Rozdział dwudziesty trzeci - Jowisz cz.3
Miłego czytania i wielkie gratulacje dla wszystkich, którzy przetrwali pierwszy tydzień roku szkolnego💙
Miesiąc czwarty – styczeń
Nie widział się z Julianem w czasie świąt, ale wiedział od Iris, że szatyn niechętnie, ale pojawił się w domu i z jeszcze większą niechęcią otworzył prezent urodzinowy i świąteczny, który Tristan zostawił dla niego. Chciał spotkać się z mężczyzną, osobiście złożyć mu życzenia i najlepiej spędzić z nim ostatni dzień starego roku, ale zdawał sobie sprawę, że to będzie zbyt inwazyjne. Nie mógł tak po prostu osaczyć szatyna swoją obecnością. Widział, jak podczas swoich krótkich wizyt Julian stawał się niespokojny i rozdrażniony. I chociaż to bolało, wiedział, że z czasem sytuacja ulegnie zmianie i poprawi się. Musiał po prostu cierpliwie czekać, a w tym przecież był najlepszy.
Obserwował biegającą Mary, która przecież miała już półtora roku. Dziewczynka rosła jak na drożdżach i uświadamiała mu, jak szybko mijają dni. Przez cały czas wydawało mu się, że mała nagle straci równowagę i przewróci się tak, jak robiła to jeszcze kilka miesięcy temu. Był chyba trochę nadopiekuńczym wujkiem, ale tłumaczył to sobie zwyczajną troską i zdrową ostrożnością, której nigdy nie jest za dużo. Nie wiedział, gdzie podziewała się Alannah i mama, ale mógł się domyśleć, że dyskutowały o czymś zaciekle i to dlatego zostawiły jego i Eliota w salonie razem z dzieckiem.
– Lana mówiła, że widujesz się z Julianem – zaczął niezobowiązująco blondyn, śledząc wzrokiem poczynania swojej córki.
– A skąd ona o tym wie? – zapytał i starał się nie brzmieć oskarżająco, ale pewnie wcale mu się to nie udało.
– Mam wrażenie, że ona wie wszystko, ale tak serio, to wydaje mi się, że od twojej mamy.
– Nie rozmawiałem o tym z moją mamą, ale pewnie Tony jej wygadał – powiedział sam do siebie. Nie oczekiwał, że jego życie osobiste będzie obmawiane za jego plecami. – Ale tak, widziałem się z nim kilka razy.
– Jak on się trzyma? Wszystko z nim w porządku?
– Dużo jest nie w porządku, mam wrażenie, że jest więcej spraw, które idą źle, niż tych, które idą dobrze, ale radzimy sobie. Jest silny i niedługo będzie z nim dobrze – powiedział tak szczerze, jak tylko mógł. Nie chciał wdawać się w szczegóły, opisywać każde załamanie Juliana, nie miał do tego prawa.
– Miałem nadzieję, że kiedy wróci, będzie chciał się ze mną zobaczyć – w głosie Eliota nie pobrzmiewała pretensja czy złość. Blondyn był tylko rozgoryczony i może też zawiedziony, a Tristan nie miał prawa go obwiniać, bo sam przez większą część czasu czuł się źle z tym, jak bardzo wycofany jest szatyn.
– To nie tak, że on nie chce – zaczął i wyciągnął ręce do Mary, która podreptała radośnie w jego stronę. – Julian jest teraz trochę zagubiony i nie jest pewny samego siebie. On ... zmienił się i nie jest taki jak dawniej, ale powiedziałem mu o ślubie twoim i Lany. Nie dotarliśmy jeszcze do tej części z Mary, ale niedługo opowiem mu o tym małym skrzacie – połaskotał brzuszek dziewczynki, która zachichotała i starała się odepchnąć jego duże dłonie z dala od siebie. – Jestem pewny, że chciałby zobaczyć was wszystkich, ale boi się, że nie należy już do tego życia, jakie prowadzimy teraz.
– Po prostu tęsknie za swoim kumplem – powiedział cicho Eliot, przyciszając głos, gdy usłyszał zbliżającą się Lanę i Diannę.
