~29~

Muszę przyznać, że polubiłam tę dwójkę. Przyjemnie mi się z nimi rozmawiało. Nagle do pomieszczenia ktoś wszedł. Był to średniego wzrostu chłopak z brązowymi włosami. Ubrany był w żółtą kurtkę, jeansy i czarne adidasy, a na twarzy miał białą maskę z czarnymi detalami. Minął nas i bez słowa wyszedł z budynku, trzaskając za sobą drzwiami. Po chwili w pokoju pojawił się kolejny chłopak. Ten również miał brązowe włosy, na które naciągnięte były pomarańczowe gogle, zaś na ustach miał szarą bandanę.

- Siema, gdzie ten sernikojad?! - odezwał się, ściągając chustę na szyję.

- Wyszedł nieźle wkurwiony. - odparł Jeff.

- Co za kur.. - przerwał patrząc na mnie - Eee, cześć! Jestem Toby. - zaśmiał się zmieszany.

- Hej, ja Charlotte. - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.

- Uprzedzając twoje pytania.. - zaczął Candy - Tak, to TA Charlotte i aktualnie jesteśmy parą. Operator już wolny?

Toby spojrzał na niego dziwnie, ale kiwnął głową na 'tak'.

- O, super! To chodźmy do naszego staruszka! - krzyknął Roześmiany.

Candy złapał mnie za rękę i wyprowadził z salonu. Po wyjściu z pomieszczenia, moim oczom ukazał się długi korytarz i schody na górę. Wspięliśmy się, a ja zobaczyłam kolejny korytarz. Moi współlokatorzy zaprowadzili mnie pod wysokie, dębowe drzwi. Jason zapukał, a ja usłyszałam w głowie 'wejdźcie'. Zdezorientowana spojrzałam na chłopców.

- Spokojnie, on w taki sposób się komunikuje. - wyjaśnił Jason, po czym złapał za klamkę i wszyscy weszliśmy do środka.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu i śmiało stwierdziłam, że to gabinet. Przy ścianach było pełno półek z książkami, a na środku stało potężne biurko. Za nim w obracanym fotelu siedział wysoki mężczyzna w garniturze. Jego kończyny były nienaturalnie długie, a twarz.. twarz? Mogę to nazwać twarzą? Nie.. Inaczej. A jego biała jak kartka głowa, nie posiadała włosów ani twarzy. Ogółem przypominał manekina ze sklepu z garniturami. Patrzyłam na niego zszokowana, z zamyślenia wyrwał mnie jego głos w mojej głowie.

- Witajcie chłopcy. Witaj Charlotte, jak się czujesz?

- Ja, um, dzień dobry. Dobrze się czuję.

- Charlotte wie już o nas wszystko. Sama kogoś zabiła. Co prawda w samoobronie, ale jednak. - wytłumaczył Jason.

- Rozumiem. Miło cię w końcu poznać przytomną. Cieszę się, że już jest dobrze.

Spojrzałam na chłopców, niezbyt rozumiejąc o co chodzi. Na szczęście mój ukochany pospieszył z wyjaśnieniami.

- Właśnie, Lottie.. To jest Slenderman. Człow.. Osoba, która wyciągnęła nas z psychiatryka i zajęła się twoimi obrażeniami. Gdyby nie Slender I jego umiejętności, nie moglibyśmy być teraz razem.

Zszokowana spojrzałam na chłopaków, ale oni wzrokiem potwierdzali słowa błazna. W końcu odwróciłam się w stronę Slendermana. Nie miał oczu, ale przysięgam, że czułam jego spojrzenie, które przewiercało mnie na wylot. Zaczęła mnie lekko boleć głowa.

- Ja.. Dziękuję.

- Nie dziękuj, dziecko. Chłopcy, możecie na chwilę zostawić mnie z Charlotte samych?

Moi przyjaciele kiwnęli głowami i posłusznie wyszli z gabinetu.

- O co chodzi? - zapytałam.

- Posłuchaj. Potrafię czytać w myślach. Wyłapałem kilka twoich momentów z Puppeteerem. Może teraz wydaje ci się, że jest spokojny, ale to tylko gra. Śmierdzi sztucznością na kilometr. On jeszcze nie skończył, uważaj na siebie.

Patrzyłam na niego, delikatnie nie rozumiejąc. Wiedziałam jednak jedno: muszę uważać na Puppeta. Kiwnęłam głową, patrząc na mężczyznę.

- Cieszę się. Możesz odejść, do zobaczenia Charlotte.

Nie miał ust, ale mogłam wyczuć, że się uśmiecha.

