Rozdział siódmy - księżyc cz.1
I stało się w końcu musiał nadejść ten rozdział. Miłego czytania i jak zawsze dajcie znać, jak wrażenia.
Księżyc
Nie oczekiwał, że to nadejdzie tak szybko. Zostało tylko pięć dni, pięć krótkich dni na pożegnanie się i pozostawienie wszystkiego za sobą. Starał się tak nie myśleć, ale całując Tristana, zastanawiał się, czy to ostatni raz, gdy czuje jego wargi na swoich.
– Jules – wyszeptał chłopak, leżąc na nim w splątanej pościeli.
– Tak? – przeczesał jego spocone włosy, odsłaniając twarz Tristana.
– Dbaj o siebie dobrze? Nie narażaj się niepotrzebnie i wróć do mnie od tych swoich kosmitów.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nie ma żadnych...
– Hej, nie psuj chwili – przerwał mu loczek z małym uśmiechem igrającym na ustach. – Napisz do mnie, jeżeli będziesz mógł dobrze?
– Oczywiście Tris.
– I czasami o mnie pomyśl.
– Myślisz, że mógłbym przestać myśleć o tej twojej bujnej czuprynie loków? – zapytał, śmiejąc się cicho z miny Willisa.
– Kretyn, kiedy wrócisz, pojedziemy na długie wakacje do Szkocji dobrze? Zwiedzimy całe królestwo i zadecydujemy, gdzie chcemy mieszkać. Kupimy sobie dom z ogródkiem gdzieś, gdzie będzie słychać szum oceanu, a dookoła będzie panował spokój. I kupisz mi tego kota, o którym mówiłeś – mówił rozmarzonym głosem Tristan, z każdym słowem całując skórę szatyna.
– Już nie mogę się doczekać.
– Ja też, ale przecież to minie całkiem szybko prawda? To nie jest tak dużo czasu – zielonooki podniósł głowę i spojrzał na niego z nadzieją, ale oboje wiedzieli, że to nieprawda, a ich rozłąka będzie ciągnęła się latami.
–Jeżeli tylko chcesz, powiedz słowo. Zostanę i będziemy żyć razem tak, jak tego pragniesz. Wystarczy tylko jedno twoje słowo Tris – mówił gorączkowo ze strachem i nadzieją, że może nie on podejmie tę ostateczną decyzję, ale powinien wiedzieć, przecież znał Tristana wystarczająco długo.
– Nawet tak nie żartuj – loczek spuścił głowę, unikając jego oczu. – Chcę być w przyszłości mężem astronauty, który przeżył najwięcej dni na Marsie. Nasze dzieci będą z ciebie dumne i ja też. Zresztą już jestem z ciebie dumny i kocham cię, a kiedy wrócisz, będę kochał cię jeszcze mocniej i nie pozwolę ci już nigdy zniknąć.
– Kocham cię – wyszeptał Julian, splatając ich dłonie. – Już nie mogę się doczekać naszego wspólnego życia – to była prawda i kłamstwo w jednym. Tak bardzo chciałby ich wspólnego życia, ale kłamał, ponieważ wiedział, że to nigdy nie nastąpi, a mimo to dawał młodszemu jakąś nadzieję. Odchodził, znikał z jego życia, ale nie potrafił powiedzieć mu tego teraz, nie potrafił pożegnać się z nim tej nocy. Chciał go tylko kochać, a wszystko potęgowała myśl, że właśnie się żegnają. To było zakończenie ich wspólnej historii i mimo smutku, cieszył się, że w tym momencie trzyma Tristana w ramionach.
– Będzie cudowne, jak wieczna wiosna, jak tamten maj.
***
Miał nadzieję, że to nie będzie tak wyglądać, chciał uniknąć dramatycznych pożegnań, wielkich słów, łez i wyznań. Wolałby powiedzieć do widzenia i wsiąść do samochodu, który po niego przyjechał. Niestety bliscy mieli inne plany i teraz wszyscy stali przed domem i wpatrywali się w niego wyczekująco. To wyglądało tak, jakby szedł na wojnę i mógł zginąć. Oczywiście, zawsze istniało ryzyko, coś mogło pójść nie tak, mogli umrzeć tam i już nigdy nie wrócić na Ziemię, a jego mama nie dostałaby po nim zupełnie niczego, może poza listem z kondolencjami. Potrząsnął głową, starając się wyrzucić z głowy obraz własnego pogrzebu i płaczącej nad jego grobem Iris. To nie było mu teraz potrzebne. Uśmiechnął się i podszedł do swojej mamy, która już obserwowało go ze łzami w oczach.
– Hej – powiedział cicho, nim objął ją i przytulił. – Obiecałaś żadnych łez. To nie tak, że wyjeżdżam na drugi koniec kraju prawda? – zażartował i usłyszał jej oburzone prychnięcie. – No od razu lepiej.
– Nie żartuj w takim momencie – pouczyła go tak jak zawsze, gdy zaczynał działać jej na nerwy. To było przyjemne, świadomość tego, że może po powrocie nadal wszystko będzie takie jak teraz, on zażartuje, a jego mama będzie niezadowolona.
– Tyle lat czekaliśmy na tę chwilę prawda?
Oparli swoje czoła razem i zatrzymali się na moment w tej pozycji. Drgnął, gdy poczuł, dłoń mamy na swoim policzku.