– On też za tobą tęskni. Spróbuję z nim porozmawiać dobrze? Może uda mi się namówić go chociaż na krótkie spotkanie.
– Dzięki – blondyn posłał mu pełen wdzięczności uśmiech i roześmiał, gdy Mary całkowitym przypadkiem uderzyła go piąstką w twarz.
– Nie ma za co, sam chciałbym, żeby wyszedł do ludzi i spotkał się z kimś. A ty moja panno – chwycił rączkę dziewczynki – nie powinnaś bić osób większych od siebie.
– Mary na swoje nieszczęście jest chyba zbyt podobna do swojej mamy – zauważył rozbawiony Eliot i zerknął na żonę, która weszła do salonu, w którym siedzieli. – Skończyłyście już swój sabat?
– Bardzo śmieszne – prychnęła kobieta i usiadła obok Tristana, mierząc go oceniającym wzorkiem. – Pomyślałyśmy z mamą, że może urządzilibyśmy sobie rodzinną kolację w ten weekend? Zaprosilibyśmy przyjaciół i najbliższych i spędzili trochę czasu razem.
– Jasne, czemu nie – przytaknął Eliot, ale jego wzrok utkwiony był w brunecie, który siedział spięty i wyglądał, jakby chciał uciec stąd jak najszybciej.
Wcale mu się nie dziwił. Tylko głupiec nie zauważyłby, o co chodzi Diannie i Lanie. Najwyraźniej powrót Juliana niczego nie zmienił i te dwie kobiety nadal miały swoje plany, jeżeli chodzi o Tristana.
***
Był cywilizowanym człowiekiem, dlatego zapukał do drzwi, a nie wparował do środka tak, jak to zrobił ostatnio. Miał nadzieję, że Julian nie postanowił go ignorować. Usłyszał donośne szczekanie i mimowolnie uśmiechnął się, ponieważ naprawdę byłoby miło, gdyby Jules przyzwyczaił się do niego tak szybko, jak zrobił to Fobos. Drzwi otworzyły się i mógł spodziewać się, że nie zobaczy radości na twarzy szatyna. Mężczyzna patrzył na niego z nachmurzonym wyrazem twarzy, a niezadowolenie biło z każdego fragmentu jego ciała.
– Cześć – uśmiechnął się w jego stronę i pochylił, ściskając lekko ramię. – Cześć Fobos – ukucnął, by pogłaskać psiaka, który łasił się do jego dłoni i poszczekiwał radośnie. – Mam nadzieję, że w niczym wam nie przeszkodziłem.
– Po co w ogóle przyszedłeś? – oczywiście to było pierwsze pytanie szatyna i Tristan nie powstrzymał się i przewrócił oczami, bo to było takie typowe.
– Chciałem cię zobaczyć – wyjaśnił i nie czekając na zaproszenie, wszedł do salonu.
– Po co?
– Ponieważ za tobą tęskniłem – postanowił nie kłamać. Sennett musiał być świadom tego, że naprawdę były osoby, które o nim myślały i kochały go.
– Nie musisz kłamać, nie wyrzucę cię stąd – to była jedyna odpowiedź mężczyzny, który usiadł na fotelu z dala od niego. To był już ich stały schemat, Jules za każdym razem zachowywał się podobnie.
– Nie kłamię, przecież obiecałem, że będę mówił prawdę. Nie widzieliśmy się przez dwa tygodnie. Jak minęły ci święta?
– Było znośnie – lakoniczność i wręcz żołnierskie odpowiedzi nie były czymś, do czego był przyzwyczajony i takie wyciąganie odpowiedzi było trudne.
– Becca i Rose przyjechały?
– Tak i Oliver – mężczyzna wręcz warknął, wymawiając imię narzeczonego młodszej siostry.
– Nie przepadasz za nim.
– Delikatnie mówiąc.
– Kiedy go spotkałem, wydawał się w porządku – powiedział lekko Tristan, nie chcąc rozdrażnić już zdenerwowanego szatyna.
