Rozdział osiemnasty- Pluton część 2

Siedemdziesiąt dziewięć miesięcy później – marzec

Siedział na podłodze w kącie pokoju i wpatrywał się w swoją dłoń, powoli poruszając palcami. Nie wiedział, co chce zobaczyć, czy w ogóle szuka czegoś, ale nie potrafił oderwać spojrzenia. Czuł, że jeżeli tylko odwróci wzrok, jego myśli zaczną szaleć i nie będzie mógł wrócić ponownie do tego stanu dziwnego otępienia.

Czasami wydawało mu się, że czuje się lepiej, że jego serce bije w stałym rytmie, który tak dobrze znał. Przyzwyczaił się do tego pokoju, który tymczasowo zajmował, do białych, szpitalnych sal, łóżka, które było ... po prostu było. Nie był nawet w stanie powiedzieć, czy materac był wygodny, czy też przeciwnie. Czasami potrafił powiedzieć kilka słów do lekarzy, którzy przychodzili go zbadać. Nie umiał jeszcze wykrzesać uśmiechu, ale gdzieś z tyłu głowy majaczyło mu, że przecież kiedyś uśmiechał się dość często, przynajmniej o tym świadczyły zmarszczki w kącikach jego oczu, gdy obserwował swoje odbicie w lustrze. Czasami potrafił stwierdzić, że coś mu smakuje, że ma po prostu dobry smak i może polubiłby to danie.

Były dni, gdy budził się z krzykiem głośniejszym, niż mógłby wydać z siebie jakikolwiek człowiek. Wrzeszczał jak opętany, rzucając i trzęsąc się na łóżku. Nie mógł złapać powietrza, ponieważ z każdym oddechem czuł, jak drobinki pyłu z marsjańskich burz wdzierają się do jego płuc i uniemożliwiając normalne oddychanie. Dusił się i krzyczał, aż ktoś nie wpadał do pokoju i nie budził go lub nie wstrzykiwał mu czegoś na uspokojenie. Później zapadał w sen pełen wspomnień, wracających do niego w krótkich filmach. Widział siebie skulonego w ich bazie podczas burzy piaskowej trwającej trzy miesiące. Widział Emily, która kontaktowała się z siedzibą i dowództwem mówiąc, że jest zaniepokojona jego stanem psychicznym. Słyszał płacz Victora, który pewnego dnia zniszczył połowę cieplarni, nie mogąc znieść izolacji i poczucia pustki.

Przeważnie jednak czuł się obco. To było najlepsze określenie, jakie potrafił znaleźć. Poznawał ludzi, których widział czasami przez szybę, ale nie czuł potrzeby kontaktu z nimi. Oni wszyscy żyli jego marzeniem, które stało się koszmarem. I potrafił myśleć tylko o tym, że zawiódł tak wielu z nich, zniszczył wszystko to, na co pracowało tysiące osób. Okazał się słabym ogniwem. Miał należeć do elity, w zasadzie przez pewien czas należał do niej, a teraz miał być zepchnięty. Był nikim. Był tylko Julianem Sennettem, chłopcem który miał wielkie marzenia, chłopcem który śnił o Marsie, śnił o tej czerwonej planecie i zastanawiał się, jak to będzie, gdy jego stopy staną tam po raz pierwszy, gdy nie będzie widział nigdzie prawdziwego błękitu nieba, nie będzie mógł oddychać pełną piersią. Wtedy nie myślał o strachu i zagrożeniu, a teraz rozumiał, że to były tylko dziecinne wyobrażenia, że dał się omamić wizją czegoś, co nie miało racji bytu. Prawie tam zginęli, Victorowi prawie udało się zabić, a przy okazji umarliby wszyscy.

Chciał się przed kimś otworzyć, porozmawiać z kimś, kto zrozumiałby to wszystko, ten ból który odczuwał i nie chodziło tu o ból fizyczny, chociaż ten też był dotkliwy. Tak bardzo bolała go utrata marzeń, to nieustanne uczucie, że pokochał coś, co go zniszczyło, że oddał swoje życie przegranej sprawie i teraz sam stał się przegranym. Jego myśli plątały się i czasami nie mógł rozróżnić, co jest tylko jego wyobrażeniem, a co prawdą. Zdawało mu się, że jest na Marsie, misja nadal się nie skończyła, a oni są w jakimś dziwacznym zawieszeniu, ale później kolejni lekarze badali go, psychiatrzy starali się z nim porozumieć i wtedy docierało do niego, że jest na Ziemi i podobno jest już w domu. Tylko, gdzie teraz był jego dom?

