Lisa

Gdy następnego dnia nie mieliśmy pierwszych lekcji udałam się do naszej ulubionej knajpki. Usiadłam na naszym stałym miejscu po czym czekałam na pozostałych. Musiałam powiedzieć im o wszystkim. W końcu byli moimi najlepszymi przyjaciółmi i zawsze mówiłam im o wszystkim. Mark już wiedział. Przyszła pora na pozostałych.

Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam LeeDo i Rose. Podeszli do stolika siadając na swoich miejscach. Przesunęłam się, żeby LeeDo mógł usiąść obok mnie.

- Więc co takiego chciałaś nam powiedzieć? - zapytała różowowłosa.
- Powiem wam o wszystkim jak przyjdzie Mark. - stwierdziłam po chwili widząc jak wchodzi do knajpki w towarzystwie Seoho.

Uśmiechnęłam się pod nosem widząc relacje LeeDo. Mnie nie był w stanie oszukać. Wiele osób zadawało mi pytanie czy kiedykolwiek czułam coś do niego i czemu nie jesteśmy razem. To był właśnie powód.

- Dobra jesteśmy. Mów teraz, bo nie wytrzymam. - odparł Mark siadając z Seoho naprzeciwko mnie i LeeDo.
- Więc tłumacząc tak po krótce wszystkim stwierdziliśmy, że sami zajmiemy się rozwiązaniem sprawy pobicia Pana Higinsa. - zaczęłam spoglądając na nich.
- Co takiego? Czyli dlatego tak znikałaś nagle? - zapytała zaskoczona Rose.
- Nie sądzisz, że jest to niebezpieczne i nieodpowiedzialne? Powinnaś zostawić to policji. Szeryf Changmin na pewno sobie poradzi. - odparł LeeDo opierając się rękami o stół.
- Właśnie, że nie. Udało nam się przez te kilka dni dowiedzieć więcej niż policja wie. Oni tylko wiedzą, że sprawca mógł mieć na sobie czarną, skórzaną kurtkę, a my mamy trop. - odparłam przestając mówić na chwilę, gdy kelner przyniósł nam koktajle.
- Coś jeszcze podać? - zapytał uśmiechając się.
- Nie dziękujemy. - odparł Mark po czym mężczyzna odszedł.
- Czyli co takiego wiecie? - prychnął LeeDo.
- Na przykład to gdzie dokładnie został pobity pan Higins oraz kto mógł to zrobić. - odparłam dumnie biorąc słomkę do ust.
- Kto taki? - zapytała Rose.
- Nijaki Andrew Scott. Nie wiedzieliśmy kim on jest jeszcze wczoraj, ale z pewnego zaufanego źródła wiem, że jest on członkiem jednego z gangów na Południu. Dokładnie Lisów. - odpowiedziałam odpowiedziałam biorąc łyk koktajlu.
- No świetnie... - mruknął LeeDo.
- Poszperałem trochę w aktach ojca, które trzyma w domu i udało mi się znaleźć, że ten cały Andrew Scott był już raz zatrzymany pod podejrzeniem posiadania narkotyków, ale nie udowodnili mu nic. - odparł Seoho uśmiechając się.
- W aktach ojca? - zapytałam zaskoczona.
- Tak... Jestem synem szeryfa Changmina. - odpowiedział lekko zakłopotany przeczesując dłonią włosy.

Przyznam szczerze, że zaskoczyło mnie to i to bardzo. Nie wiedziałam, że szeryf Changmin miał syna. Nigdy wcześniej o tym nie mówił, a jego nie widywałam na korytarzu. Jednak przyznam, że ucieszyło mnie to, bo pomoc Seoho mogła okazać się jeszcze cenniejsza niż sądziłam na początku.

