To żyje w ciemnościach... cz.2
A jednak to było trwające miesiąc piżama party. Traktowali mnie, jakbym był jednym z nich, jakbym był ich małym braciszkiem.
Travis przełączał na filmy dla dużych dzieci, z przekleństwami i eksplozjami. W weekendy wstawaliśmy naprawdę późno, a ja nie miałem ani jednego koszmaru. To była najlepsza taka impreza w moim życiu. To była jedyna, jaką kiedykolwiek miałem. Ale miesiąc uciekał szybciej niżbym chciał. Nim się obejrzałem, a już siostra mojego taty- ciocia Nadine przyszła po mnie.
Usiadłem na schodach, nasłuchując jak rozmawia z panią Anne. Rozmawiały o moim pobycie tutaj i o tym, że jeśli nie było by to zbyt dużym kłopotem, mogę zostać na dłużej. Ciocia zaprotestowała, mówiąc, że to złe dla mnie środowisko. Powiedziała, że potrzebuję lekarza i pewnego rodzaju stabilności w moim życiu. Pani Ann bardzo się na nią zdenerwowała. Krzyczała, że potrzebuję matki, a nie lekarza. Jej słowa rozwścieczyły moją ciocię. Wyszła, by zabrać mnie ze schodów. Wyciągnęła mnie na zewnątrz do swojego samochodu, gdzie moje rzeczy były już zapakowane.
Spojrzałem przez okno, widząc, jak Travis i Cody wychodzą na ganek. Cody był cały we łzach, nawet Travis musiał przetrzeć twarz, by spróbować wydawać się silnym, starszym bratem. Pomachałem im, posyłając szybki uśmiech, pokazując, że ja nie płaczę. Odmachali mi z powrotem. Nawet pani Anne wyszła, aby się ze mną pożegnać.
Silnik odpalił, a my ruszyliśmy. Usiadłem na tylnym siedzeniu i cicho płakałem na świadomość, że ich zostawiam.
Czułem się przez to strasznie, ale wiedziałem, że nie zostawię za sobą wszystkiego. Była tam jedna rzecz, która tam została, która za mną nie poszła.
Głód.
Przez dwanaście lat nie żyłem już jak w nicości, a jak w zamgleniu. Chodziłem do szkoły, potem pracowałem, następnie mój terapeuta i na końcu powrót do domu. W prawdzie nie pamiętam, co ja takiego robiłem przez te dwanaście lat. Po prostu wiem, że nie lubiłem w tym jednego, pojedynczego momentu. Gdy czułem się tak oderwany, tak samotny. Tam nie było nic dla mnie w miejscu, które zmuszony byłem nazwać domem. Myślę, że ciocia miała swój największy udział. Widziała się ze mną każdego dnia i nigdy nie powiedziała słowa. Była tak skoncentrowana na pracy, pieniądzach i na innym głupim gównie, na którym mi nigdy nie zależało.
Czasem ją to przerastało. Brała leki na stres, które towarzyszyły jej przy pracy. Jednak jednego dnia przesadziła. To były moja dwudzieste trzecie urodziny, znalazłem ją leżącą na jej łóżku. Jej skóra była szara i zimna, a ręka luźno trzymała się na klatce piersiowej. Była martwa, a mnie to nie obchodziło. Myślałem, że to najlepszy prezent, jaki mogłem dostać na urodziny. Od tego momentu nie potrzebowałem tych pigułek, terapeuty, stresu czy też jej samej.
Mimo wszystko czułem, że muszę jednak przynajmniej spróbować ukryć jej ciało, więc nie pozwoliłem mu gnić w jej pokoju. Zbliżyłem się do telefonu, który dawno temu cierpko przekazał moją przeszłość i wybrałem numer 911* i przyłożyłem słuchawkę do mojej twarzy.
„Wybrałeś numer 911, proszę opowiedzieć o swojej sytuacji..." wydobył się łagodny głos z urządzenia trzymanego przy mojej głowie.
„Moja ciotka nie żyje." Wymamrotałem.
„Przepraszam sir, mógłbyś powtórzyć?" nacisnęła.
„Moja ciotka nie żyje." Powiedziałem jaśniej, po czym odłożyłem słuchawkę. Pakowałem mały plecak z ubraniami i kilkoma książkami. Zostawiłem mój telefon i wziąłem trochę pieniędzy z sejfu w moim pokoju. Zjechałem windą na parking i podszedłem do mojego samochodu. Był mdły i szary, niczym moje życie. Wsiadłem do środka i tylko chwilę się zawahałem, czy aby na pewno nie wrócić. Po odrzuceniu jednak tego głupiego pomysłu przekręciłem kluczyk w stacyjce i wyjechałem z budynku. Nie miałem pojęcia dokąd pojadę, ale za to cały bak gazu oraz zawiłą historię.
