18

  Czterdziestolatka właśnie kończyła robienie sobie kawy, która miała jej pomóc w pozostaniu przytomną tej nocy. Woda właśnie się zagotowała, a elektryczny czajnik wyłączył się automatycznie, wydając tuż przed tym krótki dźwięk sygnalizujący zakończenie procesu. Blondynka złapała więc za urządzenie, po czym podeszła z nim do kubka, w którym znajdowały się już dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Szybko rozpoczęła ona proces jej zalewania, oczywiście zostawiając w kubku trochę miejsca, aby dolać jeszcze trochę mleka. Po fakcie odstawiła ona czajnik na miejsce i dokończyła proces robienia kawy. Po fakcie wzięła kubek do ręki i już chciała iść się wrócić do salonu, w którym miała zamiar spędzić resztę nocy, jednakże w pewnym momencie się zatrzymała. Tuż obok szklanych drzwi prowadzących do ogrodu. Początkowo kobiecie wydawało się, że coś jej się przewidziało, jednakże teraz, kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła tam ludzką sylwetkę. Zamaskowaną osobę z założonym kapturem. Serce czterdziestolatki przyspieszyło, a ona sama w szoku wypuściła z dłoni kubek, który szybko rozbił się o podłogę, rozlewając przy tym wszędzie ten gorzki napitek. 

  - Cz-Czy to...? - zająknęła się, wówczas gdy jej nogi zaczęły się trząść.

  Najwyraźniej pomyślała ona, że ów nieznajoma osoba, mogła być sprawcą, który stał za morderstwem Michael'a Sullivana oraz porwaniem Marissy Wonder. W tych ciemnościach nie dało się przyjrzeć dokładnie, jednakże mimo wszystko, kobietę zajęło przerażenie. Przez kilka sekund tak wpatrywała się w nieznajomą sobie osobę, jednakże zaraz po tym szybko zaczęła biec. Wybiegła z kuchni, chcąc skierować się czym prędzej w stronę salonu. Prawie poślizgnęła się na rozlanym płynie, jednakże udało jej się zachować równowagę i szybko przechodząc przez korytarz, dostała się do danego pomieszczenia. Gdy już się tam znalazła, czym prędzej rzuciła się do kanapy, z której szybko zdjęła jedną z poduszek. Pod nią znajdował się pistolet, który kobieta zakupiła specjalnie na wypadek, gdyby sprawca postanowił wrócić. Żeby móc się obronić i pomścić swoich bliskich. Kiedy już za niego złapała, czym prędzej odwróciła się i wycelowała w wejście do pomieszczenia. Dana osoba już tam stała. Zapięta czarna bluza z kapturem, maska w tym samym kolorze oraz potargane jeansy. 

  - Stój! - krzyknęła zdesperowana kobieta, cały czas się trzęsąc.

  Nieznajoma osoba zatrzymała się w framudze i nie szła dalej. Jej dłonie były puste, dlatego podczas gdy ręce zaczęły kierować się w górę, czterdziestolatka nie zaczęła nic mówić, by dana osoba się nie ruszała. W końcu być może chciała po prostu zrobić typowy gest poddawania się. Kończyny zamaskowanej postaci jednak podążyły w kierunku jej twarzy. Chude dłonie złapały za maskę, po czym całkowicie ją zdjęły, pokazując właścicielce domu twarz nieproszonego gościa. To co blondwłosa ujrzała, sprawiło, ze na chwilę zamarło jej serce. Z jej oczu zaczęły wypływać łzy, a ona sama opuściła swą broń, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. To była Marissa. Owszem, różniła się trochę od ostatniego momentu, w którym ją widziała, jednakże potrafiła ją rozpoznać. Pod jej oczami znajdowały się dość spore wory, a na jej twarzy wypisane było wyraźne zmęczenie. Jej wzrok był niemalże kompletnie pusty, zupełnie tak, jakby była  nieprzytomna. 

  - M-Mari... - zająknęła się kobieta, zaczynając powoli do niej podchodzić, po drodze wypuszczając pistolet na podłogę - Ty... Ty żyjesz.

