Rozdział dwunasty - Mars cz.1
Kolejny rozdział przed wami. Tym razem wyruszamy już na czerwoną planetę, może nie dosłownie, ale Juliana znów nie ma z nami. Miłego czytania 💙
Dwadzieścia siedem miesięcy później – październik
To nie tak, że nagle coś się w nim zmieniło. Jego życie nadal kręciło się wokół tych samych spraw i nie narzekał, ale czuł, że nie jest szczęśliwy. Przygnębienie dopadało go coraz częściej, a ponure myśli stały się codziennym towarzyszem. Cała euforia spowodowana powrotem Juliana wyparowała z dnia na dzień. Przez dwa lata czekał na ten dzień, kiedy szatyn znów będzie obok niego, a później okazało się, że nawet go nie zobaczył, nie miał możliwości spotkać się z nim, porozmawiać.
Teraz dobijała go świadomość oczekiwania przez kolejne sześć lat bez żadnego kontaktu ze strony Juliana. Nie wiedział nawet, czy będzie miał okazję napisać do niego, bo przecież nawet taki laik jak on wiedział, że Mars to nie Stacja Kosmiczna i że połączenie tam może okazać się fatalne. Dziękował w myślach za Iris, która podnosiła go na duchu i przekazywała mu wszystkie informacje, jakie otrzymywała od syna. Miał chociaż tyle i to musiało mu wystarczyć na długi, długi czas.
Jego mama stawała się coraz trudniejsza do zniesienia, Alannah zaczynała wtrącać się w jego życie i nie wiedział, jak ma im powiedzieć, by odczepiły się, ponieważ jest szczęśliwy i nie chce niczego zmieniać. Z tym szczęściem oczywiście musiałby skłamać, ale to byłoby warte chwili spokoju i odpoczynku od ciągłego gadania o tym, jak zły jest Jules.
Tak było też tego dnia. Jego mama wróciła z pracy i zobaczyła, jak siedzi i ogląda program informacyjny. To stało się jego przyzwyczajeniem, zresztą często spędzał swój wolny czas przesiadując w domu, czytając coś i zerkając na programy emitowane akurat w telewizji. Julian niczego w nim nie zmienił, ale jego rodzicielka rozumiało to zgoła odmiennie.
– Czy możesz zająć się czymś produktywnym i ogarnąć nareszcie? – zapytała Dianna, zatrzymując się w progu.
– Co masz na myśli? – nie spojrzał na nią, nie chcąc kłócić się po raz kolejny o tę samą kwestię.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli – powiedziała jego mama i usiadła na kanapie obok niego. – Siedzisz tutaj, gapisz w telewizor, czekając, aż powiedzą coś o tym Julianie. Zamartwiasz się, a on dobrze się bawi, spełniając swoje marzenia. Zrozum to wreszcie, on o tobie zapomniał i ty też powinieneś w końcu ruszyć ze swoim życiem, dopóki jesteś młody.
– Dziękuję za dobrą radę – burknął w jej stronę, z oczami przylepionymi do ekranu.
– Zachowujesz się jak dziecko, stałeś się infantylny i zgorzkniały. Nie poznaję cię – powiedziała ostrym głosem, który rozwścieczył go.
– Doprawdy? Czyli zachowuję się dokładnie tak jak ty tak? Nareszcie do siebie pasujemy mamo, ty jako osoba nienawidząca swojego byłego męża, a ja wyczekujący z utęsknieniem na osobę, która mnie porzuciła. Świetna z nas ekipa – wstał i nie czekając na jej reakcję, wymaszerował z pokoju.
To był kolejny dzień jak co dzień, miła rozmowa z mamą, uczucie pełnego wsparcia i rodzinne ciepło.
***
Zastanawiał się, dlaczego jego mama nie może zachowywać się tak jak Iris, dlaczego nie może wspierać go i po prostu być obok. Rozumiał, że nie lubiła Juliana i przecież miała do tego pełne prawo, ale dlaczego w taki sposób traktowała własnego syna, tego nie był w stanie pojąć. Chciałby mieć obok kogoś, kto pomógłby, byłby wsparciem, zrozumiałby go w pełni i nie wmawiał, że musi się zakochać, zapomnieć o szatynie oraz o tym, co mieli, co ich łączyło. Nie chciał słuchać o tym, że zapomni, że powinien ruszyć dalej, że życie wspomnieniami to nie życie. Nie potrzebował tego wszystkiego, chciał tylko zrozumienia i chwili spokoju, bez wysłuchiwania ciągłych wyrzutów.
