NOWY MIESZKANIEC
❝ Jest tyle ludzi na świecie, a ja przyjaźnię się z takimi idiotami. ❞
~~~~<•>~~~~
Następnego dnia, w wieży od samego rana, było małe zamieszanie wywołane zdenerwowaniem Steve'a, który nie wiadomo dlaczego, stresował się przybyciem Barnes'a. Biegał od pokoju do kuchni i sprzątał, jednocześnie upierając się, że dziś to on przygotuje obiad, na co, oczywiście, nikt nie protestował.
- Steve, wiem, że jesteś zdenerwowany, ale jest dopiero dziesiąta - zaczął Hulk wchodząc do kuchni, gdzie Rogers już od dwóch godzin szorował blaty i szafki. - I zdajesz sobie sprawę, że dla nas jest to jeszcze środek nocy... - powiedział, mając na myśli resztę drużyny, znajdującej się w tej chwili w salonie.
- Wcale nie jestem zdenerwowany - odwrócił się w jego kierunku, zarzucając różową ściereczkę na ramię. Bruce posłał mu serdeczny uśmiech.
- Jesteś i wiesz o tym, a z pewnością utwierdzisz się w tym, gdy zobaczysz morderczy wzrok Clinta - powiedział uważnie go obserwując. - Idziesz? - spytał przecierając twarz i biorąc jabłko z koszyka. Poszedł do salonu, a po chwili zastanowienia Kapitan ruszył za nim.
Jednak, gdy tylko wszedł do pomieszczenia, dotarł go wzrok Bartona i momentalnie się wycofał, wpadając na Tony'ego. Kiwnął mu głową na powitanie i chciał iść dalej jednak głos Starka go powstrzymał.
- Nowy styl? - uniósł brew, lustrując Amerykę wzrokiem. Kapitan miał na sobie dresy, żółte klapki, niebieski fartuszek i ściereczkę na ramieniu. - Ciekawie - mruknął, zwracając się w kierunku kuchni. - Aha, bym zapomniał. O której będzie twój kochaś? W końcu na byle spotkanie nie wystroiłbyś się aż tak. - Zakończył ironicznym akcentem na co Rogers wywrócił oczami, jednocześnie delikatnie się rumieniąc na pojęcie " kochaś ".
- W sumie to nie jestem pewny, ale najpewniej pod wieczór, a teraz wybacz, ale muszę się ewakuować zanim dopadnie mnie gniew Clinta...
- Właściwie to wolałbym, abyś poszedł razem ze mną do pozostałych. Musimy uzgodnić kilka rzeczy, zanim, sam wiesz kto, się pojawi - przerwał mu Tony nie dając mu nawet skończyć myśli o zagniewanym Bartonie i o tym co może mu zrobić. Steve westchnął i, mimo że nie chciał to był zobowiązany do pójścia za nim.
- Coś ty im zrobił? - zadał pytanie Stark, gdy tylko ujrzał pozostałych siedzących na kanapie i patrzących w skupieniu na czarny ekran telewizora.
- Tak jakby obudziłem ich - odparł Steve pocierając kark. Tony odwrócił się w jego kierunku z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Wiedziałem, że nie jesteś za mądry, ale żeby aż tak? - Po chwili wpatrywania się w Rogersa, Tony przeniósł uwagę na Avengersów. - Dobrze wiem, że nie wszyscy zgadzają się z moją decyzją - mówiąc to spojrzał znacząco na Clinta. - Ale sądzę, że powinniśmy ustalić jedno.
- Związać i zamknąć w jednym z pokoi, Steve'a na tydzień, abyśmy mogli odespać te trzy godziny? - zasugerował łucznik, wbijając swe spojrzenie w Kapitana.
