Rozdział trzynasty - Mars cz.2

Kolejny rozdział przed wami. Julian nadal na Marsie, a Tristan na Ziemi. Miłego czytania 💙

Czterdzieści miesięcy później – listopad

Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale wydawało mu się, że może znalazł nowego przyjaciela, albo chociaż kogoś, kto stanie się kimś takim w przyszłości. Znał go dopiero miesiąc, ale dawno nie rozmawiało mu się z kimś tak dobrze jak z Tonym. W zasadzie tylko z Julianem potrafił mówić tak dużo.

Na początku krępował się i obawiał odezwać, w końcu Anthony był lekarzem, ba kierownikiem całego oddziału. W dodatku był starszy od niego. Jules też był starszy, ale tylko o trzy lata, za to Tony był trzydziestotrzyletnim, dojrzałym facetem, który znał się na tylu sprawach. Podczas wspólnych spotkań dowiedział się więcej, niż przez całe swoje studia razem wzięte. Mężczyzna był skarbnicą wiedzy i Tristan to uwielbiał.

Na początku spędzali ze sobą czas tylko w pracy, ale później okazało się, że Tony jest nowy w mieście i nie wie, gdzie mógłby wyjść w weekendowy wieczór. Brunet może nie był specjalistą i najlepszym doradcą, ponieważ swoje wolne wieczory spędzał w domu z książką lub pisząc listy do Juliana, który i tak nigdy mu nie odpowiedział, ewentualnie odwiedzając Iris i dziewczyny. Mimo tego podjął się zadania i zaproponował wyjście do tego klubu na wybrzeżu, gdzie był kiedyś z Julesem, siostrą i Eliotem.

***

Nieoczekiwanie blondyn oświadczył się Lanie. To chyba zaskoczyło wszystkich, chociaż na jedynego zdziwionego wyglądał właśnie Tristan, więc może przeoczył jakieś oczywiste znaki. Para stwierdziła, że z chęcią wyjdzie świętować w sobotni wieczór, więc wprosili się na ich wyjście. Nie miał nic przeciwko, to było tylko wyjście dwóch znajomych, a teraz mieli dołączyć do nich świeżo zaręczeni Alannah i Eliot. Zastanawiał się, czy to coś zmieni. Pierścionek na palcu siostry nie robił na nim żadnego wrażenia, nigdy nie był miłośnikiem biżuterii. Z drugiej strony oni i tak mieszkali razem od długiego czasu, więc pod tym względem również nic nie ulegnie zmianie. Para wyraźnie oznajmiła wszystkim, że biorą ślub za równe dziesięć miesięcy, a jedyne o czym mógł wtedy myśleć, było to, że Juliana jeszcze wtedy nie będzie, a Eliot nie weźmie na świadka swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ ten będzie jeszcze na Marsie.

To było egoistyczne myślenie, dobrze o tym wiedział, ale nawet nie starał się tego zmienić. Tak właśnie czuł. Może to było złe, może dziecinne, ale nie obchodziło go to wszystko, przecież to nie będzie jego ślub tylko Lany. Tak naprawdę w jego życiu nic się nie zmieni, nie rozumiał tej ekscytacji obcych ludzi, gratulacji, które składali jego siostrze i Eliotowi. Wszyscy mówili tylko o tym. Nawet w szpitalu pielęgniarki gratulowały Diannie, ściskały ją i szczebiotały radośnie o ceremonii, weselu i sukni ślubnej. To było męczące i od ciągłego gadania o ślubie zaczynała boleć go głowa.

