capital pains
Sposób w jaki West End został porzucony, głucha cisza na ulicy i okna zabite deskami budziły w Aurelii dziwny lęk. Budynek przypominał szkielet, z którego ktoś wyrwał wnętrzności; był pozbawiony serca, brakowało mu feerycznego charakteru, tak mocno wyczuwalnego przy poprzednich wizytach.
Zara stwierdziła, że nie powinny używać głównych drzwi, bo ktoś mógł ich jeszcze przyuważyć, dlatego odnalazły inne, położone z tyłu i służące do odbioru dostaw. Ulica, na którą wychodziły była tak martwa, że hałasem okazywały się krople, które kapały leniwie z blaszanego dachu i rozbijały się o beton.
Pomiędzy uchwytami dyndała na łańcuchu srebrna kłódka, którą ktoś dopiero co powiesił. Zara wyciągnęła rękę, rozłożyła palce i stopiła jedno z jego ogniw. Rozległ się brzdęk, a przejście do piwnic West Endu stanęło otworem. Zanim jednak weszły do środka, dziewczyna odwróciła głowę, wyjęła z kieszeni scyzoryk i zaczęła skrobać runy na framudze.
— Nikt kto jest negatywnie nastawiony, albo chce nas wydać, skrzywdzić, zepsuć atmosferę... — wymieniała, za każdym słowem mocniej przyciskając ostrze. —... nie przekroczy tego progu.
Obok wyrzeźbiła kolejny, zaraz tłumacząc.
— Ten to tylko drobiazg. Skutecznie wyciszy jakiekolwiek hałasy z środka.
Skrzypnęły zawiasy. Szły powoli, a światła ich latarek odbijały się od metalowych butli z piwem, lepkich od pajęczyn. Powietrze pachniało wilgocią, spod której dobijał się wyczuwalny aromat paczuli.
Górę zastały w takim samym stanie jak zwykle, tylko tym razem było przygnębiająco i pusto. Aurelia podeszła do baru, ściągnęła jedno z krzeseł i usiadła na nim nieprzekonana. Dopadły ją wyrzuty sumienia, że wszystko działało się pod nieobecność Iris. Zara natomiast wpadła w zupełnie inny humor, bo kręciła się zadowolona po parkiecie, wzdychając i powtarzając, że był to genialny pomysł. W czasie gdy przygotowywała pomieszczenie na nadejście tsunami uczniów, Aurelia oparła się na policzku i wodząc jednym palcem po ekranie, literka po literce, napisała reszcie grupy, że drzwi do West Endu stoją dla nich otworem.
Przyjechali za niecałe półtorej godziny, śliczni i olśniewający. Ruby miała na sobie sukienkę, spod której prześwitywała biała bielizna oraz ciężkie buty za kolano. Włosy Nevaeh oplecione były brokatowa chustą, a ta długa i skrząca wiła się za nią jak morski wąż. Do tego wyglądała jak szkarłatna dama; czerwone usta, czerwony cień do powiek oraz czerwone rajstopy. Dalej Henning uniósł podbródek i przytrzymując poły swojego skórzanego płaszcza, przyglądał się budynkowi powściągliwie. Palcem zsunął przyciemniane okulary, a jego pierścionki zalśniły gwiezdnym blaskiem.
To jednak na widok Augusto, Aurelia nabrała powietrza i powiedziała głośne: "Wow!". Na głowie miał czarny beret, na szyi perły, koszulkę, którą jeszcze wczoraj własnoręcznie wyszywał koronką. Do tego buty z platformą i spódnice w szkocką kratę; gdy objął Aurelię w przyjacielskim uścisku, jego ramię znajdywało się na wysokości jej głowy.
— Jesteście piękni — skomentowała, onieśmielona. — My dopiero skończyłyśmy ogarniać bar, jak widać.
— Dla mnie zawsze wyglądasz perfekcyjnie, muñeca.
