7

  Słyszała głosy. Tym razem jednak nie były one w jej głowie, ich właściciele znajdowali się na zewnątrz. Gdzie jednak dokładnie, nie była w stanie stwierdzić. Cały czas nie widziała, miała zamknięte oczy. Nie chciała ich jednak otwierać, bała się, że jeżeli ktoś zobaczy, że odzyskała przytomność, to ktoś znowu się upewni, że ją straci. 

  "Do tej pory jeszcze mnie nie zabili. To dobry sygnał, prawda? Może tego nie chcą robić?"

  "Równie dobrze mogą chcieć się mną pobawić zanim pozbawią mnie życia. W końcu co to za zabawa pozbawić swoją zwierzynę życia, tak o, po prostu?"

  Dziewczyna szybko spróbowała pozbyć się tych dialogów ze swego wnętrza, gdyż w tym momencie musiała skupić się na czymś innym. O czym oni rozmawiali? Było ich więcej niż dwóch z pewnością.

  - Mówisz, że po jakim czasie się obudziła? - zapytał się kobiecy głos.

  - Szesnaście godzin - odpowiedziała ta sama osoba, która wcześniej ją uderzyła.

  - Nie taki zły wynik. Ostatnia osoba, po spotkaniu z nim obudziła się dopiero po dwóch dniach - skomentował to nowy męski głos.

  - To nie są zawody Brian. 

  - No co ty, naprawdę?

  - Uspokójcie się, bo jak zaczniecie, to pewnie Toby to skończy - westchnął jeszcze inny kobiecy głos.

  - C-C-Co ja-a?

  - Nieważne... - stwierdziła zrezygnowanym tonem poprzednia kobieta - Tak czy inaczej, kim ona jest?

  - Marissa Wonder. Półtora miesiąca temu wybudziła się z półrocznej śpiączki. Dwa dni temu pierwszy raz zabiła - wyjaśniła jej druga pani.

  - Eeech... Ostatnią osobę musieliśmy zabić, jakoś mi się nie widzi, żebyśmy robili to ponownie.

  - A dlaczego nie? 

  - Jak chce ci się potem pozbywać zwłok, to droga wolna, ale mnie o pomoc nie proś.

  - M-Mu-usimy ją za-za-za-zzabijać? 

  - A po co? - odezwał się kompletnie nowy głos, bardzo młody i dziewczęcy - Wydaje się miła! Zatrzymajmy ją!

  - To nie jest pies. Zresztą nawet jej nie znasz, skąd jakiekolwiek wrażenie, że może być miła?

  - W takim razie po co papa nam ją tutaj przyniósł?

  - Ugh... Nie mam pojęcia. Tylko ty i tamta potraficie się z nim porozumiewać, więc może łaskawie ty mi to wytłumacz.

  - A-A-A co robi-iła w ogóle w-w-w le-esie sama? 

  - Pewnie uciekła z domu, po tym jak zabiła. Znalazłem w jej plecaku mały zapas jedzenia i picia, parę paczek zapałek, koc oraz trochę pieniędzy. Bez wracania się do miasta, wytrwałaby na tym, maksymalnie do końca tygodnia.

  - Hm... Od jak dawna teraz śpi? 

  - Gdzieś z czterdzieści minut. Była mocno osłabiona, więc dwa uderzenia w głowę pozbawiły ją przytomności.

  - Jakieś przypuszczenia, jak długo będzie jeszcze spać?

  - A kto powiedział, że śpi? - odezwała się ponownie dziewczynka, po której zbliżającym się głosie, dało się wywnioskować, że podchodzi do Marissy - Słucha nas już od jakiegoś czasu.

  - Że co?

  Wonder kiedy to usłyszała, przełknęła ciężko ślinę. Miała nadzieję, że uda jej się udawać jeszcze przez dłuższy czas, że jest nieprzytomna, przynajmniej do momentu, w którym wszyscy opuściliby w końcu to pomieszczenie. Została jednak wykryta. Jakim jednak cudem, przecież nie odzywała się, nie ruszała się, nawet starała się z całych sił uspokoić swój oddech, żeby nie wzbudzać podejrzeń. 

  - Niewiarygodne i pozwoliłaś jej tak nas podsłuchiwać? 

  - No co? Myślałam, że wiecie - bąknęła najmłodsza, przy tym kładąc swą rękę na głowie nastolatki, którą następnie delikatnie potrząsnęła.