Był ciekaw, co powiedziałby Julian, gdyby był świadkiem tego całego ślubnego zamieszania. Oczywiście napisał mu o tym w krótkiej wiadomości, ale nie mógł przecież poznać jego reakcji, a to ciekawiło go najbardziej. Humor jego mamy zdecydowanie się poprawił. Cała promieniała, uśmiechała się przez cały czas i to cieszyło Willisa, bo nie był potworem. Nie chciał mieć nieszczęśliwej mamy, ale coś głęboko w środku mówiło mu, że to nie fair, że wszyscy zaczynają być szczęśliwi, a on cały czas tkwi w tym samym miejscu zupełnie sam. Jamie miał Daniela i chociaż młodszy nie przepadał za nim, to nie okazywał tego w żaden sposób, był po prostu obojętny jak zawsze. Eliot i jego siostra planowali ślub i mieli być ze sobą już zawsze, chociaż zielonooki doskonale zdawał sobie sprawę, co oznacza to zawsze i jak szybko mogło się zakończyć w sądzie z podpisanymi papierami rozwodowymi. I teraz jeszcze jego mama była niepokojąco radosna, wszyscy się zmieniali i dobierali w pary, a on pozostawał sam. On jeden przeciwko światu. Lubił tak o sobie myśleć, kiedy brakowało mu sił nawet na wstanie z łóżka o piątej rano na krótką przebieżkę brzegiem plaży.

***

Siedział naprzeciwko Tony'ego i przysłuchiwał rozmowie, jaką prowadził mężczyzna z Eliotem. Nie za bardzo interesowało go to, o czym dyskutowali, dlatego mógł usłyszeć szept swojej siostry.

– Przystojniak z niego.

– Słucham? – zerknął na nią, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi.

– Anthony jest bardzo przystojnym facetem.

– Nie wiem. Jest? – odparł, wzruszając ramionami. Naprawdę nie znał się na tym wszystkim i nie bardzo chciało mu się zastanawiać, czy lekarz jest przystojny, czy też nie. To nie było ważne, nie obchodziło go, więc nie skupiał się na tym.

– Jezu Tristan, przecież nie jesteś ślepy, masz oczy, więc widzisz, jakie cudo siedzi przed tobą – kontynuowała szeptem dziewczyna, szturchając go palcem w bok.

– Mówisz o swoim narzeczonym? – zażartował złośliwie, chcąc zmienić temat na mniej kłopotliwy.

– Nie kretynie, mówię o seksownym doktorku – odpowiedziała równie złośliwie, sprawiając, że loczek zarumienił się mocno.

– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz.

– O tym, że siedzący tutaj facet jest wysoki, silny, ma szare oczy, które czasami wprost przeszywają cię, a zarost nigdy nie był tak pociągający dopóki nie zobaczyłam właśnie jego – mówiła mu prosto do ucha, drażniąc go coraz mocniej. – Jest wyższy od ciebie, korzystaj póki możesz.

– Jak tak ci się podoba to się z nim umów – warknął w jej stronę i szybko poderwał z miejsca, przeciskając się obok zdezorientowanej siostry.

– Co się stało? – zapytał zmieszany Anthony, parząc na wściekłego Tristana.

– Nic takiego, idę do łazienki, zaraz wracam – rzucił pierwsze lepsze wytłumaczenie i biegiem skierował się w stronę toalet.

Wszedł do środka i zamknął się w jednej z kabin, kuląc się na podłodze. Miał gdzieś to, czy pobrudzi swoje spodnie, nie miał już siły na użeranie się z Laną, na odpychanie jej, walkę słowną za każdym razem, kiedy się widzą. Nie rozumiał, dlaczego nawet dziś musiała go zaatakować, dlaczego musiała mówić to wszystko o kimś, kto stawał się jego najbliższą osobą tutaj. Ona wszystko utrudniała, sprawiała, że coś zwyczajnego stawało się niezręczne i mało przyjemne. Teraz nie miał nawet ochoty wracać tam i spędzać z nimi resztę tego wieczoru. To były właśnie te momenty, te pojedyncze chwile, kiedy chciał mieć Juliana obok siebie. Szatyn nie pozwoliłby jej na wygadywanie takich głupot, przerwałby jej od razu, albo wyszliby stąd i zostawili ich za sobą bez słowa. Taki właśnie był Julian i Tristan radził sobie bez niego, ale czasami po prostu nie miał sił się starać, nie chciał się starać i walczyć, ponieważ łatwiej byłoby się poddać.

