Rozdział 2 - "Nareszcie koniec tej mordęgi!".

Ostrzegam, że rozdział jest długi i na początku będzie dużo opisu! ^^

***Lucy***

Hej. Jestem Lucy, mam 15 lat i... Aktualnie biegnę przez las uciekając przed policją.
Pewnie zastanawiacie się: „Dlaczego uciekam przed policją?" „Co się stało?".
Spokojnie. Opowiem wam wszystko od początku.
***Retrospekcja***
Kiedyś, czyli około roku temu żyłam jeszcze w miarę normalnie. Z matką oraz dwoma braćmi: Timem i Brianem. Zapewne znowu zapytacie „Dlaczego 'prawie normalnie'?". Otóż matka się nad nami znęcała fizycznie za każde, nawet najmniejsze przewinienie. Dostawaliśmy baty za to, że za późno wróciliśmy ze szkoły, za jedynkę w dzienniku, za nieposprzątany pokój. Po prostu za wszystko. Jednak w końcu to się skończyło, a przynajmniej tak myślałam. Pewnego dnia matka pobiła mnie do nieprzytomności. Po obudzeniu nie mogłam nikogo znaleźć i postanowiłam ostatecznie poszukać w piwnicy. Otworzyłam drzwi i pierwsze co ujrzałam to wielka plama krwi i kilka zębów(?). Nie jestem pewna. Nie przyglądałam się dokładnie. Zatkałam usta dłońmi powstrzymując odruch wymiotny. Najwyraźniej ktoś wcześniej musiał zadzwonić na policję, bo z daleka słychać było sygnał pojazdu. Od ujrzenia tego okropnego widoku (lub też ran po pobiciu przez matkę) zakręciło mi się w głowie i ostatnie co widziałam to nadjeżdżający radiowóz i wołających mnie funkcjonariuszy.

Od tego zdarzenia minął rok. Nie reaguję już tak na widok krwi, ponieważ po tym wszystkim trafiłam do rodziny zastępczej, która, jak się okazało, jest jeszcze gorsza od mojej poprzedniej. Biją mnie, przez co bardzo często mam pełno siniaków i ran na ciele. Co do moich braci... Nie znaleziono ich. Zaginęli. Przez wiele dni po ich zaginięciu płakałam, bo to oni byli moimi jedynymi i najlepszymi przyjaciółmi. Moja rodzina zastępcza nie lubiła kiedy użalałam się nad losem Tima i Briana, za co dostawałam kolejne baty. Jednak tego dnia wszystko się skończyło. Nie wytrzymałam, kiedy zabrali mi nasze (jej i braci) wspólne zdjęcie i je spalili w piecu. Coś we mnie pękło. Jakiś głosik mówił mi „Zabij ich". I taki też miałam zamiar. To zdjęcie było jedyną pamiątką po zaginionych braciach. Pobiegłam do kuchni i wzięłam nóż. Podeszłam po cichu do „ojca", po czym wbiłam mu go w kark. Mężczyzna zacharczał i padł na ziemię martwy. Wokół jego ciała zaczęła roztaczać się plama krwi. Wyciągnęłam narzędzie zbrodni z truchła i podeszłam do tej zdziry. Kobieta pisnęła przerażona i skuliła się w kącie pokoju. Zauważyłam, że w ręku miała telefon. Ta zołza najwyraźniej musiała zadzwonić na policję. Postąpiłam z nią tak samo jak z jej poprzednikiem. Spojrzałam na siebie. Moja szara sukienka była poplamiona krwią, ale nie przejmowałam się tym. Szybko pobiegłam do swojego pokoju, wzięłam moją torebkę i spakowałam do niej telefon, słuchawki, ładowarkę i kilka „żabek" do włosów, po czym ponownie zbiegłam na dół. Z daleka słychać było już policję. Wzięłam moją broń i wybiegłam przez otwarte okno wprost do lasu. Uśmiechnęłam się psychopatycznie na wspomnienie mojego dzieła.

-"Nareszcie koniec tej mordęgi!"- Pomyślałam nadal się uśmiechając, jednak mój dobry humor prysł jak bańka mydlana, kiedy usłyszałam za sobą nawoływania policjantów.
-Kurna. Znaleźli mnie! - powiedziałam do siebie po czym przyśpieszyłam.
-"Żeby ich zgubić muszę zbiec z dróżki." - pomyślałam i tak też zrobiłam.