Mars i Tristan. Myślał tylko o tym i nie wiedział, co bolało go bardziej, co było jego większym koszmarem i porażką. Zastanawiał się, dlaczego nikt o niego nie pyta? Dlaczego jego mama się nim nie interesuje? Dlaczego Tristan nie pyta o niego. Gdzie są jego wszyscy bliscy, kiedy potrzebował ich najbardziej? To doprowadzało do obłędu, z którego nikt nie potrafił go wyciągnąć. Chciał wiedzieć, że jest komuś potrzebny. Kiedyś wydawało mu się, że NASA go potrzebuje, ale teraz wiedział, że jest im zbędny. Świadomość, że jego rodzina również go sobie odpuściła, była jak rana, która otworzyła się nagle i została posypana solą.

Nie widział się z resztą załogi. Był pewien, że Emily i Melissa mają się dobrze, były najsilniejsze z nich wszystkich, chociaż ludzie dawali im małe szanse na przetrwanie, ponieważ są kobietami. W ostateczności to Mars zweryfikował ich szanse i pokazał, kto jest najsilniejszy, a kto najsłabszy. Mężczyźni zawiedli, gdy kobiety pozostały silne i to przecież nie powinno nikogo dziwić. Czyż nie tak działo się w każdej historii?

Drgnął zaskoczony, gdy drzwi do pokoju otworzyły się i chwilę później zamknęły z cichym kliknięciem. Oderwał spojrzenie od swojej dłoni i przeniósł je w stronę intruza, którym była doktor Smith czy też Clare, jak prosiła by ją nazywał. Wcześniej wydawało mu się, że to Tristan będzie jedyną osobą z którą porozmawia po powrocie, ale teraz nie było go tutaj, a Clare wydawała się jedynym specjalistą, który chciał usłyszeć coś więcej niż to, że czuje się dobrze.

– Dzień dobry – przywitała się jak zwykle pogodnym głosem, posyłając mu ledwie dostrzegalny uśmiech.

– Dzień dobry – w ten sposób rozpoczynały się jego terapeutyczne sesje. Jedno dzień dobry, które przełamywało bariery i otwierało drzwi w jego umyśle, zamknięte przed wszystkimi innymi ludźmi.

***

Osiemdziesiąt miesięcy później – kwiecień

– Pamiętam, kiedy przed rozpoczęciem przygotowań do misji, generał zebrał nas wszystkich w jednym pokoju i powiedział, że w tym momencie powinniśmy zadać sobie jedno, podstawowe pytanie, co w życiu jest dla nas ważne, a co nie. Dał nam chwilę do namysłu, a później mówił dalej, że jeśli misja na Marsa nie jest dla nas najważniejszą rzeczą w życiu, to w tym momencie powinniśmy mu o tym powiedzieć prosto w twarz i zrezygnować, póki jeszcze możemy. Później, kiedy nikt nie odezwał się słowem, zapewnił nas, że nikt nie będzie nas oceniał, mówił, że zawiedliśmy kogoś, że nikt nie będzie na nas zły. Wtedy nawet przez chwilę nie zawahałem się, nawet nie musiałem myśleć, wiedziałem, że Mars jest najważniejszy, że jest moim życiem, moją teraźniejszością i przyszłością. Byłem tak pewny siebie i swoich decyzji. Jeżeli on zadałby nam to pytanie na miesiąc przed startem ... boję się, że mógłbym zrezygnować – spojrzał na doktor Smith, która siedziała na podłodze w pewnej odległości od niego i słuchała go w milczeniu. – Wyobrażasz to sobie? Powiedziałem, że boję się, że mógłbym zrezygnować – prychnął i nerwowym ruchem chwycił się za włosy. – Nienawidzę tego wszystkiego całym sercem, ale nadal to moje życie. Mars jest ... jest tym, na co pracowałem latami i gdybym zrezygnował, to nienawidziłbym siebie pewnie bardziej niż teraz.

– Julianie, a gdybyś teraz usłyszał to pytanie, gdybyś miał się zastanowić, co jest dla ciebie najważniejsze, jaka byłaby twoja odpowiedź?

– Teraz chyba nie mam niczego, co byłoby dla mnie najważniejsze – powiedział po dłuższej chwili. – Kiedyś powiedziałbym Mars, później Tristan, ale teraz ... – urwał i zacisnął mocno powieki, chcąc wyrzucić z głowy obrazy Ziemi oddalającej się coraz bardziej. Ciemności, która zapanowała, gdy burza piaskowa objęła całą planetę, a wyładowania, które miały miejsce, przerażały bardziej niż największe huragany i burze na Ziemi. – ... ale teraz wydaje mi się, że nie mam niczego, że jestem sam. Jeszcze bardziej samotny, niż tam podczas największej izolacji.

