Rozdział 5 - "Czy te lalki mnie zahipnotyzowały?"
*Bianca POV*
Trzeba było przyznać, że nieźle się uśmiałam grając w butelkę. W resztą nie tylko ja.
Siedziałam w swoim pokoju, co jakiś czas zerkając na Ninę, która, zafascynowana budowała ołtarzyk Jeff'a.
Czasami się zastanawiam co ona w nim widzi.
Westchnęłam z rezygnacji i podniosłam się z kanapy.
Patrzenie na czarnowłosą, zapatrzoną w obrazek jak........w obrazek było potwornie irytujące.
Szłam wolnym krokiem wzdłuż wielkiego korytarza, aż nagle dosłownie się z kimś zderzyłam.
Był to chłopak zupełnie mi obcy.
Pamiętam tylko, że chyba grał z nami w butelkę.
Był dosyć blady, na twarzy miał liczne blizny, brązowe włosy i zielone oczy. Jego ubiór składał się z siwej bluzy, pod którą dało się zauważyć czarną bluzkę, do tego szalik w paski.
Możecie mnie uważać za dziwaczke (w sumie to psychopatka, ale cicho), ale miałam ochotę go pomacać.
Zdezorientowany chłopak spojrzał w górę i spotkał się z moimi rozpromienionymi, błękitnymi tęczówkami.
Wystawiłam rękę w jego stronę, aby mu pomóc.
Szatyn po dłuższym zastanowieniu przyjął ode mnie pomoc.
- Przepraszam. Nie patrzyłam gdzie idę - podrapałam się po karku z niewinnym uśmieszkiem.
Brunet nic nie mówił, tylko dalej patrzył mi w oczy.
- Mam coś na twarzy? - moje słowa wybudziły go z transu.
Wzdrygnął się na mój głos.
Tym razem jego spojrzenie przeniosło się na podłogę.
Brunet próbował mnie delikatnie uświadomić, że czuje się dziwnie w moim towarzystwie, co trochę mnie rozbawiło.
Postanowiłam jeszcze trochę przeciągnąć rozmowę i zobaczyć co z tego wyjdzie.
- Tak w ogóle jestem Bianca. Ta nowa, a ty? - chciałam przerwać te niezręczną ciszę.
- Liu...- odpowiedział krótko.
- Bardzo mi mi...- Nie dane było mi skończyć, bo poprostu sobie poszedł.
Dziwny jakiś ten chłopak.
Co nie zmienia faktu, że zabrałabym mu ten szaliczek.
Nie było tu nic po mnie, więc także poszłam dalej.
Przechodząc obok drzwi frontowych, dało się usłyszeć ciche pukanie.
Byłam wtedy sama w pomieszczeniu, dlatego skazano mnie na zobaczenie kto to, albo co to.
Uchyliłam drzwi, ale nikogo tam nie było.
Jednak ta osoba zostawiła po sobie ślad w postaci dosyć sporej wielkości, paczki.
Obejrzałam ją całą dookoła w poszukiwaniu odbiorcy.
Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam swoje imię na pudełku.
Wzruszyłam tylko ramionami i zaniosłam ją do siebie.
Zajrzawszy do pokoju zorientowałam się, że w pokoju nie ma Niny.
Może nawet i lepiej.
Położyłam pakunek na łóżku i jeszcze chwilę się mu przyglądałam.
Wachałam się z otworzeniem, ponieważ nawet nie wiedziałam od kogo to.
Ciekawość mnie zabijała, dlatego była to kwestia chwili, gdy chwyciłam za nóż mojej współlokatorki (bo moje są wybuchające, więc paczka by wybuchła razem ze mną...i całym pokojem) i ostrożnie rozpakowałam.
To co było w środku kompletnie zbiło mnie z tropu.
Były to lalki.
Przyglądały mi się z wnętrza pudełka tymi swoimi guzikowymi oczkami.
Były urocze.
Najdziwniejsze było to, że każda laleczka wyglądała jak jakaś creepypast'a.
Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że muszą to być voodoo.
Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o przerażonych mieszkańcach rezydencji, którzy nie mogą panować nad swoim ciałem.
Szybko wyjęłam z pudełka lalki i schowałam je do bezpiecznego miejsca.
Karton schowałam pod łóżko.
Szkoda tylko, że nie zauważyłam czegoś, czego później będę bardzo żałować.
Zadowolona z nowego nabytku - podskakując jak sarenka - wyszłam z pokoju.
Pokierowałam się do salonu gdzie była Lucy, Toby, Masky, Liu i o dziwo Ben.
Wyraźnie zadowolona podeszłam do nich i usiadłam na sofie.
Wszyscy obecni wymieniali się dziwnymi spojrzeniami.
Byli przyzwyczajeni do mojego nadmiernego entuzjazmu oraz tego, że często tryskałam energią i radością, ale tym razem uważali, że coś jest wyraźnie nie tak.
- Umm..Bianca? - Ben odezwał się pierwszy.
Na początku blondyn odzywał się do mnie z taką okropną irytacją w głosie, jednak teraz jego ton był spokojniejszy. Bardzo spodobała mi się ta zmiana.
Chłopak chciał dowiedzieć się, co wywołało u mnie taką radość i ja doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Naszła mnie jednak ochota na zabawę w idiotkę.