  Szatynka cały czas czując strach, niepewnie otworzyła oczy i spojrzała na to co znajdowało się przed nią. Znajdowała się w miejscu podobnym do tego, w którym obudziła się za pierwszym razem. Stare, niezadbane pomieszczenie zbudowane z drewna. Nie było tutaj okien, jedynie dziury w ścianach. Za główne oświetlenie robiła natomiast świeczka stojąca na stole, przy którym siedzieli wszyscy tu zebrani. Razem z dziewczynką obok niej, było ich sześciu. Dwóch młodych mężczyzn w podobnym wieku, jeden, widocznie młodszy od nich, dwie kobiety, obie zamaskowane jak poprzedni oraz ta jedna, mała osoba. Miała długie, niemal sięgające do pasa, białe włosy, a ubrana była w czarno-czerwoną wiktoriańską sukienkę z białymi falbankami. Coś co jednak zwróciło uwagę Marissy, dość mocno odstawało od normy. Jej skóra była niemalże całkowicie biała, a jej twarz częściowo przypominała lalkę.

  - I co teraz? - zapytał się zakapturzony mężczyzna, z założoną kominiarką, która w miejscu oczu miała czerwone kółka, a w miejscu ust, wykrzywioną w dół, również czerwoną kreskę - Podejmie ktoś decyzje?

  - A-A-Ale, ssskoro p-przy-yniósł ją nam żyw-wą, to może-e  chce by ta-ta-ta-taka była? - stwierdził chłopak z średniej długości, brązowymi włosami i z założonymi goglami, mającymi pomarańczowa szkła.

  - Ostatnio nie narzekał, jak nam nasz gość umarł - zauważył ten, który ją znokautował.

  Wonder cały czas sfrustrowana, w ciszy obserwowała tą scenę. Czuła na swojej twarzy dość spory ból spowodowany poprzednim uderzeniem, a w jej głowie lekko się kręciło z wykończenia. Nie rozumiała do końca tego, co się tutaj działo. Kim byli ci ludzie i dlaczego ją tutaj przetrzymywali? I kim był ten o którym rozmawiali? Z tego, co zdążyła wywnioskować po ich rozmowie, nie był on tutaj obecny i to on ją tutaj przyprowadził. Ale po co?

  - Hmm... Masz bardzo pobrudzoną twarz - stwierdziła białowłosa, wchodząc  dziewczynie na główny kadr tego co widziała - I złamany nos, aua. Pewnie boli. Pomóc ci z tym może?

  - Ally, proszę cię, nie rób z nią nic na razie, dobra? - odezwała się do niej kobieta, z białą maską, z dwiema czarnymi kropkami za oczy, krzyżykiem na nosie oraz uśmiechem, przypominającym trochę taki u stracha na wróble, ubrana natomiast była w brązową bluzę z założonym kapturem, spod którego wystawały długie włosy, sięgające za ramiona włosy.

  - Ma tak tutaj siedzieć, brudna? - zapytała, nie rozumiejąc logiki swej przedmówczyni.

  - Ugh... Chłopaki, co o tym sądzicie? - zapytała się druga kobieta, również w białej masce, lecz z białą bluzą i czarnymi włosami - Co powinniśmy zrobić?

  - Dlaczego pytasz nas, to ty jesteś, pierwszą i oryginalną proxy - zauważył ten w kominiarce - My tu jesteśmy stosunkowo nowi, może gdzieś z pół roku, więc co my do tego mamy?

  - Jest jedna osoba, która przebywa z nim dłużej i znamy jej opinię już na ten temat - stwierdził mężczyzna w białej masce - jednakże czego się spodziewać po kimś z mentalnością dziesięciolatki.

  - Hej! - zwróciła mu uwagę lekko naburmuszona dziewczynka - Aż taka mała nie jestem!

  - To może inaczej - zaczęła szatynka, odwracając się bezpośrednio w stronę Wonder - Marissa, tak? Może ty coś powiesz w swojej obronie?

  Dziewczyna spojrzała na nią, cały czas dość mocno przestraszona przez to co się działo dookoła niej. Nagle wszyscy patrzyli się na nią, oczekując, że ta powie coś, co sprawi, że ci zdecydują się jej nie zabijać. Powinna błagać w tym momencie o litość, jednakże to przecież byli ludzie, zdolni do pozbawienia jej życia w każdej chwili, to na pewno by nie zadziałało. Musiała teraz uważnie dopierać swoje słowa.