Prowadziła ich przez piwnice, dopóki nie zwolniła i nie zrównała kroku z Henningiem. Odchrząknęła kilkukrotnie i szturchnęła go delikatnie w ramię. Otóż wczoraj poprosiła go o przygotowanie Syreniej Nalewki. Wydawało jej się, że to właśnie mikstura była kluczem do odnalezienia pomieszczenia, gdzie natknęła się na dziennik Owena. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Jak inaczej miałaby wytłumaczyć tamten jazz, światła, duchotę w ustach?
— Naprawdę mam nadzieję, że wiesz co robisz. — Chłopak westchnął i wyjął z kieszeni koszuli fiolkę.
Aurelia poświeciła na nią latarką, a widząc miedziany płyn, uśmiechnęła się pod nosem.
— A nawet jeśli nie wiesz to pamiętaj, że jesteś bezpieczna. Cokolwiek się stanie, uderzaj do nas bez wahania. Nie zdajemy pytań. — Augusto ścisnął jej ramię.
— Też to kiedyś brałeś?
— On bierze wszystko — mruknął Henning.
— Wszystko? — Spojrzał na niego z uniesioną brwią. — Nie tykam pyłu wróżek, bo na drugi dzień mam mentalny zjazd.
Na górze czekała na nich Zara; z głośników wydobywał się biały szum, a ona ślęczała przed podstarzałą wieżą, naciskając losowe guziki. Kiedy ich zauważyła, porzuciła zadanie, bo wstała z klęczek, otarła palce i zaczęła prawić każdemu komplementy. Z kolei Augusto wykorzystał jej nieuwagę, podszedł do urządzenia, wyjął telefon i mrucząc pod nosem ciche zaklęcia, podłączył się do stereo.
Ściany zatrzęsły się od rytmicznego bitu, na tyle wciągającego i nagłego, że Nevaeh wyłamała się z rozmowy, podniosła do góry rękę i kręcąc biodrami, zawołała:
— Tak jest, papi!
Aurelia wymieniła zestresowane spojrzenia z Zarą, bo mogłoby się zdawać, że impreza powoli się zaczynała, a one dalej wyglądały nieprzyzwoicie normalnie. Dlatego przeprosiły resztę, wzięły plastikową torbę z ubraniami, którą tu ze sobą przytargały i poszły do łazienki.
W czasie kiedy Zara robiła swój makijaż przed lustrem, Aurelia ściągała dresy i raczyła ją różnymi opowieściami. Miała na sobie tylko bieliznę i martensy. Nachyliła się do torby, gdzie próbowała znaleźć swoją bluzkę z czarnej siateczki.
— Vincent mnie zabije — stwierdziła, prostując się. — Nie ma opcji, że tym razem mi odpuści.
— Jeśli tak to zrobi to najwyżej jutro. Dzisiejszej nocy West End wpuszcza w swoje progi tylko ludzi przychylnych dobrej zabawie.
— Obyś miała rację. O jutro się tak nie martwię, bo będzie dopiero jutro.
Ich spojrzenia skrzyżowały się w lustrze. Aurelia puściła jej oczko i przecisnęła głowę przez ciasny kołnierz. Naelektryzowane włosy niedbale przygładziła dłonią, zbierając ubrania z podłogi. Za chwilę zmaterializowała się przy umywalce.
— Jak skończę, pójdę do Augusto i poproszę go, żeby przesłał ludziom adres — oznajmiła, opuszkiem palca nakładając na powieki błękitny brokat. — Ja napiszę do Vincenta, ale trochę później.
— Później? Zrób tak jak z plastrem, raz-dwa i po strachu.
— Myślisz? — Zawahała się.
Następnie wzięła telefon do ręki i patrzyła tak na niego podejrzliwie, dopóki nie westchnęła i nie otworzyła nowego okienka wiadomości. Oparła się o ścianę; po plecach przeszedł jej dreszcz, kiedy odsłonięta skóra pośladków napotkała zimne kafelki. Przygryzła dolną wargę, wpatrując się w Zarę i w niej szukając inspiracji do napisania smsa.
Kojarzysz Pet Shop Boys? Mają dosyć dużo hitów, nie?
Odpisał stosunkowo szybko.
Nie mam pojęcia czym jest Pet Shop Boys. Ani o co ci chodzi.
