Lisa
Gdy rano razem z Rose zeszłam na dół przy stole czekała już reszta mojej rodziny. Usiadłyśmy witając się uprzednio z domownikami zaczynając jeść śniadanie.
- Słyszałem, że wróciłyście wczoraj dość późno. - zaśmiał się mój tata spoglądając na mnie.
- Oh... Tak... Trochę zajęło nam skończenie projektu. - odparłam uśmiechając się nalewając sobie kawy do kubka.
- Nie powinnyście chodzić tak późno po ulicach miasta. Zwłaszcza nie po tym co stało się dwa dni temu. - odezwała się moja mama biorąc do ręki pałeczki.
- Jak to? Co takiego się stało? - zapytała Jihyo.
- Nasz szanowany sąsiad, pan Higins został pobity i przebywa obecnie w szpitalu. - odpowiedziała spoglądając na każdego z nas.
- Co? O czym ty mówisz Irene? - zapytał mój ojciec zaskoczony.
Wzięłam łyk kawy słuchając co ma do powiedzenia moja mama.
- Wyszedł w nocy na spacer i ktoś go napadł i pobił. Jedyne co zobaczył przed tym jak zemdlał to zarys osoby, która miała na sobie czarną, skórzaną kurtkę. Wszyscy wiemy kto to zrobił. - prychnęła szyderczo.
- O czym ty mówisz mamo? Znów twierdzisz, że to ktoś z Południa? - westchnęła Jihyo.
- Jestem tego pewna. Powiem więcej. To na pewno był ktoś z gangu Wilków, ponieważ oni noszą właśnie takie kurtki ze swoim symbolem wyszytym na plecach.
Zaczęłam powoli analizować wszystko co mówiła moja mama. Zbieg okoliczności sprawił, że wczoraj spotkaliśmy jednych z nich na terenie naszego miasta. Jednak czy gdyby byli odpowiedzialni za pobicie Pana Alfreda to czy wracaliby tutaj następnego dnia? To nie miało kompletnie sensu. Poza tym po co mieliby pobić samotnego mężczyznę w wieku czterdziestu lat. Moja mama jak zwykle rzucała oskarżeniami na prawo i lewo, ale ja potrzebowałam niepodważalnych dowodów i miałam zamiar dowiedzieć się więcej.
- To jeszcze nie jest dowód, że to ktoś z nich. - stwierdziłam spoglądając na nią.
- O czym ty mówisz Lisa? Kto inny miałby to zrobić? - zapytała zaskoczona.
- Ktokolwiek mógł. W naszej części miasta ludzie także noszą czarne, skórzane kurtki. To żaden dowód, że zrobił to ktoś akurat z Południa. Poza tym po co mieliby to zrobić? - zapytałam biorąc do ust kawałek omleta.
- To kwestia czasu zanim znajdziemy sprawcę. Napisałam już artykuł, który zostanie opublikowany już dziś. - odparła dumnie.
- Co takiego? Dlaczego to zrobiłaś? Nie masz podstaw, żeby ich oskarżać. - stwierdziłam lekko oburzona jej zachowaniem.
- Trzeba ostrzec przed nimi naszych mieszkańców. - odpowiedziała pewnie.
- Rzucając te bezpodstawne oskarżenia nie zrobisz nic dobrego. - prychnęłam.
- Przestańcie w końcu. Czy chociaż raz możemy zjeść normalne śniadanie? - westchnęła moja siostra.
- Jihyo ma rację. Uspokójmy się. - dodał ojciec.
- My już pójdziemy. Nie chcemy się spóźnić do szkoły. Chodź Rose. - odparłam wstając od stołu zakładając torbę na ramię.
- Dziękuję bardzo za gościnę. - odezwała się jeszcze różowowłosa uśmiechając się.
- Nie ma za co kochanie. - odpowiedziała moja matka.
Przewróciłam oczami wychodząc z domu. Męczyło mnie czasami jej zachowanie. Rozumiałam to, że była dziennikarką i szukała sensacji, ale potrzebowała jeszcze silnych argumentów przed publikowaniem artykułów, a jak na razie rozpuszczała tylko plotki.