- Nie wiedziałam, że szeryf ma syna. - odezwała się Rose.
- Przyjechałem tutaj kilka tygodni temu. Do tego czasu mieszkałem z mamą na Florydzie. Mam nadzieję, że nie zmieni to waszego spojrzenia na mnie. Mówiłem o tym już wcześniej Markowi, ale on chyba najlepiej rozumie moją sytuację. - odparł, a brunet siedzący obok położył dłoń na jego ramieniu.
- Nie przejmuj się. Na pewno nie zmieni. Ja jestem córką największej plotkary w mieście, a brat Rose prowadzi największą firmę w stanie. Nie masz się czym martwić. - zaśmiałam się spoglądając na niego.
- Dziękuję. Jestem wam naprawdę wdzięczny. - odparła uśmiechając się.
- Po to są przyjaciele. - dodała Rose.
- Właśnie. Siedzimy w tym razem. - odparłam kiwając głową.
- Dobra, ale mów czego jeszcze się dowiedziałaś. - odezwał się Mark biorąc słomkę do ust.
- Ah no tak. Więc dowiedziałam się także, że... Pan Alfred Higins przemycał dla Lisów narkotyki poza granice miasta.
- Że co?! - zawołał LeeDo zszokowany.
- Ciiii. - odparliśmy wszyscy jednocześnie.
- Alfred Higins? Samotnik mieszkający na obrzeżach miasta, dziwak, którego wszyscy uznawali za obłąkanego przewoził narkotyki? - prychnął spoglądając na nas.
- No tak to przecież genialne. Lisy specjalnie wzięły osobę, której nikt by nigdy nie podejrzewał. Poza tym nie miał rodziny, więc nie miał kto sprawdzać gdzie przebywa w nocy. - odparł Seoho.
- Dokładnie tak, a jak chciał się wykręcić to go po prostu napadli. - skończyłam opierając się o kanapę.
- Wow... To wszystko naprawdę układa się w całość. - stwierdziła Rose.
- Jeszcze chciałabym tylko przesłuchać ponownie Higinsa. Może uda mi się od niego jeszcze czegoś dowiedzieć.
- Sądzisz, że uda Ci się dowiedzieć jeszcze czegoś? - zapytał Seoho spoglądając na nią.
- Nie mam pojęcia, ale zawsze warto spróbować.
- Iść z tobą? - zapytał Mark kończąc swój koktajl.
- Jasne. Przydałoby mi się wsparcie. - odpowiedziałam kiwając głową.
- Ja poszperam jeszcze w aktach ojca. Może uda mi się coś jeszcze znaleźć. - dodał Seoho.
- Jeśli chcesz to chętnie pomogę. - odezwał się LeeDo spoglądając na niego.
- Będzie mi bardzo miło. - zaśmiał się brunet.

Uśmiechnęłam się pod nosem spoglądając na nich obu. Od tak dawna marzyłam, żeby ktoś w końcu stanął na jego drodze i jak się okazało najwidoczniej Seoho właśnie był kimś takim. Spojrzałam wymownie na Marka i Rose, która zakryła usta dłonią śmiejąc się cicho.

- W takim razie do pracy moi drodzy. - odparłam wstając od stołu wychodząc z resztą przed budynek knajpy.
- Muszę iść na zajęcia z malarstwa, ale chętnie posłucham potem czego udało wam się dowiedzieć. - odparła Rose uśmiechając się.
- Na pewno damy Ci znać. Do zobaczenia. - odpowiedziałam po czym odwróciłam się razem z Markiem idąc w kierunku szpitala.
- Naprawdę sądzisz, że coś jeszcze nam powie? - zapytał brunet idąc obok mnie.
- Jeśli odpowiednio się go podpuści to jestem przekonana, że tak. - odparłam pewnie uśmiechając się dumnie.
- Podoba mi się twoje podejście. - zaśmiał się, gdy nagle obok nas przy krawężniku chodnika zaparkował sportowy czarny samochód, a po chwili wysiadł z niego wysoki, szczupły mężczyzna.

Gdy się odwrócił w naszym kierunku od razu poznałam starszego brata Rose, Kihyuna, którego widziałam dość często za dziecka. Ostatnio nie mieliśmy okazji się spotkać przez to, że miał sporo pracy w firmie, jednak mimo tego, iż był bardzo wysoko ustawioną osobistością to był uprzejmy, miły i serdeczny.

- Hej Lili, dokąd się wybieracie? - zapytał uśmiechając się do nas.
- Do szpitala w bardzo ważnej sprawie. - odpowiedziałam podchodząc bliżej.
- W takim razie może was podrzucę?
- Nie chcemy sprawić problemu. - odezwał się Mark.
- To żaden problem. Akurat jadę w tamtym kierunku. Wsiadajcie. - stwierdził wsiadając z powrotem do pojazdu.

Spojrzałam na Marka uśmiechając się szeroko po czym jako pierwsza ruszyłam w kierunku samochodu, żeby usiąść obok kierowcy. Jeszcze nigdy nie miałam okazji jechać taką maszyną, a niegrzecznie było odmawiać. Zapięłam pasy, a Mark zrobił to siadając na środku na tylnim fotelu.

