Rozdział I Sobota
Mamy sobotę, dzień spokojniejszy od reszty (oprócz niedzieli). Wszyscy pracują w polu w pełnym słońcu. Właśnie są w trakcie żniw. Piękne złote zboża kołyszą się na wietrze, a na niebie nie ma żadnej chmury. Wydawać by się mogło, że tego dnia nie może nic popsuć. Jednak tego co się wydarzyło nikt się nie mógł spodziewać.
- Tato, tato kto tam idzie?
-Gdzie, nie widzę nikogo?
- No tam, pod lasem.
-Tam? Tam idzie nasz sąsiad.
-Który?
-Sąsiad Rosja.
Sąsiad Rosja w tamtym czasie (16 wiek) nie był zbytnio lubiany w domu polski. Ron się z nim często kłócił.
-No witam sąsiedzie.
-Żadne witam.
-A co się stało?
-I pan się jeszcze pyta? Ktoś ukradł mi całe zapasy na zimę. (Rosja ma bardzo słabe gleby i zimny klimat przez co nie może liczyć na dużo jedzenia.)
-Ja mam swoje, więc napewno ci nie ukradłem.
-Wiem.
-Więc po co przyszedłeś?
-Pożyczyć trochę chleba.
-Było tak trzeba mówić od razu. W tym roku mamy bardzo obfite plony, a wszystkiego byśmy nie zjedli, a szkoda żeby się zmarnowało.
-Ale wracając do sprawy kradzieży, domyślasz się może kto to zrobił?
-Nie chcę nikogo oskarżać, ale Szwecja ma w tym roku słabe żniwa, może to on?
Pogadali sobie tak jeszcze kilka chwil, Ron podarował Rosji żywność i odoprowadził go. Co prawda ich relacje nie były najlepsze, ale w ostatnim czasie uległy znacznej poprawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top