– Kiedy powiedziałeś mi o swoim wielkim, dziecięcym marzeniu nie wierzyłam, że ci się uda Julianie. Byłeś maleńkim, samotnym chłopcem, który pragnął zostać astronautą. Spójrz teraz na siebie. Stoisz w tym mundurze, na który sam zapracowałeś. Obok mnie stoi twój chłopak, który nie uciekł od ciebie, mimo tego, że czasami jesteś okropnym gburem. Jutro spełnisz swoje marzenie. Jestem z ciebie taka dumna, zawsze byłam, ale teraz jestem najszczęśliwszą matką na świecie.
– Nie jesteś zła o to, że was zostawiam? – zapytał niepewnie, wtulając policzek w jej dłoń.
– Nie zostawiasz nas, wyjeżdżasz na jakiś czas, ale wrócisz – powiedziała z pewnością, której on nie miał.
– Kocham cię mamo – przytulił ją mocno, przez moment czując się jak ten mały chłopiec, którym był wiele lat temu, szukający zapewnienia, że wszystko się uda. –Dbajcie o siebie z dziewczynkami. Kiedy wrócę, pewnie ich nie poznam, będą już dorosłe. Nie martwcie się, nie myślcie o mnie za dużo – mówił szybko, pochylił się tak, by szeptać prosto do jej ucha. – Zaopiekuj się Tristanem, on jest silny, ale nadejdzie moment, gdy będzie nienawidził mnie tak bardzo. Wtedy wytłumacz mu, że zrobiłem to dla jego dobra i kochałem ... kocham go, ale ma ruszyć dalej beze mnie. Do zobaczenia mamo – odsunął się od niej, nie chcąc niczego tłumaczyć.
– Julianie o czym ty ...
– Nie teraz mamo, zrozumiesz wszystko, gdy nadejdzie pora – odparł krótko i ruszył w stronę sióstr. – I co paskudy? – objął je obie i przyciągnął do siebie. – Zachowujcie się, kiedy mnie nie będzie. Nie zamęczcie mamy, umawiajcie się tylko z porządnymi facetami, wiem, że żaden nie będzie tak idealny jak ja, ale jakoś to przeżyjecie. Nie upijajcie się, alkohol zniszczy wasze ostatnie żyjące szare komórki i wtedy nie dostaniecie się na żaden uniwerek – poczuł, jak szturchają go szczupłymi palcami. – Opiekujcie się mamą dobrze? – usłyszał ich cichy płacz, naprawdę starał się tego uniknąć. – No już, nie ma powodu do płaczu, na pewno znajdą się jacyś desperaci, którzy będą was chcieli.
– Julianie! – po raz kolejny usłyszał upominający ton mamy.
– Kocham was, bądźcie grzeczne.
Roześmiał się, widząc Eliota, który miał taki wyraz twarzy, jakiego nie widział u niego od początku ich znajomości. Wiedział, że tutaj nie będzie żadnych łez, podszedł do niego i uściskali się krótko.
– Stary, nie wierzę, że to się dzieje – blondyn popatrzył na niego z uśmiechem. – Mój kumpel w kosmosie.
– Tylko nie chwal się tym na prawo i lewo – ostrzegł go od razu. – Dowiem się jeżeli będziesz podrywał dziewczyny mówiąc o mnie.
– Po twoim powrocie pójdziemy do baru i upijemy się tak bardzo, że nie będziemy wiedzieli, gdzie się znajdujemy, albo nawet bardziej. Tak mocno, że stwierdzę że jestem gejem, a ty będziesz hetero dobra?
– Jezu Eliot, nie przesadzajmy co? – wzdrygnął się udając przerażenie. – I nie czekaj ze ślubem na mój powrót jasne? Po prostu zróbcie dużo zdjęć i możecie też to nagrać, szczególnie nakręćcie tańczącego Tristana.
– Będę za tobą tęsknił stary, nikt nie potrafi być takim mrukiem i żartownisiem w jednej chwili.
– Miło wiedzieć, że ktoś będzie tęsknił za moim dowcipem – parsknął i usłyszał klakson samochodowy, który ponaglał go. – Trzymaj się.
– Ty też Jules, będziemy na ciebie czekać.
Poczuł ostatnie klepnięcie przyjaciela i powoli odwrócił się w stronę Tristana, chłonąc jego postać całym sobą. Zrobił krok w jego kierunku, a po chwili jedyne co czuł, to Tristan. Oddech chłopaka łaskotał go w szyję, a ten wyglądał tak niedorzecznie, starając się zniknąć w ramionach Juliana, choć wszyscy wiedzieli, że to niemożliwe i prędzej to szatyn mógłby schować się w uścisku loczka. Cały chłopak, jego postawa, ciało, zapach, całe jego jestestwo sprawiało, że Jules zamierał, nie potrafił skupić się na niczym innym, niż dźwięk bijącego serca, wyrywającego się do Willisa. Wiedział, że już nigdy nie spotka kogoś takiego jak on. Już nigdy nie zakocha się w taki sposób, nie będzie zauroczony żadnym innym szczupłym chłopakiem, żadne loki nie będą go zachwycać w ten sposób, nie usłyszy już głosu, który wywoła drżenie jego rąk. Tristan Willis był najlepszą osobą, jaką mógł poznać w swoim życiu i nawet w jego głowie brzmiało to zbyt patetycznie, ale całe jego ciało wiedziało, że to cholerna prawda. Chciał skupić się tylko na nim, zapomnieć o wszystkich stojących obok osobach. Chciał móc patrzeć tylko na niego, więc patrzył i widział, jego zbyt długie włosy, opadające na ramiona. To nie były te loczki, które widział dwa lata temu, ale nadal zachwycały go tak bardzo, przesunął wzrok na rzęsy ozdabiające jego oczy, które zawsze wpatrywały się w niego z błyskiem ciekawości i zrozumienia. Kochał to wszystko tak bardzo, chciałby mu to powiedzieć, ale brakowało mu właściwych słów, zresztą nigdy nie był wielkim mówcą. Zdawał sobie sprawę, że inni tego nie zrozumieją, jego mama była zbyt racjonalna, Dianna pełna lęku i bólu, który wpisał się w jej życie na stałe, Alannah i Eliot, zakochali się w sobie inaczej niż oni. Nikt ich nie zrozumie, tak jak trudno jest zrozumieć ludzi lubiących bardziej deszcz niż słońce.