– To arogancki, pewny siebie, egoistyczny dupek – wyrzucił ze złością Julian. – Gdyby nie Rose, pozbyłbym się go i zastąpił kimś normalnym.
– Nie wiedziałem, że jesteś swatką.
– Nie wiedziałem, że jesteś żartownisiem.
– Dobra, nie mam zamiaru kłócić się z tobą o Olivera. Po prostu wydawało mi się, że dobrze traktuje twoją siostrę i tyle, ale jeżeli twierdzisz, że jest dupkiem, to może warto przyjrzeć mu się trochę uważniej – wzruszył ramionami, nie chcąc wdawać się w szczegóły i zastanawiać, jaki jest facet Rose. Faktycznie spotkał go kilka razy i wtedy mężczyzna wydawał się sympatycznym i miłym rozmówcą, ale przecież równie dobrze Jules mógł mieć rację.
– Mama wydaje się go lubić – szatyn odezwał się po chwili i Tristan usłyszał tę niepewność w jego głosie, której nie było wcześniej. To było niepokojące i mogło wyjaśniać tę złość na myśl o Oliverze.
– Mogę być szczery?
– To mi obiecałeś prawda?
– Tak. Twoja mama po prostu cieszy się, że twoje siostry układają sobie życie, chyba żaden rodzic nie życzy swojemu dziecku samotności. Iris zaakceptowała Olivera, bo uszczęśliwia Rose i tyle. On nie zastąpi ciebie, nikt nie mógłby zastąpić ciebie, jesteś jej jedynym synem, ona kocha cię tak niewyobrażalnie mocno. Musisz jej zaufać i uwierzyć w jej miłość – mówił i widział, jak Julian patrzy na niego podejrzliwie.
– Mama zaakceptowała też ciebie, dużo szybciej i mocniej niż tego całego Olivera.
– I twierdzisz, że się pomyliła? – bał się odpowiedzi, którą miał usłyszeć, ale wolał dowiedzieć się prawdy teraz niż później.
– Nie, w tym wypadku jestem pewny, że nie.
– Dobra, uzgodnijmy, że przy najbliższej okazji przemaglujemy Olivera i dokładnie go sprawdzimy – powiedział, uśmiechając się lekko, nie chcąc przerazić szatyna swoją radością.
– Zgoda – mały uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny i oddech Tristana stał się urywany, ponieważ to był pierwszy uśmiech szatyna, jaki udało mu się zobaczyć od lat.
– Kilka dni temu rozmawiałem z Eliotem – zaczął, chcąc wykorzystać chwilowy dobry humor starszego. – Może chciałbyś się z nim spotkać?
– Z Eliotem? – Sennett uniósł brwi, patrząc na niego z zainteresowaniem.
– No tak z Eliotem i może z Mary, nie poznałeś jej jeszcze – powiedział niepewnie, drapiąc się po karku.
– Z Mary? Mówiłeś, że ożenił się z twoją siostrą – konsternacja na twarzy Julesa była wręcz komiczna i nie mógł się powstrzymać przed roześmianiem się. Ku swojemu zaskoczeniu Julian nie wyglądał na zdenerwowanego, wpatrywał się w niego i Tristanowi wydawało się, że jest spokojny i rozluźniony.
– Przepraszam, nie wspominałem o tym wcześniej, Mary to córka Lany i Eliota. Ma już półtora roku, jest urocza i zabawna. Ostatnio nawet uderzyła mnie w twarz.
– Och myślę, że polubiłbym ją – zażartował szatyn i to wydawało się tak naturalne, ale też nierzeczywiste, że starał się powstrzymywać łzy, które kłuły go w oczy. – Ale myślę, że Eliot nie chce się ze mnie zobaczyć.
– Dlaczego?
– Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, pokłóciliśmy się, więc nie sądzę, żeby nasze spotkanie było dobrym pomysłem.
– On za tobą tęskni i już dawno zapomniał o tej kłótni. Zresztą zrobiłem coś, czego nie powinienem i teraz Eliot zapewne wybuchnie płaczem, kiedy cię zobaczy, więc kiedy usłyszysz coś o jakimś liście, po prostu przytakuj i nie wdawaj się w szczegóły.