***Wracając do teraźniejszości***

Szybko wbiegłam pomiędzy drzewa. Usłyszałam strzały za mną i nagle poczułam ostry ból w ramieniu. Skrzywiłam się i biegłam dalej. Kroki powoli cichły, mimo to nie zwalniałam jeszcze przez jakieś 15 minut. Po tym czasie wreszcie stanęłam i oparłam się o drzewo wyrównując oddech. Mięśnie nóg bolały mnie niemiłosiernie, więc pozwoliłam sobie na krótki odpoczynek.
Po pięciu minutach ruszyłam dalej, ale spokojnie. Nie spieszyło mi się. Co chwilę krzywiłam się z bólu, bo ramię strasznie bolało. Nagle poczułam dziwne uczucie bycia obserwowaną. Rozejrzałam się ostrożnie.

-Wiem, że ktoś tu jest, więc niech lepiej wyjdzie! - krzyknęłam w głąb lasu.
Po chwili z różnych stron wyszło trzech chłopaków. A przynajmniej tak wywnioskowałam z ich postury ciała, ponieważ mieli zasłonięte twarze. Do tego moja niesforna grzywka zasłoniła mi oczy, przez co słabiej widziałam, ale nie przejmowałam się tym teraz.
Pierwszy chłopak był brunetem ubranym w żółtą kurtkę, ciemne jeansy i białą maskę z czarnymi, kobiecymi ustami. Drugi miał pomarańczową bluzę z kapturem narzuconym na głowę, czarne spodnie i kominiarkę z czerwonymi kropkami zamiast oczu oraz czerwonym odwróconym uśmiechem. Trzeci natomiast też był brunetem. Miał na sobie brązowo-żółtą bluzę z zielonymi rękawami w paski ciemniejszego odcieniu tegoż koloru oraz granatowym kapturem narzuconym na głowę, granatowe spodnie, a na twarzy żółte gogle i czarną bandamkę z siwym uśmiechem. Wszyscy trzej wyglądali na starszych przynajmniej o dwa lata ode mnie i na pewno byli wyżsi od mojej osoby.
-Kim jesteście? - zapytałam
Chłopaki nie odpowiedzieli.
Nagle usłyszałam ruch od strony nastolatka w goglach i w ostatniej chwili uskoczyłam przed lecącymi w moją stronę dwoma toporkami, które wbiły się w drzewo. Szybko wyjęłam z torebki jedną „żabkę" i spięłam nią grzywkę na czubku głowy żeby mi nie przeszkadzała. Spojrzałam swoimi czerwonymi oczami na dwóch pozostałych chłopaków, bo poprzedni starał się wyciągnąć swoją broń z drzewa.

Ci dwaj popatrzyli na mnie i znieruchomieli na chwilę.
-L-Lucy? - zapytał ten w kominiarce.
Rozpoznałam ten głos. Myślałam, że mi się przesłyszało. Postanowiłam spytać dla pewności.
-Brian...? Tim...? - chłopaki przytaknęli i podbiegli do mnie.
Przytuliłam ich czując na policzkach spływające łzy szczęścia.
-Myśleliśmy, że matka cię zabiła - powiedział Tim
-A jednak żyję - uśmiechnęłam się
Trzeci chłopak podszedł do nas widocznie zdezorientowany.
-Eee... Masky? Hoodie? To wy ją znacie? - zapytał, a ja przy okazji dowiedziałam się jak tutaj na nich mówią.
Odkleiłam się od nich i wytarłam mokre policzki.
-T-to na-sza m-młodsza s-siostra - odpowiedział mu Hoodie
-Aaaa... To wszystko wyjaśnia - ten w bandamce palnął się w czoło. Chłopak zdjął gogle
-W takim razie przepraszam za moje niemiłe przywitanie. Jestem Ticci Toby, ale mów mi po prostu Toby - przez bandamkę widać było, że się do mnie uśmiechnął.
-A ja mam na imię Lucy - także się uśmiechnęłam lekko rumieniąc.
-Chodźmy do rezydencji. Papa na pewno cię przyjmie. Po drodze opowiesz nam co robiłaś przez ten czas. - powiedział Tim i najprawdopodobniej się uśmiechnął.
Hoodie spojrzał na mnie.