– Odleciałeś myślami – wyszeptał Tristan, ściskając mocniej jego dłoń.
– Tak, przepraszam.
– Nie przepraszaj – uśmiech chłopaka był wymuszony, tak jakby chciał pokazać wszystkim, a najbardziej Julianowi, że radzi sobie i nie dzieje się nic złego. – Nie żegnamy się, więc zróbmy to szybko dobrze?
– Kocham cię – nie był w stanie powiedzieć niczego innego, ponieważ w tych dwóch słowach zawarte było wszystko, całe jego uwielbienie do tego chłopaka. Wszystkie te momenty, gdy śmiali się głośniej, niż powinni, gdy zachwycali się rzeczami zwyczajnymi dla reszty świata, gdy śpiewali stare piosenki, siedząc nad grobem nieznajomego, wpatrywali się w gwiazdy, snując dziecięce opowiastki, w które nie wierzyli, ale starali się ubarwić je i uwierzyć choć na jeden moment. Patrzył na Tristana i myślał o tym, jak ten będzie wyglądał, odbierając dyplom, jak dumna będzie z niego rodzina, jak szczęśliwy będzie kończąc coś, czego nienawidzi. Mrugnął szybko i przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy z przyszłości, których nie będzie świadkiem. Widział Tristana odkrywającego swoją pasję, słyszał jego głośny śmiech, gdy przypadkiem wpadnie na jakiegoś uroczego młodego lekarza w szpitalu, widział wyraźnie jego rumieńce, gdy zacznie rozumieć, że zakochuje się w przystojnym doktorze. Wpatrywał się w jego dłoń splecioną z kimś innym, z kimś kto go pokocha, uszczęśliwi, będzie obok, gdy jego nie będzie. Ostatecznie widział Tristana idącego w stronę ołtarza, wkładającego obrączką na palec innego mężczyzny, dumną Diannę, szczęśliwą Lanę, promieniejącego Willisa. Nie było go w tej wizji i nigdy nie będzie, zrozumiał to już dawno, dlatego w jednym zgadzał się z Tristanem zróbmy to szybko, brzmi dobrze, lepiej niż obiecajmy sobie, że będziemy razem już zawsze, lepiej niż kłamstwo to nie jest pożegnanie, nie żegnamy się.
– Też cię kocham Jules – wyszeptał młodszy i pochylił się w jego stronę. – Gdziekolwiek będziesz, zawsze jesteśmy obok siebie, pamiętaj o tym, czy jesteś obok mnie, czy tak daleko, że mój rozum tam nie sięga, zawsze jestem obok. Ty i ja, dwa dziwadła przeciwko światu – chłopak pochylił się i potarł ich nosy z małym uśmiechem. – Zgoda?
– Tak, zgoda – wymruczał i połączył ich usta. Pocałunek był spokojny, powolny, ich wargi ledwie się dotykały, muśnięcia były delikatne, niepewne, osnute aurą niewinności, były inne, ale tak bardzo ich.
W tej chwili Julian powierzyłby Tristanowi własne życie, ale nie mógł zaryzykować życia Willisa w imię czegoś, co nie miało racji bytu. Odsunął się bez wahania, po raz ostatni wpatrując się w osobę, która dała mu więcej, niż mógłby sobie wymarzyć. Obrócił się na pięcie, wiedząc, że jeżeli zostanie tam jeszcze przez chwilę, złamie się, i pogrąży w rozpaczy. Ruszył żwawym krokiem w stronę auta, usiadł w środku zatrzaskując za sobą drzwi. Wiedział, że jest niewidoczny zza przyciemnionych szyb, więc wbił swój wzrok w małą grupkę stojąca przed domem.
– Przepraszam – wyszeptał, patrząc na oddalającą się sylwetkę Tristana. Widział powiększający się między nimi dystans, z każdą sekundą coraz większy i gdy samochód skręcił, nie widział już rodzinnego domu, ani nikogo z bliskich.
Gdy znikają ludzie, pozostają wspomnienia.