- Do widzenia. - uśmiechnęłam się lekko.

Wychodząc z gabinetu wpadłam wprost w ramiona Toby'ego.

- Woo, niby masz chłopaka, a jednak na mnie lecisz. - uśmiechnął się zadziornie.

- Głupek. - mruknęłam i uderzyłam go z łokcia w brzuch, na co chłopak się zaśmiał.

- Oj nie denerwuj się tak, bo złość piękności szkodzi. Poza tym nie czuję bólu. - uśmiechnął się zwycięsko - Zaprowadzić cię do chłopaków?

Zgodziłam się, bo bałam się zgubić. Mimo, że droga była krótka, to zdążyliśmy trochę porozmawiać. Toby okazał się bardzo sympatyczny. Gdybym nie wiedziała, że jest mordercą, to w życiu bym go o to nie podejrzewała.

* * *

Minął miesiąc od mojej pierwszej wizyty w willi creepypast. Od tamtej pory byłam tam jeszcze kilka razy. Polubiłam tych morderców i wydaje mi się, że oni mnie też. Szczególnie polubiłam się z Toby'm, nawet wpadł do nas kilka razy.

Wzięłam sobie do serca słowa Slendermana i unikałam Puppeteera. Jednak w końcu coś musiało się spieprzyć.

* * *

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Gdy leniwie otworzyłam oczy, za oknem było jeszcze ciemno, a zegarek wskazywał drugą w nocy. Po chwili do środka ktoś wszedł.

- Candy.. To ty skarbie? - spytałam jeszcze lekko zaspana.

- Nie, skarbie. To ja, Puppeteer.

Gdy tylko usłyszałam jego głos, od razu się rozbudziłam i wstałam z łóżka.

- Co ty tu robisz? Czego chcesz? Wyjdź albo zacznę krzyczeć.

- To sobie krzycz. - zaśmiał się - I tak jesteśmy sami, wszyscy wyszli na polowanie.

- Nie wierzę ci. - oznajmiłam - Candy! Jason! Pomocy! Jack! - krzyczałam, ale nikt nie odpowiadał i nie przychodził.

- Już? Skończyłaś kretynko? - śmiał się.

Jego oczy w tej ciemności świeciły bardziej niż zwykle. Bałam się. Chciałam go wyminąć i wybiec z pokoju, ale gdy byłam przy drzwiach, wokół moich nadgarstków owinęły się złote nitki. Spojrzałam na Puppeteera i okazało się, że owe sznurki wychodziły z jego palców. Po chwili owinął także moje kostki. Poczułam jak unoszę się w górę.

- Zostaw mnie, błagam! - krzyczałam, ale chłopak cały czas się śmiał.

Obrócił mnie w taki sposób, że uderzyłam plecami w sufit. Bałam się. Tak cholernie się bałam.. Nagle poczułam ból w prawym nadgarstku. Spojrzałam na to i okazało się, że Puppeteer go przebił. Widziałam krew i straciłam panowanie nad ręką. Po chwili to samo stało się z drugą. Marionetkarz zaczął klaskać moimi dłońmi. Nie panowałam nad tym. Po chwili objął władzę także nad moimi nogami. Zaczął bawić się moim ciałem, jakbym była jego marionetką. Bo.. byłam nią. Nie miałam siły walczyć, krzyczeć. Po prostu wbrew swojej woli się poddawałam. Jedynie z oczu leciały mi łzy..

Bawił się mną przez godzinę, może trzy.. Nie wiem, straciłam poczucie czasu. Nie miałam już siły, chciałam umrzeć. Niemo błagałam go o zabicie mnie.

- Meh, nudzisz mnie już idiotko. Ale przynajmniej na początku było ciekawie. Cóż, pora się pożegnać Lottie.

Zobaczyłam tylko jak ktoś wchodzi do pokoju. Wydawało mi się, że to Candy. Nie byłam pewna, obraz mi się zamazywał. Potem poczułam tylko krew tryskającą z mojej szyi. Ciemność. Nie widziałam nic, wszystko stało się czarne. Czy to.. mama? Tak bardzo.. tęskniłam mamo.. zabierz.. przytul mnie ma.. mo..

Aaaa, kochani! Tak bardzo mi przykro, to już ostatni rozdział. Za chwilę opublikuję epilog i to będzie koniec przygody z tą książką. Bardzo baardzoo proszę was o komentarze z opiniami, wrażeniami. Mam nadzieję, że się podobało i nie żałujecie czytania tego.

Kocham was, Shadey

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top