***

Osiemdziesiąt jeden miesięcy później – maj

– Pamiętam, jak pewnego dnia, nie mam pojęcia kiedy to było, ja i Mark musieliśmy wyjść z naszej bazy i przeprowadzić kilka badań, sprawdzić reaktory. Spędziliśmy tam sporo czasu i Mark zapytał mnie, czy czasami wspominam coś, co jest związane z Ziemią. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, więc wytłumaczył, że on wspomina głos swojej córki i żony. Dźwięk budzika, który był ustawiony na szafce przy ich łóżku i każdego dnia budził ich i zapowiadał nadejście poranka. Zacząłem zastanawiać się, co takiego mógłbym wspominać i od razu pomyślałem o głosie Tristana, a później o dźwięku bosych stóp uderzających o piasek, kiedy biegaliśmy brzegiem plaży, o falach, które rozbijały się głośno o molo. Powiedziałem mu o tym wszystkim i zapomnieliśmy o tej rozmowie. Później po jakimś czasie, pewnie minęło go cholernie dużo, ponownie znaleźliśmy się tylko we dwóch i zapytałem, czy nadal przypomina sobie dźwięk budzika, czy wspomina głosy swojej żony i córki. Wiesz, co powiedział? Że tak, oczywiście myśli o nich codziennie, ale każdego dnia dźwięk budzika jest coraz cichszy, a głos najbliższych staje się niewyraźny. Tak jakby oni oddalali się i dźwięk odchodził razem z nimi. Rozumiałem go, sam już nie pamiętałem głosu Tristana, nie mogłem przypomnieć sobie, jak brzmi ocean. Dzień później Mark podszedł do mnie i powiedział po prostu, że on już nie pamięta głosu swojej żony, nie jest w stanie przypomnieć sobie głosu córki, że to tak jakby one zniknęły, albo jakby on zniknął. Co miałem mu powiedzieć? No Clare, byłem dowódcą i właśnie członek mojej załogi uświadomił sobie, że zapomniał o najbliższych. Co miałem mu powiedzieć?! – uderzył dłonią o stół i podniósł głos, nawet sobie tego nie uświadamiając. Spojrzał na kobietę siedzącą naprzeciwko, która nawet nie drgnęła. – Przepraszam, nie powinienem krzyczeć.

– Nic się nie stało – uspokoiła go spokojnym głosem. – I co mu powiedziałeś?

– Powiedziałem, że ... Boże – zaśmiał się rozpaczliwym śmiechem, uciekając wzrokiem przed spojrzeniem doktor Smith. – Powiedziałem mu to, co dowódcy powiedzieli nam jeszcze tutaj, że misja jest najważniejsza, że jest ważniejsza niż my sami i nasze rodziny. Byłem świetny prawda? Idealny dowódca całkowicie pozbawiony duszy.

– Powiedziałeś to, czego się nauczyłeś.

– Nieprawda, powiedziałem to, w co wierzyłem, bo wtedy jeszcze w to wierzyłem Clare.

***

Osiemdziesiąt dwa miesiące później – czerwiec

– Julianie, powiedz mi, kiedy poczułeś, że coś jest nie tak? Że dzieje się z wami coś złego? Że z tobą dzieje się coś złego.

Cisza przedłużała się i miał już dość. Nie chciał o tym rozmawiać, czuł się zmęczony, nie miał sił na ciągłe wspomnienia, które nie odpuszczały mu nawet podczas snu. Bał się wspomnień, bał się odczuwania tego, co czuł w tamtym miejscu, ale wiedział, że to wszystko będzie wracać, że wróci do niego już niedługo. Wczoraj, kiedy wracał do pokoju, wydawało mu się, że widzi Victora, który zmierza w stronę wyjścia i chce po prostu się zabić i narazić ich wszystkich. Gdyby nie grupa mężczyzn, którzy odciągnęli go od przypadkowego przechodnia, prawdopodobnie udusiłby go. Spojrzał na swoje dłonie, które trzęsły się tak mocno, że nie było możliwości, by umiał to powstrzymać. Podniósł się szybko i skierował w stronę drzwi.

– Julianie...

– Na dzisiaj koniec.

***

– Obserwowaliśmy część pani spotkań z Sennettem. Wydaje nam się, że jest z nim już dużo lepiej. Rozmawia, porusza się bez problemu, monitorujemy jego stan zdrowia i powoli wszystko zaczyna wracać do normy – powiedział przedstawiciel dowództwa na spotkaniu, które zostało zorganizowane.

– Tak, jest dużo lepiej, jego stan fizyczny poprawił się bardzo mocno – przytaknęła doktor Smith.

– Akurat to nie powinno nikogo dziwić. Julian był w doskonałej kondycji przed misją, jego ciało było idealnie wytrenowane i przygotowane – dodał specjalista od astronautyki, współpracujący z szatynem od początku przygotowań do misji.

– Tak, ale stan psychiczny daje dużo do życzenia – wtrąciła kobieta. – Jest zagubiony we wspomnieniach, czasami opowiada o czymś z chęcią, ale gdy zada się nieodpowiednie pytanie, może wybuchnąć i wpaść w szał. Unika ludzi, nawet jeżeli teraz mógłby poruszać się po centrum bez kontroli, woli zostawać w swoim pokoju.

– Macie jeszcze dwa miesiące do doprowadzenia go do porządku.