***
Samochód zatrzymał się cicho przed małym domem i Julian wyskoczył z niego. W kilku krokach dopadł do drzwi. To była jego ostatnia szansa, wiedział, że Tristan nie zdążył jeszcze wrócić do domu, a Dianna była w pracy. Znalazł klucz ukryty pod małą doniczką i wszedł do środka. Wbiegł po schodach na piętro i otworzył drzwi do sypialni chłopaka. Nie miał czasu na zastanawianie się i rozmyślanie, uklęknął przy łóżku i wyciągnął mały kuferek należący do Willisa. Kiedyś, gdy nudzili się i nie mieli pojęcia co ze sobą zrobić, loczek pokazał mu swój sentymentalny kuferek, dokładnie tak to nazwał, i Julian nie miał zamiaru nigdy mu tego zapomnieć. Młodszy trzymał tam wszystkie ważne drobiazgi, pozornie nic nieznaczące, ale w ostatecznym rozrachunku będące najważniejszymi na świecie. Zajrzał do środka i uśmiechnął się, widząc bilet z wesołego miasteczka, paragon z księgarni, do której razem poszli i całą masę innych wspomnień, ponieważ tym właśnie były dla Tristana te wszystkie rzeczy, to były wspomnienia, to była nieskończoność.
Nie myśląc zbyt wiele o konsekwencjach, włożył do kuferka kilkanaście listów ukrytych w starannie zaklejonych kopertach i zamknął drewniane wieko. Chciał być dla Tristana czymś więcej, niż zanikającym wspomnieniem, ale jeżeli nie mógł zostać w jego życiu, postanowił, że pożegna się odpowiednio i będzie obok niego w najważniejszych momentach. Podniósł się z kolan i ostatni raz rozejrzał po pokoju. Gdy wróci, o ile to w ogóle się stanie, Tristan będzie już trzydziestolatkiem i wszystko się zmieni, to wnętrze również. To było tak dziwne. Właśnie uświadomił sobie, że już nigdy nie spotka tego dwudziestojednolatka, on zniknie. Będzie znikał każdego dnia coraz bardziej, z każdym kolejnym rokiem będzie dojrzewał, dorastał, poważniał, stanie się mężczyzną, a Julian nie pozna go, nie pozna tego nowego Tristana. W głowie przez te lata będzie miał obraz upartego, przemądrzałego i inteligentnego chłopaka, ale jego już tutaj nie będzie, a Sennetta ominie to wszystko. Zrozumiał, że nie było miejsca dla niego w życiu Tristana Willisa, ponieważ po powrocie nie będzie ich łączyło absolutnie nic, poza kilkoma zachowanymi wspomnieniami, które i tak wyblakną, jak kartki na słońcu. Obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Musiał odwiedzić jeszcze jedno miejsce i to będzie już koniec wspominania, gdybania, zastanawiania się, czy mógł coś zrobić, by uniknąć tej sytuacji. Parsknął pod nosem, kręcąc głową. Oczywiście, że mógł coś zrobić, po prostu mógł nie udawać miłego faceta i odpuścić sobie pomaganie nieznajomemu pewnego dnia w bibliotece uniwersyteckiej.
***
Wspiął się na małe wzgórze, na którym był położony cmentarz i ruszył spokojnym krokiem w stronę pewnego samotnego grobu. Był już prawie na miejscu, gdy zobaczył jakąś postać siedzącą na ławce. Zamarł, nie wiedząc, czy iść dalej, czy cofnąć się i uciec. Nie był tchórzem, więc zrobił kilka kolejnych kroków i dotarł na miejsce. Zatrzymał się przed grobem i nie zastanawiając się nad tym co robi, usiadł obok kobiety. Zerknął nieśmiało na staruszkę, nie chcąc być napastliwym. Nie odezwał się ani słowem, ale cały czas zastanawiał się, kim jest ta tajemnicza postać, siedząca obok niego. Przez cały czas Tristan uważał tego nieznanego mężczyznę za samotnika, kogoś o kim zapomniał świat i ludzie, on sam stworzył mu historię życia z dramatyczną, nieodwzajemnioną miłością do paryskiej dziewczyny. Okazywało się, że oboje pomylili się i był ktoś, kto go odwiedzał.
– Nie chciałabym ci przeszkadzać młody człowieku, – odezwała się staruszka, patrząc na niego błękitnymi tęczówkami – ale wydajesz się bardzo przygnębiony.
– Och nie, to tylko ... nie jestem przygnębiony po prostu – urwał, nie wiedząc, co ma powiedzieć. – Jestem tylko smutny. Jestem naprawdę smutny – dopiero teraz to poczuł, był przeraźliwie smutny, czuł się tak, jakby miał złamać się przez jeden mocniejszy podmuch wiatru.
– Właśnie tak mi się wydawało, miałeś ten wyraz twarzy, który mają ludzie tęskniący za czymś. Za czym tęsknisz w takim razie? – posłała mu dobrotliwy uśmiech, tak bardzo babciny, sprawiający, że chciał tylko przytulić się do niej.
– To skomplikowane – spojrzał na nią krótko, zaraz uciekając wzrokiem w bok. Nikt nie pytał go o Tristana. Mama odpuściła i skupiła się tylko na jego wyjeździe, Dianna cały czas patrzyła na niego z niechęcią, Eliot nigdy nie był z nim aż tak blisko. Nikomu nie wyznał tych wszystkich obaw i wątpliwości, które nim targały.
– Mam czas.
– Niestety ja go nie mam – westchnął i pochylił się opierając łokcie na kolanach. – Za chwilę muszę iść, i nie będzie mnie tu przez bardzo długi czas. Zostawiam wszystkich bliskich, ale wiem, że siostry, mama, przyjaciel oni będą tutaj po moim powrocie, ale on nie.
– On? – staruszka wstała i zaczęła poprawiać kwiaty leżące na pomniku.
– Tak, Tristan. On ... my jesteśmy razem, ale to się skończy, wszystko między nami musi się skończyć.