Oddychał powoli, starając się uspokoić, zebrać myśli i ogarnąć na tyle, by wrócić do stolika. Nie chciał zostawiać nowego znajomego z zakochaną parą, po za tym obawiał się, co takiego może powiedzieć Alannah podczas jego nieobecności. Odetchnął mocno po raz ostatni i wyszedł z kabiny, wymył dłonie, wysuszył je szybko i opuścił łazienkę, która świeciła pustkami, ponieważ większość gości bawiła się na parkiecie. Szedł w stronę stolika, ostrożnie lawirując między tańczącymi parami i gdy nareszcie dotarł do wyznaczonego miejsca, dostrzegł, że Tony siedzi zupełnie sam.

– Gdzie moja siostra? – zapytał, siadając na swoim miejscu.

– O jesteś już – uśmiechnął się starszy mężczyzna. – Zaczynałem się martwić, że coś ci się stało, już chciałem wysyłać po ciebie grupę poszukiwawczą.

– Bez obaw, nic się nie stało – odwzajemnił uśmiech, rozglądając się dookoła.

– Poszli zatańczyć. Twoja siostra i jej narzeczony są tam – wskazał na róg sali, gdzie para bujała się do spokojnej melodii płynącej z głośników.

– Och dobrze – mruknął i oparł policzek na dłoni, przyglądając się tańczącym ludziom.

– Będziesz miał miłego szwagra – powiedział spokojnie Anthony, przyglądając się chłopakowi.

– Tak, jest w porządku. Niestety mam mniej miłą siostrę – stwierdził żartobliwie i uśmiechnął się, nie chcąc żeby towarzysz brał go zbyt poważnie.

– Cóż nie można mieć wszystkiego prawda?

– Prawda, prawda – zgodził się z nim zielonooki, kreśląc palcem, jakieś dziwne wzory na stole. – A ty masz rodzeństwo? – zainteresował się nagle, ponieważ nigdy o to nie zapytał.

– Nie, jestem jedynakiem. Nie znam tego trudu, czy też tej przyjemności posiadania rodzeństwa, jakkolwiek chcesz to nazwać.

– Trudu, zdecydowanie trudu – zaśmiał się młodszy, obserwując twarz mężczyzny i zmarszczki, jakie pojawiły się wokół jego oczu, kiedy uśmiechał się tak szczerze. – Nie jesteś z Daytona, więc skąd? Nie wspominałeś o tym wcześniej.

– Jestem z Miami.

– Och to wyjaśniałoby, skąd ta opalenizna.

– Serio? – zaśmiał się Tony, przysuwając się bliżej. – Ale to nie wyjaśnia, dlaczego twoja karnacja jest tak jasna, masz prawie mlecznobiałą skórę.

– Cóż, nie lubię słońca? – powiedział, a w zasadzie zapytał z iskierkami rozbawienia w oczach.

– Powiedział chłopak mieszkający w Daytona Beach na Florydzie – dopowiedział brunet.

– Hej, nie zapytałeś się, czy jestem stąd – wtrącił, słabo udając obrażonego.

– Wybacz mi tę zniewagę. Skąd jesteś mój drogi?

– Z Wielkiej Brytanii – wytknął dziecinnie język, obserwując reakcje Tony'ego.

– Mówisz poważnie? – zapytał wyraźnie zaciekawiony i zdziwiony. – Co tutaj robisz w takim razie?

– To długa historia – powiedział wymijająco, nie chcą zdradzać swojej historii. Cokolwiek nie pomyślałby o tym mężczyźnie, on nie był Julianem. Nie chciał otwierać się przed nim i mówić o wszystkim. Obawiał się tylko, że ten może poczuć się urażony i nie będzie chciał więcej z nim rozmawiać, w końcu tak właśnie było w przeszłości.

– Cóż głupio mi, że nie zorientowałem się wcześniej, teraz wyraźnie słyszę, że mówisz trochę inaczej niż wszyscy tutaj – wyznał lekarz, uśmiechając się przez cały czas.

– Nie mam już akcentu, mogłeś nie wiedzieć – powiedział i odwrócił wzrok w stronę tańczących par.

