#3
– Chodźmy do mnie – wyszeptał mi do ucha. Miał bardzo przyjemny głos kiedy szeptał. Taki spokojny i uspokajający. Ciarki przeszły lekko po moim ciele.
Zerknęłam dyskretnie na Alison, a ona kiwnęła głową, wiedziała co znaczy ten wzrok.
– Pójdę już, wypadałoby zająć się kotem, bo pewnie błąka się przed domem, a nuż znajdę klucz gdzieś pod wycieraczką – uśmiechnęła się po czym odeszła puszczając mi oczko.
– Dobrze, ale dlaczego? – zapytałam. Wiedziałam, że tym pytaniem zepsuję całą atmosferę, ale miałam już w zwyczaju psucia wszystkiego, no niestety.
– Po prostu chodź – powiedział i pociągnął mnie za rękę. Złapałam szybko smycz mojego psa i pobiegłam za Charlesem. Dziwnie się zachowywał, to niby nie pierwszy raz, ale bardzo dziwnie się czułam.
W jego domu było zawsze bardzo ładnie i czysto, to się akurat nie zmieniło. W powietrzu było można wyczuć nutę lawendy, która rosła na większości parapetów. Ściany były jasnego koloru, podobnie jak meble, które były wykonane prawdopodobnie z brzozowego drewna, a kanapy i fotele obite beżową skórą. Weszłam z chłopakiem po dużych, czarnych schodach, które swoją drogą bardzo się wyróżniały i pasowały do tego wnętrza.
Pokój Charlesa również był w jasnych kolorach, lecz już nie beżowy, a błękitny jak jego oczy. Białe meble idealnie pasowały do tego koloru.
Usiadłam wygodnie na łóżku i spojrzałam na Charlesa pytającym wzrokiem po czym uśmiechnęłam się w stronę szalejących psów, a Charles usiadł obok mnie niepewnie.
– Cieszę się, że przyszłaś – uśmiechnął się.
– Nie miałam wyboru – wzruszyłam ramionami. – Ciągnąłeś mnie jak świnie na rzeź – spojrzałam na niego z uśmiechem.
– Przepraszam, nic ci nie jest? – zapytał znowu ujmując moją dłoń, a ja spojrzałam na niego pytająco, lecz ten nie odpowiedział tylko patrzył na mnie milcząc, a po jego policzku spłynęła łza.
– Kurde, Charles! – wybuchłam. – Co się z tobą dzieje do jasnej cholery! Najpierw udajesz zadowolonego z życia człowieka, potem ciągniesz mnie do swojego domu, a teraz milczysz! Co się dzieje? – wyrwałam swoją dłoń i objęłam jego twarz patrząc mu w oczy, ale on jak zaczarowany patrzył na mnie nawet nie mrugając. Uderzyłam go w twarz, a on dalej niewzruszony wpatrywał się we mnie strasznym wzrokiem. – Charles, proszę powiedz mi jak mogę Ci pomóc – rozpłakałam się i przytuliłam do chłopaka, a za nim na parapecie za rosnącą lawendą zauważyłam woreczek z narkotykami, przynajmniej na to wyglądało. – Proszę nie, ty wcale nie, Charles, nie ćpasz, prawda? Powiedz mi, że to pomyłka – osunęłam się lekko trzymając go mocno za dłonie, a on pokręcił przecząco głową. – Dlaczego? Powiedz mi czemu? Mogłam ci pomóc! Ty głupi debilu, nie byłeś taki, nie możesz – mówiłam i patrzyłam na niego, a z jego oczu popłynęły łzy, które szybko otarł wyrywając się z moich objęć.
– To zaszło za daleko, przepraszam. Chciałem ci powiedzieć, ale widzę, że sama zauważyłaś – tłumaczył się.
– Nie myślałam, że mój najlepszy przyjaciel może być taki nieodpowiedzialny – pokręciłam głową. – Kto by pomyślał, wielki prymus bierze narkotyki, nie. Rzucisz to, nigdy nie jest za późno – powiedziałam i wstałam z łóżka.
Wzięłam wszystkie woreczki z narkotykami, które były na widoku po czym zaczęłam przeszukiwać jego szafki, a on jak głupi tylko na mnie patrzył. Może był odurzony?
Kiedy przeszukałam każdy kąt zbiegłam na dół i ustałam obok palącego się pieca, a Charles zbiegł równie szybko na dół.
– Co ty robisz? – zapytał podchodząc do mnie.
– Jeszcze krok, a Cię uderzę – wycedziłam. Byłam na niego taka zła jak nigdy. Wrzuciłam wszystko co miałam w rękach do ognia i pobiegłam przytulić mocno Charlesa. – Powiedz mi, obiecaj mi, że nigdy nie weźmiesz już tego gówna do ręki.
