Nightmare Ally
Pojedyńcza łza przecieła szlak po policzu dziewczynki, kiedy do jej pięcioletniego umysłu wdarły się krzyki udręki jej brata:
- Nie możesz tego zrobić! To tylko mała dziewczynka! Z ciała i krwi jak ty!
- To małe paskudztwo nie jest moją córką! To jakiś wyrostek z piekła rodem! Dziwadło! - warknął szorstki, gniewny głos.
Adeline przytuliła jeszcze mocniej lalkę, którą trzymała przy piersi i wysłuchiwała całej tej wymiany zdań. Jej ojciec zawsze ją terroryzował, a szczególnie gdy był pijany. Zawsze krzycząc, zawsze coś niszcząc, zawsze ją bijąc. Pociągnęła nosem... ale przecież to nie jej wina, że głosy jej o wszystkim mówiły.
Usłyszała, jak jej brat, Johnathan dalej swoimi prośbami usiłuje uspokoić ojca:
- Tato błagam cię! Ona nie je- -nagle głos Jonhnathana ucichł:
- To cię oduczy kłótni ze mną, chłopcze. - powiedział jej ojciec cicho, zaraz potem głośnym krokiem ruszył do drzwi od jej pokoju.
Drzwi otworzyły się, ukazując wściekłą, pijacką twarz ojca.
Wciąż miał na sobie swój strój górnika, pokryty pyłemi sadzą z kopalni, w której pracował. A jego ciemnobrązowe włosy stały się z tego powodu całkowicie czarne. Spojrzał na nią swoimi zapijaczonymi oczami.
Adeline nie mogła się powstrzymać, by nie kulić się jeszcze bardziej w kącie. W jego oczach widziała tą pijaną wściekłość:
- Dalej słyszysz, jak twoi „przyjaciele" do ciebie mówią? - zapytał z fałszywą ciekawością.
Ally milczała, już dawno temu nauczyła się, że nie powinna mówić o głosach, które słyszy. Przecież to nie jej wina, że to są jedyni przyjaciele jakich ma. Nie licząc Jonathana, były jedynymi rzeczami w jej życiu, które jakkolwiek przejmowały się nią. Aczkolwiek... nie wszystkie były takie przyjazne:
- Pytałem, czy twoi „przyjaciele" dalej do ciebie mówią. - zapytał ponownie. Adeline postanowiła dalej siedzieć cicho, w swoim kąciuku, ze spuszczoną głową, starając się patrzeć wszędzie, byle nie tylko na ojca. Nie lubił tego.
Bez żadnego ostrzeżenia podszedł i uderzył ją w twarz, przez co dziewczynka potoczyła się po
podłodze. Następnie złapał ją za szyję i szarpnął wrzeszcząc:
- ODPOWIADAJ!
Przyciągnął jej twarz do swojej, na tyle blisko, że była w stanie zobaczyć pojedyńcze kropelki wiskey na jego wąsach oraz poczuć obrzydliwą woń alkoholu w jego oddechu.
Adeline była przerażona. Bił ją wiele razy, ale tak jeszcze nigdy nie zrobił.
Na co ty jeszcze czekasz? Przywal mu. Nie ma prawa cię tak traktować. Powiedział jeden z nich, jednen z najmroczniejszych w jej głowie. Jednak Adeline była zbyt przerażona, aby go posłuchać:
- Nie... nie... nie... tato. Nic nie słyszę. - skłamała. Jej wargi odmawiały powoli posłuszeństwa od ciągłego och drżenia:
- Och, tak mówisz? - zapytał nie wierząc jej przez sekundę. - A co ci tyle razy mówiłem o
kłamaniu... i mówieniu do mnie „tato"? - Mężczyzna podniósł rękę, aby ją uderzyć. -Nie jesteś moją córką!
Adeline zamknęła oczy, gotowa na przyjęcie kolejnego uderzenia, jednak takowe nienadeszło. Jej ojcien, pan Abendroth, przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, aby potem bez ostrzeżenia rzucić na podłogę.
Adeline upadła na podłogę, miała mętlik w głowie. Powoli skierowała wzrok na swojego ojca, który pochylił się nad nią i swoim szorstkim głosem powiedział:
- Wiesz, że nie będę już musiał więcej się z tobą urzerać. Bo już jutro, twoje nieszczęsne istnienie w końch zniknie z naszego życia. - po tych słowach wstał, posyłając nej jeszcze ostatnie, znaczące spojrzenie i ruszył do drzwi, jednak na chwilę się zatrzymał. Stał tak przez chwilę w milczeniu, dopóki nie zerknął przez ramię, mówiąc:
- Wysyłam cię w miejsce, gdzie wszystkie małe paskudztwa z piekła powinny się znaleźć. Ty i twoi „przyjaciele" powinniście się tam poczuć jak w domu!- wyszedł, zamykając z trzaskiem drzwi.