Chciał z powrotem mieć przy sobie swoją mamę, kobietę która była dla niego najważniejszą osobą.
***
Siedziała przy kuchennym stole, czytając gazetę, gdy do kuchni wszedł Tristan i bez słowa położył na blacie jakąś kopertę.
– Co to jest? – zapytała, biorąc ją do ręki, widząc swoje imię napisane odręcznie jakimś nieznanym pismem.
– List – odparł i nie zwracając na nią uwagi, skierował się w stronę wyjścia.
– Od kogo? – ostrożnie otworzyła kopertę, wyciągając śnieżnobiałą, starannie złożoną kartkę.
– Od Juliana.
***
Droga Dianno,
Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Tristana. Wydawał mi się komiczny, był wyższy ode mnie, a nie potrafił nawet otworzyć drzwi, by dostać się do budynku uniwersytetu. Jednak wtedy nawet nie zwróciłem na niego uwagi. Później, kiedy ślęczałem nad książką w bibliotece, usłyszałem najbardziej marudnego, zrzędzącego, narzekającego na cały świat studenta i nie mogłem się powstrzymać, by nie zobaczyć, kim jest ten chłopak. To był Tristan w całej swojej okazałości. Później zwyzywał mnie, prychając przez cały czas, po czym został wyproszony z biblioteki. W tamtej chwili nie sądziłem, że to właśnie on zmieni moje życie. Wiem, jak patetycznie to brzmi, ale tak właśnie jest. Twój syn zmienił mnie i moje życie.
Możesz mi nie wierzyć Dianno, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie nie lubisz i rozumiem to. Chcesz tylko chronić swoje dziecko, chcesz by Tristan był szczęśliwy i znalazł kogoś, kto będzie się o niego troszczył. Ja nie jestem w stanie być tą osobą. Piszę to z przykrością, ale taka jest prawda, nie będę wymarzonym chłopakiem Tristana. Nie mogę nim być. Pewnie zgadzasz się ze mną w tej kwestii, jestem pewien, że tak właśnie jest.
Pewnie masz mi za złe, że nie rozstałem się z nim przed moim wylotem, przepraszam, chociaż nie wiem, czy moje słowa znaczą dla ciebie cokolwiek. Nie byłem w stanie tego zrobić, może ty potrafiłabyś spojrzeć w twarz osobie, którą kochasz i powiedzieć jej, że to koniec. Ja nie byłem tak silny. Pewnie nienawidziłaś mnie za to. Później zerwałem z nim na swój tchórzowski sposób i domyślam się, że teraz nienawiść jest za słabym słowem, ponieważ nie opisuje tego, co naprawdę czujesz na samą myśl o mojej osobie.
Chciałbym myśleć, że nie wdarłem się między ciebie a Tristana, że nie zniszczyłem tej relacji, którą mieliście. Obawiam się jednak, że tak się stało. To nie było moim zamiarem, ale teraz mogę napisać tylko kolejne przepraszam. Kiedyś, kiedy siedzieliśmy z Tristanem na plaży, powiedział mi coś na twój temat. Pamiętam to dokładnie, jak mówił, że chciałby być taki samodzielny, niezależny, pewny swojej wartości jak ty. Jedyne czym się martwił, to twoją samotnością. Wyznał mi wtedy, że on mógłby być zupełnie sam, że zawsze wydawało mu się, że będzie samotnym człowiekiem, ale uważał, że ty nie powinnaś być sama, martwił się o ciebie. Chciał być podobny do ciebie, czuł dumę na samą myśl, że może stać się taką osobą jak Ty.
