Lisa

Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Byłam podekscytowana, gdyż profesor Jisoo szybciej niż sądziłam udało się zbadać próbki, które jej dałam. Chciałam jak najszybciej znaleźć się już w szkole i dowiedzieć się wszystkiego.

Zbiegłam na dół siadając do stołu gdzie siedziała już moja siostra i tata. Mama zapewne krzątała się jeszcze po kuchni przygotowując śniadanie.

- Dzisiaj wyjątkowo wcześnie wstałaś. - zaśmiał się.
- Owszem, mam jeszcze dodatkowe zajęcia z literatury. - odparłam uśmiechając się nalewając sobie kawy do kubka.

Mój tata pokiwał tylko głową uśmiechając się po czym wrócił do czytania gazety. Spojrzałam dyskretnie na siedzącą obok mnie Jihyo. Zastanawiałam się czy powinnam zacząć jakoś rozmowę na temat Daniela. Jednak mimo wszystko obawiałam się jej reakcji. Mogła mnie źle zrozumieć, a tego bym oczywiście nie chciała.

- Spotykasz się też dzisiaj z Danielem? - zapytałam próbując normalnie zacząć rozmowę.
- Owszem, jak codziennie. - odparła obojętnie pijąc swoją kawę.
- Widziałam go ostatnio. Kupił chyba nową kurtkę, prawda? - zapytałam ostrożnie spoglądając na nią.
- Tak, poprzednia podarła mu się, gdy jechał przez las, więc musiał kupić sobie nową. - odpowiedziała podnosząc na mnie wzrok.
- Ohh, rozumiem. Mam nadzieję, że dasz mi się kiedyś z nim przejechać. Uwielbiam szybką jazdę. - zaśmiałam się starając się, żeby zabrzmiało to naturalnie.
- Jasne, czemu nie. - odparła uśmiechając się delikatnie.

Odetchnęłam po chwili skupiając się na śniadaniu, które postawiła na stole moja mama. Uśmiechnęłam się do siebie dumna z tego czego udało mi się dowiedzieć. Czyli niestety Daniel był w lasie, a w każdym razie przejeżdżał tamtędy. To sprawiło, że musiałam z nim porozmawiać. Kiedy ostatni raz był w lesie Foxy i dlaczego tam był.

- Nasz niekompetentny szeryf był wczoraj na Południu, ale nie aresztował ani jednej osoby. - mruknęła moja mama siadając przy stole.

Przewróciłam oczami wiedząc, że znów zaczyna się ta sama śpiewka co każdego dnia niemalże.

- Jak miał kogoś aresztować bez dowodu? - zapytałam spoglądając na nią.
- Zeznania Pana Higinsa to nie wystarczający dowód? - prychnęła wkładając sałatkę na talerz.
- Nie mamo. To nie jest dowód. - odparłam wzdychając.
- To tylko kwestia czasu zanim znów ktoś ucierpi i nie daj boże będzie to ktoś z nas. Wtedy wspomnicie moje słowa. - odparła wbijając widelec w pomidora.
- Muszę już iść. Nie chcę się spóźnić. - odparłam zabierając torbę.

Wzięłam jeszcze łyk kawy po czym wyszłam z domu. Odetchnęłam krzyżując ręce na piersi, a następnie ruszyłam przed siebie w kierunku szkoły. Skoro policja już była na Południu wiedziałam, że muszę działać szybciej. Musiałam znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, żeby ruszyć znów naprzód. Miałam też cichą nadzieję, że Jennie uda się czegokolwiek dowiedzieć. Zastanawiałam się czy pamiętała o naszym dzisiejszym spotkaniu. Łudziłam się oczywiście, że tak i naprawdę ją spotkam.

Gdy weszłam do szkoły skierowałam się od razu do sali chemicznej. Była tam już profesor Jisoo trzymając w dłoniach plik kartek.

- Dobrze, że już jesteś Liso. Mam to o co prosiłaś i sądzę, że zainteresują cie wyniki. - odparła, gdy stanęłam naprzeciwko niej po czym wręczyła mi dokumenty.

