~28~

Siedziałam z chłopcami w salonie i ziewając opierałam głowę na ramieniu mojego chłopaka. Oglądaliśmy jakiś film, który zbytnio mnie nie interesował, ale moich współlokatorów bardzo, więc nie chciałam narzekać. W momencie, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, Candy zabrał głos i odwrócił się do chłopaków.

- Ej, chłopaki. A może poznamy Charlotte z Sami Wiecie Kim?

Spojrzałam na błazna, nie rozumiejąc o co chodzi. Za to zabawkarz, marionetkarz oraz klaun byli bardzo zachwyceni tym pomysłem. Stwierdzili, że skoro i tak już wszystko o nich wiem, to bardzo dobry pomysł, żebym poznała tego Ktosia. Zerknęłam na Jasona, biorąc go za najrozsądniejszego w tym domu.

- Dowiesz się jutro. - powiedział tajemniczo, widząc moje spojrzenie i uśmiechnął się.

Westchnęłam, a Candy zaproponował, żebyśmy wyruszyli po obiedzie.

- Myślałam, że żyjemy już bez tajemnic.. - mruknęłam niezadowolona ich zachowaniem.

- Spokojnie cukiereczku. To nie tajemnica, a niespodzianka. - zaśmiał się Jack.

Zrezygnowana zgodziłam się i oznajmiłam, że przez ten film chce mi się spać. Poza tym było chwilę przez północą, więc pożegnałam się z chłopcami i poszłam się ogarnąć, a następnie położyć.

                           * * *

- Caaaandy, no proszę!

Narzekałam chłopakowi, gdy gotowaliśmy wspólnie obiad, ale za cholerę nie chciał mi powiedzieć, gdzie mnie zabierają.

- Przestań marudzić, niedługo się dowiesz.

Irytowało mnie to strasznie. Wolałam być przygotowana, a tak nie miałam zielonego pojęcia, czego się spodziewać. Miałam tylko wewnętrzną pewność, że poznam kolejnego mordercę.

                               * * *

- No, jesteśmy. - zachichotał L.J.

- Wow.. - tylko tyle z siebie wydusiłam.

Staliśmy pod dużym budynkiem, który przypominał lekko podniszczony hotel. W niektórych miejscach odpadał tynk, a ściany z koloru białego przeszły w szary. Gdzieniegdzie było widać plamy krwi. Znajdowaliśmy się w innym lesie niż ten nasz. Wokoło było pełno wysokich i starych drzew. Wzięłabym ten budynek za opuszczony, gdyby nie zadbany ogród z boku.

Podeszliśmy do drzwi i weszliśmy jak do siebie. Moim oczom ukazało się pomieszczenie, najprawdopodobniej stylizowane na salon. Znajdowała się tam między innymi kanapa, na której siedziało dwóch chłopaków.

Jeden z nich był wysoki, ubrany w trampki, jeansy i białą poplamioną od krwi bluzę. Jego czarne włosy były przydługie, ale to, co najbardziej mnie przeraziło to jego krwisty, wycięty uśmiech i.. tak mi się wydaje.. brak powiek. Zapamiętałam go, z zamiarem narysowania w przyszłości jego portretu.

Drugi zaś był niski i krótko mówiąc: wyglądał jak blondwłosy elf. To co najbardziej mnie zafascynowało, to jego oczy; całe czarne, jedynie tęczówki było czerwone. W dodatku wypływała z nich czerwona maź, co wyglądało, jakby elf płakał krwią.

Moi przyjaciele od razu się z nimi przywitali.

- A kogo nam tu przyprowadziliście? - spytał ten wyższy patrząc na mnie w taki sposób, że aż przeszły mnie ciarki.

- To ta twoja przyjaciółka z psychiatryka? - wtrącił elf, lustrując mnie wzrokiem.

- Tak, chociaż teraz to już moja dziewczyna. - odparł zadowolony z siebie Candy, na co usłyszałam prychnięcie Puppeteera.

- Zero kultury. - mruknął Jason - Charlotte, poznaj naszych kumpli po fachu. Ten wysoki to Jeff..

- Jeff The Killer tak dokładniej. - przerwał mu czarnowłosy - Fajnie cię poznać.

- A ja jestem Drowned! Znaczy się Ben Drowned.. - wtrącił elfik.

- Ahahaha - L.J wybuchnął śmiechem - Zabrzmiałeś jak Bond. James Bond.. - nabijał się dalej, więc walnęłam go w ten głupi łeb.

- Cześć, miło was poznać, jestem Charlotte. - uśmiechnęłam się lekko w ich kierunku.

- Gdzie operator? - zapytał Jason.

- U siebie, ale nie radzę teraz, bo wezwał proxy na zebranie. - odpowiedział mu Jeff.

- Siadajcie na razie z nami i poczekajcie aż skończą. - zaproponował Bond. Znaczy.. tfu.. Zaproponował Ben.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top