Piosenka zmieniła się teraz i była dziwnie znajoma, tak jakby już kiedyś ją słyszał i nie pomylił się. Pamiętał ten wieczór, kiedy byli tutaj razem z Julianem i ten wręcz siłą wyciągnął go na parkiet. Nie potrafił ukryć uśmiechu, myśląc o tym, jak Jules przyciągnął go do siebie i zmusił do powolnego bujania się do dźwięków starej melodii. To było dla niego niezrozumiałe, ale mimo swojego wzrostu, w ramionach mężczyzny czuł się mniejszy. Był niczym drobna istota, która chciała ukryć się i przylgnąć do szatyna tak blisko, jak to tylko było możliwe. Przy nim czuł się bezpiecznie, wiedział, że może okazywać swoje słabości, nie musi ukrywać lęków i obaw. Mógł być prawdziwym sobą bez żadnej maski i gry. Dla kogoś to mogło wydawać się zwyczajne i oczywiste, ale Tristan przez większą część swojego życia musiał pokazywać, jak obojętny i silny jest, jak za nic ma swojego ojca, niechęć rówieśników i samotność, którą postanowił się otaczać i którą wziął sobie za najlepszego przyjaciela. Jules pokazał mu, że może czuć i chcieć płakać, a odczuwanie złości, żalu i cierpienia jest normalne i nawet najwięksi samotnicy czasami potrzebują obecności drugiego człowieka, nawet po to, by pomilczeć razem.

Szatyn zmienił go tak bardzo, nawet nie wiedział, jak mógłby podziękować kiedykolwiek Julianowi za to, co dla niego zrobił, za to wszystko, co mu dał, nie biorąc od niego zupełnie nic poza tą miłością, którą Tristan sam chciał mu ofiarować. I nie miał tutaj na myśli tego, że zaczął biegać i nie potrafił już spać tak długo, jak dawniej, ale o to, że wpuścił do swojego świata ludzi. Może nie było ich wielu, ale jednak. Zaczął studiować to, o czym zawsze marzył. Niedługo zacznie pracę, którą będzie kochał całym sobą i wydawało mu się, że jest szczęśliwy. Nie w taki sposób, który sprawiał, że uśmiechał się przez cały czas i chciał dzielić się swoim szczęściem z innymi, ponieważ do tego brakowało mu Juliana obok, ale był wdzięczny za to, co posiadał i cieszył się, że jego życie wygląda w ten sposób.

Musiał zakryć usta, by powstrzymać mały chichot cisnący mu się na usta, gdy przypomniał sobie, jak Sennett chciał obrócić go i zrobić jakąś dziwną figurę w ich marnym układzie tanecznym, co sprawiło, że nieomal przewrócili się i wylądowali na ziemi. Uratowała ich chyba tylko koordynacja i zwinność Juliana. Czasami wydawało mu się dziwne, że uśmiecha się do ich wspólnych wspomnień, zamiast płakać, ale później przypominał sobie, że przecież to jest ich wspólna historia, którą mogli razem dzielić i to nie jest jeszcze koniec. Szatyn wróci do niego i będzie tak jak dawniej, z małymi zmianami, ale jednak jak dawniej.

Najbardziej nie mógł znieść tego, że nie ma z kim porozmawiać o Julesie, martwił się o niego każdego dnia. Zasypiał i budził się z myślą o szatynie i nie miał komu opowiedzieć o swoim strachu. Poczuł, jak jego oczy wilgotnieją i nie chciał płakać, przecież nie było mu smutno, ale tęsknił za ukochanym i nie potrafił sobie z tym poradzić. Usłyszał, jak ktoś odchrząkuje, odwracając jego uwagę od wspomnień.

– Przepraszam, odpłynąłeś trochę i wyglądałeś na naprawdę przygnębionego – powiedział Tony, przyglądając mu się z troską wymalowaną na twarzy.

– Och ... ja – przerwał, nie wiedząc co powiedzieć, bo przecież nie mógł od tak wyznać, myślałem o miłości mojego życia, o mężczyźnie którego nie opisują słowa, które przed chwilą powiedziałem, ponieważ on jest kimś więcej – tak ... zamyśliłem się, przepraszam.

