11

  Po upływie danego Marissie czasu, Wonder wraz z Kate opuściły szopę w celu wykonania swego zadania. Chaser ubrana była w swoją szarą bluzę z założonym kapturem oraz swoją maskę, która zasłaniała jej twarz. Nastolatka natomiast ubrana była tak samo, jak kiedy uciekła z domu. Niezapinana bluza z kapturem, arafatka zasłaniająca dolną połowę twarzy i najzwyklejsze w świecie spodnie. Już po założeniu tego wiedziała, że będzie musiała wkrótce załatwić sobie jakieś bardziej praktyczne wdzianko. Po wyjściu na zewnątrz, szatynka zauważyła coś, co jej nie pasowało. Otoczenie wydawało się być jakieś inne. Nie żeby pamiętała rozstawienie wszystkich drzew w lesie na pamięć, jednakże mogła przysiąc wręcz, że tego jednego, dużego kamienia z pewnością nie było tutaj wcześniej.

  - Czy mi się wydaje, czy... 

  - Tak, Slenderman nas przeniósł - odpowiedziała jej Kate, jeszcze zanim nastolatka miała szansę dokończyć pytanie - Teraz chodź. Przed nami parę godzin drogi.

  Wonder posłusznie zaczęła podążać za swoją "opiekunką". Nie szły za szybko, było to dość przeciętne tempo chodu. Po drodze nie rozmawiały za dużo. Z inicjatywy samej Chaser jedyna konwersacja jaka między nimi zaszła, dotyczyła celu, którego mieli dorwać.

  - Trzydzieści siedem lat, kobieta. Martha Kheel. Bardzo krótkie brązowe włosy, stosunkowo chuda. Budynek numer dwadzieścia siedem, na Fifth Street. Policjantka, interesuje się polityką, w wolnych chwilach jeździ na przeróżne protesty i marsze.

  - A... to trochę głupie pytanie, ale... dlaczego? 

  - Co dlaczego?

  - Dlaczego mamy ją zabić? - zapytała się niepewnie Marissa, czując się dość mocno podenerwowana na samą myśl, że będzie musiała kogoś pozbawić życia, ot tak.

  - Nie mam pojęcia. My tylko wykonujemy rozkazy - odpowiedziała  czarnowłosa, kiwając przy tym lekko głową w geście zażenowania - Mówiliśmy ci z czym to się będzie wiązać, zanim zgodziłaś się do nas dołączyć. Nie myśl więc, że uda ci się z tego w jakiś sposób wywinąć. Ponieważ nawet jeśli uda ci się mi uciec... dopadnie cię on. A śmierć z jego rąk będzie na pewno gorsza, niż od szybkiej śmierci z moich.

  Te słowa Kate z pewnego powodu dość mocno wryły się dziewczynie w podświadomość. Jak wcześniej nie myślała o tego typu rzeczach, tak teraz zaczęła w tym wszystkim powoli znajdować jakiś sens. W końcu nie było to coś skomplikowanego, wystarczyło, że ktokolwiek dał jej jakąś wskazówkę dotyczącą tej sytuacji. Tego co zastała po obudzeniu się w tej całej szopie.

  "Wiedziałam, że coś mi nie pasowało... Na samym początku w końcu spierali się, czy mnie zabić czy nie. Po fakcie natomiast wszyscy zachowywali się w stosunku do mnie dość zwyczajnie. Jakby tej sytuacji w ogóle nie było"

  "No i to jakiej do konkluzji moja osoba doszła, co? Że śmierć z rąk Slendermana byłaby sporo straszniejsza, niż z ich rąk? A myślałam, że chodziło o to, że niektórzy po prostu nie lubią zabijać"

  "Taka była ich oficjalna wymówka. Nikt jednak nie mówi, że mogło im chodzić o obie te rzeczy. Ponieważ pewnym wręcz jest to, że ta szóstka nie jest jedynymi, którzy mieszkali w tym miejscu. Na pewno był tam ktoś jeszcze. Tylko... nie przeżył"

  "Pff... wymówka? Może po prostu dostrzegli od razu, że mają do czynienia z szaleńcem, co!? Hah! W końcu sposób w jaki zabiłam tego całego Sullivan'a był dość widowiskowy, nieprawdaż!?"

  "Ugh... Przestań. Zabiję tą kobietę tylko dlatego, że muszę. Przecież w innym wypadku ja umrę!"

  "Oj na pewno mi się to nie będzie podobać, z pewnością! Bo już kompletnie nie pamiętam tego dreszczyku ekscytacji, kiedy miażdżyłam czaszkę temu śmieciowi! Aaach... Coś pięknego!"

  "Zamknij się! Nie jestem taka!"

  - Wszystko w porządku? - z wewnętrznego dialogu wyrwał ją nagle głos Kate, która teraz stała przed nią, zwrócona w jej kierunku.

  - C-Co? - zająknęła się dziewczyna, która nawet nie zdała sobie sprawy z tego co w tym czasie działo się dookoła niej i lekko się zdziwiła, widząc nagle kobietę przed sobą - A-Ale z czym?

  - Twoje zachowanie. Jeżeli coś jest z tobą nie tak, to powinnam o tym wiedzieć. Zadania nie są czymś, do czego można podejść na pół gwizdka - powiadomiła ją dość poważnym tonem, robiąc przy tym krok bliżej, jeszcze bardziej skracając dystans pomiędzy ich dwójką.

  - A-A-Ale p-przecież nic nic nie mówię - Marissa zaczęła się dość mocno denerwować, przez niejasne intencje swej towarzyszki.