Kochałem Tristana, kocham go, ale mnie już nie ma, nigdy już z nim nie będę, a Ty jesteś jego mamą, osobą, którą on kocha najbardziej na świecie. Wiem, że zniszczyłem waszą więź, wiem, że nie możesz wybaczyć mi tego, że pojawiłem się w waszym życiu, pozmieniałem wiele i zniknąłem, ale nie obwiniaj o to Tristana. On jest teraz zupełnie sam i mogę się tylko domyślać, jak samotny i opuszczony się czuje. Wiem i teraz ty również o tym wiesz, że twój syn uważa, że będzie samotną osobą. On już to zaakceptował, ale Ty nie pozwól tej myśli zakorzenić się w jego umyśle. Jesteś jego matką, moja miłość w porównaniu do Twojej jest pewnie niczym, więc kochaj go tak mocno, jak tylko potrafisz i zapomnij o mnie. Bądź tam dla niego, ponieważ masz to szczęście, by znajdować się obok.
Przepraszam, że zakochałem się w Twoim dziecku,
Julian.
***
Trzydzieści dwa miesiące później – marzec
David Brook przemierzał korytarze Centrum Kosmicznego imienia Johna F. Kennedy'ego z marsową miną. Nigdy nie oczekiwałby po swoich przełożonych tego, że podejmą tak głupią decyzję.
Od dnia wylotu na Marsa minęło pół roku, za ponad miesiąc cała załoga miała dotrzeć na miejsce i David naprawdę nie wiedział, czy cieszyć się z tego, czy też nie. Zaznaczał swoje wątpliwości już podczas trwania badań, jednak jego wypowiedzi były ignorowane. Oczywiście był tylko psychiatrą, znał się na ludzkich umysłach, a nie na maszynach i nowoczesnych technologiach, jednak wydawało mu się, ba raczej był przekonany, że podczas tego eksperymentu nie zawiodą maszyny, a ludzie.
Był przeciwny tak szybkiej misji w kosmos. Astronauci powinni mieć więcej czasu na odpoczynek, powinni spędzić ze swoimi rodzinami całe miesiące, a nie kilka tygodni. Ta misja była błędem. Pamiętał dokładnie eksperyment, podczas którego zamknęli grupkę wybranych astronautów w odizolowanym pomieszczeniu bez okien, to miało sprawdzić, jak poradzą sobie, przebywając tak długo w jednym miejscu z dala od świata. Rezultaty były fatalne, prawie wszyscy mężczyźni zakończyli zadanie z diagnozą depresji.
Był pewny, że prawdziwa misja skończy się jeszcze gorzej, miał tylko nadzieję, że zdążą przerwać ją w porę, nim stanie się coś strasznego. Mógł tylko domyślać się, jak będą czuli się ci mężczyźni i kobiety, oddaleni od Ziemi, swoich rodzin i przyjaciół. Z dnia na dzień będzie coraz gorzej, a przecież oni mieli przebywać tam lata. Przebywając w kosmosie, w człowieku zaczynają zachodzić wyraźne zmiany, włączają się najgorsze instynkty, a prawdziwe twarze nie są już zakrywane żadnymi maskami. Obawiał się, jak ten eksperyment może się zakończyć, współczuł tym astronautom, ale nie mógł przestać zastanawiać się, kto będzie największą ofiarą misji na Marsa.
***
Trzydzieści cztery miesięce później – maj
Nie mógł w to uwierzyć, ale list Juliana naprawdę pomógł. Może jego mama nie była nagle najbardziej promienną osobą na świecie, ale wcale tego nie oczekiwał. Teraz przynajmniej na powrót zaczęli ze sobą rozmawiać i mimo że nie promieniała, kiedy wspominał szatyna przestała rzucać jakieś uszczypliwe słowa. Po prostu nie angażowała się wtedy w rozmowę. To było miłe, mieć znów kogoś bliskiego u swojego boku i chociaż nie mógł zwierzyć się jej ze wszystkich swoich obaw, to nie przejmował się tym, bo i tak nigdy nie był wylewną osobą, która lubiłaby dzielić się swoimi uczuciami z innymi ludźmi.
Niestety była jeszcze Lana i Jamie, który wpadł po uszy i przez cały czas wzdychał, jak bardzo jest zakochany i jak cudowny jest Daniel. To wszystko byłoby do zniesienia, gdyby nie to, że oni na siłę chcieli wyswatać go z jakimiś facetem, a Alannah starała się nawet wepchnąć w ramiona swoich koleżanek, co całkowicie go przeraziło. Miał wrażenie, że jedynym spokojnym miejscem, gdzie mógł ukryć się przed wszystkimi ludźmi, był stary cmentarz na wzgórzu. Uciekał więc tam po pracy i spędzał całe dnie, ucząc się, pisząc kolejne prace zaliczeniowe i wiadomości skierowane do Juliana.