Z jej oczu popłynęły strumienie łez, kiedy tylko ruszyła w drogę powrotną do kąta jej pokoju.
Złapała za swoją małą, siedzącą cichutko lalkę za jej ramiona. Odesłać ją...? O czym on mówił? Gdzie ją odesłać?
Zanim zdążyła rozważyć jakąkolwiek opcję do jej pokoju wtargnął kolejny nieproszony gość.
Adeline instynktownie napięła się i skuliła jeszcze bardziej i rozluźniła się dopiero wtedy, kiedy zobaczyła, ktogo zastała. To był jej straszy brat Jonathan, który po cichu podkuśtykał w jej stronę. Był o jedsnaście lat starszy od małej Adeline. Miał brązowe włosy, zupełnie jak siostrzyczka, tylko że krótsze. Jego naturalny odcień skóry w kolorze kości słoniowej był teraz pokryty czerwonymi symbolami brutalnej natury ojca, chociaż widok spuchniętego lewego oka też mógł wystarczyć:
- Wszystko w porządku? - zapytał. Adeline przytaknęła. To było oczywiste, że mu mydli oczy,
Ale widok jego obitego ciała utwierdził ją w tym, że miała szczęście i wcale nie spotkało ją najgorsze. Uśmiechnąl się do niej żałośnie, zanim ruszył w jej stronę, kucnął i spojrzał w oczy:
- Jesteś pewna, że ten bydlak ci nic poważnego nie zrobił?
- W porządku. - wyszeptała prawie bezgłośnie, na przekór jej towarzyszom w głowie, którzy mówili zupełnie na odwrót.
Chłopak patrzył jej w oczy przez dłuższą chwilę:
- Niech ci będzie. - wstał i ruszył z powrotem do drzwi. - Ale wolałgym, abyś dziś została u mnie w pokoju na noc, dobrze?
- O co mu chodziło? - zapytała Adeline.
Jonhathan odwrócił się z powrotem w jej stronę zaskoczony:
- Co takiego?
Adeline przyjżała mu się uważnie:
- Co miał na myśli mówiąc, że wyśle mnie gdzieś, gdzie takie paskudztwa jak ja powinny się znaleźć?
Johnathan suścił wzrok, próbując wymyślić cokolwiek, co mógłby odpowiedzieć swojej siostrze. Doskonale wiedział, gdzie ojciec chciał wysłać dziewczynkę, nienawidził myśli o tym. Próbował porozmawiać z mężczyną, wpłynąć jakoś na niego, ale jedyne co uzyskał to podbite oko:
- Nigdzie nie będziesz wyjeżdżać. - odparł stanowczo. - Twoje miejsce jest tutaj, przy nas. Tata się upił i w ogóle nie myśli nad tym, co mówi. - otworzył dziewczynce drzwi. - Chodź, pora iść spać.
Adeline przytaknęła i posłusznie poszła za chłopcem, ale wciąż z małą dozą niepewności. Coś było nie tak w głosie jej brata. Coś, co ją niepokoiło, tylko nie do końca wiedziała, co to takiego.
Pomimo tego i niechęci, przytaknęła i poszła:
- Rano już wszystko będzie w porządku. - szepnęła sama do siebie.
Głosy się nie zgadzały.
***
Adeline obudził dźwięk płaczu, płaczu jej starszego brata:
- NIE! NIE MOŻECIE JEJ ZABRAĆ!
- Panie Abendroth, czy mógłby pan łaskawie zapanować nad swoim synem!? - krzyknął nienzany dla Adeline to tej pory głos.
- Oczywiście, panie doktorze. Jonhathan! Uspokój się! ALE JUŻ! - usłyszała już o wiele bardziej znany krzyk swego ojca.
O co tutaj chodziło? Co niby robił tutaj jakiś doktor? Dziewczynka próbowała przeanalizować
całą sytuację, ale zanim doszła do jakichkolwiek wniosków drzwi do pokoju otworzyły się, ukazując stojących w nich dwóch mężczyzn prowadzących trzeciego w białym kitlu, co było jedyną wskazówką dla dziewczynki, że to mógłby być doktor. Był to mężczyzna w okularach, białymy włosami i grubym wąsem. Spojrzał na małą Adeline
- Czy to ona, panie Abendroth? - spytał.