Jechałem tak przez kilka godzin, aż dojechałem do małego miasta. Zaparkowałem przy motelu i wynająłem dla siebie pokój. Nie był on najbardziej luksusowym, w jakim miałem okazję mieszkać, ale kiedy wracałem myślami do czasów kiedy byłem dzieckiem, to wydawał się jeszcze lepszy.
Zabrałem swój mały plecak i rzuciłem go na łóżko. Potarłem się po brzuchu czując, że wraca mój głodowy ból. Westchnąłem, po czym włożyłem do portfela dziesięć dolców. Wyszedłem ze swojego pokoju, zamykając go za sobą i zacząłem kręcić się po mieście. Zatrzymywałem się na głównych ulicach i zapamiętywałem je, dzięki czemu nie powinienem zgubić się próbując znaleźć drogę powrotną. Wszedłem do jednego, małego sklepu na końcu jednej z ulic. Znalazłem kilka przekąsek, więc na pewno nie umrę z głodu. To było głównie śmieciowe jedzenie; moja ciotka nigdy nie pozwalała mi jeść niczego, co wychodziło poza moją surową dietę lekarską. Osobiście uważam, że oni chcieli mnie zadręczyć. Jakoś nie mogłem całkowicie uwierzyć dorosłym w to, że wszytko co robią to po to by było „lepiej".
Zadowolony ze swojego wyboru udałem się do kasy. Za ladą stała piękna para lodowato niebieskich oczu, schowanych za miękkimi, czekoladowymi włosami, otaczającymi nieskażoną, opaloną cerę. Na jej plakietce widniało imię Linda. Nie mogłem zrobić nic, oprócz gapienia się; to było pierwsze wspomnienie z kobietą, którą nie była moja matka czy ciotka.
„Czy to wszystko?" Uśmiechnęła się.
„Hę... oł, tak." Podrapałem się nerwowo w tyło głowy.
„Jesteś nowy w tej okolicy..." Powiedziała radośnie kiedy wstukiwała zsumowaną kwotę do kasjera.
„ Ta... dopiero dzisiaj przyjechałem." Zaśmiałem się niezręcznie.
„ To będzie $7.82."
Podałem jej całą dziesiątkę, a ona wydała mi resztę. Wziąłem torbę jedzenia i wyszedłem. W połowie drogi powrotnej pacnąłem się w czoło, mogłem zagadać do każdego, a nie mogłem wydusić do niej słowa. Westchnąłem wracając do mojego zatęchłego pokoju, otworzyłem torbę z chipsami, włączyłem wiadomości i zacząłem jeść. Ciągle myślałem o tych lodowatych oczach, które wtedy widziałem. To spowodowało, że zacząłem dość często odwiedzać ten sklep.
Po trzech miesiącach znalazłem pracę, więc mogłem przeprowadzić się z motelu do apartamentu mojej dziewczyny. Myślę, że zaproponowała mi to, gdyż czuła się źle z powodu iż mieszkam w tak kiepskim miejscu. Osobiście chciałem zapracować na swoje własne mieszkanie i się od niej wyprowadzić, jednak na razie musiało pozostać tak jak było.
To wszytko było takie przyjemne. Pamiętam to uczucie- tej radości sprzed lat. Kiedy ja i moja matka wyszliśmy na moje urodziny. Wtedy to znowu we mnie uderzyło, ta bolesna męka przeszyła całe moje ciało, kiedy rozpakowywałem jedno z wielu pudełek.
Upadłem na kolana drżąc, złapałem się za brzuch czując to bolesne burczenie. To stało się nużące do tego stopnia, że gdy natknąłem się na pobliski kosz na śmieci to zwymiotowałem. Czułem się tak ciężki, gdy potrząsałem gwałtownie metalowym koszem. Linda weszła do pokoju i mnie zobaczyła. Przejęta ruszyła mi na pomoc. Odetchnąłem głęboko i usiadłem. Ciągle mnie pytała, czy wszystko w porządku, uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
„To przez pogodę." Skłamałem. Dziewczyna pomogła mi wstać i zaprowadziła mnie do sypialni. Położyła mnie mówiąc, że idzie do sklepu by kupić mi jakieś leki. Skinąłem głową i powiodłem za nią wzrokiem, jak wychodziła z pokoju. Po usłyszeniu szczęknięcia klamki od zewnętrznych drzwi i głośnego ich zamykania usiadłem na łóżku, po czym z niego wstałem. Poszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro. Stanąłem, wpatrzony w siebie. Wyglądałem dobrze, pełen koloru i życia. Zachichotałem sam do siebie i odrzuciłem dzisiejszy napad jako nawrót. Wróciłem potem do łóżka i w nie wskoczyłem, pozwalając moim oczom się na chwilę zamknąć, po chorobie mój żołądek potrzebował drzemki. To mnie wyczerpało.