Tego pechowego dnia nie zdążył uciec, siedział w domu i pisał referat. Chciał jak najszybciej zaliczyć ten przedmiot i zacząć praktyki, gdy drzwi wejściowe trzasnęły głośno i do salonu weszła Lana, ciągnąc za sobą Eliota, a za nimi oczywiście szła kolejna zakochana para, czyli Daniel i Jamie. Zaczął zastanawiać się, od kiedy oni wszyscy się przyjaźnili. Zaśmiał się sam do siebie, gdy przypomniało mu się, jak razem z Julianem nabijali się z podwójnych randek.
– Dobrze się czujesz dzieciaku? – zapytała siostra, siadając na fotelu. – Śmiejesz się sam do siebie.
– Tak, tak wszystko w porządku – odpowiedział szybko, nie chcą wdawać się w szczegóły, ponieważ Lana reagowała alergicznie na samo brzmienie imienia szatyna.
– I co robisz? Siedzisz i się uczysz? – podpytywała go dziewczyna.
– Jak widać – mruknął, nie chcąc przerywać pracy.
– Powinieneś się rozerwać – stwierdziła szybko, wyrywając mu laptopa z rąk.
– Oddaj Lana i przestań, nie chcę znów rozmawiać na ten sam temat – był znudzony ciągłą dyskusją o przesiadywaniu w domu, to stało się już nużące.
– To ty przestań – powiedziała głośniej. – Chłopcy poprzyjcie mnie, przecież mam rację – dodała, nagląco spoglądając na siedzących facetów.
– Ona ma racje Tristanie– zaczął spokojnie jak zawsze Jamie. – Siedzisz tutaj sam, tylko się uczysz. Nie możesz być takim samotnikiem.
– Taki mam charakter i jest mi z nim dobrze, nie potrzebuję ludzi dookoła siebie, więc odpuśćcie – warknął, powoli tracąc cierpliwość.
– Tutaj nie chodzi o charakter, dobrze wiemy, że czekasz na Juliana, ale stary, co jeżeli on nie wróci? Będziesz czekał na niego wieczność? – kontynuował Merrigan, coraz mniej przyjemnym głosem.
– Właśnie, Jamie ma rację – wtrącił się Daniel i to wkurzało Tristana coraz bardziej, ponieważ on nie znał go, nie miał prawa się wypowiadać. – Będziesz czekać, aż nagle NASA ogłosi, że misja na Marsa skończyła się tragicznie i astronauci zginęli gdzieś tam w przestworzach? Serio to bezsensu.
– Nie masz prawa wypowiadać się na temat Juliana i NASA, nie masz o tym pojęcia, więc zamknij się. Nie znasz mnie, nie wiesz, kim jestem, więc po prostu skończ.
– Hej, nie podnoś na niego głosu – przerwał Jamie, rzucając mu mordercze spojrzenie. – Chciał dobrze.
– To niech wsadzi sobie to dobrze głęboko gdzieś. Nie potrzebuje jego głupich rad – był wściekły, nie panował nad sobą i tym, co mówił. Miał dość ludzi, którzy ranili go każdego dnia podczas takich rozmów.
– Zachowujesz się jak bachor – stwierdził Daniel, obserwując go z wszystkowiedzącym uśmieszkiem.
– Świetnie, to też mój problem. Kolejny do całej listy problemów, które mam, więc z łaski swojej, możecie zniknąć stąd teraz?
–Uspokój się, nie chcieliśmy się z tobą kłócić – zaczął pokojowo Eliot odzywając się po raz pierwszy, odkąd pojawili się w domu. – Po prostu ostatnio poznaliśmy naprawdę miłego faceta, ma na imię Matthew i jest wolny, więc pomyśleliśmy, że może chciałbyś się z nim spotkać, porozmawiać, spędzić z kimś czas.
– Czego nie rozumiecie w słowach, jestem zajęty?