– Nic się nie stało, ale dobrze się czujesz? Może chciałbyś już stąd pójść? I tak zrobiło się już późno, a tych dwoje chyba chciałoby świętować sam na sam – zauważył, wskazując na Eliota i Lane. Faktycznie para obściskiwała się na środku parkietu, raczej nie zwracając uwagi na ludzi dookoła.

– Tak, możemy wracać, chyba że chciałbyś jeszcze zostać – naprawdę nie chciał być dłużej w tym miejscu, zbyt dużo myśli bolało go w tym momencie.

– Nie, oczywiście możemy już iść. Pozwoliłem sobie za nas zapłacić, więc jeżeli jesteś gotowy, możemy wychodzić – brunet podniósł się elegancko, kiedy Tristan tylko drgnął. Wyszli przed budynek, gdzie grupki osób śmiały się głośno, podziwiając nadmorski widok. – Co powiedziałbyś na krótki spacer plażą? – zapytał mężczyzna, zerkając kątem oka na loczka, który skrzywił się nieznacznie, słysząc tę propozycję.

– Przepraszam Tony, ale chyba nie czuję się najlepiej. Wolałbym wrócić już do domu – skłamał trochę, chociaż naprawdę nie czuł się dobrze, chciał tylko ubrać ulubioną bluzę Juliana i zwinąć się w kłębek pod kocem na swoim łóżku.

Obawiał się reakcji mężczyzny, ale ten przytaknął tylko i postanowił odprowadzić go pod sam dom. W ten właśnie sposób wylądowali w tym miejscu, stojąc przed drzwiami wejściowymi. Czuł się co najmniej niezręcznie, nie wiedział, co zrobić, chciał jak najszybciej zniknąć we wnętrzu domu i ukryć się przed ciepłym spojrzeniem Anthony'ego. Zobaczył, że mężczyzna otwiera usta, chcąc coś powiedzieć i odetchnął w duchu, ponieważ najwyraźniej ten krępujący moment miał zaraz minąć.

– Dobrze, jesteś już w domu, więc będę mógł spokojnie spać w nocy, nie martwiąc się, że coś ci się stało – stwierdził, nadal uśmiechając się w ten łagodny sposób, który sprawiał, że robiło się cieplej na duszy. – Dobranoc Tristanie, zobaczymy się w szpitalu – pochylił się i musnął ustami policzek chłopaka, nim ten zdążył się odsunąć.

Oczy młodszego otworzyły się szerzej i oparł się plecami o drzwi, desperacko łapiąc za klamkę. Patrzył na Tony'ego, nie wiedząc, co powiedzieć, ale wiedział, że musi coś zrobić, nie mógł tego tak zostawić. Może nie znał się na ludziach i relacjach międzyludzkich, ale nie chciał niedopowiedzeń.

– Nie rób tego więcej – powiedział i może nie zabrzmiało to tak miło, jak wyobrażał to sobie w swojej głowie, ale przekaz był ten sam.

– Przepraszam, to nie tak, naprawdę – głos mężczyzny brzmiał zbyt mocno, zbyt wyraźnie w tej ciszy, która nieoczekiwanie ogarnęła całą okolice, ale zbyt cicho dla Tristana, który słyszał wszystkie myśli przelatujące mu przez głowę.

– Nic się nie stało, ale nie rób czegoś takiego dobrze?

– Oczywiście, przepraszam – brunet kajał się przed nim zupełnie niepotrzebnie. Nie chciał tego, nie potrzebował przeprosin.

– Nie przepraszaj i dobranoc, do zobaczenia – posłał mu mały uśmiech, nim zniknął za drzwiami.

Wszedł powoli do swojego pokoju i rzucił się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Ten wieczór był wyczerpujący. Zaczął zastanawiać, czy tak właśnie wygląda życie, jeżeli człowiek otwiera się na innych, jeżeli ma dookoła siebie ludzi, jeżeli jest z kimś tylko w swoim sercu.