  "Myśl Marissa myśl, co pozwoli ci w tej sytuacji wyjść z życiem?"

  "Nie ma takiej rzeczy, którą mogłabym powiedzieć. Umrę tutaj"

  "Musi być coś co mogę powiedzieć!"

  "Jedyne co mi pozostaje, to próba ucieczki. Nie wiem jednak gdzie jest wyjście, więc nie ma mowy, żeby się powiodła. Nie widzę okien"

  "Muszę coś powiedzieć do cholery!"

  "Umrę tutaj"

  "Nie chcę umierać!"

  - Kim jesteście? - zapytała się w końcu, czując jak na jej twarzy pojawia się lekki, niekontrolowany przez nią, niepewny uśmieszek.

  Piątka będąca przy stole, dość zdezorientowana jej pytaniem spojrzała po sobie nawzajem. Tylko ten w pomarańczowych goglach zdał się przystąpić do tego i odpowiedzieć na zadane mu pytanie.

  - Je-e-estem Toby RrrOgers! - powiedział jąkając się, mając też w międzyczasie jakiś dziwny tik nerwowy, przez który podniósł głos.

  - Szerzej jest znany jako Ticci Toby - dokończyła za niego brązowowłosa, łapiąc przy tym za swoją maskę i zdejmując ją z twarzy - Heather Marshall. Posługuję się głównie pseudonimem Rouge. Fizycznie jestem tu najstarsza, jeśli nie liczyć Ally.

  - Ja jestem Ally! To mój papa ich tutaj zebrał wszystkich i przyprowadził też ciebie! - zawołała podekscytowana, przy tym głaszcząc lekko nastolatkę po włosach.

  - Timothy Wright. Masky. To ja cię przypiąłem wtedy do stołu, jeśli to pamiętasz. Planowałem to załatwić trochę inaczej, niż później ci łamiąc nos, jednakże lekko mnie zdziwiłaś wydostając się stamtąd - wytłumaczył jej mężczyzna, po czym odwrócił głowę, w stronę następnej osoby.

  - Brian Thomas. Albo Hoodie, jak wolisz - przedstawił się krótko, mimo tego, ze wyglądał na najbardziej wyluzowanego ze wszystkich.

  - Kate Milens. Pseudonim The Chaser. Można powiedzieć, że najbardziej ogarniam sytuację, w której się znajdujemy - westchnęła zrezygnowana, zdejmując przy tym z głowy kaptur - W skrócie, nasza piątka zaciągnęła dług u istoty zwanej jako Slenderman i teraz jesteśmy jego niewolnikami. Oznacza to więc, że dla niego pracujemy. Jest on też przybranym ojcem tej tam, już od ponad stu lat. 

  - Tak ta dziewczynka ma ponad stówę, sam tego nie ogarniam, ale najwyraźniej tak jest - stwierdził mężczyzna w kominiarce.

  - Nie możemy uciec, nie możemy walczyć. Jesteśmy tutaj, bo nie mamy innego wyboru. Ty natomiast jesteś tu, pewnie po to, żeby do nas dołączyć, inaczej nie byłabyś żywa i po prostu by cię zabił. 

  - Co w sumie nie wiem, czy by nie było lepszą opcją - westchnął ten w białej masce - Zgadzając się dla niego pracować, praktycznie podpisujesz pakt z diabłem, a twoje życie będzie udręką. Więc radzę ci się zastanowić, czy nie wolisz po prostu żebyśmy cię zabili.

  - Hej, nie mówcie jej tak! - podniosła lekko głos, naburmuszona Ally - Nie jest tak źle przecież, możecie robić co chcecie!

  - No tak, ale nie każdemu spodoba się zachowanie swojego życia w zamian za odbieranie go innym - rzekła Kate, wyraźnie zmęczona już całą tą sytuacją - Jako więc, że nie śpisz, możesz sama dokonać wyboru. Możesz albo zostać teraz zabita przez któregoś z nas, albo wieść życie takie jak my. Pełne cierpienia i bólu. I to nie tylko u ciebie, będziesz te rzeczy też wywoływać u zupełnie obcych ludzi.

