia nie chciała jednak nic zdradzać. Obiecywała, że adres wyśle dopiero w sobotę.

Oczywiście nie obyło się bez interwencji z gory. Na czwartkowych zajęciach dewiacji, do środka wparował chłopak. Zaczerwieniony jak burak, przeprosił kulturalnie i poinformował Signorę Lucię, że Aurelia jest wzywana przez dyrektora Fontaine'a.

Na początku zrobiło się cicho, a wywołana podniosła się z miejsca, wertując klasę speszonym wzrokiem. Bella zakryła usta notatnikiem, nachylając się do Mirindy i szepcząc jej coś do ucha. Svetlana z kolei zamarła z długopisem w górze, marszcząc czoło, bo właśnie zdała sobie sprawę, że sobotnie plany wiszą na włosku. Bo co do tego nikt nie miał wątpliwości - szkolne głosy ekscytacji musiały być na tyle głośne, że dotarły aż do dyrektorskiego gabinetu.

Nie mając wyjścia, Aurelia ruszyła za milczącym chłopakiem. Nie zabrał jej jednak na parter, ale na kolejne piętro. Minęli bibliotekę, szkolne archiwum, małą salkę od elementaryzmu, później skręcając do holu, na którym profesor Stone właśnie prowadził zajęcia z transmutacji. Podpierał się dłonią o surowe popiersie Tate'a Silverstone'a i na jego nosie demonstrował jak delikatną sztuką jest magia. Aurelia nie miała przyjemności go lepiej poznać, bo transmutacji uczyła jej Domna, jego żona. Skinęła mu jednak na przywitanie, krocząc zdziwiona za swoim towarzyszem.

— Nie mieliśmy iść przypadkiem do dyrektora Fontaine'a? — zapytała, gdy stanęli w końcu przed drzwiami do jednej z pracowni.

Odpowiedź pojawiła się za niecałą sekundę.

— Dzięki, Enzo.

— Nie ma problemu — odpowiedział i skinął przyjacielsko głową, odchodząc w głąb korytarza

Aurelia poczekała aż stukot jego mokasyn ustanie, po czym zaplotła dłonie za plecami i przekrzywiając uroczo głowę, stwierdziła:

— Jesteś bardzo dyskretny, Vincent. Pięć punktów za kreatywność.

Nie odpowiedział, tylko położył rękę na jej ramieniu, bez słowa wprowadzając ją do środka. Dopiero po zamknięciu drzwi oparł się nonszalancko o blat biurka, zdjął okulary, przetarł powieki i zapytał zrezygnowany o jej najnowszy pomysł.

— To tylko mała, niewinna imprezka — wyjaśniła mu ze spokojem.

— Naprawdę? I gdzie ta twoja mała, niewinna imprezka miałaby się niby odbywać?

Aurelia praktycznie rozpłynęła się w tajemniczym uśmiechu, przekornie oznajmiając, że to sekret, który zdradzi najwcześniej w sobotę popołudniu. Z wiadomych przyczyn taka odpowiedź wcale mu się nie spodobała.

— Przecież widzę, że coś knujesz.

— Ciekawe.

— Skubiesz skrawek rękawa. Robisz tak tylko gdy się stresujesz, albo coś ukrywasz.

Momentalnie wyprostowała dłoń, po czym skrzyżowała ramiona na piersi. Vincent uśmiechnął się sam do siebie, bo doskonale wiedział, że miał rację. Nie chciała jednak dać tak łatwo za wygraną, dlatego zadarła podbródek i oświadczyła, że nie piśnie ani słówka więcej. Patrzyli więc na siebie w milczeniu, on wyniośle, trochę pobłażliwie, a ona zuchwale. Kącik ust drgał mu jednak delikatnie, więc sytuacja nie była aż tak poważna.

— A ty nad czym pracujesz? — Zmieniła temat, zaglądając mu zaciekawiona przez ramię.

— Och, czyli tak ma to wyglądać? — zapytał, jednym ruchem składając papiery na bok i zamykając książkę. — Nie odwracaj kota ogonem.

— To runy, widziałam. — Machnęła lekceważąco dłonią. — Nie musiałeś ich chować, bo i tak bym nic nie przeczytała. Frau Elke powiedziała, że jeśli nie zdam kolejnego testu to cofa mnie do młodszej klasy.