-Z-zmieniłaś s-się przez t-ten r-rok Lu... - przerwał, bo zobaczył w jakim stanie jest moje ramię.
Szturchnął brata, a ten rzucił okiem na moje ramię i także zaniemówił.
-Czego nie mówiłaś, że jesteś ranna?! Strasznie zbladłaś. - powiedział do mnie Masky.
-Nic mi nie jest. Tylko mnie postrzelili. Prawie tego nie czuję - skłamałam lekko się uśmiechając
-N-na pewno? - zapytał Hoodie
-Na pe....Aaa..!! - pisnęłam, ponieważ potknęłam się o wystający korzeń.
Zamknęłam oczy. Nie spodziewałam się jednak, że upadnę na coś miękkiego. Uchyliłam lekko powieki i momentalnie spaliłam buraka na twarzy, bo jak się okazało, upadłam na Tobiego.
-P-Przepraszam! - krzyknęłam i szybko z niego wstałam.
Podałam mu rękę cała czerwona odwracając wzrok. Chłopak przyjął „pomocną dłoń".
-Nic się nie stało - powiedział Tobiasz za pewne też zarumieniony.
Spojrzałam na braci. Tak jak myślałam... Chłopaki zwijali się na ziemi ze śmiechu. Stanęłam nad nimi i chrząknęłam.
-Może byście tak łaskawie przestali się śmiać i wstali? - zapytałam rozbawiona.

-Tak, tak...-powiedzieli ledwo i powoli wstali.
Po chwili ruszyliśmy w stronę rezydencji. Brian wyjął z kieszeni materiałową chusteczkę i obwiązał mi zranione ramię. Cicho mu podziękowałam i uśmiechnęłam się. Zdjęłam „żabkę" z włosów i zaczesałam grzywkę na bok. Tak było zdecydowanie wygodniej.
-Opowiesz nam po drodze co robiłaś przez ten rok? - zapytał Tim.
Zgodziłam się. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam moją historię...
***Time Skip***
Po około 15 minutach zakończyłam swą opowieść. Zza drzew było już widać jakiś duży budynek. To pewnie rezydencja.
-N-nie m-myślałem, że dasz r-radę zabić - stwierdził Brian.
-Pozory często mylą - uśmiechnęłam się tajemniczo
Nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy do celu. Toby wyszedł na przód i otworzył drzwi w stylu „ z buta wjeżdżam!", a bracia złapali mnie za ręce i zaczęli prowadzić stronę drzwi. Weszłam nieśmiało do środka, a wszystkie osoby przebywające aktualnie w salonie skierowały na mnie swój ciekawski wzrok. Lekko się zarumieniłam. Nagle przed nami zmaterializował się wysoki, około dwu i pół metrowy mężczyzna bez twarzy. Zaskoczona zrobiłam krok w tył.
-*Nie bój się dziecko* - odezwał się głos w mojej głowie. Byłam zaskoczona, ale domyśliłam się, że to na pewno ten tajemniczy mężczyzna.
-*Kim jesteś i jak się nazywasz* - zapytał „spoglądając" na mnie i moją sukienkę brudną od krwi moich rodziców zastępczych.
-Nazywam się Lucy i jestem siostrą Maskiego i Hoodiego. -odpowiedziałam pewnie
-*Chodź do mojego gabinetu, dziecko. Zadam ci kilka pytań. Przy okazji opatrzę ci ramię* - „rzekł" i znikł.

Bracia powiedzieli żebym za nimi poszła. Zaprowadzili mnie na drugie piętro budynku. Zatrzymaliśmy się przed ogromnymi drzwiami.
-"To pewnie jest gabinet tego mężczyzny..." - pomyślałam i zapukałam.
Po usłyszeniu pozwolenia weszłam do środka. Mężczyzna pokazał mi krzesło naprzeciw niego i 'powiedział" żebym tam usiadła. Szybko opatrzył mi ranę i przeszedł do konkretów.
-*No więc tak... Nazywam się Slenderman, ale możesz mi mówić Operatorze lub Papo. No chyba, że wolisz być taka jak Bianca, którą później poznasz... Przejdźmy do ciebie. Zabiłaś już kogoś, tak? Rodziców zastępczych?*
-Tak... Skąd wiesz, Papo? - zapytałam
-*Umiem czytać w myślach* - odparł, na co ja skinęłam głową z uznaniem.
Odpowiedziałam mu jeszcze na kilka pytań min.: „Czy chciałabym tutaj mieszkać?" Oczywiście się zgodziłam. Nie miałam zamiaru znowu stracić braci.
-*Dobrze. Mam już tylko jedno pytanie. Jak chcesz się nazywać? Co do pokoju, to będziesz dzielić go z Jane The Killer. Toby cię potem zaprowadzi.*
-Hmm... Będę nazywać się Bloody Lucy...
-*Dobrze. Możesz już iść. Twoje ubrania są już w twej szafie.* - „powiedział" Slenderman, a ja podziękowałam i wyszłam.
Przed drzwiami spotkałam Tobiego. Był bez bandamki i gogli.

