9. Gdzie mamy się udać?
#Sophie#
Do domków letniskowych dotarliśmy około godziny osiemnastej. O dziewiętnastej trzydzieści jest kolacja w pawilonie na terenie resortu. Postanowiłam się teraz szybko umyć. W trakcie rozczesywania włosów usłyszałam, że dziewczyny, czyli Alice, Vera i Julia, grają w Uno. Pośpieszyłam się i do nich dołączyłam.
Grałyśmy do około dziewiętnastej piętnaście, potem wyszłyśmy z domku i skierowałyśmy się do pawilonu. Byłyśmy tam jako jedne z pierwszych. Na miejscu przed nami byli tylko chłopaki z naszej klasy.
Usiadłyśmy na trawie i zaczęłyśmy rozmawiać. Chłopaki natomiast zaczęli grać w berka.
Za pięć minut przyszła reszta klasy i nasza nauczycielka.
- Dzień dobry. Klasa 1e rozpaliła ognisko i nie będzie ich na kolacji. - powiedziała nasza wychowawczyni i usiadła przy stoliku dla nauczycielek.
Natomiast my zajęliśmy dwa duże stoły. Przy jednym usiadły dziewczyny, a przy drugim chłopaki.
Po kolacji każdy poszedł spać do swojego domku, ponieważ pani powiedziała, że jutro czeka nas energiczny dzień.
#Julia#
Rano po śniadaniu zebraliśmy się całą klasą obok wejścia do resortu.
- Proszę pani, gdzie jedziemy? - zapytałam się, wsiadając do autobusu.
- Do parku krajobrazowego.
- Co?! - usłyszałam szept Milana.
Aha. Będziemy sobie zwiedzać park! - pomyślałam.
Po dwudziestu minutach dotarliśmy do celu. Wyszliśmy i zaczęliśmy iść w głąb lasu. Wszyscy mieli niezbyt zadowolone miny. Nagle pani się zatrzymała i powiedziała: Dobierzcie się w grupy czteroosobowe. Będziemy grać w podchody.
Oczywiście ja dobrałam się w grupie z Verą, Alice i Sophie.
Reszta jakoś też dała radę, tylko Jack został sam. Postanowiliśmy go przyjąć do nas.
I tak powstały dwie grupy pięcioosobowe, jedna czteroosobowa i jedna para.
Pani usiadła na trawie a nam kazała kierować się mapą, aż dojdziemy do celu.
Po pięciu minutach z trudem doszliśmy do pierwszej zagadki. Brzmiała ona tak: Rozejrzyj się. Co widzisz? Jest to brązowe i spada z drzewa jak dojrzeje.
- Co?! - wybuchłam.
- Zołędzie. - powiedziała Alice.
Jak ona tak szybko na to wpadła? - zastanawiałam się, szukając żołędzia albo dębu!
Po dwóch minutach znaleźliśmy kartkę z zagadką.Było na niej napisane: Udajcie się w okolice ptasiej dziupli w środku brzozy.
- Będziemy tak chodzić od drzewa do drzewa i szukać jakiś bezsensownych zagadek?! - tym razem wybuchła Sophie.
- Takie jest zadanie. - skomentowała Vera, szukając brzozy z dziuplą.
Po pięciu minutach ją znaleźliśmy. Na szczęście dziupla była nisko , więc Jack mógł do niej sięgnąć po kolejną zagadkę. Tym razem okazała się być inna niż poprzednie.
- Od tej brzozy wyliczcie trzydzieści kroków i rozwiążcie rebus zapisany na odwrocie tej kartki. - przeczytał Jack.
Po wyliczeniu trzydziestu kroków znajdowaliśmy się przy polanie. Chętnie bym tu odpoczeła, ale mieliśmy zadanie do wykonania.
Vera odwróciła kartkę i przeczytała rebus.
- Jest narysowane tu jedzenie i napis ,żeby odjąć dzenie. Jest też narysowany złodziej i napis, żeby odjąć... band?
- A może to jest bandzior? - włączył się Jack.
- Masz racje. Czyli już mamy jezior. Teraz tylko ostatni obrazek czyli oko.
- Trzeba odjąć popularny synonim słowa tak. Czyli... - wtrąciła się Alice.
- OK! - krzyknął brunet.
- Powstanie nam jezioro. - dodałam swoje trzy grosze na zakończenie.
- Tak! Ale... O co chodzi? Gdzie mamy się udać? - myślała Vera.
- Patrzcie! O tam coś się błyszczy! - dodała Alice.
- To jezioro! Chodźmy! - powiedziała ucieszona Vera i pobiegła w stronę błyszczącej się tafli wody, a my podążaliśmy za nią.
Tam czekała na nas pani. Powiedziała, że jesteśmy pierwszą grupą, która tu dotarła. Usiedliśmy na trawie i zagraliśmy w kalambury, czekając na resztę klasy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top