– Przepraszam, ale czy pan nie rozumie, że prawie roczna podróż w statku kosmicznym, a później lata izolacji i brak możliwości kontaktu z bliskimi, mogą zniszczyć człowieka? Piątka tych ludzi przebywała ze sobą przez lata. Byli tak naprawdę zamknięci w jednym miejscu, mogli rozmawiać tylko ze sobą, a ciągły, jednolity krajobraz doprowadzał ich na skraj wytrzymałości. Nawet idealnie przygotowany Julian, nie poradził sobie z tym zadaniem. I teraz musimy dać mu tyle czasu, ile będzie potrzebował, by powrócić do zdrowia. Oczywiście, możemy naszprycować go lekami, antydepresantami i wypuścić do domu, ale później po kilku miesiącach nie bądźmy zaskoczeni, jeżeli usłyszymy o samobójstwie jednego astronauty. Zresztą Victor wcale nie czuje się lepiej niż Julian.

– Więc co pani proponuje?

– Kontynuowanie terapii, ograniczanie leków na bezsenność i kupno psa – oznajmiła krótko, zaplatając ramiona na piersi.

– Słucham? Kupno czego?

– Nie czego, ale kogo – poprawiła doktor Smith. – Kupimy Sennettowi psa.

– Po co? – reszta osób zgromadzonych w gabinecie, spojrzała z zaciekawieniem na kobietę, która najwyraźniej miała już wszystko zaplanowane. – Nie jesteśmy jakimś schroniskiem, tylko Narodową Agencją Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej.

– Nie jest nowością, że osoby z zespołem stresu pourazowego borykają się z problemami przez wiele lat, ale jedną z terapii, którą można zastosować jej dogoterapia. Ja proponuję iść o krok dalej i kupić mu psa, kogoś o kim będzie musiał myśleć, o kogo będzie się troszczył i martwił. Sprawdzimy, jak będzie się zachowywał, gdy pies zrobi coś nie po jego myśli. Sam pan powiedział, że mamy dwa miesiące, a tylko w ten sposób będziemy mogli sprawdzić Juliana. On musi niedługo spotkać się z rodziną, musi spotkać się z Tristanem i wrócić do domu. Nie będziemy ukrywać go tutaj przez wieczność.

– Dobrze, jeżeli uważa pani, że to dobry pomysł.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale musimy spróbować pomóc Julianowi prawda?

– Tak, zrobimy wszystko, żeby mu pomóc.

***

Wpatrywał się w szczeniaczka, który skakał wokół jego nóg, wesoło merdając ogonem. Pochylił się i pogłaskał psiaka, który zaskomlał radośnie i polizał jego dłoń.

– Co ty tutaj robisz maluchu? – odważył się uklęknąć i wziąć psiaka na kolana, gdy do sali weszła jak zawsze doktor Smith. – To pani pies?

– Nie, jest bezpański i pomyślałam, że może chciałbyś się nim zająć. Jeżeli nie, to oczywiście zrozumiem, ale wtedy będziemy musieli oddać go do schroniska.

– Och – westchnął, przyglądając się szczeniakowi, który był uroczy i sprawiał, że chciało mu się śmiać, ale nie był pewien, czy poradziłby sobie z opieką nad psem. Nie był w najlepszej formie i bał się, że skrzywdziłby zwierzaka swoim zachowaniem. – To chyba nie jest dobry pomysł.

– Zawsze mogę pomóc ci z opieką – zaproponowała, siląc się na lekki ton. – A jeśli stwierdzisz, że nie dajesz rady, to zabiorę go.

– Nie – powiedział szybko, nim zdążył dłużej zastanowić się nad całą sprawą. – Mogę się nim zająć.

– To świetnie – kobieta usiadła na swoim standardowym miejscu i Julian czuł jej uważny wzrok na sobie.

– Obiecałem Tristanowi, że kiedyś kupię mu kota – zaczął nagle szatyn, nie odrywając wzroku od małego psiaka, teraz skulonego na jego kolanach.

– Kota? Dlaczego właśnie kota? – zapytała z uśmiechem, czekając aż postanowi otworzyć się choć troszkę.

– Sam nie wiem – zmarszczył brwi, starając sobie coś przypomnieć. – Po prostu kiedyś rozmawialiśmy i nagle to przyszło mi do głowy, że kupiłbym mu kota.

– Myślisz, że kot pasowałby do niego bardziej niż pies?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale chyba tak, chociaż do Tristana najbardziej pasowałoby ... – urwał i z przerażeniem w oczach popatrzył na lekarkę, która teraz nie starała się ukrywać zainteresowania tą rozmową.

– Co pasowałoby do Tristana? – podchwyciła jego słowa, a on nie mógł jej powiedzieć tego, o czym pomyślał, ponieważ to już nie była jego sprawa. Willis pewnie ułożył sobie życie i był szczęśliwy, a on powinien trzymać się od niego z daleka po tylu latach nieobecności.

– Nic takiego.