Kolejna wiadomość przyszła w takim odstępie czasu, w którym Vincent zdążył użyć Google.
To żart?
Czy ty jesteś poważna?!
WEST END?!
Zara przeniosła rozbawiony wzrok na wibrujący telefon i kontynuując nakładanie mascary z chichotem zauważyła, że chłopak wydaje się zdenerwowany. Aurelia potwierdziła jej przypuszczenia, blokując urządzenie i odkładając je na skraju umywalki.
Ostatnia wiadomość rozświetliła ekran dokładnie za piętnaście siódma.
Módl się, żebym tam na ciebie przypadkiem nie wpadł.
Odeślę cię z powrotem do UK, obiecuję.
† † †
O dziewiątej West End po brzegi wypełnił się uczniami Crest. Ustalono, że dla ostrożności główne światła pozostaną wyłączone; tylko na stołach tliły się małe lampeczki, przez co na parkiecie trudno było rozpoznawać twarze. Głosy ginęły wśród muzyki, każdy dotyk był podobnie zimny i spocony.
Pewnie dlatego Vincent jej jeszcze nie znalazł.
Ona natomiast widziała go raz, przelotem. Siedział na kanapie z rodzeństwem Sterlingów; był ubrany cały na czarno, a jedyne co wyróżniało go w ciemności to białe skarpety. Chociaż wydawał się być zaangażowany w rozmowę z Leo, trudno było przeczyć jak czasami unosił czujnie głowę i obserwował ludzi, którzy przechodzili przed ich wspólnym stolikiem.
Zlokalizowanie go było jej na rękę, bo w ten sposób mogła przejść do wykonywania swojego planu. W tym celu rozdzieliła się z Zarą i poszła do toalety, gdzie zatykając nos wypiła miksturę od Henninga. Smak był tak samo obrzydliwy co ostatnio, tylko tym razem pozbawiony elementu zaskoczenia nie dał tak mocno w kość. Później na spokojnie otworzyła sedes, zrobiła siku i spuściła wodę.
Z kabiny wyszła jednak do nowej rzeczywistości, utkanej z szeptów i migotających kolorów. Stanęła przy umywalce i w czasie gdy myła ręce, wpatrywała się z zainteresowaniem w lustro. Jej odbicie z początku ją wiernie naśladowało; dopiero po chwili rozpłynęło się w mgle, przybierając inny kształt. Zielone tęczówki obserwowały ją w bezruchu, a ona zastanawiała się czy przypadkiem nie należą one do niej.
— No proszę, kogo my tu mamy?
Oczy w lustrze rozszerzyły się i zniknęły. Aurelia zamrugała chwilę w oszołomieniu, po czym odwróciła się i stanęła przed Maddie. Skóra dziewczyny, pachnąca jak świeża laska wanilii, lśniła mleczną poświatą, a na dekolcie tańczyły drobinki brokatu. Spoglądała na nią z uśmiechem, który ciągle się rozpadał.
— Vincent cię szuka — oznajmiła, krzyżując ramiona na piersi.
— Ja natomiast nie szukam go ani trochę.
— Zabawna jesteś. A teraz chodź. — Wyciągnęła do niej rękę.
Aurelia zmarszczyła brwi i cofnęła się o krok, tyłkiem zahaczając o umywalkę.
— Nie mogę teraz iść. Umówmy się, że wcale mnie nie widziałaś.
— Dlaczego miałabym się z tobą na cokolwiek umawiać? — prychnęła. — Vince cały czas o tobie gada, już mi uszy więdną, w ogóle nie kupił tego pomysłu z West Endem. Jak cię dostarczę to być może się na trochę uciszy i da się innym pobawić.
— Widzisz, typowy mężczyzna. Nie dość, że musi być w centrum atencji to jeszcze zrzuca na wszystkich swoje problemy — westchnęła, dodając rozkojarzonym głosem: — Dziewczyny powinny się wspierać. Więc życzmy sobie miłej zabawy i rozejdźmy w pokoju.
Maddie zmrużyła oczy, przyglądając jej się dziwnie.