Od razu zaczęłam czytać to co było na nich napisane.
Otworzyłam szeroko oczy, gdy przeczytałam, że jedna próbka krwi należy do Pana Higinsa, a druga do nieznanego mi człowieka.
Andrew Scoot.
Kompletnie nic mi to nie mówiło. Jednak może Jennie będzie coś wiedziała. Miałam nadzieję, ponieważ to mogła być osoba, która stała za pobiciem Higinsa.

- Dziękuję pani bardzo. Naprawdę mi pani pomogła. - odparłam uśmiechając się do niej.
- Nie ma za co, ale pamiętaj, żeby uważać Lisa. Ktokolwiek napadł na pana Higinsa jest niebezpieczny, więc nie pakuj się w żadne kłopoty. - odparła spoglądając na mnie zmartwiona.
- Niech się pani nie martwi. Wiem co robię i wszystko będzie dobrze. - odpowiedziałam po czym wyszłam z sali idąc w kierunku redakcji szkolnej gazetki.

Musiałam o wszystkim powiedzieć Markowi. Może on będzie coś wiedział o nijakim Andrew Scott'cie. Albo mógłby zapytać swojego taty o to kim jest i co mógłby mieć wspólnego z pobiciem.
Gdy weszłam do pomieszczenia od razu zauważyłam Marka.

- Mam niesamowite wieści. Wiem do kogo należy krew, którą znalazłam w lesie. - odparłam podchodząc do niego i dopiero wtedy zauważyłam siedzącego przy biurku czarnowłosego chłopaka.
- Świetnie, w takim razie zanim nam opowiesz, poznaj mojego wspólnika, to jest Seoho. - odparł Mark uśmiechając się.
- Miło mi poznać. - podał mi dłoń uśmiechając się szeroko.
- Lisa, mnie również. - zaśmiałam się spoglądając na niego.

Tylko niektórzy ludzie mają coś takiego w spojrzeniu, że od razu darzy się ich zaufaniem. Seoho był właśnie jedną z tych osób. Tak łagodnego i przyjaznego spojrzenia dawno nie widziałam.

- Więc jak już wiecie znalazłam w lesie ślady krwi. Profesor Jisoo sprawdziła dla mnie do kogo należą i tak jak się spodziewałam jedna próbka należy do Pana Higinsa, a druga do nijakiego Andrew Scotta, ale nie mam pojęcia kim on jest. Może wy wiecie? - zapytałam spoglądając na nich.
- Nic mi to niestety nie mówi. - odparł Seoho opierając się o fotel.
- Mnie też nie, ale postaram się dowiedzieć. Zapytam jakoś dyskretnie tatę albo brata. - stwierdził Mark krzyżując ręce na piersi.
- Dzisiaj spotkam się z dziewczyną z Południa. Może ona czegoś się dowiedziała. - westchnęłam opierając się plecami o biurko.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Co jeśli coś Ci się stanie? - zapytał zmartwiony Mark.
- Nie przejmuj się. Wiem co robię. To nasze jedyne wyjście. Musimy działać razem. Szeryf Changmin był już na Południu czyli to oznacza, że ludzie wiedzą o napaści na Pana Higinsa.
- Lisa ma rację. Ludzie zaczną teraz plotkować i panikować jeszcze bardziej. Czym prędzej złapiemy sprawcę tym lepiej. - dodał Seoho.
- Dziękuję. Już go lubię. - zaśmiałam się spoglądając na nich.
- Ktoś zamawiał kawę? - zapytał LeeDo wchodząc nagle do środka.
- Owszem! Ja! - zawołał Mark uśmiechając się po chwili biorąc od niego dwa kubki. - LeeDo to jest Seoho mój wspólnik. - dodał, gdy podał chłopakowi kawę.
- Miło mi. - odparł ujmując dłoń bruneta.

Spojrzałam na LeeDo lekko zaskoczona, gdy przez chwilę po prostu wpatrywał się w niego. Starałam się jak mogłam ukryć uśmiech, który mimo wszystko pojawił się na mojej twarzy.