Ma bardzo ładne piwne oczy... Zaraz! O czym ja myślę?! - skarciłam się w myślach
-To co? Idziemy? - zapytał z uśmiechem chłopak
-Tak - przytaknęłam i ruszyliśmy.
Pokój był na wyższym piętrze, więc trzeba było wspiąć się po schodach.
-Jane już wie, że będziesz jej nową współlokatorką. Pomoże ci trochę zmienić wygląd.
-Jak to zmienić wygląd? - zapytałam
-No na przykład przefarbować włosy -wyjaśnił
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo doszliśmy do pokoju. Toby wszedł do środka, a ja za nim.
-Hej, to pewnie ty jesteś Lucy? - zapytała dziewczyna siedząca na jednym z dwóch łóżek.
Miała na sobie czarną sukienkę z golfem, białą maskę i piękne czarne loki.
-Tak, to ja. - uśmiechnęłam się.

-To ja przyjdę później. Idę zjeść gofry ^^ - powiedział brunet i wyszedł.
Usiadłam na łóżku naprzeciw Jane, a ona przeszła do konkretów. Stwierdziła, że będą pasowały mi czerwone końcówki włosów i tego samego koloru grzywka. Podczas mojej „przemiany" opowiadałyśmy sobie o swoim dawnym życiu i w jaki sposób tu trafiłyśmy. Po około godzinie moja metamorfoza dobiegła końca. Podziękowałam Jane za pomoc i ją przytuliłam. Postanowiłam jeszcze się przebrać, bo przecież nie będę cały czas chodzić w poplamionej krwią sukience. Co nie?
Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej czarną rozkloszowaną spódniczkę, tego samego koloru podkoszulkę i dla kontrastu białe podkolanówki oraz granatowe trampki, a następnie poszłam do łazienki się przebrać.. Po chwili weszłam ponownie do pokoju już gotowa. Chwilę jeszcze pogadałam z Jane i zeszłyśmy do salonu. Tam poznałam jeszcze wiele creepypast takich jak: Jeff The Killer, Bloody Painter, Eyeless Jack, Laughing Jack, Ben Drowned, Braci Slendermana (w tym jednego zboczeńca -_-), Clockwork, której od pierwszego wrażenia nie polubiłam, Fairy Biance, Sally i wiele innych. Najmłodsza z nich poprosiła mnie, żebym się z nią pobawiła. Zgodziłam się, bo i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Mała bardzo się ucieszyła i z wielkim zapałem zaprowadziła mnie do swojego pokoju...

***Time Skip***
Po około godzinie zabawy Sally zasnęła na podłodze. Uśmiechnęłam się lekko. Podniosłam dziewczynkę i ostrożnie położyłam na łóżku, po czym przykryłam ją kołdrą. Popatrzyłam jeszcze przez chwilę na słodko śpiącą Sally i wyszłam cicho z pokoju gasząc przy okazji światło. Jak się okazało była już dwudziesta. Zeszłam ponownie do salonu. Byli tam tylko Ben grający na konsoli, Toby pożerający górę gofrów (gdzie to się w nim mieści?!) oraz Bianca. Przysiadłam się do blondynki. Zaczęłyśmy rozmawiać o różnych rzeczach. Także o sobie dzięki czemu poznałyśmy się lepiej. (nie będę pisać o czym dokładnie rozmawiały, bo i tak rozdział jest długi i nie chcę was zanudzać- dop. autora)
Nawet nie zauważyłyśmy kiedy na rozmowie minęły nam dwie godziny. Poczułam się senna, więc pożegnałam się ze znajdującymi się w salonie osobami i poszłam do pokoju. Jane nie było. Długo się nie zastanawiałam gdzie jest tylko wzięłam z szafy piżamę, po czym poszłam do łazienki się umyć i przebrać. Po wszystkim wróciłam do pokoju i położyłam na łóżku zamykając oczy. Nie musiałam długo czekać na sen, bo po jakiś pięciu minutach byłam już w objęciach Morfeusza...

_______________________________________

To mój (chyba) najdłuższy rozdział ever xD. Pozdrawiam wszystkie czytelniczki SatoShin oraz samą „Japonkę" xD.

_______________________________________

Dobra to teraz coś od klapka xD

Po pierwsze dziękuję za pozdrowienia i nawzajem.
Po drugie wowowowo. Pewnie się zdziwicie, ale przeczytałam to całe xD

W sumie musiałam, ale ok ¯\_(ツ)_/¯

No to czekajcie teraz na rozdział ode mnie.
Bądźcie cierpliwi, albo popipkam was w pachwiny 😂😂😂

Apap~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top