— Ok. Ale i tak mu przekażę, że cię widziałam — oznajmiła, dodając za chwilę z uśmieszkiem: — I powiem też że jesteś na syrenim haju.
— Kapuś.
— Miłej zabawy, Hayes. Masz jakieś pięć minut zanim Vincent przestawi ten bar do góry nogami.
Aurelia machnęła na nią dłonią i wyszła na korytarz. Nawet jeśli mówiła prawdę, czas ten był wystarczający by dostać się na tajemnicze piętro. Szła więc przez korytarz, gdzie przez ogólne zaciemnienie boazeria na ścianie zdawała się wyblakła, dywan przetarty, a ona sama czuła się jak bohaterka filmu z lat sześćdziesiątych.
Wspinaczka po schodach przyniosła najwięcej problemów, bo z niewiadomych przyczyn jej buty ciągle wtapiały się w stopnie. Gdy tak utknęła w jednym, przekręcając głowę i zastanawiając się czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie się ruszyć, doszedł ją znajomy głos. Zamarła, oglądając się za siebie. Istniały dwie opcje: Vincent, który w oddali kroczył w jej kierunku mógł być albo prawdziwy, albo wymyślony.
Wystraszona, przeskoczyła resztę stopni, wbiegając na kolejny korytarz. Tam spostrzegła Henninga i Augusto, którzy siedzieli na parapecie i palili papierosy. Na kanapie obok leżał stos ubrań, bo to właśnie tam uczniowie stworzyli sobie szatnie. Głowy obojga chłopaków odwrócone były tyłem, ich włosy powiewały wraz z podmuchem nocnego wiatru, a ciała wirowały w mglistym, papierosowym dymie.
— Musicie mnie kryć przed Vincentem — powiedziała na jednym wydechu. — Nie pytajcie.
Augusto zmarszczył czoło i wyciągnął szyję, doszukując się niebezpieczeństwa. Zanim znajome kroki rozległy się na korytarzu, Henning dłonią wskazał stertę kurtek i tam polecił jej się ukryć. Gdy zrobiła jak mówił, na górę narzucił swój wielki, skórzany płaszcz.
Wtedy stała się tylko niewidzącymi oczami utkniętymi w morzu materiałów i zapachów. Bojąc się ruszyć, nasłuchiwała uważnie.
— Czy nie rzuciła wam się w oczy Hayes? Zdawało mi się, że szła w tę stronę.
Pierwszy odezwał się Augusto.
— Hm, słyszysz Henning?
— Aurelia? Nie mam pojęcia. Może wróciła już do domu?
— Ale że tak do Anglii?
— No chyba do Anglii, a gdzie indziej.
— Może gdzieś gdzie jest cieplej?
— Może. A pamiętasz co mówiła na pożegnanie?
— Chyba coś żeby Vincent Everthrone przestał zawracać jej głowę?
Gdyby nie znajdowała się pięć metrów pod powierzchnią góry odzieżowej, pewnie zaczęłaby się śmiać. Teraz jednak musiała oszczędzać powietrze. Na całe szczęście Vincent zdawał się nie naciskać, bo oprócz tego, że oskarżył Henninga o przygotowanie Syreniej Nalewki i Augusto o poczciwe poczucie humoru, nie zrobił niczego innego. Kiedy odszedł i było bezpiecznie, wydostała się z kryjówki, na policzkach mając dwa wielkie rumieńce, a na głowie bałagan.
Augusto z Henningiem opierali się o parapet, jak gdyby nigdy nic. Zanim bez żadnego wytłumaczenia ruszyła w drogę, złapała się za oba policzki i westchnęła w cichym rozmarzeniu:
— Śliczni jesteście. Powinniście być parą.
Henning zaśmiał się cicho, a Augusto spojrzał na niego od boku i potarł czubek swojego nosa.
— Słyszałeś? Może powinniśmy.
— My? Szalony pomysł.
Popatrzyła na nich jeszcze chwilę w kompletnej niewiedzy, a później pożegnała się sennym machnięciem. Przemknęła przez korytarz i dopadła do schodów. Zanim przeszła przez drzwi, zacisnęła mocno powieki i wstrzymała oddech. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, gdy do uszu dobiegł ją subtelny głos śpiewaczki i długie dźwięki trąbek. Przymknęła za sobą drzwi, dając się im prowadzić. Kroczyła przez lunatyczny korytarz, gdzie ściany falowały, kryte struchlałą boazerią.