  - Jąkasz się. Nogi ci się trzęsą. Czymś się stresujesz? Tylko z tobą rozmawiam - Kate mówiła w sposób niemalże wrogi, jeszcze wychylając się w przód, w taki sposób, że pomiędzy twarzami ich obu było zaledwie jakieś dwadzieścia centymetrów odstępu.

  Wonder mrugnęła kilka razy, nie wiedząc jak się zachować. Z jednej strony nie była w stanie zmusić się do spojrzenia jej w oczy, jednakże z drugiej wiedziała, że jeśli tak jawnie spojrzy po prostu w bok, będzie to jeszcze bardziej podejrzane niż wszystko inne co do tej pory zrobiła.

  - Zanim zwróciłam ci uwagę, wyglądałaś jakbyś przeżywała spory dyskomfort, a na twojej twarzy wypisana była frustracja. Mów z czym problem - Chaser zażądała, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie da za wygraną.

  Nie jakby dziewczyna w ogóle brała pod uwagę taką możliwość. Wiedziała, że musi coś jej powiedzieć, jednakże co? Prawdę? Kłamstwo? Kłamstwo prędzej czy później z pewnością wyszłoby na jaw, aczkolwiek z drugiej strony nie chciała, żeby uznano ją za wariatkę. Właściwie to dopiero teraz, w tej sytuacji nastolatka zdała sobie sprawę z tego, że Kate była na swój sposób przerażająca. O ile wcześniej było to spowodowane przeważnie świadomością, że siedzi w tym najdłużej ze wszystkich, tak teraz... po prostu jej osoba epatowała niebezpieczeństwem.

  - Zdaję sobie sprawę z tego, że to może być wrażliwy temat. Jednakże nie mam zamiaru pracować z kimś, kto nie wiem, czy jest stabilny psychicznie. I o ile widziałam już jedno twoje szaleństwo, tak muszę wiedzieć, czy nie wbijesz mi przypadkiem noża w plecy - rzekła poważnie, lekko mrużąc przy tym oczy.

  "Ugh... I co teraz? Co mam niby zrobić w tej sytuacji, co!?"

  "Powiem prawdę. Długo przecież nie utrzymam w sekrecie tego, że jestem szaleńcem"

  "A jak uzna mnie za niebezpieczną? Jeśli będą mnie mieli za kogoś, kto jest niestabilny, to będzie tylko jeszcze gorzej, nie chcę, żeby osoby, których się boję, uważały mnie za niebezpieczeństwo! Bo jeszcze... mnie zabiją"

  "Pff... Dobre sobie. I czy nie powinnam przypadkiem może zwracać większej uwagi na nią? Nie żeby coś, ale stoi może z pół metra przede mną, o ile nie bliżej"

  - Znowu to samo - wytknęła jej Chaser, po raz kolejny wytrącając ją z zamyślenia - Mów, inaczej będę musiała cię uznać, za niekompetentną. Owszem, jesteśmy osobami wyjętymi spod prawa, jednakże w tej pracy, najczęściej nie działamy sami. Prawie zawsze wysyła nas w parze, lub w trójce, na wypadek gdyby coś miało pójść nie tak. Jeśli więc nie będziesz potrafiła współpracować, będziesz niemalże bezużyteczna. Wiesz chyba z czym by się to wiązało.

  - Ugh... N-No dobra! Powiem ci! - wyrzuciła w końcu z siebie Marissa, już mając powoli dość tego przesłuchania - Coś jest... po prostu nie tak. Słyszę głosy wewnątrz mojej głowy, kłócę się sama ze sobą. Ta druga część mówi mi po prostu rzeczy, które nie są dla mnie zbyt przyjemne w słuchaniu - wyjaśniła się, dość przygnębiona, przy tym wbijając swój wzrok w ziemię - Już nawet sam Sullivan stwierdził, że jestem chora, kiedy go zabijałam. Słyszałam te głosy, odkąd tylko znalazła się we mnie jakakolwiek chęć pozbawienia mu życia. Ucichły po fakcie i pojawiają się tylko, kiedy się mocno stresuję.

  Po tym szybkim wyjaśnieniu ponownie ucichła. Nawet nie wiedziała, czy to co powiedziała było do końca prawdą i czy czegoś nie pominęła. Ciężko jej się było w tym momencie skupić i na dodatek bała się. Kate w tym momencie po prostu budziła grozę, dość mocno onieśmielając dziewczynę.

  - Głosy - powtórzyła po niej czarnowłosa, odchylając się z powrotem do tyłu, ponownie tworząc dystans pomiędzy nimi - nie znam się na tym ani trochę, więc pewnie się mylę, jednakże pomyślałabym, że to schizofrenia. 

  - I... co w takim wypadku?

  - W normalnych warunkach pewnie powinno ci się załatwić jakieś leczenie. Jednakże nie żyjemy w normalnych warunkach - westchnęła brunetka, wyraźnie trochę zażenowana tą sytuacją - Coś się wymyśli. Być w najbliższym czasie uda nam się znaleźć jakąś przychodnię, to może tam coś stwierdzą. Trudniej będzie jednak z tym, żeby cię nie rozpoznano. W końcu zaginęłaś dość niedawno, a twoje zdjęcia z pewnością były wszędzie w wiadomościach, więc nie trudno będzie komuś cię rozpoznać. 

  - Czyli...

  - Czyli jak mówiłam, coś się wymyśli - stwierdziła Kate odwracając się i zaczynając dalej iść w stronę ich celu - Ale jeśli podczas zadania coś ci się będzie dziać, masz dać mi znać od razu, rozumiesz?

  - R-Rozumiem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top