Człowiek Sowa

Rok 1998. Kornwalia. Anglia

Wiele młodych osób czeka z niecierpliwością na osiemnaste urodziny. Ja również. Jednak nigdy bym nie przypuszczała, że moja osiemnastka będzie aż tak emocjonująca. Zdarzenia, które zaraz opiszę miały miejsce wiele lat temu, ale ja dowiedziałam się o tym przedwczoraj.

Wszystko zaczęło się na mojej urodzinowej imprezie. Przyszło na nią wielu moich znajomych. Mój ojciec, jak zwykle uśmiechnięty i wesoły, serdecznie ich powitał. Moja matka w tym samym czasie siedziała w swojej sypialni i patrzyła smutnym wzrokiem przez okno w dal. Prawie jak codziennie. Nie ukrywam, było mi przykro z tego powodu. Ojciec, widząc mój smutek, poszedł do sypialni i porozmawiał z moją rodzicielką. Nie poznałam treści rozmowy, lecz po chwili oboje moich rodziców zeszło na dół. Co niesamowite, moja matka była naprawdę rozweselona, nie udawała. Gdy chciałam do niej zagadać, rozległo się pukanie do drzwi. Natychmiast pobiegłam je otworzyć. Okazało się, że była to moja koleżanka ze szkoły Kate, razem z jej ojcem, który z zawodu był weterynarzem. W ręce trzymał coś w rodzaju klatki, w której siedziała mała sowa z zabandażowanym skrzydłem. Nagle usłyszałam uderzenie o ziemię. Odwróciłam się i zobaczyłam, że moja matka leży nieprzytomna na ziemi. Wszyscy rzucili się jej na pomoc. Pewien chłopak o imieniu Adam, nabrał wody z kranu do kubka i wylał ją na twarz mojej matki. Okazał się jednak wielkim fajtłapą i zalał przy okazji jakąś instalację elektryczną, przez co w całym domu zgasło światło. Kiedy moja mama się ocknęła, znalazła świeczkę i zapaliła ją na stole, po czym zadzwoniła po elektryka. Wszyscy zgromadzili się wokół niej. Zapytałam, dlaczego zemdlała. Odparła, że widok sowy przywołał w niej nieprzyjemne wspomnienia. Po tych słowach postanowiła, że opowie nam wszystkim historię z jej młodości.

"Wszystko zaczęło się w 1976. Miałam wtedy szesnaście lat. Do tej pory żyłam sobie spokojnie na wsi, razem z moją rodziną. Codziennie ja i moja dwunastoletnia siostra Vicky pomagałyśmy rodzicom w pracy, chodziłyśmy do szkoły itd. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Las, który leżał obok miasteczka, na którego obrzeżach mieliśmy farmę, doszczętnie spłonął. Ludzie byli zszokowani, gdyż w owym lesie żyło wiele zwierząt, które teraz straciły dom. Krótkie śledztwo wykazało, iż pożar powstał z uderzenia pioruna. Ja i moja siostra chciałyśmy pomóc leśnym zwierzętom, więc zaczęłyśmy przygarniać i karmić niektóre z nich. Po jakimś tygodniu przygarnełyśmy pięć jelonków, cztery jeże, dwie wiewiórki i szopa, którego nazwałyśmy Chuck.

Trzy tygodnie po pożarze lasu, miasteczko obiegła wieść, że znaleziono ciało martwego psa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jego ciało było okropnie pokaleczone. Kawałki mięsa były jakby powyrywane, ale rany były głębokie i niezbyt szerokie. Nikt wcześniej nie widział takich ran. Wszyscy mieszkańcy byli w szoku, gdyż nie wiedzieli, co to mogło być.

Kilka dni potem znaleziono ciało kota z identycznymi ranami. Jednak to nie to znalezisko wywołało panikę. Tego samego dnia, kiedy znaleziono kota, jakiś człowiek natknął się na... ludzkie zwłoki! Było to ciało trzyletniego chłopca, który nie tylko był pokaleczony w taki sam sposób jak wcześniej wspomniane zwierzęta, ale również nie posiadał oczu. Po tym wydarzeniu w miasteczku wybuchła panika. Ludzie nie wychodzili z domów, szkoły i fabryki tymczasowo zamknięto. Dobrą stroną tego wydarzenia było to, że dzięki temu miałyśmy więcej czasu, by opiekować się leśnymi zwierzętami.