– Zmieniłeś się – słowa Juliana zawisły pomiędzy nimi, a cisza przeciągała się, ponieważ Tristan nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Zmienił się, ale nie wiedział, czy Jules uznawał to za coś dobrego – czasami jestem przerażony, bo nie poznaje cię i boję się, że nie jesteś już tym samym chłopakiem, którego poznałem w bibliotece. Kiedyś myślałem, że mnie potrzebujesz, ale teraz widzę, że już tak nie jest i jeżeli mnie nie potrzebujesz, to nie wiem, po co chciałbyś być tutaj, po co chciałbyś być ze mną.
– Jules – chciał mu przerwać, ale szatyn podniósł dłoń, więc zamilkł szybko.
– Nie Tristanie, to jest to, co czuję i powiedz Eliotowi, że mogę się z nim spotkać, ale nie teraz. Dam mu znać, nadal mam jego numer. A teraz mógłbyś już pójść?
– Nie wyrzucaj mnie – poprosił i podniósł się, by podejść do niego, ale szatyn pokręcił szybko głową, więc zatrzymał się w miejscu. – Nie chcę cię zostawiać.
– Nie zostawiasz mnie, rozumiem to, nie zostawiłeś mnie, to ja zostawiłem ciebie. I nie wiem, dlaczego tutaj jesteś, dlaczego przychodzisz i rozmawiasz ze mną, ale akceptuję to i liczę, że kiedyś zrozumiem, jak sobie na ciebie zasłużyłem. Teraz proszę, żebyś stąd wyszedł. Nie wyrzucam cię, ale chciałbym zostać sam. Możesz to dla mnie zrobić?
– Tak, dobrze już idę, ale wrócę jutro. To będzie w porządku?
– Tak, do jutra.
– Wszystko z tobą dobrze? – upewnił się, bojąc się wyjść i zostawić go samego.
– Tak, ale może nie przychodź jutro, tylko zadzwoń do mnie? I opowiesz mi wtedy o Mary i Eliocie.
– W takim razie do jutra– pochylił się i pierwszy raz od lat pocałował policzek mężczyzny, który nie odsunął się, ale przyjął ten czuły gest bez słowa.
***
Miesiąc piąty – luty
Nie wiedział, czy powinien to robić. Rozmawiali z Tristanem przez telefon i to było lepsze, niż widywanie się twarzą w twarz. Wtedy potrafił skupić się na tym, co mówił do niego chłopak, ale nadal nie czuł się zbyt pewnie. Powoli wracał do życia tu i teraz, wspomnienia NASA i Marsa nadal były żywe w jego pamięci, wracał zresztą do tych chwil podczas każdej rozmowy z Clare, która odwiedzała go regularnie i w snach, które notorycznie przenosiły go na czerwoną planetę.
Wiedział, że musi funkcjonować na tyle normalnie, na ile był w stanie, dlatego z ociąganiem wrócił do gotowania. Nie chciał, żeby mama odwiedzała go każdego dnia, przynosząc mu jedzenie. Nie był dzieckiem, nie potrzebował takiej opieki i kontroli. Głośne i niespodziewane dźwięki cały czas go irytowały. To, co na Marsie doprowadzało go do szału, teraz stało się czymś, czego uparcie szukał, cisza była balsamem dla jego duszy. Tristan od tygodnia starał się namówić go do wspólnego biegania. Julian nie miał zamiaru przyznawać się do tego komukolwiek, ale kiedy usłyszał o tym, że chłopak biegał praktycznie każdego dnia i podtrzymywał ich tradycję, po zakończeniu rozmowy i odłożeniu telefonu rozpłakał się. Myślał, że po powrocie będzie chciał odpoczywać i lenić przez cały czas, ale nie był do tego stworzony i siedzenie od miesięcy w domu źle na niego działało. Perspektywa biegania, szumu fal i ciszy kusiła go bardzo mocno i wiedział, że ulegnie namowom bruneta.