W tym czasie nie wiedziałem tego, że to nie nawrót... a ostrzeżenie.
Z biegiem czasu znowu zacząłem mieć koszmary z ciemną kreaturą. Budziłem się z zimnym potem, obśliniony, tak samo kiedy byłem dzieckiem. Często siedziałem łazience pod prysznicem, aż do rana. Kiedy mogłem, robiłem śniadanie dla Lindy i udawałem, że wszystko jest okej.
Stałem się paranoiczny wobec ludzi. Miałem wrażenie, że wszyscy są jak moja ciotka... mój ojciec... moja matka. Nawiedzali mnie dzień po dniu. Czułem się winny wobec Lindy, ponieważ zacząłem jej unikać. Zacząłem śnić o tym, że zjadam ludzi, straszę ich. Nie chciałem jej skrzywdzić.
Pewnego dnia doszło do tego, że nie wytrzymałem. Wziąłem ją za ręce i usiadłem z nią na kanapie. Czułem się przepełniony żalem i poczuciem winy, co pokazywała moja twarz. Jej natomiast wyglądała na bardzo zmartwioną.
„Nie możemy być dłużej ze sobą." Moje wargi zadrżały, gdy słowa wydobyły się z moich ust. Były takie ciężkie i zniechęcające.
„ Co?" Widziałem łzy w jej oczach.
„ Ja nie potrafię... ci tego wyjaśnić, ale dla twojego własnego dobra muszę cię zostawić." Trzymałem ją mocno za ręce, cały się trzęsąc. Czuła to.
„Rodger, co się dzieje?" była tak bardzo zmartwiona, „Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?"
„Ponieważ pomyślisz że jestem jakiś szalony. Zupełnie jak myślała moja ciotka, bojąc mi się dać nóż do ręki abym się nie zadźgał." Próbowałem to wytłumaczyć. Jednak to odrzuciła i dalej mnie trzymała.
„Zrób to jutro" szlochała, „Daj mi jeszcze tę jedną noc."
Objąłem ją ramionami. „Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła, Linda..." Nie chciałem odchodzić, jednak mam zbyt wielkiego pecha, aby pozwolić sobie na zostanie z nią.
Tej ostatniej nocy zasnęła w moich ramionach. Byliśmy tak blisko siebie leżąc razem pod kołdrami. Słuchałem jej delikatnego oddechu wychodzącego z jej ust, kiedy patrzyłem na jej smutną twarz ukrytą przy mojej piersi. Zamknąłem oczy, chcąc aby ta chwila z nią trwała wiecznie.
Mój głód jednak miał trochę inne plany.
Miałem kolejny, realny koszmar. Tym razem miał miejsce właśnie tam, gdzie leżałem. Obok mnie była kobieta, pochłonięta w smutku. Nagle wokół niej owinął się coś dziwnego, zwieńczonego pazurami. Dwa długie palce pokryte karmazynem na swych końcach, które pochodziły zza mojego ramienia, przywarte do mych pleców. Czułem, jak moje szczęki rozwierają się, a moje usta rozrywają się szeroko. Widziałem te cienkie, długie, potworne i ostre jak brzytwa zęby, wysuwające się z mojej rozdartej twarzy. Z pomiędzy nich wysunął się długi, oślizgły język, z którego kapiąca ślina przepalała na wylot tkaninę, jakby to był wysoko żrący kwas. Znowu zobaczyłem lodowo zimne oczy, tylko że tym razem były pełne przerażenia, nie rozpaczy. Patrzyły prosto na mnie. Jej usta wypowiedziały jakieś słowa, których nie potrafiłem zrozumieć. Nie mogłem jakkolwiek sobie pomóc. Przytrzymałem ją tuż przy sobie i się nad nią pochyliłem. Byłem tak bardzo głodny...
