To żyje w ciemnościach... cz.1
Coś jest ze mną nie tak. Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić, ale jest ze mną bardzo źle. Nazywam się Rodger Williams. To był palący głód, nigdy nie zostawał zaspokajany przez co doprowadzał mnie do szaleństwa odkąd... wtedy. To wszystko się zaczęło tamtego dnia.
Gdy miałem dziesięć lat, mieszkałem z rodzicami w jakiejś dzielnicy niedaleko lasu, to miejsce zaniknęło w mojej pamięci, odkąd ich opuściłem.
Właśnie skończyliśmy się przeprowadzać do dwupiętrowego domu z trzema sypialniami. Dom, w którym mieszkaliśmy znajdował się na początku głębokiego lasu. Wtedy, jako nadpobudliwe dziecko, wszystko co chciałem zrobić to właśnie go zbadać. Wyobrażałem sobie walczące smoki i gigantyczne potwory jedzące palce u stóp, ale moi rodzice byli strasznie przeciw temu pomysłowi. Była to jedna z niewielu rzeczy, na które się nie zgodzili. Nie byłem zadowolony z tej wiadomości.
Jednego popołudnia, gdy moi rodzice się kłócili, wyszedłem na podwórko. Mój sąsiad- Travis, piętnastoletni chłopak, pochylił się nad ogrodzeniem i namówił mnie, byśmy poszli na wspólną przygodę. Poszedłem zapytać się mamy, czy mogę się pobawić razem z Travisem i jego bratem. Jednak ta odepchnęła mnie i kontynuowała sprzeczkę, której nawet mi się nie chciało słuchać. Uznając to za tak wybiegłem znowu za drzwi by się spotkać z Travisem.
Ten czekał już na dworze z jego młodszym bratem Cody’ m, który był w moim wieku. Travis wskazał, abym poszedł za nim po polnej ścieżce biegnącej między naszymi ogrodzeniami. Poszedłem jego śladem szczęśliwy, że w końcu uda mi się zobaczyć las. Gdy byliśmy tuż na jego skraju Travis pochylił się nad jednym z liściastych drzew uśmiechając się.
„Gdy byłem tak mały jak ty wspinałem się na to drzewo by wspinać się na kolejne przez caaaały czas, ponieważ coś łapało młodsze dzieci na dole. Od tamtej pory nie zezwolono na jakikolwiek kemping czy zabawę w tym miejscu.” Powiedział cicho z lekką nutą podniecenia.
„Jak to wyglądało?” Spytał Cody, najwyraźniej przerażony na myśl o potworze. Kiedy po raz pierwszy się z nim spotkałem prawie się zmoczył. Zawsze był totalnym cykorem.
„Więc” zaczął piętnastolatek po czym chrząknął, „Nie każdy to wie, więc słuchaj.” ściszył głos, czego rezultatem było to, że i Cody i ja pochyliliśmy się jeszcze bliżej.
„Widziałem to na własne oczy. To chwyciło mojego najlepszego przyjaciela. To nie jest człowiek. Jest dugi i czarny, a jego głowa gładka i zaokrąglona. Ma żółte oczy świecące w ciemności i jest tak szybkie jak błyskawica.”
„Nie ma niczego aż tak szybkiego jak błyskawica.” Spojrzałem z niedowierzeniem na Travisa.
„A co to jest?” wskazał na znajdującą się za nami ciemną stroną lasu. Cody i ja spojrzeliśmy w tamto miejsce, coś tam zaszeleściło w oddali, wtedy-
„RAAHH!” krzyknął Travis tak gwałtownie łapiąc nas za ramiona, że podskoczyłem zaskoczony. Utkwiłem swój wzrok na Travisie, jednak przerwał to płacz Cody’ ego. Oboje spojrzeliśmy na niego, jego spodnie były od pasa w dół całe mokre. Travis próbował go uspokoić najszybciej jak mógł. Wiedział, że nie powinniśmy tutaj być.
„Hej no weź Cody, nie płacz. Przepraszam.” Travis zaciągnął Cody’ ego do starego obozowiska kempingowego, gdzie mogliśmy mu zdjąć spodnie i wysuszyć je na słońcu. Ja szedłem uważnie, jednocześnie badając las.
Wszystko na tym kempingu było mocno zarośnięte, ledwo mogłem cokolwiek przeczytać z powoli gnijących i obrośniętych mchem tabliczek informacyjnych. Mała chatka po lewej i zarośnięte ławki ustawione w kole znajdowały się już praktycznie w samym lesie. Okna były powybijane, drzwi zniknęły, a nad ich miejscem rosło coś zielonego z robakami.