Trwanie w strachu skończyło się po tygodniu. A przynajmniej tak nam się wydawało. Dni mijały i mijały. Nie zapowiadało się nic nadzwyczajnego. A jednak. Kiedy pewnego dnia ja i Vicky szłyśmy do szkoły, ulicą zaczął biec jakiś mężczyzna, krzyczący coś o jakimś demonie. Szybko wskoczył na najbliższy samochód i zaczął opowiadać. Twierdził, że jego dwuletni syn zaczął wieczorem chodzić po jego posesji. Nagle zobaczył jakiś przelatujący cień, a kiedy ten znikł, syna już nie było. Mężczyznę policja odprowadziła na komisariat, ale udało mu się wzbudzić strach.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam, co się stało z tym chłopcem. Nagle usłyszałam jakieś szuranie tam, gdzie spały zwierzęta. Postanowiłam to zlekceważyć, ale wtedy do moich uszu doszedł tupot ludzkich stóp. Po kilku chwilach byłam już na dole. Nie zobaczyłam nic nadzwyczajnego, więc wyjrzałam przez małe okienko. Ujrzałam tam biegnącą Vicky, która pokrzykiwała "Czekaj Chuck". Nie myśląc długo, ruszyłam za nią. Dobiegła do spalonego lasu i zaczęła grzebać w ziemi. Gdy do niej dobiegłam i zapytałam, co robi, odpowiedziała, że potomstwo Chucka utknęło w norze, którą właśnie rozgrzebuje. Kazałam jej się odsunąć i sama zaczęłam kopać. Rzeczywiście, pod warstwą ziemi były uwięzione małe szopy. Zaczęłam po kolei wyjmować je z tej dziury. Gdy wyjęłam wszystkie, Chuck gdzieś pomaszerował. Ja, moja siostra oraz potomstwo Chucka poszliśmy za nim. Szliśmy bardzo długo i dotarliśmy do jakiejś podziemnej jaskini lub czegoś podobnego. To, co było w środku, przyprawiło nas o mdłości. Zwierzęta najróżniejszych rodzajów leżały, częściowo zjedzone i gnijące na jednej kupie. Natychmiast zawróciłyśmy i pobiegłyśmy do domu. Nie było to trudne, ponieważ choć byłyśmy daleko od domu, znałyśmy okolicę jak własną kieszeń. Przypomniałam sobie, że w miejscu jaskini było wcześniej mnóstwo zarośli, które najprawdopodobniej spłoneły w czasie pożaru. Gdy dotarłyśmy do domu, powiedziałyśmy wszystko rodzicom, a ci zadzwonili po policję. My zaś poszliśmy spać.

Następnym dniem była niedziela, więc cała nasza rodzina poszła do kościoła. Kiedy msza się skończyła i mieliśmy wrócić do domu, nasi rodzice poszli na chwilę do sklepu, a nam kazali czekać. Wtedy Vicky zapytała się mnie, co lata obok wieży kościoła. Spojrzałam w górę i zobaczyłam dziwną istotę. Wyglądała jak człowiek, ale miała zgarbioną sylwetkę oraz skrzydła. Jej nogi były zakończone szponami. Cała była jakby upierzona. Co dziwne, nikt oprócz mnie i mojej siostry nie zauważył jej lotu. Po chwili stworzenie odlecialo. Najdziwniejsze było to, że poleciało w kierunku miejsca, gdzie znalazłyśmy masowy grób zwierząt. Bardzo zadziwiło nas to, co zobaczyłyśmy, ale postanowiłyśmy nikomu o tym nie mówić.

O tym, co widziałyśmy, rozmawiałyśmy tylko ze sobą. Vicky mówiła również, że tęskni za Chuckiem oraz namawiała mnie do pójścia sprawdzić, czy ta jaskinia to faktycznie kryjówka tego stworzenia. Tłumaczyłam jej, że to zły pomysł, ale ona nie słuchała. Jej ciekawość urosła do takiego stopnia, że gdy pewnego dnia byliśmy na rodzinnej wycieczce, uciekła od nas. Natychmiast za nią pobiegłam, gubiąc przy okazji rodziców. Szukałam mojej siostry tak długo, że zaczęło się ściemniać. Gdy tak błądziłam w szukaniu jej, usłyszałam nad moją głową, jakby przeleciał jakiś wielki ptak. Odwróciłam się i... zobaczyłam to coś, co latało koło kościoła. Tym razem jednak widziałam to stworzenie od przodu. Istota ta posiadała niby-ludzką twarz, ale jej kształt przypominał lekko sowę. Posiadało również coś pomiedzy dziobem a ustami oraz czerwone oczy. Gdy go zobaczyłam, tak się przeraziłam, że pobiegłam przed siebie jak najszybciej. Co najgorsze, to coś zaczęło mnie gonić! Biegłam przed siebie ile sił w nogach, ale w końcu potknęłam się i... obudziłam w moim łóżku. Obok mnie siedział mój ojciec, który powiedział mi, że nie odnaleziono Vicky. Gdy to usłyszałam, natychmiast powiedziałam, że musimy jej poszukać. Ojciec na to przystał, więc zwołaliśmy całe miasteczko i wyruszyliśmy na poszukiwania Vicky. Co się stało w czasie poszukiwań? Nie mam pojęcia. Nie wiem czemu. Po prostu całe poszukiwania jakby wyleciały mi z głowy, ale Vicky nie znaleźliśmy. Co dziwniejsze, gdy pytałam się kogokolwiek o przebieg zdarzeń, każdy mi mówił, że nie powinnam tego wiedzieć. Moi rodzice chyba tęsknili za moją siostrą, bo ich zachowanie ciężko opisać.

Gdy tak pewnego dnia siedziałam i myślałam o mojej siostrzyczce, przypomniałam sobie, że podczas poszukiwań miałam przy sobie aparat. Było w nim tylko jedno zdjęcie. Z tym czymś."

Na tym skończyła się opowieść mojej matki. Rozumiem już, czemu ciągle siedziała i gapiła się w dal. Tęskni za siostrą. Chwilę później przyszedł elektryk, naprawił instalację i znowu świeciło światło. Matka podeszła do jakiejś szuflady i wyjęła fotografię. To stworzenie wyglądało tak samo, jak na opisie matki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top