Wszyscy mogli uważać go za bezuczuciową maszynę, która jest zafiksowana na punkcie kosmosu, ale czuł więcej, niż pokazywał i nie wyobrażał sobie, by nie dać czegoś Tristanowi z okazji jego urodzin. Dlatego od swojej mamy dowiedział się, gdzie teraz mieszka zielonooki i ze strachem maszerował w stronę jego mieszkania, które pewnie przypadkiem znajdowało się bardzo blisko tego, w którym mieszkał.
Była równo piąta rano, gdy zapukał do drzwi i czekał z nadzieją, że Tristan otworzy mu i nie będzie wściekły. Dotarcie tutaj było łatwiejsze, niż oczekiwał. Pewnie dlatego, że nawet Daytona Beach o tak wczesnej godzinie ziało pustkami. Cała okolica była pogrążona w przyjemnej i przywodzącej na myśl bezpieczeństwo ciszy. To mu pasowało i pozwalało się odprężyć. Nie musiał rozglądać się z obawą, oczekując, że zaraz ktoś postanowi do niego podejść i porozmawiać. Mimo spokoju odczuwał podenerwowanie. Nic nie było takie jak kiedyś, więc równie dobrze Tristan mógł popatrzeć na niego jak na idiotę, którym przecież był i zamknąć mu drzwi przed nosem.
Usłyszał jakiś huk i głośne zamieszanie i już planował odejść i udawać, że nigdy nie było go w tym miejscu, kiedy nagle drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Willis, podskakujący na jednej nodze, starający się wcisnąć na stopę sportowego buta. Widział zaskoczenie malujące się na twarzy mężczyzny i posłał mu nerwowy uśmiech, który chyba jeszcze bardziej zestresował chłopaka.
– Julian? – zaniepokojenie pobrzmiewało w głosie Tristana, który teraz stał już spokojnie i patrzył na niego pytająco.
– Cześć – podniósł dłoń w geście powitania, ale spuścił ją szybko, czując się głupio – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. – Kiedy to powiedział, uzmysłowił sobie, że to był głupi pomysł, przecież młodszy mógł mieć plany na ten dzień. Pewnie nie chciał pocić się i biegać w swoje urodziny. I to, że Julian zdecydował się wyjść dziś z domu i z nim pobiegać, nie było żadnym prezentem, ponieważ nie był już centrum świata tego mężczyzny.
– Och – westchnął Tris i zmartwienie malujące się na jego twarzy zniknęło zastąpione ulgą i radością. – Pamiętałeś. Dziękuję, ale nie musiałeś przychodzić tutaj tak wcześnie i ...
– Pomyślałem, że możemy razem pobiegać – przerwał mu szybko, bojąc się, że jeżeli pomilczy jeszcze przez chwilę, nie odważy się wyznać, dlaczego tutaj przyszedł. – Jeżeli nie chcesz, to nie ma sprawy, już sobie idę.
– Co? Nie. Chcę oczywiście, że chcę. Jesteś już gotowy?
– Tak, mama mówiła, że biegasz o piątej, jeżeli nie masz dyżuru w szpitalu – wiercił się w miejscu, dreptając nerwowo nogami.
– Tak, dziś idę do pracy dopiero na 14, więc możemy pobiegać razem – entuzjazm w głosie i całej postawie zielonookiego był dla niego zaskoczeniem. Nie spodziewał się, że on naprawdę się ucieszy, widząc go przed swoimi drzwiami, ale jednak stał tutaj i obserwował jasny uśmiech i błyszczące zielone tęczówki Tristana. – Idziemy?
– Tak. Masz jakieś swoje ulubione miejsce do biegania? – zapytał, maszerując żwawym krokiem obok Willisa, który zarumienił się, słysząc zadane przez niego pytanie.
– Biegam w tym samym miejscu co zawsze, tam gdzie biegaliśmy razem – wyznał zawstydzony.
– Nie zmieniłeś trasy? – był zaskoczony. Myślał, że może będzie wolał biegać w jakimś parku, albo bliżej centrum, gdzieś z innymi biegaczami.
– Nie, przyzwyczaiłem się przez te lata do tej trasy, lubię biegać brzegiem plaży.