– Dlaczego tak uważasz skarbie?
– Nie będzie mnie tutaj przez ponad osiem lat. Jak pani uważa, kto zostałby z takim facetem? Zresztą to bez sensu, nie wymagałbym od nikogo takiego poświęcenia, a już na pewno nie od Tristana, on zasługuje na więcej, niż mogę mu dać.
– Nie uważasz, że to on powinien zadecydować?
– Nie. On teraz mówi, że będzie na mnie czekał, wyjaśnia to miłością i innymi bzdurami, ale minie trochę czasu i będzie miał dość. To normalne, każdy by miał.
– Tak sądzisz? – zapytała spokojnie i to zaczęło go irytować, ponieważ chciał, by ktoś przytaknął, powiedział, że ma rację, powinien zostawić Tristana i dać sobie z nim spokój.
– Jezu tak, tak właśnie sądzę! – podniósł głos i gdy przypomniał sobie, w jakim miejscu się znajduje, zawstydził się i obniżył ton. – Pani nie miałaby dość? Co to za życie, proszę przyznać.
– Gdzie się wybierasz Julianie?
– Stacja kosmiczna, a później Mars – odparł krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły misji.
– Och tak mi się wydawało, że kojarzę skądś twoją twarz – usiadła obok niego i obróciła się całym ciałem w jego stronę. – Nie jestem Tristanem, nie wiem, co on czuje, ale z tego co mówisz, musi być uroczym młodym mężczyzną z głową na karku, więc wie, co robi i co poświęca.
– Nie chcę go krzywdzić, ale i tak to zrobię. Jakąkolwiek decyzję podejmę i tak go zranię – wydusił cichym głosem, wbijając wzrok w granitowy pomnik.
– Julianie...
– Nie, nie rozumiesz, nikt tego nie rozumie, to nie miało być tak. Nie miałem się zakochiwać, wiązać z kimś. Przez tyle lat byłem zupełnie sam, a później stało się, musiał się przyplątać i nie potrafiłem pozwolić mu odjeść, mimo tego, że wiedziałem, jak to się skończy. Unieszczęśliwiam nas obu w imię czego? To wszystko nie jest tego warte – mówił przepełnionym emocjami głosem, gestykulując wściekle. – Co z tego, że miałem kogoś na moment? Co z tego, że będę miał wspomnienia, jeżeli one będą bolały? Nie chcę tego wszystkiego, nie wiem nawet czy wrócę, ale wolałbym nie wracać, ponieważ wiem, że on będzie tutaj szczęśliwy z kimś innym. Nie zniosę tego, ponieważ przy nim poczułem się nareszcie jak w domu, poczułem się kompletny i nie wiem, co zrobię, gdy minę go na ulicy, a on mnie nie rozpozna, albo gorzej, podejdzie i będzie chciał porozmawiać, a obok niego będzie stał ktoś dla niego ważny. Nie chcę tego, a powinienem, bo kocham go, więc najważniejsze jest dla mnie jego szczęście. Po prostu bez niego nie umiem być szczęśliwy. Rozumie pani? Nie jestem sobą bez niego, zaraz zacznę spełniać swoje marzenia, czekałem na to lata, a teraz nie potrafię się z tego cieszyć, ponieważ moje marzenia ranią Tristana.
– Julianie – przerwała mu nagle, gdy zatrzymał się by zaczerpnąć powietrza. – Mogę coś powiedzieć? – skinął głową, więc kobieta kontynuowała. – Nie znam was, nie wiem, kim jesteście, co przeszliście, jaka jest wasza miłość, ale patrząc na ciebie, wiem, że go kochasz i poświeciłbyś siebie, byleby on był szczęśliwy i bezpieczny. Jeżeli to nie jest prawdziwa miłość, to nie wiem, co nią jest. Znałam pewnego mężczyznę, który zakochał się w kimś, kto żył w zupełnie innej części świata. Dzieliło ich wszystko, o wiele więcej rzeczy, niż dzieli ciebie i Tristana. Nie mogli być razem, mimo tego, że się kochali. Rozstali się, każdy z nich miał swoje życie, swoje radości i smutki, lepsze i gorsze dni, ale ten chłopak był nieszczęśliwy, ona zresztą też. Po wielu latach przyjechał do jej rodzinnego miasta, wysiadł z samolotu na zupełnie obcej ziemi, nie znał dobrze języka, miasta, nie znał tutaj nikogo poza nią. Wyszedł z lotniska, maszerował z torbą przerzuconą przez ramię i zatrzymał się, gdy dostrzegł zachodzące słońce. Wydawało mu się, że świat się kończy, niebo upada w dół. Widział tylko pomarańcz mieszający się z brązem, nadchodzący zmierzch zapowiadający noc i dotarło do niego coś bardzo ważnego, nareszcie to zrozumiał. Był w tym miejscu. Nie wiedział nawet, dokąd zmierza, ale w jego głowie była tylko ona. Myślał o tym, gdzie teraz jest i jak bardzo to nie ma dla niego znaczenia, ponieważ liczyło się tylko to, że ona tu jest. Dotarło do niego, że tutaj jest jego życie, zrozumiał to, że w tym miejscu znajduje się jego dom, ponieważ tylko przy niej czuł, że żyje. Ty i Tristan jesteście tacy sami. Możecie być oddzieleni odległością nie do pokonania, ale koniec końców i tak skończycie razem, ponieważ łączy was coś więcej i nie będę mówić ci o bratnich duszach, przeznaczeniu i innych wymysłach, po prostu jesteście dwójką ludzi, którzy jakimś cudem odnaleźli się w tym miejscu i nie zniszczycie tego. Jestem tego pewna. Wrócisz do niego, a on będzie na ciebie czekał. Wiesz dlaczego? Dlatego, że ty byłbyś wstanie poświęcić dla niego wszystko, nawet własne marzenie.