- Lisa, może to ma związek z tymi osobami z Południa, których spotkaliśmy wczoraj. - odparła Rose, gdy szłyśmy w kierunku szkoły.
- To nie ma sensu Rose. Czy gdyby to zrobili i pobili Pana Higinsa to czy wracaliby tak po prostu następnego dnia? - zapytałam spoglądając na nią.
- Cóż... To byłoby dość... Nierozważne. - stwierdziła.
- Właśnie. Nie kupuje tego i zamierzam dowiedzieć się więcej na ten temat.
- Jak zamierzasz to zrobić? - zapytała zaskoczona.
- To proste. Poproszę o wsparcie pewną osobę, która pracuje w szkolnej gazetce i szuka akurat dobrego tematu, a to jest świetny temat. - odparłam uśmiechając się.
- Ah no tak. - zaśmiała się.
Pokiwała lekko głową zaskoczona po czym złapałam ją pod ramię pokonując resztę drogi do szkoły. Na korytarzu rozdzieliłyśmy się, ponieważ Rose musiała załatwić pewną sprawę z profesor MinJi. Ja natomiast udałam się do redakcji naszej szkolej gazetki gdzie przebywał już Mark. Uśmiechnęłam się wchodząc do środka i zamykając drzwi za sobą.
- Mark mam propozycje i myślę, że cię ona zainteresuje. - odparłam kładąc swoją torbę na stoliku po czym oparłam się o niego plecami.
- Zamieniam się w słuch w takim razie. - odpowiedział stając naprzeciwko mnie.
- Tylko proszę cię na razie o dyskrecję.
- Oczywiście. - pokiwał głową krzyżując ręce na piersi.
- Więc... Dwa dni temu pan Alfred Higins został pobity. - zaczęłam.
- Co takiego? Naprawdę? - zapytał zaskoczony.
- Moja mama dzisiaj mi o tym powiedziała. Mężczyzna zeznał, że zanim zemdlał zobaczył postać w czarnej, skórzanej kurtce i oczywiście dla mojej mamy sprawa jest dość jasna kto to zrobił. - westchnęłam opierając dłonie o stolik.
- Ktoś z Południa... Ale ty uważasz inaczej prawda? - zaśmiał się spoglądając na mnie.
- Ja po prostu nie rzucam oskarżeniami na prawo i lewo jak moja mama. Ja potrzebuje dowodów. - odparłam pewnie.
- Tutaj się z tobą zgodzę. W takim razie bierzemy te sprawę. Rozwiążemy ją we trójkę. - odpowiedział zacierając dłonie.
- We trójkę? - zapytałam zaskoczona.
- Owszem, jeszcze mój wspólnik. Jako redaktorzy tej gazetki działamy razem. - odparł stając obok mnie.
- W porządku. Każde wsparcie się przyda, ale zachowujemy nasze działania w tajemnicy. - przypomniałam mu uśmiechając się.
- Oczywiście, wprowadzę go w sprawę, gdy przyjdzie.
- Świetnie, mam już nawet pomysł gdzie zaczenimy śledztwo. - zaśmiałam się.
- Doprawdy? Gdzie?
- Tam gdzie to się zaczęło.
- Wiesz gdzie pan Higins został pobity? - zapytał zaskoczony.
- Nie, ale dowiemy się tego. Spotykamy się po lekcjach przed budynkiem szkoły. - odparłam zarzucając torbę na ramię po czym ruszyłam do wyjścia z sali.
- Jasne, do zobaczenia.
Wyszłam z redakcji uśmiechając się szeroko. Wiedziałam, że z pomocą uda nam się rozwiązać te sprawę. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale czułam, że tak należy postąpić. Chciałam też zmienić postępowanie mojej mamy, a to mogło pomóc. Może przestałaby widzieć tylko winę w ludziach z Południa.
Gdy odwróciłam się chcąc ruszyć przed siebie korytarzem moje spojrzenie spotkało się z tym Hwasy, która zmierzała w moim kierunku na wysokich obcasach. Westchnęłam zmuszając się do uśmiechu.