– Wiesz że możemy tutaj normalnie rozmawiać, bez ukrywania wszystkiego – powiedziała spokojnym głosem, który czasami przypominał Julianowi o jego mamie, która zawsze była taka spokojna i opanowana, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. – Jeżeli nie chcesz, to nie musisz mówić, ale może miło byłoby opowiedzieć komuś o Tristanie.

– I tak go nie znasz.

– To prawda, więc co ci szkodzi?

– Dobra, ale wiem, że mówisz to tylko dlatego, żeby wyciągnąć ze mnie informacje do swoich badań. Nie ukrywajmy, że o to wam wszystkim chodzi – spojrzał na nią chłodno, myśląc o tych wszystkich latach w NASA. Znał tych ludzi zbyt dobrze, żeby uwierzyć w ich troskę. Poprawił szczeniaczka, który zasnął mu na kolanach i zaczął zsuwać się, gdy poruszył się nerwowo. – Do Tristana najbardziej pasowałoby dziecko. Zadowolona? Właśnie to chciałem powiedzieć. A jeżeli chodzi o tego kota, to po prostu on zawsze kojarzył mi się z takim kotkiem. Był nieporadny, uroczy jak taka mała puszysta kuleczka, ale potrafił podrapać, kiedy coś było nie po jego myśli i zdecydowanie uwielbiał chodzić własnymi drogami. To dlatego, ale pewnie już taki nie jest, w końcu minęło dużo czasu i zmienił się jak każdy.

– Może się nie zmienił, może wciąż jest właśnie taki, jak go zapamiętałeś – Clare odezwała się po chwili, kiedy słowa osiadły między nimi, tworząc nieprzyjemny dystans i barierę.

– Na pewno nie – zaprzeczył szybko, nie chcąc dopuszczać do siebie tej myśli, że Tristan mógłby być taką samą osobą, którą pokochał. – On poszedł dalej ze swoim życiem, kiedy ja stałem w miejscu. Nie powinienem w ogóle o nim myśleć i mówić, nie należy do mnie od tak dawna. Pewnie teraz ma męża i dziecko, albo nawet dzieci i jest szczęśliwy.

– Nie wiesz tego. Może nadal na ciebie czeka, może tęskni za tobą tak, jak ty za nim – wiedziała, że stąpa po niebezpiecznym gruncie i tak jak oczekiwała, szatyn popatrzył na nią morderczym wzrokiem, stając się osobą, której nie znała.

– Nie znasz go, nie masz o nim żadnego pojęcia. Nikt nie czekałby przez tyle lat na kogoś takiego jak ja. Każdy chciałby ułożyć sobie życie, zakochać się, założyć rodzinę i być szczęśliwym. Tristan pewnie nie czekał zbyt długo od mojego wylotu. Może znalazł sobie kogoś, kiedy tylko zniknąłem z zasięgu jego wzroku? To byłoby takie typowe prawda? – prychnął ze złością. – I co teraz? Nic nie powiesz? Nie będziesz karmić mnie tą psychologiczną gadką o tym, że powinienem się uspokoić i że mogę się mylić? Nic nie powiesz?

– Uważam, że nie mamy prawa mówić tak o Tristanie, jeżeli nie wiemy, co się z nim teraz dzieje. Może on poczekał. Może nadal na ciebie czeka.

– A ty byś czekała? No odpowiedz. Czekałabyś na faceta, który może nigdy nie wrócić, albo może stać się takim czubkiem jak ja teraz?

– Nie wiem, pewnie nie, ale nie jestem Tristanem prawda? Nie jestem osobą, o której mówisz, odkąd wróciłeś, więc ja może bym nie czekała, ale on może nadal na ciebie czekać.

– Nie masz prawda wygadywać takich bzdur o kimś, kto pewnie zdradził mnie, gdy tylko zniknąłem! Nie masz prawa zrozumiałaś?! – poderwał się z miejsca, zapominając o szczeniaczku śpiącym spokojnie na jego nogach. Popatrzył spanikowanym wzrokiem na małą kulkę, która teraz prychała i kręciła się po dywanie. – Przepraszam, przepraszam maluchu – wziął go na ręce i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

Nie wiedział, co się z nim działo, ale najmniejsza wzmianka o loczku budziła w nim potwora. Zaczynał cieszyć się, że nie mógł spotkać się z chłopakiem. Bał się, że wtedy rzuciłby się na niego i skrzywdził, kończąc raz na zawsze wszystko to, co było między nimi w przeszłości.