– Skąd u pani ta pewność? Nawet nas pani nie zna – wymamrotał drżącym głosem.
– Mój drogi, moje oczy widziały więcej złamanych, zdradzonych, opuszczonych, skrzywdzonym serc, niż możesz sobie wyobrazić, więc uwierz mi, wy przetrwacie – uścisnęła jego dłoń i posłała mu ciepły uśmiech, który rozgrzał go od środka.
– Chyba muszę już iść, zasiedziałem się – wstał niechętnie z ławki, nie odwracając oczu od starszej pani.
– Tak, tak masz misję do wykonania – roześmiała się na widok jego krzywej miny. – Więcej radości młody człowieku, cały świat będzie na ciebie patrzył, Tristan również. Nie skupiaj się na złych rzeczach, myśl o swoich marzeniach, ciesz się z tych momentów, a po powrocie będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
– Jest pani bardzo miła, dziękuję za tę rozmowę – nie wiedząc, co go do tego popchnęło, pochylił się i objął staruszkę ramionami. – A tak w ogóle to co pani tutaj robi? To jakiś pani znajomy? – wskazał na grób mężczyzny.
– Tak, można tak powiedzieć. To mój dobry znajomy, najlepszy przyjaciel – wyznała z małym uśmiechem, za którym kryło się coś więcej.
– Tristan myślał, że nikt nie odwiedza tego człowieka, że jest samotny. Szkoda, że nie mogę mu powiedzieć o tym spotkaniu, ucieszyłby się z tego.
– Czy Tristan to wysoki, szczupły młody człowiek z długimi, ciemnymi włosami?
– Tak, to on. Widziała go pani kiedyś?
– Och wiele razy, ale zawsze był tak skupiony, gdy tu siedział, że nie śmiałam mu przerywać i do niego podchodzić, ale następnym razem przysiądę się. Już od dawna chciałam podziękować mu za tę ławeczkę. Teraz mogę spędzać tu więcej czasu, chociaż nadal nie tyle, ile bym chciała.
– Do widzenia, cieszę się, że panią poznałem – pożegnał się i powoli ruszył drogą w dół, kierując się w stronę ulicy.
– Ja też się cieszę mój drogi, to była pouczająca rozmowa – powiedziała cicho, obracając się w stronę pomnika. Oparła się wygodnie i wróciła myślami do tego letniego dnia, gdy słońce zachodziło, a jej życie rozpoczynało się naprawdę.
***
To była noc przed lotem, gdy Tristan wraz z Iris i siostrami Juliana, pojechali do Centrum Kosmicznego im. Johna F. Kennedy'ego na przylądku Canaveral. Było bardzo późno, dookoła panowała ciemność i nie było widać zupełnie nic, oprócz oświetlonego w oddali budynku oraz stanowiska startowego, już przygotowanego na jutrzejszy dzień. Zastanawiał się, po co to robi, mógł odpuścić sobie przyjazd, ale sama myśl o tym, że Jules będzie tu dziś i będzie mógł zobaczyć go choć z oddali sprawiała, że nie potrafił się powstrzymać. Najwyraźniej nie tylko on był tak podekscytowany, ponieważ dziewczyny wybiegły z samochodu, gdy tylko zaparkowali i pobiegły w stronę wyznaczonego miejsca, gdzie stał już spory tłum osób. Gdy zbliżali się w ciszy, słyszeli głośne rozmowy, wybuchy śmiechu, piski małych dzieci, które zdecydowanie powinny już spać, ale jakimś cudem były jeszcze na nogach.
Podeszli do taśmy, która oddzielała ich od drogi i wtedy go zauważył. Stał z boku z rękoma w kieszeniach szarego stroju, który miał na sobie i przyglądał się im z uśmiechem. Chciał podejść bliżej niego, ale nie mógł zrobić nawet kroku. Pierwszy raz poczuł coś takiego, chciał być blisko, ale coś go od niego odgradzało i powstrzymywało. Zauważył, jak Julian robi kilka kroków w ich stronę i zatrzymuje się w miejscu. Byli świadomi dystansu, jaki ich oddzielał, ale nie mogli go zniwelować, nawet jeśli by chcieli. Podniósł rękę i pomachał w stronę mężczyzny, który uśmiechał się radośnie i emanował czystym, niezmąconym szczęściem. Teraz dopiero widział, jak bardzo szatyn kochał to, co robił, bił od niego blask człowieka, który jest spełniony. Jak Tristan mógłby mu odebrać to, co sprawia, że wygląda właśnie tak?
– Myślałem, że się tutaj nie pojawisz! – krzyknął w jego stronę Jules.
– To jedyne miejsce, w którym powinienem być – odparł z pewnością w głosie i nawet z tego miejsca dostrzegł, jak mężczyzna przewraca oczami.
– Miło was zobaczyć, ale nie musieliście przyjeżdżać aż taki kawał drogi.
– Nie mogliśmy sobie odpuścić okazji do zobaczenia cię w tym uniformie – zażartował Tristan i usłyszał cichy śmiech Becci i Rose.