- Hej Lili. Jak się dzisiaj czujesz? - zapytała stając naprzeciwko mnie.
- W porządku, miło, że pytasz. - odpowiedziałam spoglądając na nią.
- Mam nadzieję, że podjęłaś dobrą decyzję i postanowiłaś się wycofać z wyborów do tytułu kapitana. - zaśmiała się zarzucając włosami.
- Co takiego? Nie, wciąż mam zamiar spróbować. - odparłam pewnie krzyżując ręce na piersi.
Wzrok Hwasy na chwilę się zmienił. Błysnął w jej oczach gniew, który znów zmienił się w udawaną radość i uprzejmość. Przyznam, że zaskoczyło mnie to, ale pozostawałam nieugięta.
- Jesteś niezwykle odważna Lili. Obyś wiedziała co robisz, bo jeśli nie ja zostaje kapitanem to możesz tego gorzko pożałować. - odparła pochylając się lekko w moim kierunku po czym odwróciła się na pięcie odchodząc szybkim krokiem.
Odetchnęłam przeczesując dłonią swoje blond włosy. Ja też miałam nadzieję, że wiem co robię. Hwasa była w stanie mnie po prostu wykończyć, ale nie miałam zamiaru jej na to pozwolić. Nie chciałam się bać, a potem żałować, że nie walczyłam o to na czym mi zależało. Miałam zamiar pokazać jej, że potrafię się jej postawić.
Ruszyłam do klasy, w której miały odbyć się zajęcia z historii z naszym wychowawcą. To były moje ulubione lekcje. Lubiłam słuchać jak Pan Park opowiadał o przeszłości naszego miasta. Robił to z niezwykłym zaangażowaniem przez to aż chciało się go słuchać.
Usiadłam w pierwszej ławce czekając na Rose, która pojawiła się po chwili zajmując miejsce obok mnie.
- Rozmawiałaś z Markiem? - zapytała spoglądając na mnie.
- Owszem, zgodził się. Pomoże nam też jego nowy wspólnik, więc mam nadzieję, że uda nam się czegoś dowiedzieć. - odparła uśmiechając się.
- Mam nadzieję, że wam się uda.
- Dzień dobry kochani. - odparł brązowowłosy mężczyzna wchodząc do sali.
Uśmiechnęłam się od razu na widok profesora Parka. Był najmłodszym nauczycielem w naszej szkole i często pozwalał mówić nam do siebie po imieniu, więc czasami mówiliśmy Jinyoung. Jednak z szacunku ja starałam się pamiętać, aby mówić profesorze albo panie Park.
- Dzień dobry Panie Park. - odparliśmy jednocześnie.
Gdy zaczął chodzić po sali i opowiadać nam o rewolucji francuskiej ja odliczałam pierwszy raz minuty do końca zajęć. Chciałam jak najszybciej spotkać się z Markiem. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Miałam już w głowie plan, który miałam nadzieję, iż uda mi się zrealizować. Miałam tylko nadzieję, że moja mama nie dowie się o niczym. Jeśli ktoś jej powie, że maczam palce w tym wszystkim będzie chciała mnie odciągnąć od tego za wszelką cenę. Jednak ja nie chciałam się dać tak łatwo.
Gdy profesor skończył zajęcia uśmiechnęłam się szeroko chcąc od razu wyjść z sali.
- Lisa! Mogłabyś poświęcić mi chwilkę? - zapytał nauczyciel zanim przekroczyłam próg.
Zatrzymałam się odwracając się i podeszłam do biurka przy którym stał pan Park.
- Oczywiście, o co chodzi? - zapytałam uśmiechając się do niego.
- W tym tygodniu mam sporo rzeczy na głowie i chciałem zapytać czy mogłabyś na koniec tygodnia poprowadzić za mnie jedną lekcje w ramach dodatkowej oceny?
- Cóż, z przyjemnością. Na jaki temat? - zapytałam zainteresowana.
