22

  Był to już szósty dzień treningów. Marissa zdyszana stała za jednym z drzew, próbując złapać oddech. Na jej ciele znajdowało się wiele płytkich nacięć i zranień, które zostały jej zadane przez Rouge. Dziewczyna była na tyle wyczerpana, że ciężko było jej utrzymać władzę w rękach, więc dłoń, mocno ściskająca rączkę od noża, bezwładnie zwisała wokół jej trzęsącego się ciała.

  - Mówiła mi, że będzie coraz trudniej... - szepnęła do siebie, zaciskając przy tym powieki - Ale to jest dopiero szósty dzień, a to ma trwać miesiąc - dodała z nutą rozpaczy w swoim głosie.

  Nagle w oddali usłyszała ona łamiącą się gałązkę. Automatycznie otworzyła szeroko oczy i spojrzała w tamtym kierunku, modląc się o to, aby to było jakieś dzikie zwierzę. Niestety jednak, w odległości około dziesięciu metrów od siebie dostrzegła ona znajomą sylwetkę należącą do Heather.

  - Marissa, co ci mówiłam? - odezwała się do niej, z lekkim rozczarowaniem, jednakże z wciąż słyszalną, matczyną opiekuńczością - Nie uciekaj podczas treningu, bo tylko czas marnujemy.

  - M... Mówiłaś też, że jeśli uważam, że nie dam sobie rady z przeciwnikiem... to mam uciekać - wysapała, wiedząc doskonale, że ta linia obrony nie zadziała.

  - Tak, ale to w prawdziwych warunkach. Trening jest przede wszystkim, abyś podczas tej ucieczki nie została zabita. Bo wystarczy po prostu, że przeciwnik będzie szybszy od ciebie - westchnęła, po czym rękami poprawiła ułożenie swojego kaptura.

  Na jej dłoniach znajdowały się dość specyficzne rękawice. Na ich końcówkach znajdowały się szpony, z których spływały pojedyncze krople czerwonej cieczy. To była krew Marissy, która lądowała tam, w przypadku, kiedy nie była w stanie się ani obronić, ani zrobić uniku. Co ciekawe, Wonder wydawało się, że kobieta specjalnie nie raniła jej zbyt głęboko, aby nie musieć za wcześnie przerywać potyczki.

  "Jak ona to robi? Nie mam pojęcia..." jęknęła w myślach nastolatka, odbijając się lekko od drzewa, o które się opierała.

  - Posłuchaj. Dobrze wiesz, że jutro będziesz miała do czynienia z Maskym. Z nim jeszcze nie walczyłaś, więc wypadałoby, żebyś jak najlepiej rozwinęła swoje umiejętności.

  - Ugh... - Wonder stęknęła cicho próbując podnieść swoje ręce.

  Była w stanie stwierdzić, że dzisiaj już nie będzie w stanie za wiele zrobić; jednakże musiała się zmusić do tego, aby przeć dalej. Przecież chciała przeżyć. Już sobie postanowiła, że nie może się poddać. Nie chciała znowu przechodzić przez to, co się działo ponad tydzień temu. Ta cała druga Marissa... nastolatka czasem ją słyszała, jednakże znacznie ciszej niż kiedyś. Zupełnie tak, jakby się od niej oddaliła. Było to dla niej promykiem nadziei, że być może zaczyna sobie radzić ze swoimi problemami.

  - Zostało nam jeszcze pół godziny na dzisiaj - powiadomiła ją Rouge, widząc jak nastolatka w końcu zaczyna powoli do niej podchodzić - Po fakcie postaram się ci coś ugotować, więc spróbuj się postarać, dobrze?

~

  Dzisiejszy trening już się zakończył. Mimo tego, że minęły już około trzy godziny, to dziewczyna wciąż, wyczerpana leżała na swojej kanadyjce. Trzymała lewą dłoń na swojej twarzy i po prostu starała się głęboko oddychać. Jak do tej pory starła się z Rouge, Tobym i Hoodiem. Każdy z nich walczył inaczej. Rouge używała swoich rękawic, Toby dwóch siekier, natomiast Hoodie korzystał z łomu.