***

Czterdzieści trzy miesięcy później – marzec

Śmiał się głośno, obserwując surfującego Tony'ego, albo raczej jego nieudolne próby surfowania. Może to było niegrzeczne, ale kto powiedział, że należał do najmilszych osób na świecie? Na pewno nie on.

– Jesteś z Miami! – krzyknął w stronę bruneta, który po raz kolejny spadł z deski prosto w fale. Odczekał chwilę, nim mężczyzna wynurzył się z wody i kontynuował – Facecie z Miami, czy wy tam nie macie czasem wody? Nie uczycie się surfować?!

– Odezwał się chłopak z Florydy, siedzący na kocu w cieniu! – okrzyknął w jego stronę Tony i podjął kolejną próbę walki z falą.

– Wypraszam sobie, jestem z Londynu, my tam nie mamy słońca i piasku i już na pewno takich fal! – uśmiechał się, widząc, co wyczynia ten facet. Naprawdę on sam zrezygnowałby już dawno. Takie ciągłe wpadanie pod wodę nie mogło być przyjemne i relaksujące.

Za to siedzenie w cieniu z książką było naprawdę miłe. Lubił spędzać czas właśnie w ten sposób, to nie zmieniło się mimo upływu lat. Poczuł krople wody spadające prosto na niego i książkę, więc zamknął ją szybko i podniósł swój wzrok na bruneta, który odłożył na bok deskę i teraz mościł się wygodnie na jego kocu.

– Hej – jęknął głośno, pełnym niezadowolenia głosem. – To moja strefa ciszy i spokoju.

– I? – Tony złośliwe uniósł jedną brew, nadal siedząc obok.

– I tutaj nie powinno być wody – wyjaśnił z wszystkowiedzącą miną.

– Jasne, cokolwiek powiesz – zgodził się z nim szybko lekarz, ale przysunął się jeszcze bliżej, ocierając się mokrym ciałem o ubrania i skórę Willisa.

– Naprawdę jesteś niereformowalny – prychnął młodszy i starał się odsunąć, jednak mężczyzna był coraz bliżej. – Ejjj – prychnął, gdy mokre włosy przyjaciela połaskotały go w policzek. – Masz pięć sekund, żeby zniknąć – ostrzegł, śmiejąc się cicho.

– Wcale tego nie chcesz – odparł pewnym siebie tonem Anthony.

– Dobra, dobra po prostu nie zniszcz książki – westchnął pokonanym głosem, kładąc się ponownie na kocu.

Chwilę później brunet leżał obok niego i z rozmarzonym wyrazem twarzy wpatrywał się w błękitne niebo. Zerknął na niego z uśmiechem i przewrócił oczami, widząc, jak Tony ziewa, po czym przymyka powieki z sennym wyrazem twarzy. Nie miał zamiaru mu przeszkadzać, ale obiecał sobie, że dopilnuje, by nie spiekł się na słońcu. Chociaż perspektywa piszczącego z bólu lekarza była całkiem kusząca.

Westchnął po raz kolejny i wrócił do czytania. Niektórzy mogli sobie spać, ale on miał egzaminy do zdania. A dziś miał w planach jeszcze spotkanie z Iris, tak dawno nie widział kobiety, która stała się dla niego drugą mamą.

***

Czterdzieści cztery miesiące później – kwiecień

Nie wiedział, co popchnęło go do zrobienia czegoś takiego. Ten list nie był skierowany do niego, nie powinien go otwierać, ale wiedział, że nie ma na co czekać, ponieważ nigdy nie pojawi się adresat tej wiadomości. Miał pewność, że w jego życiu nie pojawi się osoba, która mogłaby otworzyć ten list, więc równie dobrze, to on mógł to zrobić.

Z drugiej strony domyślał się, co popchnęło go do tego. To była jedyna wiadomość od Juliana, jaką mógł uzyskać. Tylko w tych kopertach miał jakąś cząstkę szatyna, więc dlaczego nie miałby skorzystać. I tak był wytrwały, dawkował sobie te wiadomości w odstępach czasu, tak by mieć na co czekać, ale teraz nadszedł już ten moment, gdy chciał otworzyć kopertę, na której pochylonym pismem Juliana widniały słowa Do nowej miłości ...