- Więc co to za ważna sprawa, jeśli mogę zapytać. - odparł Kihyun odpalając silnik ruszając przed siebie.
- Idziemy odwiedzić Pana Higinsa w szpitalu. - odpowiedziałam spoglądając na niego.
- Chodzi o pobicie, prawda? - zaśmiał się.
- Owszem, ale nie mów o tym nikomu. Próbujemy wspólnie ustalić sprawcę.
- Zawsze lubiłaś wtrącać się wszędzie Lili, ale mimo wszystko po części to dobrze. Nie martw się nikomu nie powiem.
- Gdyby się dowiedziała pani Manoban to Lisa nieźle by oberwała. - zaśmiał się Mark.
- Owszem to prawda, ale to nie powstrzyma mnie przed odkryciem prawdy. - stwierdziłam odwracając się, żeby na niego spojrzeć.
- Jeśli chcecie mogę pomóc i dowiedzieć się czegoś. Dajcie tylko znać. - odparł szatyn uśmiechając się.
- Naprawdę?! Nawet nie wiesz jakbyś nam ułatwił sprawę. - zawołałam podekscytowana.
- Jest coś szczególnego czego chcielibyście się dowiedzieć? - zapytał.
- Narazie znamy jedno nazwisko, które może mieć z tym jakiś związek. Andrew Scott. Mówi ci to coś?
- Jeszcze nie, ale nie martw się. Mam dużo znajomości i na pewno się dowiem. - zaśmiał się puszczając mi oczko.
- Jesteś niezastąpiony naprawdę. - odparłam klaszcząc w dłonie.
- Genialnie! Czyli jesteśmy krok do przodu Lisa. - stwierdził Mark uśmiechając się szeroko.
- Jeśli jeszcze Higins nam powie coś  nowego to stawiam drinki. - zaśmiałam się, gdy po chwili Kihyun zaparkował samochód przed szpitalem.
- Trzymam za słowo. - odparł szatyn śmiejąc się.
- Dotrzymam obietnicy przysięgam. Dziękujemy za wszystko.
- Nie ma za co. Pozdrów siostrę. - dodał, gdy wychodziliśmy z pojazdu.
- Jasne. Do zobaczenia. - odpowiedziałam zamykając drzwi po czym razem z Markiem ruszyliśmy w kierunku wejścia do budynku.
- Mamy naprawdę szczęście Lisa. - zaśmiał się brunet.
- Mamy po prostu dobry trop. - odparłam uśmiechając się do niego.

Na recepcji siedziała ta sama kobieta co ostatnim razem, więc tylko kiwnęłam głową w jej kierunku, a ona uśmiechnęła się wskazując ruchem dłoni korytarz.
Weszliśmy po chwili do sali numer 25 gdzie leżał Alfred Higins. Spojrzał na nas zaskoczony, gdy stanęliśmy obok jego łóżka zamykając uprzednio za sobą drzwi.

- Dzień dobry Panie Higins. - przywitałam się siadając na krześle.
- Dzień dobry, czemu znów tu przyszliście? Ostatnim razem powiedziałem wam wszystko. - stwierdził podnosząc się lekko opierając się o ramę łóżka.
- Otóż właśnie sęk w tym, że nie powiedział nam Pan wszystkiego. - odparł Mark krzyżując ręce na piersi.
- Odpowiedziałem na wszystkie wasze pytania.
- Ale jakoś nie wspomniał Pan o pańskiej znajomości z gangiem Lisów mieszkających na Południu, a co za tym idzie nijakim Andrew Scott'em. - odparłam spoglądając na niego unosząc jedną brew.

Wyraz twarzy mężczyzny zmienił się nagle. W jego oczach przez moment mogłam dostrzec strach. Przełknął ślinę uciekając wzrokiem przede mną. Uśmiechnęłam się pod nosem czując, że trafiłam w punkt. Teraz musiałam tylko go docisnąć na tyle, żeby powiedział mi wszystko co wie. Proste.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - odparł lekko drżącym głosem.
- Niech Pan nie kłamie. Wiemy już o tym, że transportował Pan narkotyki za granice miasta na ich żądanie, więc niech lepiej powie Pan nam wszystko co wie. Chcemy usłyszeć całą prawdę. - stwierdziłam pewnie, a Mark wyciągnął z torby notes i długopis.

Higins westchnął znów przenosząc na mnie swoje spojrzenie. Moje było stanowcze i przeszywające. Nie zamierzam mieć żadnej litości. Posuwałam się do przodu z tą sprawą i nie miałam zamiaru się zatrzymać.