Kiedy się obudziłem odwróciłem się od Lindy. Zobaczyłem ciemną szafę wypełnioną moimi ubraniami i lampkę na stoliku nocnym. Budzik wskazywał godzinę czwartą. Boże, nienawidziłem tego, kiedy budziłem się za wcześnie. Włączyłem światło i zobaczyłem na mojej dłoni wyschłą, szkarłatną ciecz. Podniosłem się z łóżka i spojrzałem na moją poduszkę. Krew.
Zacząłem gwałtownie oddychać, gdy moje oczy powoli przejeżdżały wzrokiem na drugą stronę łóżka. W kocu Lindy było mnóstwo dziur oraz jedno ramie, wystające zza łóżka. Wstałem i zacząłem je obchodzić, na podłodze leżało ciało mojej dziewczyny, bezgłowy, wciąż krwawiące. Cofnąłem się do tyłu, próbując powstrzymać się od krzyku. Zatkałem usta dłonią i pobiegłem czym prędzej do łazienki. W lustrze zobaczyłem oparzenia wokół moich zakrwawionych ust. Nie mogłem tego dłużej trzymać.
Krzyczałem, odkręcając zawór kranu umywalki, a gdy woda wypłynęła umyć twarz i ręce z krwi. Kiedy znowu spojrzałem w swoje odbicie, stała za mną ciemna postać. Powoli obróciłem głowę i spojrzałem na tę gładką, mroczną głowę, umieszczoną na cienkiej szyi, smukłe ciało, z którego wystawały jakby nici czarnej materii, prowadzące na podłogę, tak jak jego ramiona, które były zwieńczone długimi, zakrwawionymi pazurami. Ciało tego czegoś ociekało małymi cieniami, które pochodziły z tych żylastych nici, zwisających z jego całego ciała.
To była ta sama kreatura z moich koszmarów... nie... nie koszmarów.
Skuliłem się w kącie, przypominając sobie koszmar, w którym zjadałem matkę i wiele innych, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Potem przypomniałem sobie ten z Lindą.
„N... nie..." zadrżałem gwałtownie, mój wzrok zszedł wzdłuż potwora, aż do jego cienia na podłodze. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jest wydłużeniem mojego własnego cienia. To nie było obce stworzenie, to była część mnie.
„Będziesz... karmił mnie..." Zażądało.
„C-co takiego?! Nie!" Zaprotestowałem.
„W takim razie... zniszczę cię... i zjem twoją głowę..." Po tych słowach kreatura zatopiła się w cieniu.
Powinienem był właśnie wtedy się zgodzić.
Ukryłem ciało mojej dziewczyny i od tamtej pory żyłem jeszcze bardziej paranoicznie niż przedtem. Każdy mógł być następny, w dowolnym momencie i nie miałem pojęcia co z tym zrobić. Ale wiedziałem, co TO chciało zrobić. Zadręczyć mnie. Weszło mi w pamięć i pokazało wszystkie wspomnienia, których nie chciałem pamiętać. Z czasem zacząłem znajdować więcej oparzeń. Miałem duże, łyse miejsca na głowie z wyraźnymi poparzeniami. Moje oczy straciły tęczówki, a potem nawet źrenice. Nie było na nich nic, oprócz żył, które jako jedyne pozostały na moich oczach. Widziałem wszystko doskonale, tylko źrenice i tęczówki pozostały dla mnie niewidoczne. Moja skóra zaczęła blednąć, a żyły przybierały ciemnoniebieski odcień coraz bardziej i bardziej, do tego stopnia, że potem były całkowicie czarne.
Nie mogłem oddychać. To nie wyglądało jak ja. To nie byłem ja. To tak, jakby mój pozostał jedynie umysł, a reszta pozostała tym, czego chciała ode mnie ta kreatura. Nie teraz, nigdy kiedykolwiek.
Jednej nocy zawinąłem się po uszy, chowając oczy i włosy zanim wyszedłem w na zewnątrz. Nie poszedłem daleko, w końcu i tak by mnie znaleźli... ale co mogłem im w sumie powiedzieć? Że ciemna kreatura każe mi robić rzeczy których nie chcę? Nie, to głupie. Zamknęli by mnie za to na wieczność. Chociaż... przypuszczam, że i tak by to zrobili.
Tej nocy unosiła się lekka mgła, nie było to nic nienormalnego. Nienormalne było to, że jakaś kobieta pobiegła wzdłuż ulicy krzycząc. Potknęła się i upadła, a za nią przyszła dziewczyna, z dwoma czarnymi kucykami. Usiadła na krzyczącej o pomoc kobiecie i wyrwała jej oczy. Potem taj jak szybko się zjawiła, tak szybko zniknęła we mgle. Podszedłem do leżącej na ziemi kobiety, która wiąż błagała o pomoc, krwawiąc z oczodołów.