Mężyczyzna, ciągle trzymając stawiającego opór Jonhathana podszedł do lekarza:
- To ten brud. - przytaknął z obrzydzeniem patrząc na dziewczynkę:
- Dobrze więc. - odparł lekarz i skninął głową do mężczyzny. - Zabiorę ją.
Mężczyźni ruszyli, aby ją zabrać:
- NIE! - wrzasnął Jonhathan w proteście:
- Zamknij się ty mały-! - Pan Abendroth podniósł dłoń, aby uciszyć syna na swój ręczny sposób, ale Jonhathan zareagował pierwszy. Zanim mężczyzna znążył jakkolwiek się ruszyć, chłopak uderzył z całej siły ramieniem w splot słoneczny, przez co pan Abendroth zaczął zwijać się z bólu puszczając syna. Kiedy Jonathan tylko się uwolnił rzucił się na najlbliższego mężczyznę, który już miał schwytać Adeline:
- Trzymaj z dala od niei swoje brudne łapska! - wrzasnął.
Chłopak rzucił mężczyzną w bok i zaatakował już drugiego, zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować:
- Uciekaj stąd Adeline! Już!
Na reakcję Adeline nie trzeba było długo czekać, od razu posłuchała brata. Cokolwiek ten cały lekarz od niej chciał, to na pewno nie było nic dobrego. Dziewczynka już biegła do drzwi, ale doktor zdołał złapać ją za skrawek jej spódnicy:
- Nigdzie się nie wybierasz.- warknął:
- Puszczaj! - zapłakała i uderzyła lekarza w ramię próbując się wyrwać, ale to było bezskuteczne.
W tym czasie pan Abendroth odzyskał siły i pomógł powstrzymać swojego syna, który wciąż bił jednego z mężczyzn:
- Wystarczy tego dobrego, chłopcze! Skończyła się moja cierpliwość do ciebie! - ryknął i uderzył pięścią w tył głowy chłopca. Jonhnathan padł na podłogę, charcząc i marznąc na niej, nie dostając jakiejkolwiek pomocy:
- Nie! - krzyknęła Adeline próbując się wyrwać z uścisku doktora, ale jego ręce trzymały ją niczym więzy. Lekarz poirytowany jej osobą rzucił nią w dwóch towarzyszących mu mężczyzn, aby ją przypilnowali. Gdy ją złapali, Adeline płakała, kopała i walczyła, krzycząc przez cały czas, aby ją wypuścili:
- Cicho już! - fuknął doktor wyciągając strzykawkę z kieszeni swojego kiltu. - Przytrzymakcie ją za ramię. - rozkazał. Mężczyźni złapali ją za lewe ramię i przytrzymali dla lekarza. Adeline nie dawała za wygraną i dalej próbowała się wyrwać, jednak przerwała kiedy poczuła na swojej slórze wbijającej się lodowatej igły:
- No i proszę. To powinno ją chociaż trochę uspokoić. - odparł doktor z cichą satysfakcją. Dla Adeline świat zaczął coraz bardziej zwalniać i rozmywać. Cała energia upłynęła zarówno z rąk jak i nóg. Dziewczynka już dawno upadłaby na ziemię, gdyby nie dwóch gburów trzymających ją za ręce. Próbowała chociaż szarpnąć ręką, cokolwiek, ale jej ręce i tak wciąż były ospałe, wręcz niwzdolne do ruchu. Już i tak musiała użyć całej siły, aby dalej pozostać przytomna i z otwartymi oczami.
Widziała usta doktora. Mówiły coś, ale Adeline nie była w stanie usłyszeć co. Nie mogła.
Mówi, że zabiorą cię do nowego domu. Powiedział mroczny głos w jej głowie.
Poczuła, jak wyciągana jest powoli z pokoju... z domu... aż w końcu na zewnątrz i wrzucona do czarnego furgonu. Furgonu z białym jak śmierć napisem „Zakład Psychiatryczny Czarnego Boru". Słyszała trochę o tym miejscu wcześniej, tylko że z niewiadomych jej przyczyn słyszała o jego innym imieniu... Przytułek Czarnego Boru.
Kiedy dotarli już do furgonu, Alice poczuła, jak zostaje podniesiona do góry, do jego wnętrza. Kątem oka zobaczyłq doktora siadającego obok niej, oraz dwóch mięśniaków siadających na siedzeniach kierowcy i pasarzera z przodu. Nagle z wnętrza domu Adeline usłyszeli okrzyki buntu i sprzeciwu:
- Guter gott!* - mruknął lekarz. - Ale ten szczyl jest uciążliwy. Nie zwracajcie na niego uwagi, chłopcy. Jedziemy z powrotem do nas. Teraz!