Gdy spojrzałem w górę i zauważyłem odstające od drzew płaty kory, z pomiędzy których promienie słońca padały na ziemię oświetlając bujną roślinność. Nad drzewami było piękne, bezchmurne, błękitne niebo. To był niesamowity widok, światła, kurz i cykanie świerszczy! Bardzo mi się tu spodobało. Naprawdę nie wiedziałem dlaczego rodzice nie chcieli mi pozwolić tu przyjść.
Znudzony siedzeniem w miejscu postanowiłem pójść na samodzielną przygodę. Udawałem, że jestem w lesie szukając cienia smoka, który odgryza palce. Podskakiwałem, brykałem i skakałem najdalej jak tylko potrafiłem, dopóki nie potrzebowałem usiąść ze zmęczenia. Znalazłem ładny, mały strumień, więc postanowiłem zamoczyć stopy w wodzie. Od tafli strumienia odbijało się światło i wiele cieni drzew. Kiedy już miałem brać buty zauważyłem pływające w nim ryby. Było ich naprawdę wiele, jednak były jakieś dziwne. Wszystkie wydawały się walczyć o to miejsce, na które nie padało światło, w świetle nie było ani jednej. Uznałem to za dość zabawne, kiedy przesuwałem się razem ze swoim cieniem nad wodę, a te jak szalone płynęły w jego stronę, a jedna nawet wyskoczyła z wody. Śmiałem się w kółko powtarzając to czynność z kolejnymi rybami. Nie wiedziałem i nigdy nie pomyślałbym że tak potrafią.
Na kilka minut odwróciłem swój wzrok w gęstwinę lasu. Z moją wracającą do pracy wyobraźnią wstałem i podniosłem leżący na ziemi kij. To było legowisko smoka! Zostawiłem buty na brzegu i szedłem do strumienia. Gdy byłem po drugiej stronie brzegu powoli wkradłem się na teren, gotowy, trzymając swój kij. Wskoczyłem na jedno z drzew i zamachnąłem się kijem, próbując poskromić smoka. Po tym jak przyznałem sobie zwycięstwo, dostałem jakby zawrotów głowy.
Przez chwilę myślałem, że jestem zmęczony z powodu mojej przygody, albo byłem zmęczony ponieważ przez ten cały czas nie zjadłem chociaż jakiejkolwiek przekąski. Tak czy inaczej drzewa zaczęły kręcić się wokół mnie. Od każdego światła bolały mnie oczy, więc zakrywałem całą twarz. Próbowałem iść, ale moje nogi plątały się same o siebie. W głowie miałem jedną myśl, która przeszła mi po głowie tuż przed omdleniem. Z jakiegoś wcześniej wspomnianego powodu albo innego czułem palący głód i wszystko, co chciałem w tej chwili zrobić, to zjeść coś naprawdę wielkiego. Potem nie było już nic.
Pamiętam, że zbudziły mnie dwa... nie, trzy głosy. Lekko otworzyłem oczy i zobaczyłem trzy sylwetki, które pouczały Travisa. Dwie z nich to byli moi rodzice, byli bardzo niezadowoleni, jednak po raz pierwszy nie na siebie, tylko na kogoś razem. Kobieta obok nich to była Pani Ann, matka Travisa i Cody’ ego. Wyglądała na bardzo zmęczoną z jej brązowymi włosami i pojedynczymi pasmami szarych. Gdyby wyglądała dobrze, prawdopodobnie nie robiła by swojej pracy. Przynajmniej tak mi powiedziałby dzieci, które mieszkały w innych domach. Kiedy zauważyli, że już nie spałem, cała trójka odwróciła się w moją stronę i zaczęła wykład. Krzyczeli i surowo karcili, potępiając wszystko co zrobiłem, włącznie z moją ucieczką. Czułem się okropnie. Nie wiedziałem, że pójście na moją wyprawę może skończyć się tak źle. Kiedy skończyli na mnie krzyczeć wysłali mnie do mojego pokoju.