  - Cholerny łom... Jak ja mam nożem, który trzymam w jednej ręce zatrzymać łom? - zapytała się samej siebie, przypominając sobie, jak dwa dni temu właśnie przez to, dość mocno oberwała w głowę.

  To prawdopodobnie o takiego typu sytuacje chodziło Heather, kiedy pierwszego dnia tłumaczyła, że nie zawsze powinno się próbować blokować, zwłaszcza, jeżeli nie posiada się za wiele siły. 

  - Ugh... Podstawy... Patrzenie się na nogi i na ręce, zamiast na broń, czy na twarz przeciwnika. To nie jest takie łatwe, kiedy oni są tacy szybcy. Ugh... Jak przez pierwsze trzy dni sobie jakoś radziłam, tak kiedy za drugim razem się z nimi spotykałam to już nagle było okropnie... Co to w ogóle za schemat dziwny? Rouge, Toby, Hoodie, Toby, Hoodie, Rouge, Masky? - po tych słowach tylko wydała z siebie jedno, dłuższe jęknięcie - Powinnam pójść spać chyba... Trochę się boję tej jutrzejszej zmiany, jeśli mam być szczera... Ciągle pamiętam, jak pierwszego dnia znokautował mnie jednym uderzeniem...

  Po fakcie dziewczyna zdjęła dłoń ze swojej twarzy i przewróciła się na bok. Przez ostatnie kilka dni wracała do tego małego pokoiku na tyle zmęczona, że nie miała problemów z zaśnięciem. Mimo wszystko jednak, cały czas gdzieś z tyłu głowy krążyła jedna myśl. Co będzie dalej? Zdawała sobie sprawę z tego, co ją czekało. Zabijanie niewinnych ludzi, których nawet nie znała. Nawet nie będzie jej wiadomo, dlaczego ich zabija. Koniec końców i tak pewnie sama skończy tak samo... zabita przez kogoś. Kiedy to się jednak stanie? Według drugiej Marissy, to właśnie od niej. W tak trudnej sytuacji, bez wyjścia, jedynym rozwiązaniem było po prostu się postarać i spróbować przeżyć jak najdłużej, a kto wie, może kiedyś coś się zmieni.

~

Może coś się zmieni.

~

  Następnego dnia, około godziny dwunastej, Marissa stała już w miejscu, gdzie miała się zmierzyć z Maskym. Nosił on swoje ubrania robocze, czyli brązowa kurtka, zdarte jeansy oraz biała maska. Dziewczyna natomiast ubrana była w jakieś już dość zniszczone, typowe, dresowe ubrania. W końcu musiała móc się łatwo poruszać, biorąc pod uwagę, że była dopiero początkującą w tym wszystkim. W swojej dłoni już trzymała nóż. Jej nogi lekko się trzęsły, a ona sama starała się utrzymać oddech na odpowiedniej częstotliwości.

  - Posłuchaj mnie - odezwał się w pewnym momencie, po czym lekko pokręcił głową - Trening ze mną trochę się różni od walki z pozostałą trójką. Mam zamiar służyć jako sprawdzian twoich umiejętności, aby sprawdzić czego się nauczyłaś w ciągu tygodnia. Czemu ja? W końcu nie będziesz walczyć z Kate, albo Ally, bo by cię zmiażdżyły. Nie oczekuj więc, że jak pozostała trójka będę ci dawać fory - po tych słowach przerwał na parę sekund, aby zaraz zacząć mówić dalej - Oczywiście nie mam zamiaru cię zabijać. Nie. Ja sprawię, że trochę pocierpisz za to, że się nie przykładasz. A jak pod koniec mnie nie zadowoli twój poziom... to będzie tylko oznaczało, że umrzesz tak czy inaczej. Nie będzie powodu, aby to odwlekać.

