2
Minęły cztery tygodnie odkąd Marissa Wonder wybudziła się z śpiączki. Musiała w tym czasie przejść przez sporą ilość badań oraz krótkiej rehabilitacji, zanim stwierdzono, że jest gotowa do opuszczenia tego miejsca. I tak właśnie, w tym momencie jechała samochodem, świeżo wypisana z szpitala, w którym przebywała przez tak długi czas. Siedem miesięcy, z czego w przeciągu sześciu nie była nawet przytomna. Siedziała na tylnym siedzeniu, wówczas gdy z przodu siedziała około czterdziestoletnia kobieta. Miała długie, związane w kok blond włosy, a jej oczy zasłonięte były okularami przeciwsłonecznymi. Jej ubrania były dość zwyczajne, wyglądała jak typowa osoba w jej wieku.
- Wszystko w porządku? - zapytała się starsza, cały czas prowadząc pojazd.
- Tak - westchnęła nastolatka, patrząc się przez okno, bez żadnych emocji wypisanych na twarzy.
- Jeżeli chcesz porozmawiać... To się nie krępuj Mari, jestem w końcu twoją ciocią - zachęciła ją kobieta, poprawiając lekko lusterko nad sobą, by móc widzieć co jej siostrzenica robi - Eeech... Powiem ci szczerze, że do tej pory nie jestem w stanie uwierzyć w to co się stało. Przykro mi z powodu twoich rodziców.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nie miała ochoty o tym zbytnio rozmawiać. W końcu tak długo była nieobecna... Nawet nie wiedziała gdzie to się stało, ani gdzie nawet jej rodzice zostali pochowani. Rzecz, która jednak najbardziej ją frustrowała w tym momencie, to jedno pytanie, na które nie dostała od nikogo w szpitalu odpowiedzi. Co się stało z kierowcą ciężarówki? W końcu z całej tej czwórki, która brała w tym udział, to on miał największe szanse na przeżycie wypadku.
- A mówiłam im, żeby podróżowali samolotem, bo to za długa trasa na samochód... - westchnęła ciocia, dość nostalgicznym tonem głosu - Eeech... Ale cóż, cieszę się bardzo, że wyzdrowiałaś. Przez jakiś czas pomieszkasz u mnie, a potem się zobaczy.
- Co się stało z moim domem?
- Cóż... Po chyba trzech, albo czterech miesiącach mieszkanie zostało zajęte przez urząd. Więc teraz pewnie mieszka tam ktoś inny, lub cały czas szukają ludzi, którzy byliby chętni - odpowiedziała jej kobieta, po czym cicho westchnęła - Jakoś to będzie. Nie martw się, poradzimy sobie.
~
Po paru godzinach, dotarły one już na miejsce. Znajdowały się one w domu czterdziestolatki, który w przeciwieństwie do starego lokum Marissy, był budynkiem jednorodzinnym. Zawsze dla dziewczyny było to dosyć dziwnym wyborem, albowiem i tak mieszkała ona sama, więc raczej nie potrzebowała aż tak dużej przestrzeni.
- Jesteś może głodna? - zawołała się ciocia z kuchni - Zostało trochę jedzenia z wczoraj, jak coś, to mogę ci odgrzać.
- Nie trzeba - odpowiedziała jej siostrzenica, zauważając, że w salonie, na stole przed kanapą, leżał zamknięty laptop - Ale czy mogę skorzystać z komputera?
- Jasne, nie ma problemu. W końcu dość długo nie miałaś w ogóle dostępu do internetu - bez żadnych problemów, pozwoliła jej na to blondynka - Później wychodzę się spotkać z chłopakiem, więc zostaniesz wieczorem sama. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
- Nie, skądże - odrzekła jej szybko Wonder, powoli kierując się w stronę urządzenia.
Kiedy była już na miejscu, spoczęła na sofie, przysunęła laptopa bliżej siebie, po czym go otworzyła. Z jakiegoś powodu był już włączony, lecz dziewczyna nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Szybko włączyła po prostu przeglądarkę, by następnie wpisać w wyszukiwarce to, o czym chciała dowiedzieć się więcej. Wpierw data, następnie swoje nazwisko, a na koniec słowo "wypadek". Nie dawało to jej spokoju już od miesiąca, odkąd tylko wybudziła się ze śpiączki. Musiała nie dowiedzieć, jak zakończyło się to dla drugiej strony tego zdarzenia. Znalezienie odpowiedniego artykułu nie zajęło jej długo, link znajdował się już jako czwarty w wyszukanych.
- No dobrze... - powiedziała sama do siebie, żeby się uspokoić, po czym wzięła głęboki oddech - dasz sobie radę dziewczyno.