Usiadłem na swoim łóżku w kształcie statku kosmicznego i czekałem. Zaczęło mi burczeć w brzuchu, jednak wiedziałem że jeśli wyjdę, rodzice będą dalej na mnie krzyczeć. Nie chciałem by mnie nienawidzili. Tak samo jak nienawidzili się nawzajem. Wyjrzałem za okno znajdujące się niedaleko mojego łóżka. Słońce wciąż wisiało na niebie, więc na dworze wciąż było bardzo jasno. Usiadłem naprzeciwko niego i oglądałem przez nie świat. Zobaczyłem, że niebo powoli ciemniało w swoich kolorach. Obserwowałem, jak chmury zmieniały swój kolor z białego na fioletowy, aż w końcu szary. Oglądając migoczące raz po sobie gwiazdy mój żołądek burczał jeszcze bardziej. Byłem bardzo głodny.
Spojrzałem na zegarek stojący na moim biurku, było już po dziewiątej. Mamusia i tatuś znowu o mnie zapomnieli. Leżałem na łóżku łapiąc się za brzuch. Bardzo mnie bolało, gdy burczał. Łzy napłynęły mi do oczu, to tak bardzo bolało, a ja byłem tak głodny. Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzili? Mówiłem przecież, że jest mi przykro. Marzyłem by tylko tu weszli z czymś do jedzenia dla mnie, ale tak się nie stało. Słyszałem kłótnię, kroki i krzyki... to mnie bardzo zasmuciło. Zrezygnowałem z czekania na coś do jedzenia na noc i przebrałem się w swoją piżamę. Z powrotem wspiąłem się na swoje łóżko i zwinięty w kłębek płakałem by zasnąć tej nocy. Ponieważ pomagało mi to w zatrzymaniu bólu.
W nocy miałem koszmar. Była w nim mroczna kreatura, która szarpała mnie mówiąc, że jest bardzo głodna. Mówiła, że mnie zje. Była tak bardzo głodna. Poczułem pazur, który zatopił się w moim ramieniu i naciął je aż do nadgarstka. Kręciłem się w łóżku krzycząc i płacząc. Pociłem się, a w gardle paliło mnie tak mocno, że nie zdołałbym niczego przełknąć. Usiadłem z krzykiem na własnym moczu, ślinie i pocie. Do pokoju wparowali rodzice. Oboje wyglądali na przerażonych.
Zajęło to trochę czasu, ale w końcu udało im się mnie uspokoić i umyć. Nawet zostali ze mną w pokoju, dopóki znowu nie zasnąłem. Powtarzało się to przez trzy tygodnie, zanim zaczęli przychodzić co noc... jakby to była dla nich jakaś nowa praca. Za każdym razem przychodzili coraz bardziej zirytowani, nieszczęśliwi. Nie chciałem tego. Potwór miał zamiar mnie zjeść jeśli bym się nie obudził. Dlaczego nie mogli zobaczyć, że się bałem? A może mnie po prostu tak bardzo nienawidzili?
W końcu po prostu przestali do mnie przychodzić gdy tylko krzyczałem. Siedziałem w swoim pokoju, w obślinionej pościeli, mokrych i śmierdzących spodniach oraz klejącej się od potu do moich pleców i klatki piersiowej koszulki. Cały niekontrolowanie się trząsłem, zbyt przerażony by jakkolwiek się ruszyć czy chociażby myśleć, dlaczego to się dzieje. Nie śmiałem się ruszyć dopóki światło wschodu słońca nie znalazło się w moim pokoju. Potwór siedział w ciemności... i jeśli zszedłbym z łóżka, będzie mógł spróbować mnie zjeść.
Raz gdy wstało słońce zdjąłem brudną pościel i poszedłem z nią do pralni. Wtedy mogłem dostać ubrania i wejść pod prysznic. Stałem w wodzie leniwie drapiąc się po ramieniu, kiedy sięgnąłem po mydło zauważyłem coś dziwnego na mojej dłoni. Było czerwone i lepkie, prawie jak krew. Spojrzałem w dół na moje lewe ramię, zobaczyłem jak woda strużkami zmywa z niego krew. Spojrzałem dalej i znalazłem jej jeszcze więcej, nie wiedziałem co miałem robić. Jeśli tatuś by to zobaczył, pewnie by mnie uderzył, a mama by mi nie uwierzyła. Szybko zakręciłem wodę i poszedłem się wytrzeć. Mój ręcznik był biały, więc musiałem go szybko schować zaraz po wytarciu się z wody i krwi.
Rozległo się stukanie do drzwi, usłyszałem głos mamy pytającej mnie, czy może wejść. Spanikowany odpowiedziałem nie. Tłumacząc, że wciąż się przebieram. Upchnąłem zakrwawiony ręcznik pod umywalką i się ubrałem. Wtedy zdałem sobie sprawę z czegoś. Gdy tylko założyłem koszulkę z krótkim rękawem, rozejrzałem się za swoimi brudnymi ubraniami. Złapałem je akurat wtedy, gdy mama otworzyła drzwi.