***

Osiemdziesiąt cztery miesiące później – sierpień

– Wiesz, jak mówi się o astronautach? Na pewno wiesz, w końcu z nami pracujesz. Wmawiają nam to od samego początku, astronauci to elita tego świata, elita całej ludzkości. Właśnie tak o nas mówią – przerwał i spojrzał na kobietę, która jak zwykle przysłuchiwała się w skupieniu każdemu słowu, które wypowiedział. – Ale to nie wszystko, nie, nie – zaśmiał się zgorzkniale. Właśnie tak się czuł przez cały czas zgorzkniały, martwy w środku, obojętny. – O astronautach mówi się też, że jesteśmy wyjątkowymi osobami, najspokojniejszymi ludźmi, jacy są na świecie, o i jeszcze coś – przypomniał sobie to, co ciągle powtarzała mu mama. – Jesteśmy marzycielami, żyjemy dla naszych marzeń. Każdy przeżyty dzień zbliża nas do realizacji marzenia, ale nikt nie mówi, co dzieje się z nami później, kiedy jest już po i nagle zostajemy bez celu w życiu. Bo kim jest marzyciel bez swojego marzenia? Chyba nikim.

Nie mów tak, nie ma możliwości, żebyś był nikim. Z wszystkich ludzi ty zdecydowanie jesteś kimś.

– Jasne, największą porażka ludzkości.

– Na razie może czujesz się właśnie w ten sposób, ale z czasem to minie. Zaczniesz żyć, stworzysz sobie jakieś nowe marzenia i będziesz dążył do ich realizacji. Zobaczysz, tak właśnie będzie.

– A ty o czym marzysz? – zapytał prosto z mostu, może zbyt wścibsko, zbyt inwazyjnie. Nie miał prawa wchodzić w czyjeś życie ze swoim zniszczonymi butami, ale przez te lata nauczył się tylko dowodzić i wydawać polecenia. Zapomniał, jak to jest rozmawiać z kimś i prosić o coś. Na Marsie musiał tylko żądać i mówić, co ma robić reszta załogi.

– Teraz o tym, żeby dowiedzieć się, jak nazwałeś swojego psa, a ogólnie o tym, żeby kiedyś nauczyć się włoskiego, wyjechać do Toskanii i mieć własną winnicę – wyznała z uśmiechem i nawet zaśmiała się cicho, widząc jego zaskoczony wyraz twarzy. – Co? Myślałeś, że lekarz nie może mieć marzeń? Małe szanse, żebym kiedykolwiek miała się stąd wyprowadzić, ale ...

– Mogłabyś kupić sobie domek letniskowy, jeździłabyś tam w czasie urlopu – wtrącił się jej w zdanie.

– Tak, mogłabym – zgodziła się z nim, zdziwiona jego nagłym zaangażowaniem. – Widzisz? Możemy mieć dużo marzeń, nie tylko jedno, a nawet jeśli już jakieś spełnimy, nadal możemy snuć nowe plany, nowe marzenia. Zgadzasz się ze mną?

– Nie wiem, może – wzruszył ramionami.

– Na pewno marzyłeś o czymś jeszcze poza Marsem.

– Na początku był tylko Mars, później ... później pojawił się Tristan i wydawało mi się, że może ... – urwał wyraźnie speszony i utkwił swoje spojrzenie w szczeniaku, który czuł się w tym pokoju zdecydowanie zbyt dobrze. Biegał wokół biurka, merdając z zadowoleniem ogonkiem, od czasu do czasu podbiegając do Juliana i siadając mu na stopach.

– Może co?

– Nic. Teraz to już nieistotne prawda? Po co rozmawiać o czymś, co i tak nigdy nie będzie miało miejsca.

– Nie wiesz tego, musisz przestać zakładać, że Tristan już cię nie kocha.

– Niczego nie muszę – warknął, a jego ton zmienił się tak szybko. – Odpuść dobrze? Nie chcę o nim rozmawiać ani teraz, ani nigdy. Dotarło to do ciebie?

– Nie jesteś już dowódcą. Misja się skończyła, możesz wyjść z roli i pozwolić sobie pomóc. Wiesz o tym prawda?

– Ta misja nigdy się nie skończy, przynajmniej nie tutaj – popukał się w skroń i chyba pierwszy raz może nie dosłownie, ale jednak pokazał, że ma problem, że w jego głowie nieustannie jest na pokładzie statku.

– To może spróbujemy coś zrobić, by jednak się skończyła? Żebyś nareszcie znalazł się w domu? I był wolny, zupełnie wolny.

– Możemy skończyć na dziś? – zapytał, chyba po raz pierwszy nie wychodząc z pokoju z głośnym trzaśnięciem drzwiami.

– Oczywiście.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnał się i obrócił na pięcie. – Fobos idziemy – zawołał do pieska, który najwyraźniej był już nauczony podstawowych komend, ponieważ posłusznie podbiegł do szatyna.

– Nazwałeś swojego psa Fobos? – zapytała z niedowierzaniem Clare, podnosząc się z zza biurka. – Dlaczego?