– Zabawne Willis, popatrz na siebie – prychnął szatyn i serce Tristana drgnęło i zabiło mocno, ponieważ nawet teraz, w obliczu nieuchronnego pożegnania potrafili żartować i dogryzać sobie.
– Wyglądam świetnie, jak zawsze – stwierdził lekko, wzruszając ramionami.
– O tak, ślicznie – czułość w głosie i spojrzeniu Juliana, sprawiła, że cofnął się o krok. Nie chciał przeżywać wszystkiego od nowa.
– Dobrze panowie – jakiś mężczyzna stanął obok szatyna i objął go ramieniem. – Czas się pożegnać, musicie się wyspać przed jutrzejszym dniem. Powiedzcie ładnie dobranoc.
Stał i wpatrywał się w Juliana, widział jak usta chłopaka poruszają się, mówiąc ciche dobranoc, ale do jego uszu nie dotarł żaden dźwięk. Szatyn obrócił się, posyłając mu ostatni uśmiech, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę dużego budynku, oświetlonego reflektorami. Coś zaczęło dusić go w piersiach i to było chore, chaotyczne i nielogiczne, ponieważ pożegnał się już z Julesem, mieli już swój moment, ale teraz pierwszy raz od dnia, kiedy zostawił go ojciec, czuł, że się rozpada. Chciał płakać i krzyczeć, opaść na kolana i błagać Juliana, by został, ale nie mógł tego zrobić, nie mógł zniszczyć czegoś tak ważnego dla szatyna, dlatego podniósł brodę trochę wyżej, wypuścił powietrze z płuc i ruszył w stronę samochodu, nie oglądając się za siebie.
Czasami nie możemy się rozpaść nawet, jeżeli nie jesteśmy w stanie trzymać się w całości.
***
Wyszedł z głównego budynku i chciałby powiedzieć, że poczuł na twarzy przyjemny wiatr, ale niestety był już w pełni ubrany i skafander zasłaniał mu całe ciało. Reszta załogi szła tuż za nim, powitał ich mały tłum, Max trzymał kamerę, która miała upamiętnić ten moment.
– No chłopaki, wielki dzień prawda? – zaśmiał się mężczyzna i poklepał go po plecach.
–Tylko chłopaki? Nie zapominasz się czasami? – upomniała go Melissa, przewracając oczami na jego skruszoną minę.
– Dobrze, teraz wsiadajcie do auta i przewieziemy was na miejsce – zarządził główny konstruktor. – Już nie mogę się doczekać, kiedy nareszcie moje dzieło zostanie wykorzystane.
Jechali, powoli zbliżając się do najważniejszego miejsca, gdy nagle przed jego oczami ukazał się wymarzony od lat widok. Westchnął cicho, widząc statek kosmiczny, który stanie się dla niego domem na długi czas. Jego marzenia spełniały się i nie mógł pragnąć niczego więcej. Zdusił radosny śmiech, by nie wyjść na jakiegoś maniaka z obsesją, ale uśmiechał się szeroko, pochłaniając wszystko wzrokiem. Gdy tylko samochód zatrzymał się, chciał wyskoczyć i biec, by dostać się tam jak najprędzej, jednak strój uniemożliwiał mu to.
***
To było dla niego niewyobrażalne. Nie oczekiwał, że będzie tutaj aż tyle ludzi, jednak to był ważny lot, który miał pokazać, jak długo człowiek może przebywać w przestrzeni pozaziemskiej. Najpierw stacja kosmiczna, później Mars. Uśmiechnął się do siebie, tak zawsze powtarzał Jules, gdy Tristan pytał o całą misję, stacja kosmiczna, później Mars. Pierwszy raz nie czuł się komfortowo w obecności swojej mamy i siostry, ale obie nie dały się przekonać i chciały przyjechać tutaj razem z nim. Ta wielka maszyna, którą miał podróżować Julian, była tak okazała i ogromna. Zachwycała swoim wyglądem i dostojeństwem nawet jego, zwykłego laika, który nie znał się w ogóle na tym wszystkim. Słyszał podekscytowane głosy, oklaski, rozejrzał się dookoła i dostrzegł zniecierpliwienie, wymalowane na twarzach wszystkich obecnych. Nie rozumiał, jak ludzie mogli nie myśleć o innych osobach, o bliskich astronautów, którzy właśnie rozstawali się z nimi na tak długi czas. Przewrócił oczami na ludzką głupotę, z której zawsze doskonale zdawał sobie sprawę i usiadł na wolnym miejscu. Czuł się jak w cyrku, tylko, że wtedy nigdy tak bardzo nie bał się o cyrkowców.
***
Jechali windą w górę w milczeniu, każdy z nich był zatopiony we własnych myślach, obawach, nadziejach. Wiedzieli, co ich czeka, ale też nie mieli o tym żadnego pojęcia. Wszystko było jasne, ale w jakiś sposób nieodkryte. A winda ciągle jechała i przybliżała ich do najważniejszego. Nagle drzwi rozsunęły się i wyszli na wąski korytarz, zmierzając w stronę pojazdu, który stanie się dla nich domem. Uśmiechnął się i poczuł, jak jego serce przyspiesza. To było to, to był ten dzień.
Czuł mocne szarpnięcie, gdy był przypinany pasami bezpieczeństwa, które miały utrzymać go w miejscu. Po tylu latach ludzie, z którymi widywał się tak często, którzy dbali o jego stan zdrowia, siłę i bezpieczeństwo, teraz dokonywali ostatnich poprawek i mieli zostawić ich zupełnie samych.