- Tak... Mnie również. - zaśmiał się nagle drapiąc się po karku.

Rzuciłam porozumiewawcze spojrzenie Markowi, który także się uśmiechnął poruszając lekko brwiami. Przygryzłam wargę, żeby się nie roześmiać. Wiedziałem, że potem wpadnę do niego, żeby wypytać go o wszystko, ale niestety musiałam iść.

- W takim razie wy sobie pogadajcie, a ja musze lecieć na trening. - odparłam klepiąc blondyna po ramieniu.
- Do zobaczenia Lili. - zawołał jeszcze Mark zanim wyszłam.

Pomachałam im po czym ruszyłam szybkim krokiem w kierunku sali gimnastycznej. Dziś był właśnie ten dzień, w którym miałam się dowiedzieć która z nas zostanie kapitanem. Miałam ogromną nadzieję, że mimo wszystko będę to ja. Nie przejmowałam się już Hwasą. Wiedziałam, że jeśli nie wygra to mnie w końcu zniszczy, ale nie obawiałam się. Byłam już inną osobą.

Gdy weszłam na salę w stroju treningowym wszystkie dziewczyny były już w środku. Włącznie z Hwasą. Uśmiechnęłam się zarzucając blond włosami po czym ruszyłam do nich pewnym krokiem kręcąc biodrami.

- Jesteś w końcu. Co się działo przez ostatnie dni, że tak znikałaś? - szepnęła Rose, gdy stanęłam obok niej.
- Bardzo dużo, ale opowiem Ci o tym później. - odpowiedziałam uśmiechając się.

Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie, ale zaśmiała się odwracając wzrok.

- W porządku. Skoro wszystkie już jesteśmy możemy zaczynać. Naradziłyśmy się z dziewczynami i wspólnie podjęłyśmy decyzję. - odparła Sua stając na środku.

Stresowałam się tak bardzo jak podczas swojego pierwszego występu. Gdzieś w duszy trzymałam kciuki za własną wygraną, ale z drugiej strony wiedziałam jak duże wpływy ma Hwasa.

- Kapitanem naszej drużyny zostaje... Lisa! - zawołała Sua i wszystkie po chwili zaczęły klaskać.

Przez moment nie docierało do mnie to co właśnie powiedziała. Dopiero, gdy Rose popchnęła mnie lekko w kierunku Suy uśmiechnęłam się szeroko kłaniając się przed resztą.

- O matko... Tak bardzo się cieszę. Nawet nie macie pojęcia. Jest mi niezmiernie miło, że zaufałyście mi i obiecuję, że zrobię wszystko, żeby was nie zawieść. - odparłam uśmiechając się szeroko spoglądając na każdą z nich pokolei.

Gdy mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem Hwasy moja mina lekko zbladła, ale pewność w oczach pozostała niezmienna.

- Gratuluję ci Liso. Na pewno będziesz cudowną panią kapitan. - odparła brunetka podchodząc do mnie ściskając moją dłoń.

Obdarowała mnie najsztuczniejszym uśmiechem jaki widziałam, a moją dłoń ścisnęła tak mocno, że przez chwilę myślałam, że mi ją złamie. Wiedziałam, że Hwasa tak po prostu tego nie zostawi. Nie zapomni od tak, że przegrała ze mną, bo przecież ona nigdy nie przegrywała.

- W takim razie zacznijmy nasz pierwszy trening z nową panią kapitan. - zawołała Mia uśmiechając się szeroko.

Wszystkie zgodnie pokiwały głowami. Stanęłam na czele dumna jak paw, a gdy usłyszałam muzykę zaczęłam tańczyć nasz układ najlepiej jak tylko potrafiłam chcąc raz a dobrze udowodnić im, że naprawdę na to zasłużyłam i dokonały właściwego wyboru.
Po mojej głowie krążyło dużo myśli, które próbowały wytrącić mnie z równowagi. To wszystko co działo się teraz wokół mnie mogło niejedną osobę przytłoczyć, ale nie mnie. Okazało się, że jestem silniejsza niż tak naprawdę sądziłam. Na pierwszy rzut oka może dla innych byłam typową, grzeczną, dobrze wychowaną blondyneczką z dobrej rodziny, jednak tak naprawdę byłam silną i niezależną kobietą, która potrafiła sobie sama poradzić.