„Kochanie, wszystko w porządku?” Spytała patrząc na mnie podejrzliwie.
„Tak mamo, wszytko gra.” Uśmiechnąłem się szeroko i wybiegłem z łazienki, by się ukryć w swoim pokoju.
Zamknąłem drzwi na klucz i schowałem się pod biurkiem. Wtedy właśnie sobie przypomniałem, że nie umyłem po sobie prysznica. Co jeśli ona to znajdzie? O nie, ona mnie znienawidzi, ona mnie znienawidzi.
Wtedy usłyszałem to- pukanie do moich drzwi, zupełnie jak robi to mama. Mama zawołała mnie zza nich, ale byłem zbyt przerażony by się chociaż poruszyć. Powoli zaczynała się na mnie mocno gniewać, aż zaczęła krzyczeć bym otworzył drzwi. Schowałem głowę między ręce i nogi zwijając się w kłębek. Wtedy usłyszałem głośniejsze kroki, mocniejsze i cięższe niż pierwsze. Zanim zdołałem pojąć jakiekolwiek działanie odkręcili klamkę i drzwi się otworzyły. Starałem podwinąć się pod siebie tak, że nie zdołaliby mnie znaleźć.
Widziałem ich nogi wchodzące do mojego pokoju. Tuż obok jednego kolana zwisał mój zakrwawiony ręcznik. Zakryłem twarz, bardzo mocno chcąc aby już sobie poszli. Potem tata znalazł mnie i wyciągnął spod biurka. Kopałem i krzyczałem, mówiłem że przepraszam i że to nie jest moja wina. Wtedy zrobili rzecz, której najbardziej się obawiałem.
Spytali mnie co się stało...
Wytarłem łzy najszybciej jak mogłem i powiedziałem, że to potwór. Ciemna istota z moich koszmarów. Oczywiście, nie uwierzyli mi. Po opowiadaniu im tej samej historii w kółko i w kółko, zaczęli w końcu na mnie krzyczeć. Powiedzieli, że nie mówię im prawdy i że chcą się dowiedzieć, co się naprawdę stało. Obiecali mi, że gdy tylko powiem kto mi to zrobił, to mi pomogą, ale wiedziałem, czego naprawdę chcieli. Chcieli bym powiedział, że to byłem ja, dzięki czemu mogliby się mnie pozbyć i już nigdy nie widzieć na oczy. Bo to właśnie ja przez cały czas rujnowałem im życie, na pewno to ja byłem problemem. Ja tylko chciałem by ktoś mnie pokochał, dlaczego więc oni mnie nie kochali?
Po godzinie poddali się i wyszli z mojego pokoju. Płakałem, nienawidziłem tego miejsca.
Trzy dni po tym incydencie koszmary ustały. Nie martwiłem się już o rodziców i znowu byli ze sobą szczęśliwi. Nie wiem, czy to były sny czy też nie. Miałem podejrzenia, że nie było tego wtedy, gdy jadłem trzy razy dziennie jakiś posiłek czy przekąskę raz na jakiś czas. Tata zaczął się ze mną bawić na dworze, mama czytała w tym czasie na ganku jakąś swoją książkę.
Pewnego dnia ja i mama wróciliśmy ze szkoły do domu, gdy tata siedział na kanapie w salonie. Poszedłem mu pokazać mój nowy plecak, który był prezentem urodzinowym od mamy. Potrząsnąłem moim nowym, rakietowym plecakiem przed nim, jednak nie zareagował. Pachniało od niego nieprzyjemnym zapachem, tak samo z butelki, którą trzymał w dłoni. Zawołałem mamę, a ona weszła do pokoju przerażona. Zaczęła na niego krzyczeć, że jest kłamcą, że obiecywał, że nawet nie próbował się zmienić.
Wtedy tata się na nią wściekł. Bił mamę, dopóki ta nie upadła na ziemię, nie mogłem bezczynnie stać więc go zaatakowałem. Uniósł butelkę nad głowę, po czym uderzył nią z całej siły w moje ramię roztrzaskując ją. Byłem ranny, sam upadłem na ziemię. Zaczął krzyczeć na mamę i wyszedł. To był ostatni raz gdy widziałem ojca. Chciałem jedynie, by moi rodzice byli szczęśliwi tego dnia. Dnia tuż przed moimi urodzinami. Może po tym byłby przyjemny obiad? Znowu byłem smutny, zakrwawiony i smutny.