Kliknięcie. Od razu na pierwszy rzut oka dostrzegła widok, który złamał jej serce. Zdjęcie z miejsca wypadku. Niemal całkowicie zmasakrowany samochód, który niegdyś należał do jej rodziców. Posiadali oni go od wielu lat i dla Marissy, wiązało się z nim wiele wspomnień, gdyż nierzadko jeździła gdzieś z rodziną. Czując, jak przyspiesza jej serce, zamknęła oczy i ostrożnie przełknęła ślinę. Musiała się uspokoić, nie chciała przecież się teraz tutaj popłakać. Dlatego właśnie zmusiła się do spojrzenia na to jeszcze raz.
- Spokojnie - westchnęła, zaczynając powoli przewijać w dół, po drodze czytając, co zostało na ten temat napisane.
Miejsce wypadku. Czas wypadku. Powód wypadku. Gdzie były dane osób, które brały w nim udział? Większość z tych rzeczy, była dla nastolatki w tym momencie bezużyteczna. Już znała te dane, które były tutaj opisane. Kiedy przewinęła jeszcze niżej, dojrzała widok, który ją przeraził. Ona, leżała nieprzytomna na noszach. Nie było widać twarzy, ani niczego innego z ciała, gdyż była ona cała przykryta kocem termicznym, jednakże dało się rozpoznać po włosach, które wystawały na zewnątrz.
- Ch-Cholera... - jęknęła, łapiąc się delikatnie za usta - Spokojnie, to już było, teraz przecież już jesteś zdrowa.
Czując dość mieszane emocje, przewinęła jeszcze trochę w dół, żeby dalej kontynuować swoje poszukiwania. W końcu się to udało. Imię, nazwisko oraz zdjęcie tego człowieka. Michael Sullivan. Mężczyzna wyglądał jakby był już po czterdziestce. Zadbany zarost, łysy, z lekką nadwagą. Więc to ten człowiek prowadził wtedy ciężarówkę. Według artykułu, ponoć w jego krwi znaleziono ślady alkoholu i miał być sądzony na tej podstawie.
- Chociaż tyle... - odetchnęła szatynka, kontynuując lekturę - Zaraz... Co? Uniewinniony?
Nie mogła w to uwierzyć. Przecież ten człowiek był odpowiedzialny za śmierć jej rodziców oraz jej półroczną śpiączkę. Emocje które teraz odczuła, były dość wymieszane. Frustracja, zawód, smutek, gniew i przede wszystkim szok. Nawet sam artykuł wytknął na końcu, że oczyszczenie go z zarzutów było błędem.
- Ale przecież... ponoć był pijany... dlaczego więc...? - zapytała się samej siebie, nie mogąc uwierzyć w to co przeczytała - To... To ma być sprawiedliwość?
Szatynka nie chcąc już więcej się na to patrzeć, wyłączyła szybko okno przeglądarki i ostrożnie zamknęła laptopa. Czuła się niedobrze. Ten nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, przyspieszone bicie serca, trudności z oddychaniem. Wzięła głęboki oddech. Jeden za drugim, jeden za drugim. Niemal zaczęła się hiperwentylować, wręcz nie chcąc w to wierzyć.
- Mari, stwierdziłam, że i tak coś ci przygotuję, dobrze? - usłyszała nagle głos cioci, która właśnie weszła do pomieszczenia.
Widząc w jakim stanie znajduje się jej siostrzenica, szybko zmartwiła się i przestraszona, podbiegła do niej, żeby móc jakoś zainteresować.
- Marissa, co się stało? - zapytała zmartwiona, szybko przykładając dłoń do jej czoła - Jesteś cała rozpalona, nie mów mi proszę, że gorączka cię złapała zaraz po wyjściu ze szpitala.
Szatynka nie była w stanie odpowiedzieć. Emocje które teraz odczuwała były dla niej czymś zbyt dużym do zniesienia na spokojnie. Jej rodzice nie żyją, przez gościa, który został oczyszczony z zarzutów. Jakim cudem?
- Marissa, proszę cię, powiedz coś do mnie - zaczęła mówić do niej zdesperowana, lekko nią przy tym trzęsąc.
- Ciociu... gdzie zostali pochowani rodzice...? - zapytała się dziewczyna, mówiąc wręcz nieobecnym tonem głosu.
- Gdzieś koło granicy, nie jestem pewna jak nazywała się tamta miejscowość - odpowiedziała jej kobieta, przytulając się do niej, by ją jakoś rozluźnić emocjonalnie - Pojedziemy tam przy najbliższej okazji, dobrze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top