– Wszystko jest już przygotowane – poczuł klepniecie na ramieniu i uścisnął dłoń Davidowi, który uśmiechał się do niego pokrzepiająco. Wymienili krótkie skinienie i mężczyzna opuścił pokład.
Obserwował, jak wejście zostaje zamknięte, mechanizm zablokował je i teraz nie było już odwrotu to dzieje się naprawdę.
***
– Jesteśmy gotowi do startu! – rozległ się głos z głośnika stojącego nieopodal i Tristan nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Zakrył usta dłonią i wpatrywał się w górę z lękiem. Przypomniał sobie to wszystko, co czytał o katastrofach. O tych astronautach, którzy zginęli, w zasadzie spłonęli podczas wybuchu. Głupi film „Marsjanin", z którego Julian śmiał się cały wieczór, stanął mu przed oczami. To dzieje się naprawę.
***
– Trwają ostatnie prace przy rusztowaniu – usłyszał wyraźny głos, będąc już ostatecznie ulokowanym wewnątrz. – Możecie usłyszeć hałas, nie denerwujcie się.
Po chwili zatrzęsło mocno, ale domyślił się, że ma to związek z paliwem, więc odetchnął głośno i popatrzył na swoich kompanów, którzy stresowali się chyba nie mniej niż on.
***
– Gotowi do startu. Dziesięć, dziewięć, osiem ...
Zadrżał i podniósł się z miejsca tak, jak wszyscy tutaj obecni. Myślał o Julianie. Co czuje teraz, siedząc tam w środku, wiedząc, że za chwilę pozostawi Ziemię daleko za sobą? Jest szczęśliwy, podekscytowany, przejęty, przerażony? Miał nadzieję, że szatyn uśmiecha się i cieszy, ponieważ spełnianie marzeń powinno uszczęśliwiać. Przypomniało mu się ich niedawne przekomarzanie, gdy nieugięcie nazywał astronautów kosmitami, pamiętał, jak oburzony był wtedy Jules, jak zmarszczył swoje brwi i wydął usta, przypominając obrażonego sześciolatka, a po chwili przygwoździł go do łóżka i chciał chyba zacałować, ponieważ Tristan czuł jego usta na całej swojej twarzy i nie potrafił powstrzymać chichotu i pisków, które roznosiły się głośno po całej sypialni. To był jego Julian, ten sam mężczyzna, który żegnał się z nim ubrany w mundur, ten sam, który wyszedł z biblioteki z naręczem książek, ten, który zmuszał go do biegania o piątej rano i najważniejsze ten, który kochał go za to, jaki jest naprawdę, nie chcąc go zmieniać.
***
Siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden zapłon ...
– Panie i panowie zaczynajmy – powiedział, gdy poczuł szarpnięcie, a później czuł tylko wstrząsy i wibracje.
– Życzymy miłego lotu – usłyszał.
***
– O mój Boże – wyszeptał, gdy odliczanie dobiegło końca i cała konstrukcja przytrzymująca rakietę runęła. Dostrzegł ogień i coraz głośniejszy hałas. Ziemia trzęsła się coraz mocniej, nagle z dwóch stron poczuł dłonie obejmujące go mocno i wiedział, że to mama i Lana przytulają go, obserwując z przerażeniem to, co właśnie miało miejsce. Zerknął na Iris, która nie ukrywała już swoich łez i otwarcie szlochała, wpatrując się z uśmiechem w oddalającą się rakietę. Obok niej Rose i Becca przytulały się ze łzami na policzkach i mógł tylko domyślać się, co czują, wiedząc, że ich brat właśnie wznosi się wysoko w górę.
Poczuł, jak coś zakłuło go w oczy, więc przetarł je szybko wierzchem dłoni. Było już wystarczająco dużo łez, nie miał zamiaru się rozklejać. Wpatrywał się w rakietę, a po chwili widział już tylko błękitne niebo, na którym nie było żadnego śladu. Julian był w górze, a on został tutaj na dole. Miał nadzieję, że za ponad osiem lat będzie znajdował się w tym samym miejscu, oczekując powrotu szatyna.
***
Czuł pot spływając po twarzy. Przeciążenie rosło, cały się trząsł, jego tętno zaczynało spadać, było tak, jakby odłączał się od swojego ciała. Nie mógł się odezwać ani słowem, prawie rozsadzało mu głowę. Pamiętał to doskonale po jednym z treningów, gdy kręcił się z wielką prędkością i wytrzymał, teraz też musi dać radę.
– Jak nas słyszysz Julianie? Jak nas słyszysz? Odezwij się!
– Słyszę was, wszystko jest dobrze – powiedział zduszonym głosem. – Widoczność bardzo dobra, czuję się w porządku, wysokość odpowiednia, prędkość również. Przechodzimy na silnik ręczny, może zatrząść. Chciałbym powiedzieć, że was widzę, ale panowie Ziemia jest przepiękna.
Obserwował oddalającą się planetę i nie potrafił powstrzymać zachwytu. To był najpiękniejszy widok, jaki widział, no może poza Tristanem. Wiedział już, że statek znajduje się na orbicie i domyślał się, jak wszyscy tam na Ziemi muszą świętować. Uśmiechnął się mimowolnie, wszystko odbywało się zgodnie z planem. Jego marzenia właśnie stały się rzeczywistością
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top