– Świetnie, w takim razie biegnijmy – spojrzał na błękitną wodę, małe fale uderzające o brzeg i słońce powoli wynurzające się z morskiej toni. Zerknął na Tristana rozgrzewającego się obok i to wszystko było tak boleśnie znajome, jak gdyby cofnął się o te dziesięć lat i znów zaciągnął chłopaka na plażę, chcąc pokazać mu, jak cudowne może być bieganie o świcie. Stałby tak jeszcze dłużej, gdyby nie lekkie klepnięcie w ramię i głośny śmiech zielonookiego, który wyprzedził go i biegł wzdłuż plaży.
– Ciekawe, czy nadal jesteś w formie – zawołał brunet, obracając się do niego na chwilę. – Coś mi się wydaję, że tym razem ja okażę się lepszym biegaczem niż ty.
– Śnij dalej Willis – zawołał i ruszył w jego stronę, odrzucając wszystkie uporczywe myśli na bok. Teraz chciał zapomnieć o tym, co było i po prostu bawić się dobrze z Tristanem u boku. Mógł chociaż przez chwilę udawać, że nic się nie zmieniło i nadal jest starym Julianem. –Ścigamy się do tego molo? – zapytał, zrównując się z chłopakiem, który oddychał lekko bez żadnego zmęczenia.
– Do którego? Tego pierwszego? – żartobliwy ton zielonookiego dał mu wyraźnie do zrozumienia, że doskonale pamięta tę rozmowę.
– Żartujesz? Oczywiście, że do tego ostatniego! – krzyknął i puścił się biegiem z głośnym śmiechem na ustach. Wiedział, że tym razem przegra, nie był w tak dobrej formie jak kiedyś, ale coś przyjemnie szumiało mu w głowie, serce biło nienaturalnie szybko i czuł się wolny od trosk i przeszłości, pierwszy raz od dawna.
***
– Ledwo żyję – westchnął Julian, patrząc na Tristana siedzącego naprzeciwko niego w restauracji, w której spędzali czas po ich pierwszym wspólnym biegu. – Naprawdę straciłem formę, jednak bieżnia to nie to samo, co prawdziwe bieganie po piasku.
– Tęskniłem za naszym wspólnym bieganiem – wyznał cicho Tristan, wpatrując się w błękitne niebo. – Samemu nigdy nie bawiłem się tak dobrze, jak z tobą.
– Tęskniłem za oceanem – nie mógł powiedzieć prawdy, że najbardziej usychał z tęsknoty za chłopakiem. To byłoby zbyt dużo, jak na jeden dzień, ale w głębi serca wiedział, o kogo chodziło i kto był dla niego najważniejszy.
– Wcale się nie zmienił od twojego wyjazdu, nadal jest taki sam – zażartował brunet, ponownie wracając do niego swoim spojrzeniem, szturchają lekko jego nogę swoją stopą.
– Chociaż on – odsunął trochę swoje krzesło, unikając dotyku Willisa – Co powiesz na deser? Zawsze lubiłeś słodycze. Zmieniło się coś w tej kwestii?
– Nie, nadal jestem łasuchem, ale zostańmy przy sokach dobrze? Nie zmieniajmy nic – poprosił i Jules zdawał sobie sprawę, co robi brunet i dał mu na to przyzwolenie. Sam cieszył się z tego, że chociaż ten raz pozwolili sobie na sentymentalizm. – Czy to będzie zbyt dużo, jeżeli zaproszę cię do siebie na wieczór? Zamówilibyśmy coś do jedzenia, pooglądali jakiś film.
– Nie masz żadnych planów? Są twoje urodziny.
– Nigdy nie byłem imprezowiczem, przecież wiesz. Wracam ze szpitala dopiero po dwudziestej drugiej i nie mam ochoty na żadne świętowanie, mógłbyś wziąć ze sobą Fobosa i ...
– Przepraszam Tristanie, ale nie – widział, jak coś gaśnie w mężczyźnie, ale to byłoby za wiele, nie chciał przesadzać, Clare mówiła o małych krokach i właśnie tak miał zamiar postępować.