Maszyna na te słowa natychmiast zapaliła i ruszyła w drogę.
Adeline zaczęła już doszczętnie tracić panowanie nad swym ciałem, powoli zapadając w niechciany sen. Jednak udało jej się oprzeć głowę o szybę i zobaczyć jeszcze walczącego, rannego brata, wyszarpującego się z uścisku ojca na podjeździe:
- ADELINE! – wrzasnął:
- Johnathan.- wyszeptała słabo w odpowiedzi.
Doktor zauważył całą sytuację. - Szybciej! - polecił. - zaraz jeszcze ten dzieciak jeszcze za nami pobiegnie i narobi nam większego opóźnienia.
Pęd furgonu przybrał na sile, nie minęła chwila, a Johnathan stawał się coraz mniejszy i mniejszy z każdym pokonanym przez furgon metrem. Obraz w oczach Adeline przyciemniał się już na dobre, nie miała już sił. Oczy powoli również odmawiały posłuszeństwa. Powieki powoli zaczęły opadać, dając zatopić się dziewczynce w sennej nieświadomości. Zanim jednak zasnęła na dobre, usłyszała ten ostatni raz krzyk swojego brata:
- Adeline! Odnajdę cię, przysięgam! Na boga! Znajdę cię!
Jej powieki opadły.
***
Nie minęło dużo czasu, a Adeline już była na terenie Przytułku Czarnego Boru. Królestwa, o mieszkańcach szalonych i obłąkanych oraz brutalnym personelu i lekarzach.
Adeline od razu została potraktowana tak jak reszta. Ubrali ją w odzież dla pacjentów, dali jej celę oraz harmonogram, który ku przerażeniu dziewczynki okazał się rzeczą, którą znienawidzi tutaj najbardziej. Wszystko było tak bezbarwne. Wstawanie o ustalonej godzinie, ubieranie się, chodzenie do stołówki, siedzenie i jedzenie w niej przez trzydzieści minut, a potem zajęcia lub sesja, co bardziej polegało na wykorzystaniu Adeline, jako tania siła robocza (ponoć miało to służyć w wyleczeniu jej). Zawsze miała być posłuszna, zawsze musiała robić to, co jej kazali. Inaczej musiała stawiać czoła konsekwencjom, które miała okazję poznać już drugiego dnia swojego pobytu tutaj.
Tego właśnie pamiętnego dnia kazali jej wyczyścić wszystkie toalety, wpajając jej do głowy, że „to jest wysiłek, który pomoże jej przywrócić jej miejsce w społeczeństwie". Dziewczynka na to kategorycznie odmówiła. Kierownik tego działu, czyli pani Matron Howel była dość tęgą i mocno zbudowaną kobietą, Adeline uważała jednak, że przypomina ona bardziej buldoga niż człowieka, a rysy twarzy i poczochrane czarne włosy kobiety jeszcze bardziej dziewczynkę w tym przekonaniu utwierdzały. I w dodatku temperament, jak można się spodziewać też miała ostry, dała to doskonale znać, kiedy wściekła się słysząc odmowę dziewczynki do pracy:
- Jak śmiesz się mi tutaj jeszcze jeżyć?! - krzyknęła i uderzyła z premedytacją Adeline drewnianą łopatką. - Ciężko ci wbić do tego małego rozumku, że próbujemy ci pomóc?! - Adeline nie wierzyła w ani jedno z tych słów, jej przyjaciele również.
Dlaczego nie wyrwiesz jej tej łopatki i nie pokażesz jej, jak to jest? Też jej powiedz, że chcesz jej w ten sposób pomóc, tak jak ona niby chce tobie. Odezwał się jeden z tych bardziej złowrogo nastawionych głów.
Koniec końców Adeline zignorowała go, przytaknęła pani Buldog i bez zbędnego gadania zajęła się już tym, czym jej kazano się zająć. Nie chciała jeszcze bardziej rozsierdzać kobiety. Czuła na sobie jej wzrok, widziała go. Widziała te wpatrujące się w nią brązowe niczym błoto oczy, które zdawały się ukrywać czychające pod nim czyste zło. Adeline zdecydowanie nie chciała się mierzyć z rozgrzaną do czerwoności panią Howel.
Od tak teraz prezentowało się życie małej Adeline. Pełne smutku, bólu i szarości. Życie w tym piekielnym ośrodku. Dni ciągnęły się nieubłaganie, coraz bardziej pogrążając Adeline w smutku związanym z sytuacją, w jakiej teraz była. Głównie przez niejakie najnowsze „leki", które lekarze zaczeli podawać swoim pacjętom. Jednak te całe „leki" i kuracjie były bardziej barbarzyńskimi zabawami, niż naukowymi próbami leczenia.