– Fobos to inaczej strach prawda? To nazwa jednego z dwóch księżycy Marsa. I nawet nie wiesz, jaki strach odczuwam, kiedy patrzę na tego psa. Kiedy myślę, że będzie kimś, do kogo się przywiążę, że mogę go zranić swoim zachowaniem. I ... i z drugiej strony przypomina mi, że na Marsie było też pięknie, że obserwowanie świata ze stacji kosmicznej było jednym najpiękniejszych widoków, jakie w życiu widziałem, że na początku byłem szczęśliwy, a dopiero później wszystko postanowiło się spektakularnie spieprzyć. Dlatego Fobos.

– To może kiedy kupisz Tristanowi kota, nazwiecie go Deimos? Będzie z nich urocza para – zaryzykowała, mówiąc coś takiego i zdawała sobie z tego sprawę, jednak zamiast agresji i krzyku, trzaśnięcia drzwiami, tym razem nie doczekała się niczego. Julian zwyczajnie wyszedł, a Fobos wybiegł zaraz za nim.

***

Osiemdziesiąt pięć miesięcy później – wrzesień

– Jak się czujesz? – kolejny miesiąc dobiegał końca i doktor Smith postanowiła, że to już czas, by Sennett spotkał się z rodziną. Nie mogli ukrywać go przed światem w nieskończoność. Musieli zdradzić światu sekret, że misja MARS nie powiodła się.

– Naprawdę mnie o to pytasz? – uśmiechnął się do niej spokojnie całkowicie rozluźniony, co w ostatnim czasie było coraz częstsze. – Wydaje mi się, że jest nie najgorzej, kiedy nie myślę zbyt dużo i nie zastanawiam się nad wszystkim.

– Dobrze, cieszę się.

– Wiesz, uświadomiłem sobie w końcu, że wszyscy dążyliśmy do czegoś, co było niemożliwe. Wydawało nam się, że możemy poznać lepiej coś, czego zupełnie nie znaliśmy. Uważałem, że uszczęśliwi mnie odkrywanie, dążenie do spełnienia marzeń, ciągłe poszukiwanie, ale nareszcie zrozumiałem, że byłem w błędzie, że życie w takim zawieszeniu to błędne koło, że zawsze będzie coś do odkrycia, do odnalezienia i to wykończy mnie, tak jak wielki głaz wykończył Syzyfa. Przeżyłem największą porażkę w swoim życiu, straciłem marzenia, moją misję i m–miłość, niczego więcej już nie mam. Jestem nikim i czuję się lepiej, ponieważ w końcu powiedziałem to głośno.

– Z czasem wszystko się poprawi, zobaczysz to w innym świetle Julianie, ale teraz cieszę się, że czujesz się lepiej i że ze mną rozmawiasz.

– I że nie krzyczę prawda? I nie zachowuje się jak wariat? – powiedział z goryczą w głosie. – Czasami czuję się, jakbym nad sobą nie panował. To nie jest normalne prawda? Wcześniej, przed tym wszystkim, pamiętam, że naprawdę byłem najspokojniejszym człowiekiem na świecie. Nic nie mogło mnie zdenerwować, a teraz wystarczy, że ktoś głośniej zamknie drzwi, albo dotknie mnie bez ostrzeżenia i wybucham. Kiedy myślę o Tristanie, czuję tylko wściekłość. To chore, bo przecież on był dla mnie kimś najważniejszym i mogłem myśleć tylko o nim, a teraz ta złość mnie przeraża. I nie wiem dlaczego tak jest, nie potrafię poukładać sobie tego w głowie.

– Wydaje mi się, że wcześniej wspominałeś o listach, które napisałeś do Tristana prawda? – zapytała, a gdy skinął głową, kontynuowała. – W tych listach prosiłeś go, by żył dalej bez ciebie, by był szczęśliwy i korzystał z życia, by uczył się, pracował, zakochał i założył rodzinę, nie myśląc o tobie prawda?

– Tak.

– I wtedy to wydawało się dobrym pomysłem. Chciałeś tylko, żeby był szczęśliwy, żeby nie czekał na ciebie, bo wtedy mógłby zacząć cię nienawidzić, nienawidzić wszystkich waszych wspólnych chwil, wspomnień. Tylko, że z czasem pewnie zrozumiałeś, że bardziej przeraża cię sama myśl, że Tristan faktycznie mógł cię posłuchać, że postanowił ruszyć dalej, poznać kogoś, związać się i może wziąć ślub i mieć dzieci. A ty jesteś tutaj zupełnie sam i czujesz, jakby życie toczyło się obok ciebie, jakby wszyscy dookoła byli radośni i zadowoleni, a ty błądzisz po omacku, a jedyne o czym możesz myśleć to przeszłość i to co się wydarzyło. I chociaż jedyne czego chcesz to spokój i wymazanie tego z pamięci, to wszystko wraca w snach, w krótkich przebłyskach wspomnień, w zwyczajnych, codziennych momentach. I nienawidzisz teraz Tristana, ponieważ powinien był czekać, powinien był kochać cię przez te wszystkie lata i pamiętać o tobie, a nie puszczać się z jakimiś facetami, którzy chcą się z nim tylko przespać i porzucić, jak zużytą zabawkę. Uważasz, że nie powinien cię słuchać, powinien zostać ci wierny i czekać, bo gdyby kochał cię naprawdę, czas nie grałby przecież roli. I nienawidzisz też siebie, bo gdybyś z nim nie zerwał, to on poczekałby, więc to wszystko jest twoją winą, tylko twoją i ...