- Zgoda... Tak to prawda... Potrzebowałam pieniędzy, ale nie mogłem znaleźć nigdzie pracy. Spotkałem Andrew przez przypadek i zaproponował mi posadę. Dobrze płacił, więc zgodziłem się nie do końca wiedząc co będę musiał robić. Zmusili mnie do przemycania tych dragów, ale po jakimś czasie chciałem zrezygnować. Jednak... To nie było takie proste... - westchnął zaczynając mówić.
- Gdzie pan go spotkał? - zapytałam zainteresowana.
- W klubie nocnym na Południu. - odpowiedział.
- Jak Pan się tam znalazł? - zapytał Mark notując wszystko co mówił.
- Nikt mnie tak naprawdę nie kojarzy. Jestem samotny, mieszkam na obrzeżach miasta. Nie było tak naprawdę trudno tam wejść.
- Czyli najpierw Andrew Scott zaproponował Panu pracę, ale gdy okazało się, że chodzi o narkotyki to czemu nie wycofał się Pan od razu? - zapytałam podejrzliwie.
- Nie chciałem tego, ale potrzebowałem pieniędzy. Jednak mimo wszystko, gdy zdałem sobie sprawę z tego jakie mogę mieć problemy przez to chciałem odejść.
- Wtedy Pana pobili? - zapytał Mark.
- Nie do końca... - odparł cicho spoglądając na mnie.
- Co to znaczy nie do końca? - zapytałam zaskoczona nie rozumiejąc.
- Faktycznie doszło między mną, a Scott'em do szarpaniny, ale rozdzielił nas jeden z jego ludzi. Andrew zagroził, że jeśli się wycofam to pożałuję tego. Gdy zawróciłem chcąc iść do domu ktoś złapał mnie za gardło zaczynając mnie dusić. Zemdlałem, jednak najwidoczniej nie chciał mnie udusić, bo obudziłem się tutaj.

Patrzyłam na niego zaskoczona analizując wszystko co usłyszałam. Nagle wszystko zrobiło się bardziej zagmatwane.

- Widział pan twarz? Był to ktoś z Lisów? Może zawrócili jednak? - zapytałam.
- Nie sądzę. Patrzyłem jak odchodzą i znikają po drugiej stronie rzeki, a zaatakowano mnie dokładnie chwilę po tym. To nie możliwe, żeby był to ktoś z gangu, a sprawca miał kominiarkę na sobie i jedyne co zapamiętałem to jego oczy. - odpowiedział Higins.

Odwróciłam wzrok spoglądając na Marka, który był równie zszokowany jak ja. Nie spodziewałam się, że usłyszę coś takiego z ust Pana Higinsa. Sądziłam, że tylko potwierdzi moje przypuszczenia, ale wszystko nagle się skomplikowało. Zaczęłam zastanawiać się od razu kim był napastnik i dlaczego darował mu życie. Dlaczego chciał tylko go przydusić, ale nie zabić? To wszystko musiało mieć jakiś sens, którego nie byłam w stanie jeszcze dostrzec.

- Czy rozpoznały pan oczy napastnika? - zapytał brunet odkładając notes.
- Myślę, że tak. - odpowiedział kiwając głową.
- W takim razie na pewno jeszcze się do Pana odezwiemy. Dziękujemy. Damy Panu odpocząć na razie. - odparłam wstając z krzesła.
- Złapiecie go? - zapytał jeszcze mężczyzna zanim zdążyliśmy wyjść z sali.
- Zrobimy co w naszej mocy. Obiecujemy. - pokiwałam głową uśmiechając się do niego.

Gdy wyszliśmy ze szpitala westchnęłam zatrzymując się po chwili. Miałam w głowie tysiące myśli i nie wiedziałam jak to wszystko poukładać.

- Czyli wszystko się komplikuje. - westchnął stając przede mną.
- Wydawało się to takie proste, ale okazuje się, że jest w tym jakiś głębszy sens. Musimy się dowiedzieć czy napastnikiem była osoba, której się naraził, jaki był motyw i dlaczego go nie udusił. - odparłam krzyżując ręce na piersi.
- Faktycznie jest to dość dziwne. Tylko go poddusił, ale jaki był tego sens.
- Nie mam pojęcia, ale się dowiem. - stwierdziłam pewnie ruszając przed siebie razem z Markiem.

W tamtym momencie byłam zdeterminowana i zmotywowana, żeby odkryć prawdę, jednak nie wiedziałam do czego doprowadzi mnie to śledztwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top