  Wonder po usłyszeniu tego, poczuła jak jej nogi zmiękły, a ją przeszedł zimny dreszcz. Tim mówił z taką powagą, że z pewnością nie żartował. W tym momencie po prostu jej groził. 

  - Rada jest jedna. Jeśli chcesz, abym uznał twoje umiejętności, doprowadź do chociaż jednej sytuacji, w której byś mnie zabiła.

  Po tych słowach włożył obie ręce do kieszeni, nie spuszczając z niej wzroku.

  - W takim razie rozpocznijmy.

  Musiała wziąć się w garść. Musiała mu pokazać, że jest dla niej jakaś szansa. Musiała w tym momencie pokazać, że potrafi... że nie da się tak łatwo. W końcu musiała żyć. Żyć z nadzieją, że coś się zmieni. Początkowo więc się jeszcze nie ruszała; starała się obserwować ruchy Masky'ego. W końcu nie znała nawet jego stylu, głupotą by było, gdyby ot tak się na niego rzuciła bez planu. W ciągu dwóch sekund od rozpoczęcia potyczki, dostrzegła, jak mężczyzna wyciąga ręce z powrotem na zewnątrz. Trzymał on pistolet, który następnie szybko wycelował w stronę nastolatki i bez żadnego zastanowienia pociągnął za spust.

  Wonder była w szoku. On tak po prostu... Chociaż chwila, dlaczego nie słyszała strzału? Przecież pistolety są ponoć głośne? Czy to był jakiś dziwny stan przed śmiercią? Chwila sądu ostatecznego? Nie, przecież słyszała wszystko dookoła siebie. Wiatr, szelest liści, swój oddech... 

  - Jeden zero - powiedział mężczyzna, opuszczając przy tym broń - Jest niezaładowany. Nie będę przecież marnować kul.

  Dziewczyna z szeroko otwartymi oczami, tylko patrzyła się w jego kierunku. Jej wzrok nawet nie był na niczym skupiony; była w zbyt wielkim szoku. Przerażenie jakie przed chwilą odczuła, było na tyle duże, że nie była w stanie teraz już niczego zrobić. W końcu i jej nogi, które w tym momencie wydawało się, jakby straciły całą swoją siłę, sprawiły, że się przewróciła, upadając na kolana.

  - Tsh - wydał z siebie dźwięk zażenowany mężczyzna, zaczynając powoli do niej podchodzić.

  Po około dziecięciu sekundach, spokojnego, jednakże również i pewnego siebie, przygotowanego na ewentualny podstęp kroku, był już obok niej. Bez zastanowienia kopnął ją łydką w bok jej głowy, sprawiając, że ta, z dość dużą siłą uderzyła o ziemię. Zaraz po tym ponownie wycelował w nią swoją bronią palną i pociągnął za spust. Pistolet wydał z siebie ciche kliknięcie, sygnalizujące, że nie ma w nim żadnej amunicji.

  - Dwa zero.

  "Muszę coś zrobić... Ale jak...? On ma pistolet, mógłby mnie zabić w każdej chwili, jak ja mam z nim walczyć!?" dziewczyna zaczęła krzyczeć w myślach, próbując jakoś dojść do siebie w trybie natychmiastowym.

  W akcie desperacji złapała go za nogę i miała zamiar szarpnąć z całej siły, aby go przewrócić; jednakże Tim drugą nogą, po prostu stanął na niej, naciskając podeszwą na drugą stronę łokcia i z całej siły przyciskając do ziemi. Bolało.

  Marissa wydała z siebie krótki krzyk bólu, który został szybko przerwany kopnięciem jej ponownie w bok głowy. Zaraz po tym mężczyzna zostawił jej rękę, a sam schylił się, aby złapać ją za włosy i podnieść ją lekko do góry. Zaraz po tym przyłożył jej lufę pistoletu do otwartych ze zmęczenia ust, aby następnie ponownie pociągnąć za spust.

  - Trzy zero - rzekł oschle, rzucając nią o ziemię - Na chwilę obecną nie sprawiasz większego wyzwania niż dziecko. Weź się lepiej do roboty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top