– Rozumiemy to doskonale, ale Julian z tobą zerwał i nie jesteś już zajęty. Jesteś wolnym facetem – Alannah podniosła się z miejsca i rzuciła w niego jakąś małą karteczką. – To jest numer Matthew. Masz do niego zadzwonić, to porządny, dobry facet, pasuje do ciebie.
– Jestem zakochany. Kocham Juliana, więc przestań w końcu przynosić mi numery do jakichś obcych facetów! – pierwszy raz krzyknął na swoją siostrę z taką złością.
– On cię nie kocha! Dotarło to do ciebie?! Julian Sennett ma cię gdzieś, świetnie bawi się na Marsie, spełnia marzenia i pewnie nawet nie pamięta o kimś takim, jak naiwny Tristan Willis – wykrzyczała mu prosto w twarz blondynka. – Więc przejrzyj w końcu na oczy i ogarnij siebie i swoje życie. Nie jesteś nastolatkiem, który może marnować każdy swój dzień i udawać, że będzie młody przez jeszcze wiele lat.
– Wyjdź Alannah, albo ja wyjdę – powiedział zimnym głosem, unikając jej wzroku.
– Jestem u siebie w domu, nie możesz mnie wyrzucić.
– Świetnie w takim razie wychodzę.
***
Poszedł w jedyne sobie znane miejsce, gdzie mógł poczuć się prawdziwym sobą, gdzie nikt nie mówił mu, że jest głupim dzieciakiem, że Julian wykorzystał go i porzucił, że powinien ruszyć dalej, a nie stać w miejscu. Liczył, że będzie tutaj zupełnie sam, ale dostrzegł samotną postać, siedzącą na jego ławeczce.
Zamarł na ten widok i zatrzymał się w miejscu, jednak po chwili zreflektował się i podszedł do starszej pani. Odchrząknął cicho, skupiając na sobie wzrok staruszki.
– Dzień dobry – przywitał się i zerknął na ławkę, nie wiedząc, czy będzie dane mu usiąść obok.
– Och dzień dobry, mój drogi – odpowiedziała kobieta, klepiąc miejsce obok siebie w zapraszającym geście.
– Nie będzie pani przeszkadzało, jeżeli chwilę tutaj posiedzę? – zapytał, chcąc upewnić się, że jest mile widziany.
– Oczywiście, że nie, nareszcie się spotkaliśmy mój drogi. Myślałam, że to nie będzie mi już dane przed śmiercią, a tu taka miła niespodzianka – wyznała z delikatnym, zmęczonym uśmiechem.
– Pani mnie zna? – zaskoczony usiadł obok staruszki i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Nie osobiście oczywiście – zaśmiała się dobrodusznie. – Ale pewien młodzieniec trochę mi o tobie opowiedział.
Zmarszczył czoło, słysząc jej słowa. Nie miał pojęcia, o kim mówi ta pani, ale równie dobrze mogła go z kimś pomylić.
– To jakaś pani rodzina? – zapytał, wskazując na nagrobek.
– Można tak powiedzieć – odparła wymijająco. – A ty dlaczego tutaj przychodzisz?
– Och lubię to miejsce, jest spokojne i ciche. Mogę tutaj pomyśleć i uciec od wszystkich – wymamrotał, rozglądając się po opustoszałym cmentarzu.
– A dużo jest tych wszystkich?
– Obecnie? Całkiem sporo.
– Od czego uciekasz? – pytania kobiety były konkretne i troszkę wścibskie, ale Tristan nigdy nie miał kontaktu z żadną staruszką. Nie pamiętał nawet swojej babci, a ta pani siedząca obok niego, wyglądała na miłą osobę, która nie będzie oceniać.
– Od ludzi i ich słów – wyznał cicho. – Od osób, które doradzają mi i chcą dyktować, jak mam żyć.
– To jest takie męczące prawda? Ludzie, którzy wiedzą wszystko lepiej i chcą nami rządzić – zgodziła się z nim nieznajoma.