W głównym pomieszczeniu czekali na nią tajemniczy goście, ale tak jak i za pierwszym razem, nie zwrócili na nią żadnej uwagi. Przeszła pomiędzy stolikami, idąc głębiej i głębiej, a następnie wyżej i wyżej. Drewno skrzypiało pod jej stopami, pokój mienił pasmami świateł, ściany kurczyły. Była na poddaszu.
Odnalazła półkę i ku swojej radości dostrzegła tam czarny dziennik, nad którym spoczywała mroczna pieczęć. Wzięła go do ręki, po czym wróciła do poprzedniego pomieszczenia i usiadła w milczeniu przy jednym z wolnych stolików. Zanim zaczęła czytać, przyjrzała się zaciekawiona pozostałym gościom. Wyglądali jak ludzie, chociaż wcale nimi nie byli. Co prawda ich kształt był bardziej niż człowieczy, jednak twarze mgliste i niewyraźne, a skóra pół-przezroczysta. Niektórzy przeglądali gazety, jeszcze inni bujali się w rytm muzyki, gdzie ruchy ich brzmiały jak szum liści.
Aurelia zaczęła czytać, starając się zachować trzeźwą głowę i tym razem zapamiętać słowa. Kartka po kartce odkrywała myśli Owena Hayesa, a im głębiej w nie brnęła, tym więcej sobie przypominała. Wkrótce oblał ją zimny dreszcz. Wiedziała co tam było. Już to czytała.
Jej ojciec odkrył spisek, związany przeciwko Selene. Odnalazł starodawny dziennik Margaret Everthrone, w której tamta przyznała, że razem z Antonem Volkov postanowili ją zamordować i na zawsze usunąć Silverstone'ów ze sceny politycznej. Podkreślał, że jest to jedyny znany mu dowód, który jawnie demaskuje krwawy sekret Everthrone'ów. Wkrótce poczuła jak trzęsą jej się ręce, a oczy zachodzą łzami.
"(...) ludzie Everthrone'a obserwują nasz dom. Skądś dowiedzieli się, że mam dowody. Kwestia czasu zanim postawią na mnie krzyżyk. Teraz muszę tylko ukryć pamiętnik Margaret, to jest najważniejsze. Jeśli położą na nim łapska, prawda nigdy nie ujrzy światła dziennego. Tutaj go nigdy nie znajdą."
Ostatni paragraf, który za sobą zostawił złamał jej serce na pół i sprawił, że chciała zwymiotować.
"Boję się o Aurelię i Barbarę. Prawdopodobnie ściągnąłem na nie ogromne niebezpieczeństwo"
Odsunęła od siebie dziennik, wpatrując się tępo w ścianę. Łzy slalomem ześlizgiwały się z jej policzków, ale ona nie miała siły ani chęci by je otrzeć. Vincent ją okłamał. Świat ją okłamał. Ukryła twarz w dłoniach, bo właśnie rozsypała się na kawałeczki.
Magnus niczego nie wymyślił. Owen rzeczywiście dowiedział się zbyt wiele i został usunięty z gry. Puf. Barbara również. Kolejne puf. Najwyraźniej niewygodna prawda splamiłaby ród bardziej niż kolejne morderstwo. Czy to dlatego ją oszczędzili? Bo była mała? Bo nie mogła jeszcze niczego wiedzieć?
Czy ciotka Anette o tym wiedziała?
Serce łomotało jej w piersi, kiedy doszła do przerażającej prawdy. Everthrone'owie zamordowali jej rodziców, a ona prawie otworzyła serce dla jednego z nich. Nie chciało jej się wierzyć, że Vincent o niczym nie wiedział. Dopiero teraz połączyła kropki.
Nie przez przypadek z tak niewiarygodną łatwością dostała się do najbardziej renomowanej akademii. Chcieli mieć ją blisko, tuż pod samym nosem. To dlatego kręcił się w jej pobliżu. Miał na nią oko. Pilnował, żeby za nie poszła w ślady ojca.