Cześć,

Nie mam pojęcia, kim jesteś. Jasne, domyślam się, że facetem, ale nie znam Cię i nigdy nie myślałem, że będę pisał list do jakiegoś nieznajomego. To trudniejsze, niż wydawać by się mogło na początku, ale dam sobie radę, wychodziłem już nie z takich opresji.

Nie znam Cię, ale musisz być wyjątkowym facetem, ponieważ Tristan Cię wybrał. Nie obchodzi mnie to, jak wyglądasz, ile masz lat, czym się zajmujesz, dopóki sprawiasz, że on jest szczęśliwy. Jeżeli wpatrujesz się w niego z miłością, jeżeli myślisz o nim jak o najważniejszej osobie na świecie, jeżeli twoim celem jest uszczęśliwianie go, jestem pewien, że będziesz dla niego dobry.

Nie polubię Cię. Nie jestem w stanie myśleć o Tobie z sympatią. Jak mógłbym lubić kogoś, kto jest z osobą, którą kocham? Z osobą, z którą chciałem spędzić resztę mojego życia? Łączy nas jedna, najbardziej istotna rzecz, oboje chcemy szczęścia Tristana.

Nie wiem, czy mogę Cię o coś prosić, ale myślę, że nie będziesz miał mi tego za złe. Bądź przy nim każdego dnia, nieważne co się dzieje, nieważne co będzie mówił, nie opuszczaj go. Nie proś go o rzeczy, których nie jest w stanie Ci dać. Nie wymuszaj na nim niczego, nie zamykaj go w klatce stworzonej ze swoich pragnień, wymagań czy oczekiwań. Pozwól mu być sobą, takim jakim jest, kiedy nikt nie patrzy, nie obserwuje. Bądź zawsze dla niego, tak jak on będzie dla Ciebie. I najważniejsze ... kochaj go szczerze, prawdziwie i mocno. To takie banalne słowa prawda? Śmieszne, że o nich piszę, ale najbardziej boję się tego, że jesteś kimś, kto będzie chciał go wykorzystać, kimś kto zabawi się nim i porzuci, kto będzie dobry tylko z pozoru.

Czytasz ten list, więc wierzę, że Tristan dobrze Cię zna, że nie wpuścił do swojego serca byle kogo, że postarałeś się i zdobyłeś jego serce powoli i czule.

Kochaj go tak, jak ja nie mogę. Bądź przy nim, tak jak ja nigdy nie będę. I nie zrań tak, jak ja to zrobiłem.

Julian Sennett

Wpatrywał się w list nic niewidzącym wzrokiem. Tak jak myślał, nigdy nie pojawiłaby się osoba, której mógłby dać ten list. Zastanawiał się, jak Julian mógł myśleć, że Tristan tak po prostu kogoś pokocha, że wpuści do swojego życia jakiegoś obcego mężczyznę, że od tak postanowi, że Jules jest przeszłością i czas na kogoś nowego. Jedyne co w tym liście było ważne, to miłość Juliana, która pobrzmiewała w każdym napisanym słowie. To dawało mu nadzieję na to, że kiedy wróci i spojrzy na niego, będzie wiedział, że ten czekał i kocha go nadal tak mocno, jak w ten dzień, kiedy wyznał mu swoje uczucia po raz pierwszy.

***

Czterdzieści sześć miesięcy później – czerwiec

Czuł się jak rybka zamknięta w akwarium. Chociaż to nie było chyba wystarczająco dobre określenie. Nic nie było takie, jak miało być. Cała ta rzeczywistość, którą nakreślali przed nimi specjaliści, okazała się przerysowana. Zdawał sobie sprawę z tego, ile czasu musieli tutaj spędzić, przeraźliwie dużo czasu i to go przerażało. Czasami czuł, że nie może oddychać, że dusi się, pozbawiony powietrza, że umiera właśnie tutaj z dala od bliskich.