Adeline już dawno by się załamała, nie przeżyłaby tutaj nawet pierwszego tygodnia, ale jednak nawet w tak rozpaczliwym położeniu znalazła małą iskierkę nadzei, otuchy. I to dodatku ukrywającą się wśród barbarzyńców personelu- siostrę Annelie Grünewald.
Siostra Annelie była jedną z tych nielicznych tutaj, która chociaż trochę próbowała opiekować się Adeline. Nigdy nie krzyczała, w przeciwieństwie do innych nigdy nawet nie podnosiła na dziewczynkę ręki i zawsze zwracała się do niej z uprzejmością. A to i tak nie było wszystko. Okazało się, że pani Annielie również była głową ukochanej aktywności Adeline w ośrodku, szycia. Adeline wręcz była stworzona do krawiectwa, a dzięki paru prośbom w stronę ukochanej pielęgniarki była w stanie sobie zapełnić harmonogram tylko i wyłącznie tą dodatkową pracą.
Ale oczywiście wszystko co piękne musi odejść
***
8 września 1895
Adeline obudziła się jeszcze przed wielce donośnym wrzaskiem:
- Wstawać! I to wszyscy raz dwa!
Dziewczyna ziewnęła i przewróciła oczami. Nienawidziła tej kobiety z całego serca, już pierwszego dnia zdążyła ją znienawidzić, a to było już pięć lat temu:
- Nie mam zamiaru się powtarzać! Wstawaj sam albo ci w tym pomogę! - głos pani Howel dobiegał z sąsiedniej celi. Dało się też usłyszeć niezadowolone jęki innych pacjentów z sąsiednich cel, którzy nie chcąc podpadać kobiecie wstawali z niechęcią. Dla wszystkich ludzi w celach sen był jedynym wytchnieniem od tego piekielnego koszmaru w którym żyli, ośrodku dla psychicznie chorych i obłąkanych. Adeline nadal leżała sobie w łóżku, wpadrując się beznamiętnie w sufit. Chciała poleżeć chociaż tą jedną chwilkę dłużej, aby móc kontynuować rozmowę z jednym z jej „przyjaciół", którego miała okazję poznać będąć w tym zapomnianym przez Boga miejscu:
- Adeline! - rozległ się głos matrony w jej celi. Pani Howel stała w progu drzwi z tą swoją przebrzydłą drewnianą łopatką w prawej dłoni. - Wstawaj! - rozkazała.
Zignoruj ją. A jak tylko waży się na ciebie podnieść rękę to zabierz jej tą cholerną łopatkę i pokaż, jak szybko umiesz się podnieść na równe nogi. Zachichotał ten mroczny głos w głowie Adeline. Dziewczynka zawahała się. Zawsze starała się ignorować ten głos, ale z każdą kolejną propozycją, którą jej podsuwał coraz ciężej jej było nie pokusić się o wszczęcie ich w życie.
Lepiej wstań, moja droga. Odezwał się kolejny głos, o wiele mroczniejszy od swojego poprzednika, ale przynajmniej był o wiele rozsądniejszy. Nie ma potrzeby denerwować tej kobiety bardziej, chyba że wolisz poczuć tego konsekwencjie. Adeline lubiła tego „przyjaciela" bardziej, niż któregokolwiek innego. Wydawałoby się, że ona i on znają się o wiele lepiej, niżeli jak z jego poprzednikami. W dodatku czuła go, słyszała jego głos, widziała jego właściciela pośród drzew.
Posłuchała się go. „Tak, pani Howel" wymamrotała z cichą niechęcią, po czym wstała by się ubrać:
- Adeline... - zaczęła kobieta krzyżując ręce na piersi, patrząc krzywym spojrzeniem na dziewczynę, jakby pełnym nienawiści. - Ten jeden raz ci odpuszczę. Ale jeżeli jeszcze raz przytrafi się sytuacja, kiedy będę musiała do ciebie mówić dwa razy, to wiedz, że to zdecydowanie będzie ostatni raz, kiedy tak zrobisz. - Pielęgniarka odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego marszu wzdłuż korytarza, budząc kolejnych pacjentów i przypominając im o ich dzisiejszych terapiach. Kto dziś idzie na nie, a kto nie.