– Przestań – wyszeptał Julian. – Przestań, proszę. Nie wygaduj takich rzeczy. Skąd ty to w ogóle wzięłaś? Boże – ukrył twarz w dłoniach. – Przecież nie mówiłem niczego takiego. Skąd? – odważył się na nią spojrzeć, zduszając wstyd i poniżenie.

– Wykrzyczałeś to wszystko na jednym z naszych pierwszych spotkań – wyjaśniła bez paniki. – Nie pamiętasz tego, ale czujesz, że to prawda, czyż nie? Czujesz, że to są twoje słowa.

– Tak, to ... ja nie chcę tego czuć, ale ... ale tak właśnie jest – odparł skrępowany, bojąc się zobaczyć na twarzy kobiety odrzucenie. – Nie chcę myśleć tak o Tristanie, o sobie, o tej całej sytuacji, ale nie jestem w stanie zmusić się do innych myśli.

– Spokojnie, nie musisz wstydzić się tego, co czujesz – uspokoiła go, a na jej twarzy tkwił ten dobrotliwy uśmiech, a nie pogarda. – Z czasem zrozumiesz, że ani ty, ani Tristan nie jesteście winni, żaden z was nie zrobił niczego złego. Będziesz musiał się z nim spotkać, porozmawiać i dowiedzieć się, czy twoje obawy się sprawdziły.

– Nie chcę nienawidzić Tristana– speszony spuścił wzrok na swoje dłonie, które drżały nerwowo.

– Przecież nie nienawidzisz go, no dalej Jules, dobrze wiemy, że czujesz coś zupełnie innego.

– Wydaje mi się, że mój strach zamienia się w gniew, w złość, która ogarnia mnie całego. To źle prawda? Wiem, że to źle.

– W takim razie musimy poradzić sobie ze strachem prawda? – wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą uścisnął z wahaniem. – Uważam, że to dobry czas, żebyś spotkał się z rodziną.

– Słucham? – szybko puścił dłoń i obrzucił jej twarz uważnym spojrzeniem. – Mówisz poważnie?

– Jak najbardziej – przytaknęła, starając się odnaleźć w jego zachowaniu jakieś napięcie czy też lęk.

– Uważasz, że jestem gotowy?

– Julianie, trzymaliśmy cię tutaj już ponad rok. Za siedem miesięcy twoja misja zakończyłaby się i wróciłbyś do rodziny. Ja i cały zespół uważamy, że powoli musisz zacząć wracać do swojego dawnego życia. Niedługo chcielibyśmy poinformować media, zwołać konferencję, ale na razie najważniejsze jest twoje spotkanie z bliskimi. Chyba chciałbyś ich zobaczyć.

– Ja ... tak, oczywiście, że tak. To po prostu dość nieoczekiwane, nie spodziewałem się tego – rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, nie mogąc skupić swoich myśli. – Mam spotkać się z Tristanem? – nagle usłyszał cichy śmiech Clare i chociaż kobieta zasłaniała usta dłonią, najwidoczniej starając się powstrzymać, to i tak jej chichot dotarł do niego wyraźnie. – Czy ty się ze mnie śmiejesz? – zapytał niemrawo.

– Przepraszam, naprawdę przepraszam – doktor Smith odetchnęła głośno, nim zdołała się uspokoić i opanować. – Po prostu powiedziałam, że spotkasz się z rodziną, a pierwszą osobą, o której pomyślałeś był Tristan. To co powiem za chwilę, będzie najbardziej nieprofesjonalną rzeczą, więc wybacz, ale twoje oddanie i miłość jaką odczuwasz do tego chłopaka są niezwykłe i z całego serca mam nadzieję, że on jest wart twoich uczuć i że na ciebie poczekał.

– Ja ... ja – zająknął się i poczuł, gorąco na całej twarzy. – Jesteś psychologiem w NASA, naprawdę nie powinnaś tego mówić.

– Więc chyba możemy ustalić, że to zostanie między nami prawda? – mrugnęła do niego okiem i z zadowoleniem zauważyła, jak rumieniec pokrył całe jego policzki.

– Tak – zgodził się mruknięciem, powstrzymując parsknięcie, które wydawało mu się dziwnie znajome, jednak nie pozwolił sobie jeszcze na tak swobodne zachowanie.

– Dobrze, więc zgadzasz się na spotkanie z rodziną? Może na początek z mamą?

– Tak, zgadzam się – przytaknął, czując jak jego serce przyspiesza nerwowo w ekscytacji na to, co miało nadejść w najbliższym czasie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top