„Zjedz... to..." rozkazał cień. Usiadłem nad nią i posłuchałem. Tamtej nocy zostawiłem tę kobietę, aby wykrwawiła się na śmierć. Usiadłem w moim ciemnym mieszkaniu, ocierając kącik ust oraz przeżuwając ostatnie kęsy głowy. Przełknąłem czując się nasycony. Zastanowiło mnie to, jak długo to potrwa? Jak długo nie będę musiał znowu jeść?
Niedługo tydzień później zostałem aresztowany. Odnaleźli ciało mojej dziewczyny i wiele, wiele innych, również pozbawionych głów. Ich poszukiwania prowadziły do mnie. Usiadłem na swoim miejscu, kuląc się za szklanką z wodą, jakby miała utyć wszystkie moje wady. Przesłuchiwali mnie, cały czas naciskając na głowy.
Odpowiedziałem im milczeniem.
Nazwali mnie chorym draniem, grozili, że nigdy nie wrócę stamtąd, dokąd idę. Ja tylko spojrzałem na nich zza moich zaciemnionych okularów. Miałem nadzieję że tak się stanie, w ten sposób nie zjadłbym już nikogo.
„Rodger, musisz nam powiedzieć, gdzie je wszystkie ukryłeś..." powiedział łagodnie starszy mężczyzna. Przypominał mi oficera, który odwiedził mnie w szkole jak byłem dzieckiem.
„Nie ma ich..." odpowiedziałem szczerze. Nie było sposobu, aby one wróciły.
„Co masz na myśli że ich nie ma?" Zapytał.
„Że już nigdy ich znowu nie zobaczycie." Odparłem nie zdejmując z niego wzroku.
„Mógłbyś proszę zdjąć te okulary?" Zażądał.
„Jak tak bardzo chcesz..." Uniosłem moje dłonie do twarzy i chwyciłem za ramkę okularów. Położyłem je na stole i znowu na niego spojrzałem. Odsunął się ode mnie, jakby widział ducha. Wtedy zrezygnowałem z maskarady. Zdjąłem rękawiczki z moich poparzonych dłoni, czapkę z głowy odkrywając plamy łysiny, oraz płaszcz pokazując czarne żyły siniaki na mojej skórze. Zostałem tylko w samej koszuli, jeansach i butach.
„Mój Boże..." zatoczył się do tyłu. Myślę, że nawet chciałem mieć w sobie tego potwora... byłem głody. Chciałem jego głowy.
Wyszedłem z komisariatu policji, zostawiając za sobą krew i bezgłowe ciała. Cień był zadowolony i powiedział mi, że na razie da mi spokój. Powiedział, że mam iść do lasu, nie zaprzestając swojej wędrówce. Zgubiłem się. Nie było już tego przyjemnego Rodgera. Nie bolało mnie to tak bardzo jak myślałem. Po tym wszystkim byłem tylko...
Żywicielem cienia.
⊗⊗⊗
No hej hej hej witam siema elo melo emo pamelo!
Oto kolejne tłumaczenie mojego autorstwa i tak, tamta laska z kucykami to Lulu, inna postać tej samej autorki co Rodgera. Nad jej creepypastą już pracuję. Dziękuję Matilda_Agreste za podanie pomysłu ^-^.
Dla jasności wszystkie powtórzenia są celowe, gdyż jest to napisane w formie wypowiedzi ustnej, czegoś w rodzaju retrospekcji. Osobiście uważam, że opowiastka całkiem spoko. Takie w pierwszej osobie są o wiele ciekawsze niż w trzeciej.
No nic, pora na parę wyjaśnień. Czyli tych wszystkich gwiazdek jakie powstawiałam:
*org. Middle shcool- Szkoła zaraz po podstawówce. Coś w rodzaju naszego gimnazjum, najmłodsza głupa w takiej szkole to przedział wiekowy 6-9 lat.
*911- Taki nasz numer 112
Obrazy- w pierwszej części jest obrazek stworzony przez autorkę- Chibi- Works.
W drugiej części jest mojego, którego tworzenie pokazałam krok po kroku w moim artbooku.
Oryginał creepypasty znajduje się na profilu Chibi- Works na Deviantartcie. Tak samo obraz z pierwszej części
A ja się na razie z wami żegnam.
Miłej nocy, czy też popołudnia i pamiętajcie...
Nie włączajcie lampki na noc... one wtedy szybciej nas znajdą...
Gofry i emu z wami!
~Beznickova
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top