  - Ej, to jest nie fair! - po raz kolejny sprzeciwiła im się białowłosa - Nie po to papa ją tutaj przyprowadził, żebyście ją zachęcali do wybrania śmierci!

  - Jeżeli nie będzie tego chciała i zostanie do tego zmuszona wbrew woli, to i tak nie pożyje za długo - powiedziała Heather, niepewnie obserwując dziewczynę - Lepiej się zastanów nad tym co teraz powiesz, dobra?

  To co Wonder usłyszała, było dla niej więcej niż szokujące. Nie wiedziała, czy w ogóle wszystko dobrze rozumie, to było dla niej za dużo dziwnych informacji do przyswojenia jednocześnie. Jacyś proxy, sprzedawanie duszy, mordowanie innych... Owszem, zabiła już jedną osobę w ostatnim czasie, jednakże to było tylko i wyłącznie z osobistych pobudek. Nie miała zielonego pojęcia, czy byłaby w stanie to powtórzyć na kimś kogo nie znała. Ci ludzie... oni naprawdę uważali, że zabicie jej byłoby dla niej lepsze, niż dołączenie do nich. To głównie to dawało jej do myślenia. 

  "Jeśli mam się odezwać, to teraz jest na to idealny moment."

  "Nie chcę umierać. Nie chcę. Muszę żyć. Przeżyłam wypadek tylko po to, żeby móc samej wyznaczyć sprawiedliwość na człowieku, który zabił moich rodziców. Czy to jednak był mój jedyny powód? Po spełnieniu go świat postanawia się mnie pozbyć?"

  "Dlaczego mnie to spotyka. Przecież zrobiłam to co było słuszne. Wyznaczyłam sprawiedliwość osobie, która uniknęła kary! Dlaczego więc mnie spotyka kara!? To jest sprawiedliwość!?"

  "Nie mogę umrzeć, po prostu nie mogę. Boję się śmierci, nie chcę jej!"

  "Ugh... Ten świat... Dlaczego jest taki nie fair!? Zrobiłam to co do mnie należało przecież!"

  "To w pewnym stopniu jest nawet zabawne. Hehe... Hehehe..."

  "Śmierć miałaby spotkać mnie? Teraz? Dobre sobie! Hahaha!!"

  "Mogę zadecydować o swojej własnej śmierci tak po prostu! Jedno słowo! Czy to nie komiczne!? Haha! Jednym zdaniem przesądzić o swoim życiu lub śmierci!? Hahaha! Kto mi dał taki autorytet!? Hahaha!!"

  "Hahaha!! Nie myślcie sobie, że mnie złamaliście! Hahaha!!"

  Dziewczyna po chwili myślenia opuściła głowę. Cichy chichot zaczął wydobywać się zza jej ust. Po chwili zaczęła się po prostu cicho śmiać, czując jak na jej twarz wstępuje szeroki uśmiech. W tym momencie nie wyglądała za dobrze. Jej zakrwawiona twarz, częściowo przymknięta jedna powieka spowodowana nadmiernym zmęczeniem, mocno rozczochrane włosy. Wyglądała jak osoba obłąka, w czym jej śmiech wcale nie pomagał.

  - Ja miałabym tak po prostu dać wam się zabić!? Hahaha! Nie ma mowy! Chcecie zrobić ze mnie to całe proxy, czy jak to nazwaliście!? Jasne! Droga wolna! Hahahaha! Nie dam się tak łatwo złamać! - zaczęła rechotać w niekontrolowany sposób, kompletnie zmieniając atmosferę, która tutaj wcześniej panowała.

  Chłopacy byli dość mocno zdezorientowani tym co teraz widzieli, tak samo Rouge. Ally odwróciła się w stronę Wonder i czując tą nagłą zmianę, zrobiła kilka kroków w tył, nie wiedząc jak powinna się teraz zachować. Tylko Kate obserwowała ją w spokoju, czując połączenie czegoś w stylu współczucia jak i degustacji. Ta mimika twarzy oraz nagła zmiana zachowania. Widziała to już kilka razy, w końcu nie większość proxy nie żyła za długo, więc miała okazję poznać już kilka tego typu osób i obserwować, jak się powoli staczają.

  "Mówił, że jest niestabilna, jednakże nie sądziłam, że aż do takiego stopnia. Eeech... Miejmy nadzieję, że nie będzie sprawiać nam zbytnio problemów."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top