- Na jaki tylko będziesz miała ochotę. W razie potrzeby pomogę, więc możesz przyjść do mnie w razie problemów. - odparł uśmiechając się.
W mojej głowie natychmiast pojawił się genialny pomysł. W mgnieniu oka ułożyłam sobie cały plan i wiedziałam, że to będzie coś.
- W takim razie mam już nawet pomysł. Nie zawiodę Pana. - odparłam uśmiechając się szeroko.
- Z pewnością Liso. - zaśmiał się chowając papiery do teczki.
- Na pewno przyjdę po pomoc. Do widzenia. - odparłam zarzucając torbę na ramię po czym wyszłam szybkim krokiem z sali kierując się do wyjścia z budynku.
Wiedziałam, że Mark będzie już na mnie czekał i nie myliłam się. Gdy wyszłam ze szkoły on już tam był i stał oparty o murek.
- Jestem już. - odparłam podchodząc do niego po czym ruszyliśmy przed siebie.
- Co cię zatrzymało? - zapytał idąc obok mnie.
- Profesor Jinyoung. Prosił, żebym przygotowała na koniec tygodnia jakiś temat, żeby przedstawić go potem przed klasą.
- Wiesz już czym się zajmiesz?
- Owszem. Mam idealny temat, który od dawna chciałam zgłębić. - odparłam uśmiechając się.
- No to opowiadaj. Może będę mógł pomóc. - odparł zaciekawiony.
- Zamierzam poruszyć temat przeszłości Everglow. Nikt nigdy nie mówi o tym co się wydarzyło i dlaczego doszło do podziału miasta, więc ja zamierzam się dowiedzieć co się stało i otworzyć innym oczy. - odpowiedziałam spoglądając na niego.
- To prawda. Zawsze mnie to zastanawiało dlaczego. Nawet mój ojciec nigdy o tym nie mówi, ale jeśli chcesz mogę spróbować się czegoś dowiedzieć. - odparł uśmiechając się.
- Dziękuję. Będę naprawdę wdzięczna.
Czułam się coraz bardziej podekscytowana. Nie mogłam się czekać, żeby zacząć zbierać informacje. Musiałam zrobić listę osób, które znałam i które mogły mi jakoś pomóc. Moja mama nie wchodziła na pewno w grę. Po tym co stało się rano będzie tylko coś podejrzewać, a na pewno nie da mi żadnych odpowiedzi na moje pytania.
Gdy weszliśmy do szpitala od razu skierowaliśmy się na recepcję gdzie za blatem siedziała czarnowłosa kobieta. Kiedy podeszliśmy do niej uśmiechnęła się uprzejmie spoglądając na nas.
- Dzień dobry, w czym mogę wam pomóc? - zapytała.
- Dzień dobry, czy mogłaby nam pani powiedzieć, w której sali leży pan Alfred Higins? - zapytałam kładąc dłonie na blacie.
- Jesteście kimś z rodziny? - zapytała uśmiechając się.
- Nie, ale... - zaczęłam, ale pielęgniarka mi przerwała.
- Przykro mi, w takim razie nie mogę wam udzielić takiej informacji.
- Ale jesteśmy tutaj, żeby zbadać okoliczności popełnienia tego przestępstwa z polecenia mojego ojca, burmistrza miasta. - wtrącił się Mark uśmiechając się do kobiety.
- Tak, ale...
- Nie chciałaby chyba pani, żeby musiał się tutaj fatygować. - dodał spoglądając na nią pewnie.
Kobieta przez chwilę patrzyła na niego zastanawiając się co powiedzieć, ale spojrzała w swoje notatki podnosząc na nas wzrok.
- Sala numer 26. Tylko nie za długo. - odparła.
- Dziękujemy bardzo. - uśmiechnął się szeroko Mark po czym razem ruszyliśmy w kierunku wyznaczonej sali.
- Dobra robota panie dziennikarzu. - zaśmiałam się klepiąc go po ramieniu.
- Dzięki wspólniczko. - odparł uśmiechając się do mnie, gdy po chwili weszliśmy do sali wskazanej przed kobietę.