— Imponujące.

— Także mam nadzieję, że moja imprezka nie będzie ci wadzić, bo jak widzisz, najbliższe tygodnie zapowiadają się stresująco.

— Gdybym tylko ci wierzył, że rzeczywiście chodzi o twoje samopoczucie — odparł.

— Raczej o szkolny dobrostan — poprawiła.

Pokręcił głową, nie odrywając od niej wzroku.

— Czy jest jakieś niebo słodsze niż nasza Aurelia Hayes?

Pokręciła energicznie głową, a końcówki włosów załaskotały jej policzki.

— Czy pana Fontaine'a nurtują jeszcze jakieś wątpliwości czy mogę wracać na zajęcia? — Stanęła na czubkach palców, zaraz opadając z powrotem na pięty.  — Mam właśnie dywinację, jedyną klasę gdzie nauczycielka naprawdę mnie lubi.

— Jeśli rzeczywiście planujesz coś głupiego, to... — zaczął, unosząc dłoń.

— ...to? — dokończyła wyzywająco.

Przechylił głowę i chociaż dalej się uśmiechał, ostrzegł:

— Nie przeginaj.

— Ja? To ty ściągnąłeś mnie tutaj pod wymyślonym pretekstem z całą pewnością nadużywając swoich przywilejów jako przewodniczący? — Posłała mu długie spojrzenie spod rzęs, trzepocząc nimi słodko.  — Tak bardzo chciałeś mnie zobaczyć, Vince?

Rozpoznał grę, w którą próbowała z nim pogrywać, dlatego pokręcił głową rozbawiony. Nie wycofał się jednak, obserwując jak wkłada dłoń do kieszeni marynarki i podaje mu zmięty świstek papieru.

— Skoro przełamaliśmy już pierwsze lody, masz, napisz mi swój numer. Wyślę ci sobotni adres.

Popatrzył z powątpiewaniem najpierw na kartkę, a następnie na nią. Potem westchnął, odwrócił się i zaczął szukać czegoś do pisania. W tym czasie Aurelia podeszła bliżej, nachyliła się nad blatem, ze śmiechem przyznając, że w zasadzie nie była pewna czy w ogóle posiada telefon. Vincent zerknął na nią kątem oka i w milczeniu wypisał cyfry. Pismo miał eleganckie, w pewien sposób dostojne; widać było, że pochodził z wyższych klas i włożył dużo pracy by opanować sztukę kaligrafii.

— Nie mogę się doczekać aż zobaczę co wymyśliłaś — stwierdził, gdy skończył.

— Zara powiedziała, że z początku myślała, że kompletnie oszalałam. Dopiero później dostrzegła plusy, więc proszę, nie ufaj swoim początkowym uczuciom i daj temu pomysłowi szansę.

— Jeśli pierwsze co przyjdzie mi do głowy to myśl, że kompletnie oszalałaś — zaczął, przekazując jej papier. Umieściła go pomiędzy swoim palcem wskazującym, a serdecznym. — To z całą pewnością nie będę tracił czasu na kolejną.

— Twoja sprawa — mruknęła. — A teraz wybacz, bo chociaż spędzanie z tobą czasu jest moją ulubioną rozrywką to muszę wracać na zajęcia.

Schowała jego numer do kieszeni.

— Interesujące, bo mógłbym przysiąc, że twoją ulubioną rozrywką jest pogrywanie na nerwach innych ludzi.

— Te dwie rzeczy wcale się nie wykluczają?

Po tych słowach pożegnała się z nim, ale zanim przekroczyła próg poddała się pokusie i popatrzyła za siebie; jego uważny wzrok spoczął na jej twarzy i chociaż na pierwszy rzut oka wyglądał na zdystansowany to trudno było przegapić w nim pewnego rodzaju tkliwość, która od jakiegoś czasu pojawiała się tylko wtedy gdy patrzył tylko na nią.

Uśmiechnęła się w zamyśleniu, po czym zacisnęła drżącą dłoń na klamce i zamknęła za sobą drzwi.

faerybabyy - darlin'


miałam już nie zmieniać okładki, ale wyszła mi taka cute więc oto jest <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top