  - Tak. Wróciłyśmy - westchnęła cicho, wówczas gdy na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

  Jej ciocia najwyraźniej była zbyt przejęta tą całą sytuacją, by zwrócić uwagę na dość nietypowy sposób wymowy jej siostrzenicy. Po prostu bez namysłu do niej podeszła i przytuliła się do niej, nie będąc w stanie uwierzyć w to co właśnie widziała. Ona przeżyła. 

  - Czy wszystko w porządku Mari? Nic ci się nie stało? Nie jesteś ranna? Na miejscu znaleźli twoją krew Mari! Co się w ogóle wydarzyło...? - mówiła przez łzy kobieta, cały czas wtulając się w stojącą nieruchomo dziewczynę. 

  - Wróciłyśmy... do domu... - jęknęła cicho Wonder, przy tym wyciągając trochę przed siebie i w górę wolną rękę, w której nie trzymała maski. 

  - Musisz być w szoku po tym co zaszło. Nie będę naciskać, bo to pewnie traumatyczne wspomnienia - dalej mówiła kobieta, nie chcąc jej w ogóle puszczać w tym momencie - Ale mimo wszystko musimy pojechać na policję... złożyć zeznania.

  - Ciociu... przepra... szamy... - wydukała z siebie cicho, kiedy spod swojego rękawa wysunęła szybko nóż. 

  Zaraz po tym kobieta poczuła w okolicy swoich pleców ukłucie, a następnie ból oraz jak coś mokrego i ciepłego zaczyna rozpływać się po jej plecach. Początkowo otworzyła ona szeroko oczy w szoku, nie wiedząc co się wydarzyło. Po jakichś dwóch sekundach puściła w końcu Marissę, po czym zaczęła się powoli cofać, pojedynczymi krokami. Po oddaleniu się dostrzegła, jak jej siostrzenica trzyma w ręku nóż, z którego powoli ściekała świeża krew.

  - M... Mari...? Dl... Dlacz-czego...?

  Delikatny uśmiech zniknął już całkowicie z twarzy młodej Wonder, a na jej twarzy widniała teraz obojętność. Zaczęła powolnie iść w stronę swej ciotki, wyraźnie kulejąc swoją prawą nogą, zupełnie tak, jakby ból sprawiało jej stawanie na niej. 

  - Czy... to ty... Michael'a...?

  - Tak ciociu - powiedziała pustym tonem głosu, zachowując ciągle ten nieobecny wzrok - Ukarałam go... za zabicie rodziców.

  - Ż-Że co...? - jęknęła cicho kobieta, wyraźnie nie zdając sobie sprawy z tego, o czym ona teraz mówiła.

  - To on ich zabił ciociu. A ty nawet nie wiedziałaś... - rzekła cicho, kiedy była już bliżej krwawiącej ze swych pleców blondynki.

  Gdy już tam stanęła, jeszcze raz wbiła nóż w ciało siostry swojej matki. Dokładniej w jej brzuch. Wpierw pchnęła raz, następnie po krótkiej chwili wyciągnęła ostrze i wbiła je jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Każde kolejne dźgnięcie było szybsze.

  - P... Prze... praszam... - jęknęła cicho kobieta, tym samym wydając z siebie swoje ostatnie słowa, tuż przed upadkiem na ziemię.

   Spod jej ciała zaczęła powoli wypływać krew, a Marissa stała teraz po prostu nad jej ciałem i wciąż z nieprzytomnym wyrazem twarzy patrzyła się na jej ciało, w którym nie było już życia. Stała tak, trzymając w dłoni ów nóż, z którego powoli skapywała krew. Minęła minuta, dwie, czternaście. Stała nieruchomo, bez żadnego celu. Nagle dało się usłyszeć kroki, należące najpewniej do dwóch osób. Chodzili oni przez chwilę po budynku, aż po jakieś minucie dotarli oni do salonu, gdzie zastali oni właśnie taki widok.

  - Marissa do cholery, co ty tu... - zaczął mówić jeden z nich, jednakże szybko przerwał, gdyż dostrzegł on leżące na podłodze zwłoki.