– Najgorsze jest to, że muszę bronić siebie i Juliana, Nie ma go, więc to ja muszę stanąć w jego obronie i to mnie już przytłacza i męczy. Tęsknię za nim tak bardzo, czasami mam dość tego czekania i zastanawiania się, czy on jeszcze o mnie pamięta, ale później przypominam sobie wszystkie nasze wspólne chwile i kocham go tak mocno, że nie mógłbym zapomnieć o nim od tak, na zawołanie – kobieta otworzyła usta, chcąc chyba coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa kontynuując. – Najgorsze jest to, że on mnie zostawił i nie chodzi o to, że poleciał na Marsa. Zerwał ze mną i nawet nie chciał na mnie spojrzeć. Wiem, że czasami Alannah ma rację, bo nie zasłużyłem na takie traktowanie, ale on nie zrobił tego, by mnie zranić, pewnie w tej swojej głupiej głowie ubzdurał sobie, że robi to dla mnie.
– Wiesz Tristanie, wydaje mi się, że można kogoś kochać, wielbić go i adorować, nie będąc obok niego, nie będąc już z nim w związku – powiedziała cicho staruszka, przyglądając mu się z nostalgicznym uśmiechem.
– Tak pani sądzi? I sądzi pani, że można pozostać skupionym na tej osobie? Kochać ją i być jej wiernym? Nie chcieć innych związków w swoim życiu? – dopytywał, mając nadzieję, że po raz pierwszy spotkał osobę, która go zrozumiała.
– Och oczywiście, że tak mój drogi. Jeżeli to jest miłość twojego życia, to zawsze warto pozostać wiernym – zapewniła go z pewnością, którą chciał tak bardzo usłyszeć.
– I wtedy nigdy nie jest się samemu tak naprawdę – wyszeptał Tristan, wierząc w każde słowo tej nieznanej starszej pani, którą spotkał dziś po raz pierwszy.
– Tak, ponieważ Julian jest z tobą tutaj – dotknęła drżącą dłonią miejsca, gdzie mocno biło jego serce.
– Skąd pani wiedziała, jak mam na imię? – zapytał nagle, przypominając sobie, że przecież się nie przedstawił.
– Kilka lat temu, kiedy siedziałam sobie na tej ławeczce tak, jak dziś, oczywiście dużo ładniejsza i młodsza, pojawił się tutaj pewien młody człowiek. Siedział tak smutny i wzdychał ciężko. Dosiadłam się obok i zaczęliśmy rozmawiać. Mówił, jaki jest nieszczęśliwy, jak marzenia przestały go cieszyć, jak boi się, że zostanie zupełnie sam, a po powrocie z podróży najważniejsza osoba nie będzie na niego czekała. Był pełen lęków i obaw, żalu i rozgoryczenia, ale też miłości. Och Tristanie, gdybyś słyszał, z jakimi uczuciem mówił o tobie twój Julian, nie wątpiłbyś w siłę jego miłości. On kocha cię i mimo że, jak to powiedziałeś, „zerwał z tobą", jestem pewna, że nie wyrzucił cię ze swojego serca.
– Rozmawiała pani z Julianem? – oczy Tristana rozszerzyły się w szoku. – To nieprawdopodobne.
– On kocha cię i wróci do ciebie – poklepała go pocieszająco po kolanie. – A teraz jeśli mógłbyś, to przynieś trochę wody do kwiatów, które przyniosłam – poprosiła, zmieniając temat na nieco mniej przygnębiający. – A później opowiesz mi, jak to się stało, że zacząłeś tutaj przychodzić.
Ruszył powoli w stronę małego kranika z wodą, raz po raz oglądając się za siebie. To było nieoczekiwane spotkanie, ale przyniosło mu tyle nadziei i siły. Teraz wierzył, że poradzi sobie z wszystkimi marudami tego świata, ponieważ był ktoś jeszcze, kto wiedział, jak mocno Julian go kocha.
***
Trzydzieści dziewięć miesięcy później – październik
Od dnia, kiedy rozmawiał z szatynem twarzą w twarz, kiedy mógł dotknąć go, przytulić, poczuć jego ciepło, minęły ponad trzy lata.
Były dni, kiedy wydawało mu się, że minęło już o wiele więcej, w końcu każda godzina bez mężczyzny była jak nieskończoność, niczym niekończące się sekundy, które tworzyły minuty, by te przeradzały się w godziny. Jednak czasami czas płynął szybko, natłok pracy sprawiał, że nawet nie zauważał tego, jak daty zmieniają się na kalendarzu. Mimo to chciałby, żeby czas przyspieszył jeszcze mocniej, tak by misja Juliana dobiegła końca, a on znów był blisko niego.
