02. Pedofilski związek zakończony zgonami
- Przyjechać po ciebie? - spytała mama gdy zaparkowała pod domem Zayna.
- Nie, wrócę autobusem. Pa mamo - cmoknąłem ją w policzek i wysiadłem zabierając plecak. Mama pomachała mi zanim odjechała. Podszedłem do drzwi zapukałem. Otworzyły się od razu. Zobaczyłem kobietę.
- Zayn, ktoś do ciebie! Muszę już iść! - krzyknęła we wnętrze domu mijając mnie i idąc do auta zaparkowanego na podjeździe. Zamrugałem kilka razy zdezorientowany.
- Wchodź - powiedział Zayn pojawiając się przede mną. Zacisnąłem usta i wszedłem do środka.
Nie byłem w stanie się powstrzymać i rozglądałem się po wnętrzu domu Zayna.
- To była twoja mama? - spytałem zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Siostra - mruknął - Chodź - ruszył do schodów a ja za nim.
- Co wiesz o Romeo i Julii? - spytałem. Weszliśmy do pokoju a ja przystanąłem oglądając ściany jego pokoju. Każdy skrawek był pokryty rysunkami, czasami było to graffiti, czasami zwykłą farbą czy nawet kredkami - Whow - wyszeptałem. Na jednej ze ścian, nad łóżkem którym był zwykły materac położony na podłodze. Podszedłem do ściany i dotknąłem opuszkami palców rysunku dziewczyny.
- Możemy przejść do rzeczy? - warknął a ja odskoczyłem od ściany.
- J-jasne - wymamrotałem i sięgnąłem do plecaka wyjmując z niego dwa egzemplarze Romea i Julii. Podałem jeden Zaynowi a on od razu odłożył go na bok - Więc..
- To jest bez sensu - powiedział przerywając mi. Położył się na plecach na materacu i wbił wzrok w sufit - Mamy zająć się tak idotyczną książką?
- To historia miłosna - wymamrotałem wciąż stojąc w miejscu nie wiedząc gdzie i czy w ogóle mogę usiąść.
Oprócz ubrań porozrzucanych na podłodze, stała tu komoda na której były puszki, najpewniej spray'e. Było też zarzucone bibelotami biurko i fotel z którego Zayn zrobił garderobe.
- Serio? - uniósł się na łokciach patrząc na mnie - Historia miłosna? Raczej pedofilski związek który doprowadził do tylu zgonów.
Zmarszczyłem brwi i zassałem dolną wargę nie wiedząc co mógłbym mu powiedzieć.
- To była prawdziwa miłość. Byli w stanie zginąć za siebie - wyszeptałem.
- Widzieli się pięć sekund? Góra pół minuty i już się w sobie zakochali? Nie mów mi że wierzysz w to gówno - powiedział prychając. Położył się znowu wpatrując w sufit.
- Uh, wierzę w miłość - odparłem - Ty nie?
- Nie.
Spuściłem wzrok na swoje buty.
- Pomyślałem.. - zacząłem niepewnie - Pomyślałem że moglibyśmy..
- Wyjaśnić, postarać się wyjaśnić - powiedział znowu wcinając mi się. Powstrzymałem westchnienie - Tą niby miłość. Czemu się pokochali. I czemu tak mocno.
- To.. dobry pomysł - wymamrotałem i uśmiechnąłem się do niego słabo.
- O co ci chodzi? - warknął wywracając oczami gdy spojrzal na mnie
- O nic - powiedziałem szybko - Ja.. pójdę już - wyszeptałem a gdy szedłem do drzwi obok materaca na którym leżał, złapał mnie za nadgarstek. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nie każę ci przecież iść - odparł ciągnąc mnie za rękę. Rozejrzałem się po pokoju.
- To ty to wszystko narysowałeś? - spytałem.
- Tak - puścił moją dłoń.
- Masz talent - uśmiechnąłem się lekko - Nie myślałeś o, no nie wiem, akademii? Myślę, że dostałbyś się bezproblemu.
- Myślałem - powiedział zagryzając dolną wargę. I, cholera, wyglądał wtedy tak uroczo - W Nowym Yorku jest akademia na którą chciałbym się dostać po liceum. Ale nie mam szans.
- Czemu? - zmarszczyłem brwi.
- Wątpię by przyjęli kogoś kto jest rok nauki w plecy, ma tatuaże i cholerne nie wyparzony język - posłał mi uśmiech. Nie rozumiałem czemu jest miły, ale zdecydowanie wolałem go w tej wersji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top