„ostatni raz, kiedy tak zrobi"? Adeline zdecydowanie nie chciała przekonać się, o co dokładnie chodziło matronie. Adeline słyszała o tych okropnych rzeczach , które dzieją się na tych terapiach, kiedy jakiś pacjent nie jest posłuszny. Zadrżała, wraz z tym wspomnieniem nawinęło się kolejne, wspomnienie o losie jednej z dziewcząt, które poznała tutaj jeszcze pierwszego dnia. Dwa dni po swoim przyjeździe ta dziewczyna zniknęła, tuż po tym kiedy odmówiła położnej swojego oddziału pójścia na swoją sesję. Słyszała jej okrzyki bólu, to była przecież cela ledwo cztery pokoje od jej.
Kiedy Adeline się zebrała spojrzała jeszcze raz w okno. Dookoła ośrodka była tylko goła ziema, pozbawiona chodźby małego chwasta, aż do linii lasu. Wśród nich było jednak coś- nie, ktoś, ktoś kto na nią czekał między drzewami. Czekał, aż do niego przyjdzie, wyrwie kraty z okien, przyjdzie do niego i stanie obok. Jak przyjaciel z przyjacielem. Bo w końcu byli przyjaciółmi, czyż nie?
Idź, a gdy tylko nadaży się okazja, przyjdź do mnie.
Dziewczyna pokręciła tylko głową i ruszyła do stołówki. Już pierwszego tygodnia nauczyła się, że jeśli spróbujesz chociaż uciec, nie uda ci się to. Tak przede wszystkim twierdzili wszyscy na terenie ośrodka. I pracownicy, i pacjęci.
***
Słońce powoli zaczęło zachodzić, wówczas Adeline pędziła na swoje ostatnie dziś zajęcia. Nie mogła się doczekać, zarówno na spotkanie z siostrą Annelie, jak i na skończenie tej czerwonej sukienki, którą zaczęła szyć dwa tygodnie temu. Dziewczyna weszła do pokoju nucąc pod nosem:
- Och, dzień dobry pani Ann- - zamilkła. Siostra Annelie siedziała przy swoim biurku, jednak wyglądała inaczej, zupełnie inaczej niż zwykle.
Jej brązowe włosy, które zawsze były idealnie wręcz spięte w kok były teraz rozczochrane i wystające na wszystkie strony. Jej ciepłe, zielone oczy przepełnione były goryczą i łzami, a jej wiecznie schludny strój pielęgniarki był pognieciony. Kobieta widząc Adeline wyprostowała się. Wzięła głęboki oddech, aby chociaż trochę się uspokoić:
- Adeline. - zaczęła kobieta, próbując najlepiej jak potrafiła ukryć swój smutek i nie okazywać go już więcej wobec dziewczyny. - Cieszę się, że cię widzę. - usiłowała się uśmiechnąć do dziewczynki, jednak pomimo prób i starań wyszedł z tego mały, ale jakże bolesny i smutny uśmiech.
Adeline stała w miejscu jak sparaliżowana, ta Pani Annelie, którą znała nigdy nie mówiła do niej po imieniu. Znaczy... w pełni. Kobieta zawsze używała zdrobnienia „Ally", odkąd tylko się poznały. Coś było nie tak, tylko co? Co się stało tej wiecznie uśmiechniętej Pani Annelie? Nie podobało się to Adeline, zdecydowanie. Dziewczyna dalej stała w milczeniu, nie wiedząc, co właściwie powiedzieć:
- Proszę, siadaj już przy maszynie. Ja pójdę po naszą sukienkę. - Adeline zawahała się na chwilę, jedak po chwili usiadła w ciszy przy maszynie.
Kątem oka dostrzegła Panią Annelie grzebiącą w szafie, w której trzymały wszystkie swoje projekty, bieżące jak i przeszłe. Kobieta po chwili wygrzebała spomiędzy stroi tą jedną, czerwoną w wiktoriańskim stylu suknię, nad którą teraz pracowały. Pielęgniarka wróciła do Adeline i ułożyła sukienkę od maszyną:
- Już mam. - przytaknęła do Adeline. - Śmiało pracuj.
Przystanęła przy Adeline i czekała, aż ta weźmie suknię i zacznie powoli szyć, jednak dziewczyna nawet nie drgnęła, dopóki nie odważyła się spojrzeć na nią i zapytać:
- Pani Annelie, dlaczego pani płakała?
Pani Annelie spojrzała smutno na dziewczynę siedzącą naprzeciwko niej, po chwili jednak potrząsnęła głową:
- To nic ważnego... nie przejmuj się tym i zaczynaj. - skinęła głową wskazując w ten sposób na maszynę do szycia, dając znak Adeline, że może zaczynać. Dziewczyna jednak dalej siedziała jak posąg:
- Ally -zaczęła kobieta błagalnym tonem.- Proszę...- wskazała na maszynę do szycia.