Po skończonym treningu poszłam do szatni, żeby się przebrać. Gdy odwróciłam się, żeby związać włosy gumką nagle moja szafka zamknęła się z impetem, a ja podskoczyłam zaskoczona. Dopiero, gdy minęła mnie Hwasa zrozumiałam co się stało.

- Radzę ci teraz na nią uważać. - odparła Rose spoglądając na mnie.
- Nie zamierzam się wycofać. Może mnie nawet pobić, a ja i tak nie odpuszczę. - stwierdziłam wrzucając gumkę do torby zarzucając ją na ramię.
- No proszę, tak trzymać lwico. - zaśmiała się obejmując mnie ramieniem.

Zaśmiałam się również wychodząc z nią z szatni. Do końca zajęć miałam doskonały humor. Nie przejmowałam się ani Hwasą ani nikim innym. Skupiałam się za to na analizowaniu po raz kolejny okoliczności dokonania ostatniego pobicia w Everglow. Wciąż brakowało mi wielu kawałków tej układanki, ale miałam mimo wszystko nadzieję, że Jennie powoli pomoże mi poukładać wszystko w całość. Rozwiązanie przecież nie mogło być aż takie trudne.

Gdy wyszłam ze szkoły razem z Rose było już późno. Wiedziałam, że będę musiała pójść w kierunku lasu, ale tak, żeby niczego nie podejrzewała. Oczywiście miałam zamiar o wszystkim jej powiedzieć, ale to nie był najlepszy moment.

- Gratulacje dla pani kapitan! - zawołał nagle LeeDo podbiegając do nas.
- Dziękuję, ale teraz będę musiała uważać, żeby przypadkiem nie stracić głowy. - zaśmiałam się spoglądając na niego.
- Cóż, Hwasy na pewno nie pozbędziesz się zbyt łatwo. - odparł idąc obok mnie.
- Może, ale Lili jest silniejsza i bardziej uparta niż ona. - stwierdziła Rose uśmiechając się.
- Cóż z tym byciem upartą się zgodzę. - odparłam pewnie unosząc podbródek.

Nagle coś mi się przypomniało, gdy spojrzałam na LeeDo. Uśmiechnęłam się zadziornie po czym zaczęłam niby przypadkowo nowy temat.

- W ogóle poznałam dzisiaj wspólnika Marka.
- Naprawdę? Jaki on jest? Jak w ogóle ma na imię? - zapytała zaciekawiona Rose.
- Ma na imię Seoho i jest naprawdę uroczy, prawda LeeDo? - odparłam przenosząc na niego wzrok uśmiechając się dumnie.

Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony po czym natychmiast uciekł wzrokiem.

- Jest bardzo miły. - odparł po czym odchrząknął.
- No jasne. Na pewno. - zaśmiałam się.
- Awww, LeeDo się zauroczył. - dodała Rose kładąc dłonie na policzkach.
- Uhh dajcie spokój. Znam go zaledwie jeden dzień. - prychnął krzyżując ręce na piersi.
- Więc chyba musisz częściej przynosić im kawę. - stwierdziłam, gdy znaleźliśmy się po chwili pod moim domem.
- Do zobaczenia jutro w takim razie. - odparła Rose przytulając się do mnie.
- Odprowadzę cię jeszcze kawałek. - dodał LeeDo po czym oboje ruszyli przed siebie.

Podeszłam do drzwi czekając przez kilka chwil aż się oddalą po czym zawróciłam szybkim krokiem idąc w kierunku lasu Foxy. Zaczęło się już ściemniać, więc przez moment obawiałam się, że mogę się spóźnić. Jednak, gdy dotarłam na miejsce i nikogo nie zastałam odetchnęłam. Stwierdziłam, że poczekam na nią, więc oparłam się o pień drzewa rozglądając się dookoła.