Kilka dni potem były moje urodziny, zaczęła się szkoła. Mama podrzuciła mnie pod nią z uśmiechem, resztę dnia spędziłem z Cody’ m. To był mój pierwszy dzień w szkole średniej* i cieszyłem się, że Cody pomógł mi się odnaleźć. Wszystko było w porządku, mieszkałem z mamą i chodziłem do szkoły. Bawiłem się z Cody’ m i Travis’ em, gdy mieliśmy dni wolne. Nie mieliśmy zbyt wiele, ale odkąd tata z nami nie mieszkał było zdecydowanie fajniej. Nawet poszedłem z mamą do restauracji, byśmy tam z okazji moich jedenastych urodzin zjeść coś razem. Jednak pewnego dnia to się zmieniło. Wróciłem ze szkoły, mama siedziała w salonie. Była blada, zrozpaczona i odległa. Powiedziała, że obiad jest w lodówce, mam go zjeść, odrobić lekcje i iść spać. Zrobiłem wszystko, nie pytając się jej o powód jej samopoczucia.
W ciągu miesiąca obiady i śniadania stawały się coraz rzadsze i rzadsze. Zaczynałem chodzić spać głodny. Koszmary wróciły, ale nie krzyczałem. Nawet jakbym krzyknął, to i tak mama by nie przyszła. Nie opuściła kanapy już nigdy, zawsze ją już tam widziałem. Zacząłem odwiedzać Cody’ ego w domu o wiele częściej, by załapać jakieś przekąski od Pani Anne. Szło dobrze aż do pewnego czasu, kiedy zaczęła mnie pytać dlaczego przychodzę tak często, więc przestałem się pokazywać. Nie chciałem by się dowiedziała o tym, że moja mama mnie już nie kocha i że nie daje mi nic do jedzenia.
Jednej nocy wszedłem z mojego pokoju, mój brzuch ryczał bolesnym burczeniem, miałem worki pod oczami, a ciało wychudzone. Odosobniła się w salonie, było bardzo ciemno, ponieważ były pozasłaniane wszystkie zasłony i nieoświetlone ani jedną lampą. Leżała na kanapie odwrócona tyłem do holu, który prowadził do drzwi wejściowych i do schodów. Była tak bardzo opatulona w koc, że jedyne co mogłem zobaczyć to jej włosy i fragmenty twarzy.
„Mamusiu, jestem głodny...”
„Jest trochę czegoś w lodówce... zjedz coś...” powiedziała cicho
„Tam już nic nie ma.” Zaprotestowałem
„Więc idź do sklepu...”
Byłem na nią wściekły, było już strasznie ciemno na dworze, a ona chciała mnie tam posłać? Co jeśli ktoś by mnie porwał? Czy ona naprawdę tak bardzo mnie nienawidzi, że aż chciała mnie wypuścić i pozwolić dać komuś mnie zabić... albo zjeść? Znowu zbierało mi się ba łzy więc wróciłem na górę. Złapałem się za brzuch w nadziei, że jeśli go nacisnę to powinno zatrzymać ból. Nacisk spowodował jedynie u mnie nudności. Stanąłem za moimi drzwiami, starając się rozpaczliwie pozbyć pustki, którą miałem w środku. Kiedy skończyłem położyłem się na swoim łóżku. Byłem zbyt zmęczony i zbyt głodny, by dalej się tym trapić. Po prostu chciałem umrzeć.
Zamknąłem oczy płakałem próbując zasnąć. Przyśnił mi się najdziwniejszy sen na świecie. Zobaczyłem siebie i moją rodzinę wchodzącą do domu, zobaczyłem siebie podczas zabawy w lesie z Travisem i Cody’ m. Widziałem szarpaninę moich rodziców. Obiady, których nigdy nie spędziliśmy razem i wszystko potem, co było po odejściu mojego ojca. Zaraz potem byłem ja, leżący niekomfortowo na swoim łóżku. Nagle moja wizja przeniosła się na drzwi. Poczułem jak wstaję i powłóczę nogami na dół. Świat nagle poczerniał i zawirował gdy schodziłem po schodach. Zatrzymałem się przy kanapie i zdjąłem koce z bladej kobiety. Wyglądała jak moja matka, tylko że nią nie była.
