21
Perypetia miasta. Domy w tym miejscu rozstawione są znacznie rzadziej niż w centrum, a niedaleko znajduje się pusta przestrzeń, która znajduje się często pomiędzy miejscowościami. Droga, przy której zasadzone są jakieś drzewa, a za nimi najczęściej znajdują się pola uprawne, lub też łąki, na których czasem można dostrzec dzikie zwierzęta. Dwójka ludzi znajdowała się obecnie z tyłu jednego z domów, siedząc tam w spokoju. Ubrani byli oni w sposób dość zwyczajny, jednakże fakt iż posiadali oni maski, mógł budzić niepokój. Byli to Masky i Hoodie, którzy obecnie czekali na swój dany im przez Slendermana cel. Siedzieli z tyłu budynku, z podniesionymi zakryciami twarzy. Dało się wokół nich wyczuć specyficzną woń dymu, który wydobywał się z palonych przez nich w tym momencie papierosów.
- Jak myślisz, jak długo to jeszcze potrwa? - zapytał się w pewnym momencie Tim, zaraz po wypuszczeniu z ust kolejnej chmurki dymu.
- Co masz na myśli? - odpowiedział, lekko zdezorientowany jego pytaniem Brian.
Mężczyzna z białą maską zrobił przerwę, aby zaciągnąć się raz jeszcze, po czym dopiero po ponownym oczyszczeniu płuc, postanowił wyjaśnić.
- Mam na myśli tą całą szopkę. Ile czasu zanim nas złapią. Zanim ktoś nas zabije. Zanim Slenderman uzna, że już nas nie potrzebuje. Jak myślisz, ile nam zostało naszego pieprzonego życia - rozwinął swą myśl Masky, wyraźnie czując lekką frustrację z powodu tej niewiadomej.
- Eeech... - westchnął ciężko jego partner, przy tym samemu wypuszczając z ust chmurkę dymu - Nie mam pojęcia. Każdy nasz dzień jest jedną wielką niewiadomą. Równie dobrze możemy zginąć podczas tej akcji, jeśli się okaże, że nasza ofiara posiada na przykład broń palną, którą będzie się bronić.
- Możliwe. Ale jeśli zignorować by tą możliwość... To daję nam maksymalnie parę miesięcy - stwierdził mężczyzna, z poważnym wzrokiem patrząc się w przestrzeń - Jak Ally dała nam do zrozumienia, po tym jak wróciliśmy z Marissą, jest ona w stanie odczytać czyjeś intencje. Dlatego nic nie zrobiła z tym, że ta po prostu sobie gdzieś wyszła, bo wiedziała, że nie chce nas zdradzić, ani porzucić.
- Fakt. Sam poczułem się dość mocno nieswojo, kiedy usłyszałem, że coś takiego potrafi. Ale do czego zmierzasz?
- Do tego, że Slenderman na sto procent również coś takiego potrafi. Na pewno zdaje więc sobie sprawę z tego, co o nim myślimy. Ledwo zaczęlibyśmy myśleć o tym, aby go zdradzić, a on byłby w pobliżu, już byłoby po nas - syknął trochę już emocjonalnie, dało się jasno wyczuć, że czuł coraz większą irytację - To znaczy, że gdybyśmy nawet wpadli na jakiś plan, jak pozbyć się tego śmiecia... Na nic to się nam nie zda.
Hoodie siedział w ciszy. Nie pomyślał on o tym, przez co poczuł się teraz bardzo głupio. To co jego przyjaciel teraz mówił, było prawdą. I to w dodatku tak oczywistą. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że na wymyśleniu jakiegokolwiek planu, skupiał się głównie Tim. Była to praktycznie jego jedyna motywacja do dalszego dążenia na przód.
- Jak do tej pory myśleliśmy, że istnieje jakaś szansa... Że istnieje jakiś cholerny sposób, na wyrwanie się z tego piekła... - tutaj mężczyzna przerwał, zacisnął rękę w pięść i uderzył nią o ziemię - Cholera! Chcę nas z tego jakoś wyciągnąć! Mnie, ciebie, Heather! Ale... Ale za cholerę nie wiem jak. On jest... jest zbyt potężny. Jak mamy się pozbyć Slendermana, jak nawet cholerny Laughing Jack wyciera sobie nami buty.
- Cóż... Może po prostu musimy to zaakceptować. Być jak Kate, albo Toby, którzy już po prostu do tego przywykli. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale... czy mamy jakikolwiek inny wybór?
Najbliższe dziesięć minut mężczyźni spędzili w ciszy, powoli paląc to co im pozostało. Ciszę przerwał dopiero dźwięk silnika i zbliżającego się samochodu, który najwyraźniej zaparkował po drugiej stronie budynku, od strony ulicy. Najpewniej była to osoba do której ten dom należał, co oznaczało jedną rzecz.
- Nasz cel przyjechał - westchnął cicho Brian, wstając przy tym z ziemi i zakładając swoją kominiarkę - Zróbmy to szybko i miejmy to z głowy po prostu.