Misja trwała w najlepsze, ale powoli zaczynał czuć, że mu odbija. Był rozdrażniony, warczał na swoich współtowarzyszy. A w jego głowie ciągle pobrzmiewało tylko jedno imię Tristan, Tristan, Tristan i to było jak obsesja, coś okropnego, nie mógł przez to funkcjonować, jego głowa mogła wybuchnąć w każdej chwili.

Najgorsza była świadomość tego, że musi się trzymać, że on tutaj dowodzi i jeżeli rozpadnie się, to wszystko na co pracował przez tyle lat, na co pracowali wszyscy w NASA, będzie niczym. Nie mógł zawieść tylu ludzi, którzy obserwowali ich poczynania z Ziemi. Musiał trzymać się i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Choroba kosmiczna nie była problemem, chociaż przez kilka pierwszych dni chciał po prostu umrzeć. Zaczął zastanawiać się, czy wszystkie te testy, które przeszedł idealnie na Ziemi, miały jakikolwiek sens, ponieważ w przestrzeni kosmicznej wszystko wyglądało zupełnie inaczej. George, jeden z pilotów, wymiotował non stop przez pięć dni. Stwierdzenie, że to był koszmar, byłoby lekkim niedopowiedzeniem. Stan nieważkości okazał się problematyczny tylko na początku, kiedy Julian przypadkiem kopnął w głowę Emily. To zdarzyło się jeszcze wiele razy i mogli tylko wzdychać, przyglądać się kolejnym siniakom, powstającym na ich ciałach.

Żałował wszystkich lat, które spędził poświęcając się misji. Był głupim małym kretynem, który sądził, że warto poświęcić życie dla dziecięcego marzenia. Zrobiłby wszystko, żeby tylko cofnąć czas, nie znaleźć się w tym okropnym miejscu i móc popatrzeć na Ziemię, chociażby z daleka. Na początku, kiedy wylądowali, czuli się jak zdobywcy. Osiągnęli coś, czego nie zrobili astronauci przed nimi, ale z czasem wszystko stało się uciążliwe, a oglądanie w kółko tych samych twarzy, było męczarnią.

– Jules – rozmyślania przerwał mu Mark, który pojawił się obok zupełnie znikąd. – Musimy zabezpieczyć elementy powierzchniowe, które badaliśmy. Radary pokazują, że niedługo rozpocznie się burza piaskowa. Nic wielkiego jak ostatnio, ale może nam trochę nabałaganić.

– Jasne, już idę – powiedział, nawet na niego nie patrząc.

– Musisz uspokoić Victora. Całkowicie mu odbija, ciągle gada tylko o wyładowaniach elektrycznych podczas burzy i o szkodach, jakie możemy ponieść.

– Niepotrzebnie szerzy panikę. Chociaż nie, poczekaj, kto miałby panikować, skoro jesteśmy tutaj tylko w piątkę – powiedział ironicznie ze złośliwością, o jaką nawet się nie podejrzewał.

– Cóż tak, ale pogadaj z nim, wydaje się, że tylko ciebie słucha.

– Tak, w końcu jestem dowódcą, musi się mnie słuchać – mruknął i skierował się w stronę Habitatu, rozglądając się dookoła. Nie widział niczego niepokojącego, ale najwyraźniej specjalistyczny sprzęt wyraźnie wskazywał na zagrożenie.

Może to było głupie z jego strony, ale cieszył się ze wszystkich zagrożeń, jakie napotykali na swojej drodze. Dzięki temu musiał skupić się na czymś innym. Zaczynał angażować się w pracę, musiał działać, a to przecież było to, co uwielbiał, bycie w ciągłym ruchu. Niezastanawianie się, niezatrzymywanie, po prostu ciągłe podejmowanie decyzji. Tak było też teraz, odepchnął na bok swoje rozdrażnienie i skupił się na pracy i ogarnięciu swojej załogi. Tristan i wszystko co działo się na tej pieprzonej Ziemi mogło poczekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top