Była krucha i słaba, jej policzki zapadły się z niedożywienia, włosy gęste i poplątane, jakby nie były szczotkowane od kilku tygodni, a oczy czerwone od łez. Wyglądała na strasznie przerażoną patrząc na mnie. Jednak mnie to nie obchodziło, byłem zbyt głodny. Mój żołądek ryknął gwałtownie. Poczułem, że moje usta są szeroko otwarte. Czułem, jak moje policzki się rozrywają, a szczęka pęka. Krzyknęła kiedy pochyliłem się nad nią i...
Trzask.
Przestała krzyczeć kiedy przeżułem i połknąłem. O Boże, to sprawiło że poczułem się taki pełny, taki szczęśliwy... Poszedłem do swojego pokoju i ciągle przeżuwając wspiąłem się na łóżko. Zakryłem się kocem połykając ostatni kęs tego, co miałem w ustach. Następnego dnia obudziłem się bardzo zadowolony. Szybko się ubrałem i zbiegłem po schodach na dół, popatrzyłem na ciemny salon i pożegnałem się z mamą. Powinienem się z nią zobaczyć później, jeśli będę miał dobry dzień. Może nawet zrobię jej coś na obiad? Na pewno też jest bardzo głodna. Roześmiałem się na myśl o pomaganiu mamie, podczas gdy biegłem z Cody’ m do szkoły. O raju, to był wspaniały dzień. Byłem na wszystkich zajęciach, nauczyłem się dziś o wiele więcej niż jakiegokolwiek innego dnia, który pamiętałem. Nawet bawiłem się z Cody’ m i jego przyjaciółmi. Odkąd tata odszedł jedyne co robiłem w szkole to spałem w gabinecie pielęgniarki. Wszystko szło tak dobrze, dopóki nie spotkaliśmy Travisa przy bramie. Na jego twarzy aż biło niepocieszeniem, podszedłem do niego z uśmiechem.
„Stało się coś złego Travis? Wyglądasz na strasznie zdołowanego.” Zaśmiałem się szturchając go. Pochylił się nade mną i przytulił, za nim stanęli dwaj policjanci by się ze mną przywitać.
„Przykro nam synu...” spojrzał na mnie jeden z nich ze współczuciem, niski i gruby. „... ale wygląda na to, że ktoś zabił twoją matkę...”
Moja twarz zbladła, zacząłem się śmiać myśląc że to żart. Jednak ich twarze wskazywały na to, że to prawda.
„A-ale ja... ja się z nią rano żegnałem...” z oczu wypłynęły łzy, gdy się gwałtownie zatrząsnąłem. Byłem tak bardzo przerażony. „C-co z moim tatą?” spytałem patrząc na nich podnosząc głowę.
Drugi, ubrany w skórę spojrzał na mnie zaskoczony. „Co masz na myśli mówiąc o ojcu? To ty nie wiesz?”
„Sansers...” syknął starszy klękając naprzeciwko mnie. „Przykro mi, że nie miałeś okazji się dowiedzieć... ale twój tata niedawno prowadził po pijanemu. Zginął w wypadku samochodowym.”
„Co...” byłem tak bardzo odrętwiały, czułem jak mój cały świat rozsypuje się i upada do mych nóg. Nie chciałem by odeszli. Dlaczego oni zostawili mnie w taki sposób? To niesprawiedliwe. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem szlochać. Płakałem, póki nie rozbolały mnie oczy, a twarz napuchła. Kiedy się uspokoiłem, spojrzałem na starszego mężczyznę.
„Gdz... Gdzie...” tylko to z siebie wydusiłem, nie mogłem nawet zapytać.
„Ciocia Nadie Cię zabierze, na razie jest poza granicami kraju, ale za miesiąc będziesz już pod jej opieką.”
„Hej, w międzyczasie zostaniesz ze mną i z Cody’ m okej?” uśmiechnął się Travis biorąc mój plecak.
„To będzie jak takie bardzo długie piżama party!” krzyknął Cody, próbując sprawić bym poczuł się lepiej. To mogło zadziałać, gdybym nie miał tego palącego uczucia, że to wszystko to moja wina. Przez tą całą sytuację czułem się, jakbym zrobił to ja. Ponownie schowałem głowę w dłoniach i zacząłem płakać. Travis zabrał mnie i Cody’ ego do domu. Pani Ann powitała nas z pytaniem, czy jestem głodny. Potrząsnąłem głową i poszedłem położyć się na jej kanapie.
Nie ruszyłem się stamtąd przez dwa dni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top