A ona głupia myślała, że ją po prostu lubił.
Przełknęła ślinę, jeszcze raz rozglądając się po pomieszczeniu. Pamiętnik Margaret Everthrone musiał gdzieś tutaj być. Nie tracąc więcej czasu na użalanie się nad swoją naiwnością, otarła nadgarstkiem resztki łez i zaczęła poszukiwania. Zanim jednak wróciła na poddasze, przypomniała sobie słowa Iris. Owen kochał West End. I kochał również stolik w kącie na drugim piętrze.
Jej intuicja i tym razem nie zawiodła. Dziennik rzeczywiście tam na nią czekał, a na okładce złowieszczo błyszczały złote głoski: M.E. Trzymała go jedna z bladych zjaw; pamiętnik zdawał się wręcz lewitować w jej dłoniach, otwarty na losowej stronie. Wcale nie wyglądała jakby go czytała. Zastygła w zamyślonej pozycji i strzegąc powierzonego przedmiotu, pobłyskiwała kosmicznym blaskiem. Z daleka była prawie niezauważalna.
— Przepraszam? — Aurelia dosiadła się do stołu, łącząc dłonie na blacie. — Słyszysz mnie?
Zero reakcji. Nieśmiało zerknęła na pamiętnik.
— Mogłabym pożyczyć twoją lekturę? — Głos jej zadrżał. — Potrzebuję jej.
— Jak masz na imię?
Trudno powiedzieć czy zjawa rzeczywiście coś mówiła czy był to tylko głos w głowie. Odpowiedziała jednak.
— Aurelia Emily Hayes.
Byt uniósł głowę, a potem rozpłynął się w powietrzu i zniknął. Pamiętnik Margaret Everthrone znalazł się po drugiej stronie stołu i tak tam niewinnie leżał, splamiony krwawym sekretem. Drżącymi dłońmi objęła okładkę i wsadziła go pod pachę. Później oniemiała obserwowała puste miejsce przed sobą. To piętro, ten bar - to wszystko było zaklęciem ochronnym Owena. Dopiero po chwili usłyszała, że muzyka przestała grać. Cisza. Krzesła stały puste, przy stolikach nikt już nie siedział.
Była sama i musiała stąd jak najprędzej uciekać.
Świat pokrzyżował jej plany, bo gdy tylko zamknęła za sobą drzwi i postawiła stopę na schodach, wpadła na Vincenta. Tym razem jej żołądek ścisnął się w ciasny supeł, gdy cofnęła się o krok i popatrzyła na niego z lękiem.
Na początku wcale nie zauważył co trzymała pod pachą. Spoglądał na nią w niezrozumieniu, jakby nie potrafił wskazać źródła jej nagłego przerażenia. Dopiero po chwili spuścił wzrok, a gdy go z powrotem uniósł nie wyglądał już czarująco i przyjaźnie. Napiął szczękę, a jego oczy w chwilę stały się bezwzględne i nikczemne.
— Aurelia, oddaj mi to natychmiast. — Wyciągnął rękę.
Przygryzła wargę, walcząc z nierównym oddechem. Jego postać zaczęła rosnąć; cień na ścianie piął się w górę i w górę, a ona skuliła się ze strachu. Twarz mu wydłużała, rysy wyostrzyły. Ostrożnie postawiła krok do przodu, schodząc z pierwszego stopnia. On wyciągał rękę i tam czekał na nią u podnóża. Był śmiertelnie poważny. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Kolejny stopień, a po nim kolejny. Wyjęła pamiętnik spod pachy i już miała go przekazać, kiedy wezbrała się w niej cała złość i palące poczucie zdrady. Zamiast tego zacisnęła rękę w pięść i z całej siły uderzyła Vincenta w twarz.
Następnie przepchnęła go na bok i pognała w dół, gdzie później przez piwnice dostała się na zewnątrz.
Tempers - Capital Pains
to będzie raczej ostatni rozdział w tym miesiącu, więc widzimy się w lutym <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top