Za dziewięć miesięcy miał w końcu zacząć swoją wymarzoną pracę, ale do tego czasu musiał skończyć studia. Na razie wystarczał mu czas, który teraz spędzał w szpitalu. Wszyscy znali go już dobrze i wydawało mu się, że może jest tutaj nawet trochę lubiany. To była miła myśl, dość zaskakująca, ale zdecydowanie miła. Nigdy nie czuł jakiejś przynależności do większej grupy, ale teraz myśląc o lekarzach i pielęgniarkach w szpitalu, używał sformułowania my.
Minął rejestrację, ale cofnął się, gdy usłyszał głos swojej mamy, która go wołała. Nawet jej nie zauważył, bo był tak pochłoniętym swoimi myślami. Podszedł i oparł się o kontuar.
– Cześć mamo, stało się coś? – zapytał, patrząc na nią z małym zainteresowaniem.
– Nie. Chciałam tylko, żebyś poznał naszego nowego lekarza, który został kierownikiem oddziału pediatrii i neonatologii – wyjaśniła Dianna, wskazując na mężczyznę, który czytał w skupieniu jakieś dokumenty, podpisując się zamaszyście w wyznaczonych miejscach.
– Dzień dobry – przywitał się cicho, nie chcąc przeszkadzać i robić złego wrażenia od samego początku ich znajomości. W końcu sam miał kiedyś tutaj pracować i ostatnie czego chciał, to jakiś ważny lekarz nienawidzący go.
– O dzień dobry – nowy lekarz obrócił się powoli w jego stronę i Tristan pomyślał tylko, że musiał być chyba ślepy, ponieważ nie wiedział, jakim cudem wyminął tego mężczyznę i nawet go nie zauważył. – Ty musisz być Tristan, twoja mama trochę o tobie opowiadała.
– Tak, to ja– przytaknął szybko.
– Anthony, ale znajomi mówią mi Tony, więc tak możesz się do mnie zwracać – powiedział z sympatycznym uśmiechem, wyciągając dłoń w stronę Willisa, który uścisnął ją krótko. – Dianna wspominała, że chcesz pracować na oddziale położniczym – zagadnął lekko, wracając do stosu dokumentów.
– Tak, to prawda, ale na razie mam tu tylko praktyki, coś jak staż – odpowiedział, stresując się, ponieważ ten facet, Anthony, był wyższy nawet od niego, co to nie zdarzało się często, a uścisk jego dłoni był mocny i pewny. I po prostu nie wiedział, co ma ze sobą zrobić w tej sytuacji, najlepiej uciec.
– Czyli będziemy się często widywać. Podoba mi się, że szpital daje szanse młodym. Kiedy ja zaczynałem, cudem było dostanie się na staż – kontynuował cały czas tym przyjaznym tonem, zerkając co jakiś czas na Tristana, który słuchał go uważnie.
– Tak, to miłe, ale pewnie gdyby nie moja mama, to nigdy ...
– Hej uznajmy po prostu, że jesteś zdolny i mądry, inaczej by cię tutaj nie było, dobrze? – przerwał mu, a teraz patrzył na niego wyczekująco, dopóki loczek nie skinął głową, zgadzając się z nim. – Świetnie – stwierdził z jasnym uśmiechem mężczyzna i odłożył na blat długopis. – Porozmawiałbym z tobą jeszcze z wielką przyjemnością, ale muszę rozeznać się co i jak na moim oddziale. Mam nadzieję, że jeszcze się dziś zobaczymy, a na razie muszę się pożegnać – skinął jeszcze Diannie na pożegnanie i skierował się w stronę schodów, prowadzących na jego oddział.
Tristan śledził go uważnie, do momentu, aż nie zniknął mu z oczu, po czym zerknął na swoją mamę, która najwyraźniej obserwowała go przez ten cały czas. Przewrócił tylko oczami, nie mówiąc ani słowa i ruszył się, ponieważ nie nauczy się niczego stojąc w miejscu, plotkując ze swoją mamą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top