~
W międzyczasie, wewnątrz szopy, która była siedzibą proxy, Marissa znajdowała się w kuchni. Aktualnie podgrzewała sobie wodę, aby móc następnie zrobić sobie jeden z tych błyskawicznych obiadów, który wystarczy zalać wrzątkiem i poczekać aż ostygnie. Od ostatnich kilku dni nie była ona już nawiedzana przez te głosy, które od dawna nie dawały jej spokoju. Wszystko jakby uspokoiło się po tym dziwnym śnie, którego doznała. Nie pokazywała ona już żadnych dziwnych zachowań i nie odczuwała więcej tych dziwnych myśli odnośnie krzywdzenia samej siebie, czy innych. Jej zdrowie fizyczne również się poprawiło. Jakikolwiek ból już praktycznie zniknął, a po utracie nogi pozostała już tylko nieatrakcyjna blizna. Jedyne cierpienie jakie brązowowłosa odczuwała było emocjonalne. Mimo upływu paru dni, wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że zabiła swoją ciocię. Mimo to... starała się jakoś to zdzierżyć. Chciała się jakoś odwdzięczyć wszystkim za to, że jakoś jej pomogli. Nie chciała więc dawać im więcej powodów do zmartwień.
- Dzisiaj ma się zacząć mój trening... - westchnęła cicho, kiedy już po zalaniu wody, czekała aż jej posiłek ostygnie - Ciągle nie wiem na czym będzie do końca polegać, choć można się łatwo domyślić. W końcu mam się nauczyć się bronić. Mam tylko nadzieję, że nie będą dla mnie za ostrzy... Nigdy w życiu się nawet nie biłam.
Po jakimś czasie takiego przebywania w samotności, czekając aż posiłek będzie zdatny do zjedzenia. Nie wiedziała właściwie co ją czeka, ani jak w ogóle będzie wyglądać reszta jej życia. W końcu... nawet gdyby była w stanie przeżyć w tym środowisku, to co będzie kiedyś? Owszem, szansa na to, że dożyje starości była niemalże niemożliwa, ale gdyby się udało? Raczej nie wyobrażała sobie siebie jako starszej już osoby, która mieszka w takim miejscu.
Kiedy jadła już na spokojnie swój obiad, drzwi do kuchni w pewnym momencie otworzyły się. Z cichym skrzypieniem zostały uchylone, a zza nich wyszła kobieca postać. Była to Rouge. Ubrana była w swój "oficjalny" strój proxy. Brązowa bluza z założonym kapturem i lekko podwiniętymi rękawami, na dłoniach jej rękawice z zamontowanym czymś na styl szponów, luźne spodnie nieograniczające ruchów, a do tego jej maska, która była przesunięta na bok, aby nie zasłaniać jej twarzy.
- Marissa? Jesteś gotowa? - zapytała się jej, wchodząc powoli wewnątrz pomieszczenia.
- Hm? To już teraz? - zdziwiła się lekko, odpowiadając jak tylko szybko przełknęła to co miała w ustach.
- Oh, obiad dopiero jesz? No dobrze, nie spiesz się w takim razie - uspokoiła ją szybko Heather, podchodząc bliżej niej - Udało mi się poprosić Ally, żeby cię opatrzyła jeśli coś ci się stanie podczas tego treningu. Więc nie masz się o co martwić, jeżeli przez przypadek oberwiesz. Ale... spróbuj nie, dobrze?
- Jasne, jasne - westchnęła cicho nastolatka, wracając do jedzenia - I tak nie przepadam zbytnio za bólem, więc nie musisz mi mówić.
- Heh... W takim razie staraj się go unikać jak najbardziej możesz - stwierdziła kobieta z ciepłym uśmiechem na twarzy, po czym oparła się o jedną ze ścian - Nie ma dzisiaj Tim'a i Brian'a. Zostali wczoraj wysłani na misję, więc nie będą ci w stanie dać żadnych wskazówek. Bo właściwie to tylko oni dostali taki trening, ja, Toby i Kate jakoś po prostu to ogarnęliśmy z czasem.
- Trochę szkoda... A ty masz może jakieś wskazówki? - zapytała się z nadzieją w głosie, czując, że może się rozluźnić, kiedy ona jest w pobliżu.
- Hm... Jeśli przeciwnik posiada broń, to nie skupiaj się na niej. Patrz na ręce i nogi, bo to głównie dzięki nim można wyczytać jaki będzie następny ruch twego oponenta - stwierdziła Rouge, lekko się przy tym zamyślając - Co do zasady więcej uników, lub więcej ataków, to akurat zależy od warunków. Czasami lepiej jest się skupić na unikach, a czasami lepiej jest poświęcić całą energię na pełną szarżę. Ale to z czasem, dzisiaj raczej powinno być jeszcze spokojnie.
- Jeszcze...? - powtórzyła po niej, lekko zaniepokojona tym słowem Wonder.
- Tak. Twój trening będzie trwał miesiąc i będzie odbywać się codziennie. Zasada jest jedna. Każdego dnia poziom będzie lekko podnoszony do góry, nieważne czy ty sama się usprawniłaś czy nie. To takie wręcz przymuszenie, żebyś się przyłożyła jeśli mam być szczera, ale jest to efektowne.
- A... Aha... - zająknęła się dziewczyna, wpatrując się teraz w swój posiłek - Jakoś... Jakoś chyba straciłam apetyt...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top