– Nie ma sprawy i tak cieszę się, że chciałeś dziś ze mną pobiegać. To najlepszy prezent urodzinowy od lat.
– Przepraszam, że nie dostawałeś ode mnie prezentów, mogłem o tym pomyśleć, ale ...
– Hej, przestań – wyciągnął dłoń i odważnie położył ją na ręce Juliana. – Nie obchodzą mnie prezenty i liczy się tylko dziś. Nie zamęczaj się przeszłością. Mogę liczyć na to, że odprowadzisz mnie do domu? – zapytał, podnosząc się z krzesła.
– Jasne – uśmiechnął się, ponieważ ostatnio zauważył, że przy Tristanie trudno było się nie uśmiechać. Mężczyzna wyzwalał w nim tyle emocji. Przeważnie było to szczęście, ale czuł też strach, złość i zagubienie.
***
Kończył już swój dzień pracy i uśmiechał się cały czas z zadowoleniem pomimo zmęczenia. To był miły dzień. Na początku niespodzianka Juliana, później tort i życzenia, które dostał od pielęgniarek z oddziału, telefon od Eliota i chichot Mary, który słyszał podczas rozmowy. Mógł uznać, że to był dobry dzień.
– Wszystkiego najlepszego – drgnął zaskoczony, gdy usłyszał męski głos, a ktoś zaszedł go od tyłu. – Nie widziałem cię przez cały dzień, przepraszam że dopiero teraz.
– Nie ma sprawy i dziękuję – mruknął speszony. Od jakiegoś czasu starał się unikać Tony'ego, czuł się w jego obecności skrępowany i nie wiedział, czego może się spodziewać.
– Proszę to dla ciebie – mężczyzna położył mały pakunek na biurku i przesunął w jego stronę.
– Nie musiałeś mi niczego kupować – właśnie w takich sytuacjach nie wiedział, jak się zachować.
– Masz urodziny i chciałem coś ci dać – brunet cały czas uśmiechał się w jego stronę i wszystko byłoby w porządku, gdyby Tristan nie doszukiwał się czegoś niewłaściwego w każdym jego geście i słowie. – Otwórz.
– Tony – spojrzał na niego spanikowany, gdy otworzył pudełeczko i zobaczył zegarek zbyt drogi, by mógł go przyjąć i uznać za zwyczajny prezent. – Nie mogę – odłożył prezent i odsunął od siebie. – To zbyt wiele.
– Przestań, kupiłem go już dawno z myślą o tobie. Musisz go przyjąć, to prezent – lekarz obstawał przy swoim, stawiając go w coraz trudniejszym położeniu.
– To jest za drugie, nie powinieneś wydawać na mnie pieniędzy. To nie jest zwyczajny prezent i dobrze o tym wiesz – zaprotestował słabo, unikając spojrzenia starszego mężczyzny. – Przepraszam, nie przyjmę tego, ale dziękuję za życzenia.
– Dlaczego to robisz? Naprawdę nie rozumiem. Przecież nie oświadczyłem ci się, nie dałem ci pierścionka, chociaż o tym pomyślałem, bo masz piękne dłonie. Nie możesz przyjąć ode mnie zwyczajnego prezentu? – głos mężczyzny podniósł się nieznaczenie i Tristan wiedział, że wyprowadził go z równowagi, chociaż to wcale nie było jego celem.
– Nie denerwuj się dobrze? To nie tak. Po prostu to naprawdę drogi prezent, dlatego nie chcę go przyjąć. Możemy już o tym nie rozmawiać? Skończyłem pracę i chcę tylko wrócić do siebie. Nie kłóćmy się na koniec dnia.
– Dasz zaprosić się na urodzinową kolację w weekend? – zapytał Tony, a Tristan przewrócił oczami, bo naprawdę był już zmęczony ciągłym odrzucaniem mężczyzny.
– Nigdy nie odpuścisz prawda?
– Nie, dopóki wiem, że mam jeszcze szanse.