Po kilkunastu minutach czekania zaczęłam się denerwować. Przez moją głowę przechodziły różne myśli i pojawiła się nawet taka, że dziewczyna po prostu się nie pojawi. Wciąż, jednak tliła się we mnie nadzieję, ale jak to mówią ona przecież umiera ostatnia.
Może jednak mimo wszystko byłam głupia tak łatwo komuś ufając. Może faktycznie nie powinnam tego robić tylko zająć się tym sama.

Gdy miałam już odejść nagle usłyszałam trzask. Jakby pod czyjąś stopą złamała się gałązka. Poczułam jak moje serce przyspiesza bicie i gotowa byłam uciekać, gdy zobaczyłam jak zza drzew po drugiej stronie rzeki wyłania się postać ubrana na czarno. Stałam w miejscu patrząc jak zwinnie przeskakuje przez rzekę po kamieniach i staje kilka metrów ode mnie. Gdy ściągnęła maskę i kaptur z głowy uśmiechnęłam się widząc Jennie i jej ciemne oczy.

- Co słychać mała? - odparła unosząc kącik ust.
- Przez chwilę myślałam, że nie przyjdziesz. - odpowiedziałam nieśmiało.
- Wybacz, musiałam wydostać się z miasta tak, żeby nikt nie zauważył. Co mimo wszystko nie jest wcale takie proste.
- Nie szkodzi, rozumiem. - odparłam kiwając głową.
- Więc może ty zacznij. Udało Ci się sprawdzić próbki tej krwi? - zapytała poprawiając ruchem dłoni włosy.
- Owszem i jedna z nich należy do Alfreda Higinsa. Co oznacza, że był tutaj i faktycznie został pobity. Ale była jeszcze jedna próbka krwi i ona należy do kogoś innego. Do osoby, której nie znam. - odpowiedziałam spoglądając na nią.
- Kogo?
- Kogoś kto nazywa się Andrew Scott.

Jennie spojrzała na mnie otwierając szeroko oczy.

- Zaraz, zaraz... Andrew Scott? - zapytała zaskoczona, żeby się upewnić.
- No tak. Znasz go?
- Tak znam. Andrew Scott jest przywódcą drugiego największego gangu na Południu. Gangu Lisów. Wszystko układa się w całość... - odparła przesuwając dłońmi po włosach zaczynając chodzić.
- Jak to? Dowiedziałaś się czegoś? Co on ma wspólnego z pobiciem? - zapytałam zdezorientowana.
- Udało mi się dowiedzieć, że od jakiegoś czasu Lisy są odpowiedzialne za transport narkotyków poza teren miasta. Hinigs pracował razem z nimi. Był ich przemytnikiem. Albo robił to z własnej woli albo musieli coś na niego mieć, żeby go zmusić. Gdy chciał się wycofać musieli go pobić. - odparła spoglądając na mnie.

Patrzyłam na nią kompletnie zaskoczona w głowie analizując wszystko to co właśnie usłyszałam. To wszystko miało sens. Czyli przywódca tego gangu pobił Higinsa, gdy nie chciał już rozwozić dla niego narkotyków. Więc miałyśmy rozwiązanie tej sprawy. Musiałam o wszystkim powiedzieć szeryfowi.
Jednak niestety mimo wszystko okazało się, że to ktoś z Południa był odpowiedzialny za pobicie, ale to człowiek z Północy przemycał narkotyki. W mojej głowie pojawiła się genialna myśl.

- Pójdę jutro do Higinsa i wypytam go o to. - stwierdziłam spoglądając na dziewczynę.
- Sądzisz, że coś Ci powie? - prychnęła krzyżując ręce na piersi.
- Uwierz mi, potrafię być bardzo przekonująca. - odparłam uśmiechając się do niej pewnie.

Jennie uniosła brew, a po chwili na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Miałam kolejny trop, który mógł doprowadzić mnie do rozwiązania tej sprawy. Wszystko wydawało się tak proste i oczywiste. Czas miał jednak pokazać jak bardzo się myliłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top