– Obiecuję – powiedział i wplótł swoją dłoń w moje włosy. – Kocham Cię, wiesz? – powiedział muskając lekko moje usta, a ja szybko się odsunęłam, nie mogłam tak. Chociaż w środku bardzo chciałam odwzajemnić pocałunek to coś mi dyktowało, że nie powinnam.
– Nie Charles, nie teraz – odsunęłam się. Nie mogłam mieć pewności czy nie jest pod wpływem narkotyków. – Ile to trwa? Kiedy pierwszy raz zażyłeś narkotyków? – zapytałam wprost.
– Dwa tygodnie temu. Napiłem się na imprezie. Obudziłem się w pokoju, a pod łóżkiem znalazłem marihuanę. Pamiętałem jedynie, że napiłem się ze smutku i zjarałem do nieprzytomności.
– Mogło Ci się coś stać. Nie pomyślałeś o tym?
– Ty nic nie rozumiesz Dominika – powiedział kiwając głową.
– W takim razie bądź taki dobry i mi to wytłumacz – patrzyłam na niego.
– Tamara nie żyje, miała wypadek, jechała do domu z wakacji razem ze swoim chłopakiem. Tuż przed granicą do Francji ktoś uderzył w ich samochód, uderzyli w drzewo, a Tamara wyleciała przez przednią szybę, nie zapięła pasów, jej chłopak żyje. Jest w szpitalu – powiedział i usiadł na kanapie. Znowu zaczął płakać.
– Nie wiedziałam, przepraszam – wzruszyłam się i usiadłam obok niego obejmując go ramieniem. – Tamara jest teraz w lepszym miejscu, na pewno patrzy na ciebie z góry i widzi jak bardzo ją kochasz, nie płacz. Pewnie też nie chce żebyś płakał. Za to na pewno chce żebyś cieszył się życiem i przestał brać narkotyki – tłumaczyłam jak małemu dziecku. Niestety nie umiałam wygłaszać pocieszającej mowy. – Co ty na to żebyś potowarzyszył mi w nagrywaniu nowego coveru? Zawsze to lubiłeś – uśmiechałam się do niego przez łzy.
– Tak, chodźmy – powiedział i ruszył w stronę drzwi.
– Nie bierzesz Rachel? – zapytałam patrząc na psa.
– Mogę wziąć, nie wierzę, że Tamara mogła wymyślić takie głupie imię dla psa, a zawsze myślałem, że to mądra dziewczyna – uśmiechnął się do psa.
– Mercy! Chodź idziemy do domu – zawołałam i razem ruszyliśmy w stronę ulicy, na której mieszkałam, dobrze, że nie mieliśmy tak daleko.
Ustałam gotowa przed kamerą, a Charles patrzył na mnie z uśmiechem z mojego łóżka. Tym razem śpiewałam utwór ,,Stiches'' mojego najukochańszego idola Shawna Mendesa.
– Świetnie śpiewasz, naprawdę zrobiłbym wszystko żeby naprawdę ustawić to sobie na dzwonek – zaśmiał się.
– Naprawdę? – spojrzałam na niego. – W takim razie możesz ustawić to na dzwonek, ale pod warunkiem, że przestaniesz tęsknić za siostrą i brać narkotyki – uśmiechnęłam się.
– Będzie ciężko z tym tęsknieniem, ale postaram się – powiedział.
– Za każdym razem kiedy będziesz potrzebował pomocy zadzwoń do mnie, wiesz, że odbiorę od ciebie nawet w nocy – usiadłam obok niego. – Pora zmontować filmik.
Siedzieliśmy około godziny nad tym coverem, ale w końcu udało nam się dopracować go do perfekcji i wrzucić na YouTube.
– Chyba ktoś do Ciebie dzwoni – powiedział i podał mi telefon kiedy przeglądaliśmy pierwsze komentarze.
– Rose, ciekawe co się stało – popatrzyłam na ekran, ale postanowiłam odebrać. – Tak słucham, Dominika mówi – lubiłam się droczyć z ludźmi w ten sposób.
– Nie wygłupiaj się, zmiana planów – powiedziała spokojnie. – Jedziemy na lotnisko, teraz. Weź potrzebne rzeczy, twoja matka wyjeżdża do Włoch. Wyjdź przed dom, będziemy za pięć minut – oznajmiła i rozłączyła się.
– Miała wyjechać dopiero za miesiąc! Halo! – krzyczałam do telefonu.
– Coś się stało? – zapytał zdezorientowany chłopak.
– Moja mama postanowiła przyśpieszyć wyprowadzkę – powiedziałam do niego machając głową z niedowierzaniem.
-------------------------------------------
Dziś taki dziwny rozdział, pisałam go szybko, bo wena w końcu do mnie zawitała. Mam nadzieję, że wszystko jest zrozumiałe.
No tak i pozdrawiam Martę czy coś XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top