***
Po raz kolejny przeszłość mieszała się z teraźniejszością. Julian pamiętał ten mały bar, w którym kiedyś spotkali się razem z Eliotem i Laną. Wtedy to był naprawdę miły wieczór, tańczyli razem z Tristanem do starych kawałków, które pamiętali tylko nieliczni i bawili się świetnie. Teraz szalał z nerwów i gdyby nie Willis u jego boku, pewnie obróciłby się na pięcie i uciekł. Nie mógł przestać myśleć o tym, że to w sylwestra w tym barze pierwszy raz wyznał komuś miłość i to nie byle komu tylko Tristanowi, który jakimś cudem nadal tkwił obok niego i jeszcze go nie zostawił.
– O tam jest Eliot – poczuł, jak brunet chwyta go za rękę i prowadzi do jakiegoś stolika w rogu sali. – Nie denerwuj się, bo już stad widzę, jak spanikowany jest Harris. Jeżeli obaj zaczniecie histeryzować, to naprawdę mam zamiar wyjść i was zostawić – zagroził, ale uspokajająco ścisnął jego dłoń. – Jeżeli coś będzie nie tak, po prostu powiedz i stąd wyjdziemy.
– Dlaczego tutaj jesteś? – zatrzymał się kilka kroków od stolika i zmusił chłopaka do spojrzenia na swoją twarz.
– Bo nie ma innego miejsca, w którym powinienem być – odpowiedź była krótka i wypowiedziana tak szczerze, że Jules cofnął się nieświadomie, jakby coś uderzyło w niego mocno. – Chodź, bo Eliot dostanie zawału.
Zatrzymali się przy stoliku, a blondyn wstał i widać było, że jest tak samo zagubiony jak szatyn, który nie odrywał od niego oczu, ale nie potrafił się odezwać. Westchnął, przyglądając się mężczyznom, którzy nie potrafili zrobić zupełnie nic, poza wpatrywaniem się w siebie.
– Jules – powiedział Eliot i jego głos załamał się.
– Cześć Eli – głos Juliana był mocny i nie wyrażał żadnych uczuć, ale Tristan widział, jak szatyn powstrzymuje się od pokazania jakichkolwiek emocji.
– Boże, minęło tyle czasu stary –Eliot obszedł stolik i zrobił to, co zrobiłby każdy, podszedł do przyjaciela i objął go w całkowicie męskim uścisku. – Myślałem, że już cię nie zobaczę, nawet nie wiesz, jak świrowałem. Dobrze cię widzieć i mieć tutaj z powrotem. I przepraszam za, to co powiedziałem wtedy, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Nie myślałem tak.
– Nie przepraszaj, też się cieszę że tutaj jestem – powiedział szatyn, odsuwając się nieznacznie od blondyna, który szybko otarł wilgotne oczy. – Siadamy?
– Zamówiłem nam piwo. Teraz możesz już pić prawda? – Harris od razu przeszedł w swój zwyczajowy ton bycia duszą towarzystwa i Tristan mógł tylko uśmiechnąć się, ponieważ Julianowi był potrzebny ktoś tak jak Eliot.
– Mogę i tak właśnie liczyłem na to, że moje pierwsze piwo od lat wypiję właśnie z tobą. – Przyznał Sennett, uśmiechając się tak swobodnie i lekko, że serce bruneta ścisnęło się odrobinę. To zaczynało wyglądać jak krok w dobrą stronę i może przesadzał, ale czuł, że wszystko będzie dobrze.
– I to mi się podoba! – wykrzyknął Eliot i całą trójką roześmiali się. – W takim razie wypijmy za przyjaźń i przyszłość.
– Za przyjaźń i przyszłość – powiedział Julian i Tristan z zafascynowaniem wpatrywał się w usta mężczyzny, gdy ten brał pierwszy łyk piwa. – Coś nie tak?
– Nie, nie – zaprzeczył szybko, zawstydzony, że został przyłapany na gapieniu się. – Świętujmy i przygotuj się na to, że Eliot zaraz zasypie cię informacjami na temat Mary, pojawią się też zdjęcia – ostrzegł, cały czas się uśmiechając i z ulgą dostrzegł, że Julian odpowiada mu dokładnie tym samym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top