- Tak? - zatrzepotałam rzęsami ze słodkim uśmieszkiem.
To co zrobiłam było tak idiotyczne, że czasami sama siebie nie poznaję.
Mnóstwo osób uważa mnie za totalną idiotkę, a tak naprawdę cały czas udaje.
Zaliczana jestem do inteligentnych osób, a Ci którzy mówią, że jestem głupia, sami tacy są, dlatego, że nie zauważyli mojej gry.
Bardzo, ale to bardzo lubię grywać z ludźmi w takie gierki.
- Wszystko dobrze? - skrzywił głowę.
Jakby bycie radosną było dla mnie obcym słowem. Może i nie zna mnie za długo, ale powinien wiedzieć jaka jestem. A raczej za kogo się podaje..
- No oczywiście! - uśmiechnęłam się szeroko i objęłam wszystkich ramionami. W tamtej chwili wszyscy jeszcze bardziej, dziwnie spoglądali, to na mnie, to na siebie nawzajem - poprostu jestem szczęśliwa, że mam takich przyjaciół jak wy.
Kompletnie zbiłam ich z tropu, czyli osiągnęłam cel.
Zamiast zastanawiać się czy coś ukrywam, teraz będą próbowali odgadnąć jaki alkohol sprzedał mi KageKao.
Zapewne, gdybym nie przyszła do salonu to nikt nawet nie wpadłby na to, że cokolwiek ukrywam.
Co jak co, ale miny zdezorientowanych domowników były bezcenne.
Podniosłam się z kanapy i w podskokach wyszłam z pomieszczenia - zostawiając ich z totalnym bałaganem w głowie.
Wróciłam zadowolona z intrygi do pokoju. Rozejrzałam się, czy nikogo nie ma.
Niny w dalszym ciągu nie było. Odetchnęłam z ulgą.
Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do szafy, w której schowałam jeszcze nie dawno - zawartość paczki.
Przyjrzałam się uważnie każdej z lalek.
Przypomniało mi się spotkanie z Liu i chęć zdobycia jego szalika.
Wzięłam do ręki malutką podobiznę wcześniej wspomnianego chłopaka i pogłaskała ją po głowie.
W tym samym czasie, chłopak siedzący w salonie, miał dziwne uczucie, że ktoś go dotyka, jednak tak nie było.
Palcami zjechałam z głowy na twarz.
Pociągnęłam za policzki voodoo.
Szatyn poczuł dziwne pieczenie we właśnie tym miejscu.
Zaczął się trochę stresować. Popatrzył na swoje ręce, nogi.
Na koniec, jego wzrok powędrował na klatkę piersiową. Zrobił wielkie oczy, w momencie, gdy zauważył swój szalik, a raczej jego brak.
- Przecież cały czas miałem go na sobie! - rozglądał się po całym pomieszczeniu. Lustrował wszystkich gniewnym spojrzeniem, chociaż nikt nie miał pojęcia co tak właściwie się stalo - Przecież poczułbym, gdyby ktoś go ściągnął.
Biedny głowił się, czyja to sprawka, a ja miałam już zdobycz w ręku.
Zabawa lalkami okazała się naprawdę zabawna.
Odstawiłam podobiznę Liu na bok i spojrzałam na resztę.
Wzięłam tylko trzy z nich.
Przede mną leżał Jeff, Ben i Lucy.
Uśmiechnęłam się szatańsko, gdy w małych łapkach blondyna zobaczyłam grę od razu pomyślałam, aby go jej pozbawić. Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Ben wszedłszy do swojego pokoju, podszedł do biurka, aby sięgnąć po pudełko z grą w którą chciał dzisiaj zagrać. Ku jego zdziwieniu, nie było jej tam.
- To niemożliwe! - złapał się za głowę - Dałbym sobie rękę uciąć, że tu ją zostawiłem.
Chłopak wściekły wrócił do salonu i krzyknął na całe pomieszczenie:
"Kto śmiał tknąć jakąkolwiek z moich gier!"
Nikt nie okazał się winny, a przynajmniej nikt się nie przyznał.
To samo zrobiłam z nożami Jeff'a.
On jednak zrobił o wiele gorszą awanturę, przy okazji poprzewracał Rezydencję do góry nogami.
Ostatnią laleczką była Lucy. Nie byłam pewna, czy będę jej używać, bo bałam się, że się dowie i obrazi na mnie.
Szybko jednak odrzuciłam te myśli.
Wzięłam lalkę, wyszłam z pokoju i starałam się po kryjomu dostać się do salonu.
Czy te lalki mnie zahipnotyzowały?
Wyjrzałam zza framugi i dostrzegłam Toby'ego oglądającego telewizję i Lucy rysująca obok.
Wykorzystałam sytuację i zsunęłam lalce jedno ramiączko od sukienki.
Dziewczyna od razu zwróciła na to uwagę i je poprawiła.
Za drugim razem i za trzecim.
Zaczęło ją to irytować.
Podniosła się na chwilę i rozejrzała po pokoju.
Wtedy podniosłam lalce sukienkę.
Lucy pisnęła i usiadła spowrotem na kanapę.
Zdziwiła się, bo okna były zamknięte.
Spojrzała zdenerwowana na Toby'ego, ale on nie zrozumiał o co chodzi.
Czy te lalki naprawdę mnie zahipnotyzowały?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top