Adeline zawahała się przez chwilę, jednak po chwili zajęła się tym, o co kobieta ją poprosiła. Złapała za sukienkę i zaczęła szyć.
Pani Annelie ponownie uśmiechnęła się smutno do dziewczynki i przyglądała się jej małym czarom nad suknią:
- Pani Annelie. - dezwał się szorstki głos zza drzwi. Adeline instyktownie zatrzymała swoją pracę patrząc na drzwi, dostając okropnych ciarek na myśl, kto za nimi może się czaić. Doskonale znała ten głos.
Pani Howel stała w progu drzwi z rękami skrzyżowanymi na piersi, czekając aż pani Annielie do niej podejdzie:
- Dlaczego? Em... pani Howel ja teraz mam zajęcia... - przywitała się lekko zmieszana i zaskoczona pani Annelie tym, jak szybko pani Howel znalazła się już w progu (licząc w tym jakże... okazałą posturę buldoga). - W czym mogę pani pomóc...?
Pani Howel zagestykulowała Annelie ręką, aby ta do niej podeszła:
- Muszę z tobą nastychmiast porozmawiać. Na stronie.
Pani Annelie zerknęła jeszcze szybko na Adeline, po czym wstała i podeszła do matrony. Starsza kobieta również spojrzała na Adeline, jednakże z wielkim wstrętem i obrzydzeniem, po czym zamknęła drzwi z hukiem.
Zdajesz sobie sprawę, że one rozmawiają o tobie, tak? Wyszeptał mroczy głos z odmętów jej umysłu. Dlaczego nie podsłuchasz, o czym rozmawiają? W końcu tutaj chodzi o ciebie.
Adeline potrząsnęła głową:
- Nie. - odpowiedziała. - Nie ma takiej opcji, nie zrobię tego. Nie chcę rozwścieczyć pani Buldog, ani tym bardziej aby pani Annelie wpadła przeze mnie w kłopoty.
Ona już jest zakopana w jakimś bagnie po uszy. Nie widziałaś jak beczała za biurkiem? Ona coś ukrywa przed tobą, a ta stara prukwa Howel na pewno z nią teraz o wszystkim rozmawia!
Adeline ponownie zaprzeczyła:
- Nie idę tam i koniec. - rzekła łapiąc z powrotem za sukienkę i szyła dalej.
Cóż, rób sobie co ty tam chcesz. Mruknął „przyjaciel" w odpowiedzi. Ale jeśli naprawdę chcesz znaleźć sposób aby pomóc Pani Annelie, to to może być właśnie jedną z twoich niewielu szans na zrealizowanie tego planu.
Adeline zatrzymała się. Głos trafił w czuły punkt i w dodatku jeszcze miał rację. Adeline przeciez nie pomoże Pani Annelie, jeżeli nie będzie wiedziała, o co dokładnie chodzi. Po tym krótkim namyśle Adeline odłożyła suknię i cicho podeszła do drzwi, przywarła uchem do nich i w końcu zaczęła słuchać:
- Nie możecie tego zrobić!- usłyszała przerażony głos Pani Annelie.- Nie możecie zrobić tego tej biednej dziewczynie!
- I tak już wszystko postanowione - odparła chłodno matrona.- Swój pierwszy ma zapisany na jutro rano.
- Ale to jeszcze dziecko, ona ma ledwo dziesięć lat! Dziesięć! Nie możecie od tak sobie stwierdzić, że nie da już jej się pomóc! Byli już pacjęci w o wiele gorszym stanie, którzy-
- Możemy i tak zadecydowaliśmy. Pani tutaj nikt nie pyta o zdanie. Jedyne, po co tutaj przyszłam to zapytać, czy przez ten czas spędzony na zajęciach z panią Adeline poczyniła jakikolwiek progres.
- Przeszła ogromny progres! Idzie jej coraz lepiej z jej projektami i-
- Czy dalej słyszy głosy?- przerwała jej kobieta:
- Przepraszam?
- Czy dziewczyna dalej słyszy głosy?
- Co to ma- ach, tak. No dalej słyszy, ale- ale... – Pani Annelie zaczęła się plątać w słowach:
- Czyli nie poczyniła żadnego progresu- dokończyła za nią matrona:
- Ale-!