  Byli to Timmothy i Brian. W końcu udało im się odnaleźć dom, w którym Wonder mieszkała, zanim zabiła Sullivan'a, co zajęło im chwilę czasu, dzięki czemu miała ona czas na wykonanie tego co zrobiła. Na zabójstwo swojej cioci.

  - Więc to po to tutaj przyszłaś... - skomentował to ten w kominiarce, patrząc na martwą kobietę.

  Dziewczyna po chwili w końcu odwróciła się w ich stronę. Jej wyraz twarzy cały czas był nieobecny. Zupełnie tak, jakby jej ciało poruszało się samo, a ona sama była martwa. Niczym jakieś zombie.

  - Cholera... - powiedział cicho Masky, podchodząc powoli bliżej niej - Czy ona jest w ogóle świadoma?

  - Nie mam pojęcia - odpowiedział mu jego partner, przykucając przy tym i przyglądając się leżącemu na podłodze przedmiotowi - Ale za to znalazłem coś bardzo przydatnego - dodał biorąc przy tym do dłoni pistolet i przyglądając mu się z bliska - W miarę nowy nawet.

  - Eeech... Marissa. Słyszysz w ogóle nas? - westchnął Tim, zwracając się bezpośrednio do niej.

  Nie odpowiedziała, po prostu zachwiała się, a z jej dłoni wypadły zarówno nóż, jak i jej maska. Sama natomiast zaczęła powoli tracić równowagę i opadać w dół, co zatrzymał Masky, szybko ją łapiąc, aby ta nie uderzyła o podłogę.

  - Ej, wszystko w porządku? - zapytał szybko, trochę zmartwiony Hoodie, widząc co się wydarzyło.

  - Oddycha - odpowiedział mu po krótkiej chwili brązowowłosy, przyglądając się jej nieobecnej twarzy - jednakże jest wycieńczona, nawet nie zamknęła oczu. Wyraźnie podróż tutaj w tym stanie, była dla niej zbyt dużym wysiłkiem.

  - Cholera jasna... Ale cóż, przynajmniej nie chciała nas zdradzić... - skomentował to, z lekka zrezygnowanym tonem głosu Brian, po czym rozejrzał się po salonie - Posłuchaj, posiedź z nią tutaj, a ja szybko przeszukam dom, dobra? Może przynajmniej nie wrócimy z pustymi rękami. 

  - Jasne. Tej tutaj i tak się już nie przyda - zgodził się Tim, zerkając w stronę martwej właścicielki budynku.

  I w ten oto sposób Hoodie poszedł szybko rozejrzeć się po domu, w celu znalezienia czegokolwiek co mogłoby ułatwić im życie w szopie, a Masky pozostał z Marissą. Usiadł on na kanapie, a ją położył obok siebie, upewniając się, że niczego nie dotyka swoją zakrwawioną dłonią. W końcu byłoby nieprzyjemnie, gdyby policja dowiedziała się, że tutaj była po tym, jak uznano ją za porwaną. Patrzył się więc teraz w przestrzeń, rozmyślając nad tą całą sytuacją. Nie pasowało mu to, jak obecnie miały się sprawy. Musieli pracować dla jakiegoś potwora, przez którego ludzie mogli postradać zmysły, tak jak właśnie spowodował to u Wonder. 

  - Eeech... Trzeba było ją zabić... nie nacierpiałaby się tyle... - westchnął cicho, drapiąc się przy tym lekko po boku swej szyi - Teraz jest już na to za późno... 

  Ze swojego zamyślenia, wyrwał go pojedynczy dźwięk, który wydała z siebie dziewczyna. Jęknęła coś cicho pod nosem. Nie było to nawet żadne słowo, po prostu jakieś stęknięcie. Mimo to, spowodowało to, że brązowowłosy spojrzał na nią jeszcze raz, nie wiedząc jak zbytnio powinien postąpić.

  - P...Przepraszam... - szepnęła cicho, po czym w końcu zamknęła swe nieprzytomne oczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top