W łóżku leżał z zamkniętymi oczami Alfred Higins. Na twarzy miał sporo siniaków, rozcięty łuk brwiowy i wargę. Ten ktoś kto go napadł musiał być naprawdę wściekły. Albo mogło też być więcej niż jeden sprawca. Miałam nadzieję, że uda nam się czegokolwiek od niego dowiedzieć. Usiadłam na krześle obok łóżka, a Mark stanął obok mnie.
- Panie Higins. - odezwałam się na tyle głośno, aby mnie usłyszał.
Mężczyzna po chwili otworzył oczy spoglądając na nas.
- Dzień dobry. Jesteśmy tutaj, żeby zapytać Pana o to co wydarzyło się dwa dni temu. Piszmy artykuł do gazetki szkolej. - odparłam uśmiechając się lekko.
- Ah tak... Więc... Co chcielibyście wiedzieć? - zapytał cicho.
- Co Pan dokładnie pamięta? Został pan zaatakowany, więc czy widział pan sprawcę? - zapytałam chcąc jeszcze raz upewnić się.
- Cóż... Nie widziałam twarzy sprawcy... Zaatakował mnie od tyłu, a gdy odwróciłem się zobaczyłem tylko te czarną, skórzaną kurtkę. - odparł, a ja wyciągnęłam notes zapisując wszystko.
- Rozumiem... Poszedł pan na spacer, tak? Gdzie pan był?
- W lesie Foxy. - odpowiedział przełykając ślinę.
- Dlaczego pan tam poszedł sam o takiej godzinie? - wtrącił Mark.
- Lubie tam chodzić nocą, ponieważ jest tak cicho i spokojnie. Można pomyśleć i zastanowić się nad ważnymi rzeczki. - odparł.
- W jakiej dokładnie części lasu pan był? - zapytałam mając nadzieję, że będzie pamiętał.
- Przy brzegu rzeki Sweetner.
- Zauważył Pan, żeby ktoś szedł za Panem?
- Nie, nikogo nie było na ulicach Everglow o tej porze.
- A może ostatnio miał Pan jakiś konflikt z kimś? Kłócił się Pan z jakąś osobą? - zapytał Mark.
- Nie... Nie sądzę... Ostatnią osobą z jaką rozmawiałem zanim poszedłem na spacer był... Kang Daniel. - odpowiedział, a ja spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Kłóciliście się? - zapytałam zszokowana.
- Nie, po prostu... Zwróciłem mu uwagę, żeby nie parkował motoru przed moją skrzynką na listy.
Pokiwała głową zapisując wszystko. Nie wierzyłam w to, że osoba tak kochana i miła jak Daniel mogła zrobić coś takiego. To fakt, iż jeździł motorem to nosił skórzane kurtki. Jednak dlaczego miałby pobić Higinsa tylko dlatego, że zwrócił mu uwagę o parkowanie motoru. Musiałam z nim porozmawiać, ale tak, żeby Jihyo się o tym nie dowiedziała. Byłaby wściekła, gdyby dowiedziała się, że podejrzewam o pobicie jej chłopaka.
- Dziękujemy w takim razie proszę pana i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia. - odparłam uśmiechając się po czym wstałam z krzesła.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że pomogłem jakoś. - odparł uśmiechając się lekko.
- Bardzo. Do widzenia. - odezwał się jeszcze Mark po czym razem wyszliśmy ze szpitala.
- Słyszałeś to? Daniel? Niby on miałby to zrobić? - prychnęłam zaskoczona.
- Ciężko mi w to uwierzyć, ale będziemy musieli z nim porozmawiać. - stwierdził idąc obok mnie.
- Tak wiem. Ja to zrobię. Postaram się zrobić to tak, żeby niczego nie podejrzewał ani, żeby Jihyo się nie dowiedziała. - westchnęłam.
- W takim razie... Co teraz? - zapytał spoglądając na mnie.
- Teraz? Idziemy na miejsce zbrodni. - odparłam pewnie uśmiechając się do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top