- Żandych już „ale" panienko Annelie. Jak pani doskonale wie jako pięlęgniarka musi pani trzymać swoich pacjentów na dystans. A tymczasem od samego początlu widzę, jak pani z wielką przyjemnością rozmawia i się zabawia z Adeline. Zaczęła ją pani traktować, jak własną córkę, a to jest zdecydowanie niezdrowe dla pani, jak i dla tej dziewuchy. Ona nie jest pani córką, tylko pani pacjentką. Nieuleczalnie chorą pacjentką.
Nastała długa, bolesna chwila ciszy:
- Dzisiaj może pani jeszcze kontynuować z dziewczynką jej sesję, niech pani jednak ma na uwadzę, że to już jej ostatnia.
Dało się usłyszeć oddalające się kroki matrony, która podążyła wzdłuż korytarza. Z prostej też więc analizy wynikało, że pani Annelie za sekundę otworzy drzwi i będzie chciała zastać zaraz Adeline siedzącą przy maszynie do szycia. Dziewczyna więc szybko pobiegła z powrotem na swoje miejsce, udało jej się dosłownie chwilę przed wejściem pięlęgniarki do środka.
Adeline pomimo iż i tak zastała panią Anneline w naprawdę opłakanym stanie, tak teraz okazało się, że wyglądała jeszcze gorzej. Łzy płynęły wręcz strumieniami po kobiecej twarzy, kobieta jednak była w zbyt wielkim amoku, aby zwócić na to uwagę i wytrzeć je przed pokazaniem się dziewczynce. Pani Annelie zamknęła za sobą drzwi i oparła się na nich, trwając w takiej pozycji ładnych parę minut. Kiedy w końcu zauważyła, że dziewczyna jej się przygląda wyprostowała się niczym struna, aby wyglądać chociaż troszeczkę bardziej profesjonalnie, jednak nie nqjlepiej jej to wyszło. Podeszła do Adeline i zajęła miejsce tuż naprzeciwko dziewczyny:
- No dobra Alice. Jak tam postęp prac nad tą sukie-
- O co jej chodziło?- zapytała Adeline.
Pani Annelie zaniemówiła słysząc to pytanie:
- Co masz na myśli Ally?
- O co chodziło Pani Howel?- powtórzyła dokładniej dziewczynka.- Co miała na myśli mówiąc, że to moja „ostatnia sesja" z panią?
Szęka pani Annelie powoli opadała w dół. Zszokowana kobieta nie miała pojęcia, co ma odpowiedzieć podopiecznej. W końcu skąd mogła wiedzieć, że dziewczynka słyszała całą rozmowę? Cóż, przynajmniej wie teraz:
- To... to nie było nic ważnego Ally. Pani Howel po prostu uznała, że pora wyciągnąć cię spod mojej opieki -wytłumaczyła kobieta ze znaczną trudnością:
- Coś zrobiłam źle? -zapytała Adeline.- Zrobiłam coś nie tak?
- Nie... nie! Oczywiście że nie! Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć?- zapytała siostra Annelie zaskoczona:
- Ponieważ pani Howel powiedziała, że nie robię żadnych postępów.
- Nie, nie, nie kochana... Zrobiłaś już bardzo duże postępy. Po prostu góra uważa że-
- Nie da się już mnie wyleczyć?
Oczy pielęgniarki rozszeżyły się, a usta zaniemówiły już zupełnie. Modliła się o to, aby tylko dziewczynka ją O to nie zapytała. No cóż, Bóg lubi płatać figle:
- T-tak, uważają że jesteś... znaczy... że nie jesteś... znaczy jesteś ale... znaczy... – zacisnęła rozgoryczone powieki. To nawet dla niej było zbyt ciężkie. To, co oni planowali zrobić tej biednej dziewczynie nie należało do dobrych. Oni mogli nawet ją zabić, tylko i wyłącznie dlatego, że uznali ją za niewyleczalną! Tak, to właśnie ten momet, w którym już nie przylgnie na decyzje góry, już nie. Kobieta wstała gwałtownie, na co dziewczyna zaskoczona też szybko wstała i odsunęła się kilka kroków:
- Da się ciebie wyleczyć... i nie jesteś już więcej jakimś tam pacjentem. Jesteś żywą istotą, człowiekiem – powiedziała kobieta stanowczo. Spojrzała to na drzwi, to na widok za oknem, przyglądając się słońcu leniwie opadającemu za horyzont. – Ally... – zaczęła cicho:
- T-tak? – wystękała Adeline. Jeszcze nigdy nie widziała pani Annelie takiej... wściekłej i zdominowanej.
Kobieta spuściła na nią wzrok i przyjżała się uważnie:
- Ponieważ opuszczasz Ośrodek... jeszcze tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top