- Nie obejrzysz dziś dobranocki, Legolasie i, wtedy odeśpisz - powiedział Tony, na co Bruce parsknął śmiechem, a Natasha próbowała powstrzymać uśmiech cisnący jej się na usta, Clint tylko wywrócił oczami, a skomentowanie swojej ksywki odpuścił, bo wiedział, że Stark nie przestanie go tak nazywać. - Chodziło mi o to, że na początku lepiej mu nie dogryzajcie, postarajcie się być mili chociaż przez dwa dni - dokończył machając rękami, a następnie ignorując słowa o swoim zachowaniu, wyszedł kierując się do swojego laboratorium.
xxx
Przy obiedzie za dużo się nie zmieniło, Tony ignorując wszystkich błądził w swoich myślach, Clint rzucał Rogersowi groźnie spojrzenie, Natasha, Bruce i Pepper rozmawiali o tym co będą jutro robić z gościem i nowym mieszkańcem, a Kapitan ze zdenerwowania nie mógł nic przełknąć. Sam nie wiedział czym tak naprawdę się stresował. Próbował sobie wmówić, że to tylko jego przyjaciel i nie ma się czego bać, ale gdy tylko w przypominał sobie jego usta rozciągnięte w uśmiechu jego serce wykonywało jakieś dziwne fikołki, a myśl o tym, że teraz będzie widział go codziennie wcale nie pomogła.
Nagle jego rozmyślania przerwał głoś JARVIS'a informujący ich o tym, że ktoś próbuje wejść do środka. Każdy wiedział o kogo chodzi, jednak zanim zdążyli zareagować Tony się odezwał.
- Nie przerywajcie sobie, zaraz będę - powiedział niby od niechcenia,a chwilę później już go nie było. Steve westchnął z ulgą, a jednocześnie poczuł jakby ktoś wbił mu igłę w serce.
Anthony szedł korytarzem w kierunku Barnesa, klnąc na siebie w myślach. Idąc nie mógł uwierzyć, że był na tyle głupi, by pokazać, że w jakimś stopniu jest zainteresowany przybiciem Bucky'ego.
- JARVIS wpuść naszego gościa i przyprowadź go do mnie - powiedział, wchodząc do windy, by chwilę później być na dole. Usiadł na jednej z kanap i czekał. Po kilku minutach drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł wysoki mężczyzna.
Tony wstał i skinął mu na powitanie, a w jego głowie od razu pojawiły się niechciane obrazy. Szybko jednak się zreflektował.
- Nie myśl sobie, że wyszedłem ci na spotkanie. Raczej jestem tutaj, by doprowadzić cię do twojego kochasia. - Barnes zmarszczył brwi. - I pozostałych.
- A dlaczego Steve nie przyszedł? - spytał opierając się o ścianę i unosząc delikatnie prawy kącik ust ku górze.
- Masz na myśli naszą kuchareczkę? - zakpił Tony. - Był za bardzo zestresowany - powiedział patrząc w jakiś punkt za brunetem.
- A ten głos pochodzący znikąd? - Na jego usta wpełzł delikatny uśmiech kiedy lustrował Starka wzrokiem. - Nie mógł mnie tam doprowadzić?
- Wolę mieć cię na oku - mruknął, a następnie nie czekając na towarzysza, ruszył w stronę widny. Bucky podniósł torbę z białej posadzki i zarzucił ją na zdrowe ramię, idąc za Tony'm. Gdy byli już w środku i zmierzali ku górze, głos Barnes'a przebił panującą tam ciszę.
- Mogę zadać ci pytanie? - Stark skinął głową, przygryzając wargę. - Czym Steve się stresuje?
- A co ja jestem? Nie siedzę mu w głowie. - odparł tym samym kończąc tę wymianę zdań. Tak naprawdę Stark domyślał się o co może chodzić, ale nie był pewien, dlatego wołał nic nie mówić, a jedynie bliżej mu się przyjrzeć. Zerknął na swojego towarzysza, który teraz wpatrywał się w widoki za szklaną szybą, i zastanowiał się kiedy Steve zaczął patrzeć na niego, nie tylko jako na przyjaciela.
Drzwi windy się rozsunęły, a oni wyszli na korytarz, by następnie ruszyć do jadalni.
~~~~<•>~~~~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top